niedziela, 30 sierpnia 2015

Światło światłem, ale emulsja...!

 „Emulsja”, red. Marta Przybyło-Ibadullajev, wyd. Wydawnictwo Fundacji Archeologia Fotografii, Warszawa 2015.

Światło światłem, ale emulsja...! 

Nigdy nie byłam fanką retuszu, nie wierzyłam w niego. To dla mnie proces absolutnie zbędny, przecież to psucie zdjęcia. Poprawianie, oczyszczanie, jest trochę jak kłamstwo. Ok., w dobie szaleństwa cartes de visite być może ten retusz dawało miękkie lądowanie między epoką malarską i rysunkową na nową technologię? Potem jednak z retuszu nie rezygnowano, poprawiano, podkolorowano, zmieniano dla klienta. Ciągle lepiej, żeby gładko, ładnie, itd. Dziś można przebierać w ofertach o ratowaniu zdjęć z przeszłości, gdzie wykwalifikowani spece potrafią się w fotoshopie pozbyć wszystkich rys, przebarwień, itd., od biedy dorysują praprababci kawałek sukienki czy twarzy. Wszystko dla klienta.


„Emulsja” to ogromna fascynacja tym co chropowate, pobrudzone, spękane, pomyłkowe. To nie jest tylko prawda kontra kłamstwo uładzeń retuszu, to weryzm do granic wszelkich. Kurz, przebarwienia, spękania, dziury, wszelkie uszkodzenia mechaniczne, pomyłki ciemniowe – nazwane, opisane, skatalogowane. Język naukowy użyty w opisie zdjęcia nie pomniejsza jednak magii efektu, niepowtarzalnego, nieplanowanego. 



Dla kogo: skierowana jest chyba jednak bardziej do tych, którym rosną rumieńce na twarzy im bardziej podniszczony egzemplarz widzą. Tych, których po prostu fascynuje temat błędu i przypadku. Szczególnie, że stare zdjęcia o określonych wadach zostały zestawione ze współczesnymi eksperymentami około fotograficznymi, oczywiście dając pełne złudzenie podobieństwa.

To książka fotograficzna w pełnym tego słowa znaczeniu. Obraz dominuje, opowiada fascynującą historię, a opisy konserwatorskie towarzyszą, porządkują dopiero na dalszym planie. Ich struktura w książce też jest warta wzmiankowania – opisy zdjęć, techniczne i konserwatorskie są minimalne, suche i proste (w znaczeniu nie-prze-naukowionych) często wręcz ukryte na szydełkach.

Autorzy zdjęć: mnóstwo zdjęć anonimowych z kolekcji Muzeum Historii Fotografii oraz projektu Albom.pl. Są także prezentowane perełki ze zdjęć już w Fundacji pokazywanych czy  opracowywanych: Marii Chrząszczowej, Wojciecha Zamecznika, Zofii Chomętowskiej, Tadeusza Sumińskiego, Mariusza Hermanowicza. Jest wreszcie sporo prac artystów współczesnych, którzy pracują z/nad fizycznością fotografii, m.in: Dorota Buczkowska, Krzysztof Pijarski, Nicolas Grosspierre, Robert Kuśmirowski, Paweł Kula, James Welling. Wymieszanie prac poza chronologią, a poprzez skojarzenia wizualne defektów/efektów fotografii dawnych ze współczesnymi realizacjami otwiera nowe ścieżki interpretacji, poszukiwań. 


Wersja językowa: polsko-angielska. O tyle istotny fakt, że być może dodatkowo utrwali nazewnictwo fotograficzne, którym często operujemy bez odpowiednika polskiego (tak, operujemy my wszyscy, bo przecież przy wydruku należy podać technikę, czyli potencjalny czytelnik czy widz wystaw fotograficznych styka się z tym nazewnictwem, różnie brzmiącym).


Teksty: „Srebro w żelatynie” Marty Przybyło-Ibadullajev to właściwie wstęp do publikacji, mówiący dokładnie o genezie pomysłu i zamierzeniach, celach do spełnienia. „Widzenie materii” Sławomira Sikory to niezwykle celny naukowy namysł nad materialnością fotografii, kwestią kontroli, procesach,...


Analizując wybór zdjęć Burschego czy przykłady innych publikowanych tu fotografii, trudno oprzeć się wrażeniu, że z punktu widzenia estetycznego ślady te stanowią wartość dodaną, która powoduje, że na dłużej zatrzymujemy wzrok na pozornie prostym i zwyczajnym kadrze. To niepokojące doznanie pozostaje w sprzeczności z codzienną praktyką archiwalną, nastawioną na ochronę i możliwie dobre zachowanie materiału fotograficznego. Zniszczona fotografia, mimo minimalnej wartości dokumentalnej, pozbawiona także wartości rynkowej, pociąga i kusi - opowiada autorka koncepcji tej książki, Marta Przybyło-Ibadullajev. Cała publikacja pełna jest właśnie takich sprzeczności i na nich jest oparta. Zniszczenia zdjęć jakie zostały wybrane do książki, fascynują i niepokoją, są wręcz niebywale efektowne. W niektórych przypadkach nawet szukamy znaczeń dodatkowych, nadbudowywanych nad defektami, podejrzewamy jakąkolwiek kontrolę czy celowość. Tym bardziej przekładanie narracji zniszczeń, wypowiedziami zbudowanymi celowo na błędach lub do nich nawiązujących. Przykłady: zestawienie prac heliograficznych Marka Piaseckiego z uszkodzeniami chemicznymi na taśmie filmowej (film „Pan Tadeusz” z 1928 roku), albo zniszczenia negatywów – nieznanego autora a obok prace Krzysztofa Pijarskiego  na temat negatywów Chomętowskiej.


Feeria barw i kolorów, wspaniałe kompozycje wynikające z przetarć, utlenienia, itd., zestawione są z pracą konserwatora. Opisy konserwatorskie i konsultację merytoryczną powierzono Monice Supruniuk (Pracownia Konserwacji i Restauracji Fotografii i Sztuki Dekoracyjnej, Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie). Jest to ciągle język zrozumiały dla przeciętnego pstrykacza, tym samym znacznie uruchamia wyobraźnię. Książka ma pewien wymiar edukacyjny. Poza tym, że możemy nazwać rodzaj uszkodzenia emulsji, prawdopodobnie wśród niektórych czytelników może prowadzić do chęci zajęcia się domowym archiwum. Być może przeglądając wachlarz efektów specjalnych przyniosą pudełko z negatywami ze strychu czy piwnicy, przesuną albumy dalej od kaloryfera, wyjmą spod szyby stare zdjęcia i się nimi zaopiekują. Z troski o długowieczność czy z chęci eksperymentu, mniejsza o to. Książka co prawda nie daje dokładnych wytycznych jak należy dbać o zdjęcia konkretnej techniki, dla naprawdę zainteresowanych warto doczytać np. w książce "Photographs of the Past"


„Emulsja” zbudowana jest na wrażeniowości, wizualności. Bardzo zachęcająco traktuje czytelnika. Nie ma tu kompendium konserwatorskiego, nie są to wszystkie przykłady zniszczeń, tak jak i nie są to wszystkie techniki wykonania zdjęć. Nie ma układu poddanego chronologii itd. Czysta wizualność prowadzi z jednego do drugiego obrazu. Pomiędzy reprodukcjami zdjęć, są jeszcze zdjęcia mikroskopowe. Oczywiście znawca, konserwator zrozumie z nich coś więcej, przeciętny jednak widz zapatrzy się z fascynacją.

Publikacja w sposób naturalny wymaga skojarzenia  z filmem „Powiększenie” Antonioniego. Ten bodaj najważniejszy obraz filmowy na temat pracy fotografa, kieruje widza do ślepego zaułka jakim w filmie jest niemożność dalszego powiększenia, przeniknięcia przez fizyczność fotografii. Dalej już nie ma nic. Dalej jest właśnie emulsja światłoczuła na jakimś podłożu. Sprowadzenie fotografii do roli przedmiotu, podkreślenie jej fizyczności jest absolutnie dominujące w „Emulsji”, co więcej owa fascynacja wszelkimi procesami jakie dotykają przedmioty. Przypomina podstawowe nośniki obrazu fotograficznego, to jak były zdjęcia używane przed epoką cyfrową. Niecodzienne to zjawisko w całej popularnej literaturze fotograficznej, której dominującymi ciągle pozycjami są wszelkie podręczniki, pomocniki, elementarze itd. – nastawione bodaj jedynie na to jak operować światłem ciągle lepiej i perfekcyjniej. Tymczasem „Emulsja” dotyczy wypadków i defektów, w dodatku na przedmiocie! Jeszcze jedno zdanie od Marty Przybyło-Ibadullajev: Temat emulsji, zawiesiny halogenków srebra w żelatynie, niegdyś >>esencji<< fotografii warunkującej jej właściwości światłoczułe i możliwość zapisu obrazu, jest dziś odległy od dominującej praktyki fotograficznej.  


Dawno żadna publikacja fotograficzna nie dostarczyła moim oczom aż tyle przyjemności, a głowie zastanowienia nad tym gdzie i czym jest ta >>fotografia<<, pisanie światłem, itd. Bardzo polecam.