niedziela, 27 grudnia 2015

Szlachetniej w czarnobieli?

Mój ulubiony temat, czy raczej jeden z ulubionych. Kiedy kolor a kiedy czarnobiel. Kiedy, po co, dlaczego. No jak już jest ten wybór, to dla mnie istotne po co ktoś tak robi. Nie raz i nie dwa pisałam o tym używaniu. Inaczej jeśli pomyśli fotograf i dobierze, zawczasu, z premedytacją. Dalej inaczej jeśli wybierze fotograf po czasie, zdecyduje, że lepiej będzie, albo cokolwiek innego wymyśli.
Gorzej zawsze - w moim odczuciu - jeśli wybierze ktoś za fotografa. Mam na myśli klienta, odbiorcę. Zdejmie sobie kolor. Gorzej, jeśli zdjęcie funkcjonuje w kolorze i jakoś jednak pomyśli kolor odjąć.
Nagminnie się tak dzieje, gdy kto ważny umiera, nagle czarnobiele wszędzie, jakby nigdy nie miał zdjęcia w kolorze. No przecież żałoba, a w żałobie jedynie czerń!

Dziś nie o tym kto komu i kiedy, ale dlaczego. Dotąd wydawało mi się... No właśnie! Dlaczego ktoś zdejmuje kolor? Dlaczego robi to fotograf a dlaczego klient? Rozważmy...

Bo szlachetnie. Tak się wtedy robi retro, jak na starej fotografii. [Bez przesady, nie aż tak retro, żeby sepię dawać]. Tak jest stonowanie, nawet jeśli dramatycznie, prawda?

Bo uniwersalnie się robi. Czarnobiel to czarnobiel a nie spłowiały kolor z ORWO, ani czysty i gryzący kolor naszych czasów, jasny, świeży, agresywny. Trochę może uniwersalnie.

Bo nie przeszkadza. Jak ktoś nie spostrzegł dużej czerwonej plamy w tle, to może i faktycznie czasem nie mieć wyjścia. Czarnobiel sprawi, że się tak rzucać w oczy nie będzie. Więcej elegancji.

Bo podbijamy nostalgię, emocje cięższe, przecież konotujemy tę przeszłość, uniwersalność, szlachetność, itd. To nie po to zdejmują kolor na żałobę?

Dotąd wydawało mi się.
Microsoft Oxford Project, zajmujący się sztuczną inteligencją właśnie niedawno wypuścił do testów aplikację - jeszcze w wersji demo. Ta akurat: https://www.projectoxford.ai/emotion służy do rozpoznawania emocji ze zdjęć. Idzie powiedziałabym prawie, prawie. Wracając do tematu - czarnobiel co robi w zdjęciu? No to postanowiłam sprawdzić na prawie-że-losowym zdjęciu. Ale żeby sobie nie sugerować niczego, nie że znajdę coś i zdejmę kolor i sprawdzę znowu. Przypadkiem istnieje na stronie laureatów konkursu BZ WBK Press Photo 2015 zdjęcie wygrane w wersji kolorowej i czarnobiałej [ciągle wiszą, nikt się ciągle tym nie zainteresował, nie zdjął]: tutaj
To sprawdzamy.

Zdjęcie analizowane: Piotr Bławicki (East News),  http://www.bzwbkpressfoto.pl/15/laureaci,48.html 

Oczywiście, może być, że aplikacja jest w wersji ekstremalnie początkowej [nie sądzę jednak, skoro jest publiczna]. No to szok!
- Złość - większa w czarnobieli?! Czyli ta wściekła czerwień nic nie robi? Robi mniej niż czarnobiel.
- Pogarda - znowu większa w czarnobieli. Ale śladowo, więc zostawmy temat.
- Zniesmaczenie - różnica także minimalna, znowu więcej w czarnobieli.
- Strach - w kolorze wyrazistszy zdecydowanie. No kto by pomyślał? [tylko ja mam te wszystkie skojarzenia, że strachy nocne, thriller nigdy za dnia, a horror to już nigdy-nigdy?czarno, ciemno, nie?]
- Szczęście - zdecydowanie go więcej w czarnobieli. To może dlatego ludzie te ślubne zdjęcia życzą w b&w? Cóż bardziej na plus niż ten ekstra kolor, nie? Otóż bardzo zdecydowanie nie :)
- Neutralność - też niespecjalnie neutralna, różni się jej poziom i więcej neutralności zachowuje czarnobiałe zdjęcie. Czyli tu by się może coś wreszcie zgadzało, że jakieś ułożone, uniwersalne czarnobiele zwykle.
- Smutek - ok, czarnobiel wygrywa. No wreszcie. Śladowo i tak i z pewnością nie tego się spodziewałam.
- Zaskoczenie - większe w kolorze! Poza tym, że totalne i pełne całościowymi wynikami tego przeliczenia.

A Wy co myślicie o tym?

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Historie za zdjęciem Emilii ze Szwarców Heurichowej z córkami



Karol Beyer, Emilia ze Szwarców Heurichowa z córkami Teodorą, Heleną, Julią i Emilią, przed 1867 / ze zbiorów Jacka Dehnela


Jacek Dehnel
Historie za zdjęciem Emilii ze Szwarców Heurichowej z córkami

Właśnie uzyskałem potwierdzenie, że duża fotografia Emilii ze Szwarców Heurichowej z córkami (wszystkie w żałobie narodowej, w sukniach nawiązujących krojem do czamar powstańczych) została wykonana w atelier Karola Beyera (brak nazwy firmy, więc kluczowy okazał się wzór na dywanie).
Kiedy Emilia z córkami zajęły się działalnością konspiracyjną, zerwały kontakty z "cywilnymi" znajomymi, żeby nikogo nie narażać - wówczas to Jan Szwarce, załatwił siostrzenicom dorywcze zajęcie w swoim miejscu pracy - czyli właśnie w atelier Beyera. Retuszowały tam zdjęcia, zatem ci kolekcjonerzy warszawskiej fotografii, którzy mają w swoich zbiorach "beyery", mogą mieć egzemplarze dotknięte ręką (i pędzelkiem) tych dziewczyn. Stąd zapewne to duże zdjęcie, zrobione po znajomości (podobnie jak kilkanaście innych rodzinnych fotografii z tego zbioru).
W domu Heurichów na ul. Widok 5 znajdował się główny punkt spotkań Centralnego Komitetu Narodowego, podziemna drukarnia "Ruchu" oraz tajny zakład fotograficzny (nie wiem, czy Jan Szwarce lub sam Beyer w tym pomagali), później trzymano tam również bibułę i ważne dokumenty, w tym pieczęci powstańcze, z narażeniem życia ocalone przez Heurichówny podczas carskiej rewizji.
Po rewizji Emilia i córki zostały zaaresztowane, były więzione w cytadeli, zesłane (na szczęście niedaleko i na niezbyt długo; ich kuzyn, Bronisław Szwarce spędził na Syberii 30 lat); zostawiły nadzwyczajne "Wspomnienia matki i córki", wydane w 1918 roku, dziś zupełnie zapomniane, które są świadectwem roli kobiet w powstaniu styczniowym w czasach, gdy "słaba płeć" rzekomo "takimi rzeczami się nie zajmowała", tylko przypinała kokardę wojownikowi jak na obrazku Grottgera. Jakby tego było mało, po powrocie z zesłania siostry założyły pierwszy ponoć w Warszawie sklep bławatny, prowadzony wyłącznie przez kobiety. Myślę, że warto przywrócić o nich pamięć, bo to naprawdę niezwykłe osobowości - na ścianie domu pod numerem Widok 5/7/9 jest wprawdzie tablica, ale poświęcona drukarni, nie tym arcyciekawym kobietom.
 Karol Beyer, Emilia ze Szwarców Heurichowa  z córką Heleną  / ze zbiorów Jacka Dehnela

Karol Beyer, przypuszczalnie Teodora z Heurichów Kiślańska  / ze zbiorów Jacka Dehnela

Karol Beyer, Julia Heurichówna  / ze zbiorów Jacka Dehnela

 Karol Beyer, Emilia Heurichówna / ze zbiorów Jacka Dehnela


Karol Beyer, Julia Heurichówna / ze zbiorów Jacka Dehnela

 Karol Beyer, Julia Heurichówna / ze zbiorów Jacka Dehnela

 Karol Beyer, Helena Heurichówna / ze zbiorów Jacka Dehnela

 Karol Beyer, Helena Heurichówna / ze zbiorów Jacka Dehnela

 Karol Beyer, Helena Heurichówna / ze zbiorów Jacka Dehnela




wtorek, 15 grudnia 2015

[autor poszukiwany] Zburzenie pomnika Dzierżyńskiego,

17 listopada 1989 roku został zburzony pomnik Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie. Przygotowania rozpoczęły się dzień wcześniej. Na miejscu w piątek 17 listopada oprócz widzów i ekipy demontującej pomnik znaleźli się także dziennikarze. Jest wiele bardziej znanych zdjęć z tego wydarzenia, niż te prezentowane poniżej. Było tam bardzo wiele aparatów i kamer, profesjonalistów i amatorów.

Szukam autora tych zdjęć!

Zdjęcia, które publikuję trafiły do mnie od razu w postaci odbitek z epoki. Nie są opisane, opieczętowane, nic. Mają format 22x16 cm, co daje nadzieję, że to wglądówki z którejś redakcji. To zwiększa ilość osób, które mogły je widzieć lub znać autora. Z góry dzięki za każdy trop!






niedziela, 13 grudnia 2015

Okazja, jubileusz, wypominanie?

Najpoczytniejszym postem w "Miejscu fotografii" jest ten dotyczący ikonicznego zdjęcia Chrisa Niedenthala "Czas Apokalipsy". link Zdarza się po raz kolejny, co widzę w statystykach regularnie, że przy rocznicy i okazji, przypominamy zdjęcie, szukamy informacji. Stąd aktualizacja wpisów na temat zdjęć ikonicznych. [proponuję otworzyć, bo są tam zdjęcia, które będę dalej tylko wymieniać wg nazwiska autora].

Zbliża się okazja, jubileusz, będzie wspominanie.
Dziś znalazłam w sieci taki wpis: [publiczny, można go przeczytać nie mając konta na fb]

za fb / link


Mam pytania merytoryczne, oczywiście, dam znać jak znajdę odpowiedzi: gdzie te zdjęcia, skąd ich tyle, czemu ich nie pokazywano? 
Mam jednak wątpliwości co do samego oburzenia. Pewnie nie ma co tematu rozdmuchiwać, ale skoro tę ikoniczność podglądam i badam przy każdej okazji, to może i tu okazja jest dobra.

Widzę jedno zdjęcie, tak jak i Wy. Nie widzę rejestracji samochodów, ani twarzy przechodniów, ale to jest tylko czepialstwo. Bardziej kłopotliwe wydaje mi się oskarżenie Chrisa Niedenthala. Najpierw ciśnie mi się logika. Identyczne, tak identyczne..., jak to identyczne?! Prawie identyczne zdjęcie co Niedenthal wykonał Burnett. Są tak łudząco podobne, że przypominają zabawę dziecięcą w znajdź 5 szczegółów (a może nawet 4 szczegóły?). Istnienia Burnetta Niedenthal nie wypiera, wspomina o nim przy okazji spotkań, pisze o nim w książce, nie ukrywa. [czyli nie kreuje się na jedynego autora...].

Zdjęcie Nawrockiego przypomina zaś zdjęcie Piotrowskiego, odnalezione wiele lat później. Ale Piotrowski był bliżej, wspominał, że z tramwaju. Nawrocki widać dalej, długi obiektyw. Piotrowski też był na tej klatce, mocował się z oknem. Przejmująca opowieść. Niedenthal występuje z Piotrowskim w jednym programie telewizyjnym [czyli nie kreuje się na jedynego autora...].

Zaskoczyła mnie ta informacja o 12 zdjęciach, nie wiedziałam. Nie widziałam! Nie miałam gdzie. Nie uważam się za typowego 'Kowalskiego' jeśli idzie o oglądanie zdjęć. A co do ikonicznych to mam arcyodwrotnie. Szukałam tych zdjęć. ale nie znalazłam. Pytałam o to, kto jeszcze gdzie był. Zapewne słabo szukałam. Poszukam teraz konkretu, mając kadr i nazwisko, szeroka droga, znajdę. 

Zdjęcie Niedenthala - tak Chrisa Niedenthala [nie Burnetta, nie Nawrockiego ani Piotrowskiego] jest zdjęciem ikonicznym. To ono opublikowane w kilka dni później w Newsweeku poinformowało świat, dotarło, przedostało się, spełniło swoją rolę. To na jego bazie powstały opowieści, anegdoty, remake'i, To ono było reprodukowane często, wielokrotnie, nieskończenie. Niedenthal, fotograf, korespondent "Newsweeka". Wielka kariera fotograficzna, której nie ma jak podważyć. Co więcej, szczery i otwarty człowiek, który w swojej książce przyznaje się do ustawki, ciężkich politycznych żartów, drobnych życiowych niestosowności. Wspomina też w niej, że gdy robił to zdjęcie był obok fotograf. [Burnett to też wielka kariera! Tyle, że daleko mu do tytułu 'fotografa nowej historii Polski']. Tu jest moja pierwsza wielka wątpliwość i ogromne potwierdzenie ikoniczności zdjęcia Niedenthala właśnie. [potwierdzenie, że znajduje się zdjęcia sprzed-po, porównuje, znajduje inne wersje, itd - al w odniesieniu do jednej, j e d n e j ikonicznej fotografii]. Wątpliwość ataku zaś polega na tym, że to najwyraźniej nie Niedenthal kreuje się na autora. Jest nim niezaprzeczalnie i jest autorem tego najbardziej rozsławionego i najpopularniejszego ujęcia. 

Nawrocki nie był fotografem, nie miał kilka dni później publikacji w tygodniku w światowej dystrybucji. [Podobna historia dotyczy zdjęcia "Time Square Kiss" Alfreda Eisenstaedt'a - dla "Life" vs Victora Jorgensena dla...US Marines]. Jego zdjęcia mogą być i lepsze i prawdziwsze, i bardziej przejmujące, i t d, wszystko co podlega sprawom gustu tu można wstawić. Ale to nie jego cykl stał się nośnikiem informacji, stał się ikoną wydarzenia, obrazem pojawiającym się w głowach ludzi na samo to hasło. To są tematy nieporównywalne. 

Staram się przypomnieć rozmowy i spotkania z fotografami, kiedy mowa jest o ważnych zdjęciach, sytuacjach, albo nawet o pracy, tej zwykłej codziennej. Bo czasem pytam czy pamiętają, że wtedy a wtedy ktoś był obok, może "TO" mieć z innej strony, inne ujęcie, inaczej? Zaryzykuję uogólnienie, że łatwiej spamiętać kto mógł tam być 30-40 lat wstecz, niż miesiąc temu "na tym samym temacie". Pamiętają i opowiadają o tym. Trochę sobie jednak nie wyobrażam sytuacji, że na spotkaniu autorskim  fotograf opowiada o zdjęciach i przy każdym wymienia listę tych, którzy też tam robili. Załóżmy takie zdanie: 'Jana Kobuszewskiego, któremu zrobiłem zdjęcie fotografowali także inni, a tu ich nazwiska...'. Aż śmieszne, prawda? Paradoksalnie zupełnie, komentarz dotyczy fotografa, który pamięta i opowiada przy innych także okazjach, że w oknie obok stał Krzysztof Pawela, że całe wydarzenie stał obok Bogdana Łopieńskiego, że lepsze ujęcie niż on - ma  z tej sytuacji Jan Morek, itd... 

Wplatanie dalszych treści, ocenianie postaw jest już zupełnie niestosowne. Nie mamy pojęcia co przeżyli robiąc te zdjęcia, każdy swoją wersję "Czasu Apokalipsy". Nie były to jedyne zdjęcia powstałe w te dni w kraju. Było ich znacznie więcej, bywają publikowane, niektóre po długich latach odzyskują autora [tak było z Markiem Janickim i jego serią zdjęć z Pacyfikacji Kopalni Wujek]. Tak wolę do końca traktować informację o zdjęciach Nawrockiego, jako świetną informację i wzbogacenie tematu. Bez nerwów, polityki, i jak to ostatnio częste - radykalizowania postaw społecznych wobec historii i nas nawzajem.



niedziela, 6 grudnia 2015

Jak nie zanudzić albumem rodzinnym...


Barbara Caillot Dubus, Aleksandra Karkowska, Banany z cukru pudru, wyd. Oficyna Wydawnicza Oryginały, Warszawa 2015


Dla kogo: Dla wszystkich, bez względu na wiek. Co więcej, z założenia ma być międzypokoleniowa. Dla dziadków i wnuków.

O kim: „Banany z cukru pudru” to wspomnienia i fotografie 24 osób związanych z Sadybą, osiedlem warszawskim. Jest mapa, dzięki której możemy (jeśli potrzebujemy) zorientować się w terenie.

Kiedy: Są to wspomnienia z dzieciństwa zebrane w 2015 roku. Samo dzieciństwo nie zostało precyzyjnie określone w datach. Jeśli spojrzymy na spis fotografii, wówczas odkryjemy, że zdjęcia, które wywołują wspomnienia powstały w latach 1933 do 1962.

Autorki: Barbara Caillot Dubus, Aleksandra Karkowska „połączyły swoje pasje i mocne strony, by odnaleźć historie zachowane w pamięci, obudzić wartościowe wspomnienia i przekazywać je dalej”.


Jest to szczególna książka z fotografiami. Czyta się ją w maximum pół godziny. Mnóstwo zdjęć, przy których są historie dopowiadające, jak w pamiętniku. Jakbyśmy oglądali zdjęcia z kimś starszym, kto tłumaczy: o, tam było…, pamiętam…, a obok stoi…, tego lata zdarzyło się…  Oglądamy zwykłe zdjęcia, czytamy najzwyklejsze historie. No nie, jednak nie takie codzienne te opowieści. Są sprzed lat. Fascynujące, niesamowite, jak z innej czasoprzestrzeni. O pewnych rzeczach może ktoś kiedyś wspominał, o innych może gdzieś w jakiejś książce się natrafiło. Ale tutaj są same smaczki, jedno wielkie bogactwo wspomnień. „Przytoczone anegdoty stanowią historię w małej, efektownej kapsułce” – w recenzji napisała Joanna Olech, Katarzyna Stoparczyk dodała: „wzruszająca książka. Kiedy się ją czyta, człowiek nabiera szacunku do twardego, niełatwego życia sprzed lat”.  



Tu nie ma wielkiej historii, żadnej sensacji wiekowej, wojna się prześlizguje całkiem nie tak ważna. To faktycznie małe sprawy, taka opowiedziana codzienność. Jednak różnica kilkudziesięciu lat sprawia, że wspomnienia rosną do bajkowych rozmiarów. Niewiarygodne historie! Do tego zdjęcia, albo i odwrotnie, zdjęcia a do nich wspomnienia. Zdjęcia jakich pełno w naszych domowych albumach, zdjęcia, o których im kto młodszy w rodzinie tym mniej o tym wie cokolwiek. W niektórych albumach bardziej zaradni kiedyś może podpisali osoby na zdjęciach. Ale czy dopisali okoliczności spoza kadru? Zapisali wspomnienie towarzyszące? Dopisali coś więcej o tym, kto stał obok kogoś na zdjęciu? No jasne, że nie! Takie opowieści otrzymujemy jedynie oglądając album z babcią albo dziadkiem. Już nawet wspomnienia rodziców, czy cioć, wujków to zupełnie inna narracja. Brakująca, niepełna, ale też bliższa i nie tak abstrakcyjna.


Na  tych zdjęciach są konkretne osoby, które robią arcyciekawe rzeczy. Czasem po prostu stoją, ale czemu akurat w szlafrokach, albo na jakiej wystawie? Innym razem po prostu się śmieją. Ileż śmiechu jest w tej książce! Naprawdę od zawsze uśmiechaliśmy się na widok aparatu, nawet zanim ktoś nam kazał mówić „cheese” do obiektywu. Mnóstwo śmiechu, radosnych twarzy. Czasem poważnych (bo w szkole), zaciekawionych albo nawet kilka przestraszonych (a jak ma wyglądać 4latka na wielbłądzie?!). Są także eleganckie panie i panowie na ulicach Warszawy, samochody duże i małe, osobliwe zabawki, sporo łąk, pól oraz wody. Idealny początek bajki, dawno, dawno temu…



Ale co jest tak niesamowitego we wspomnieniach tych konkretnych ludzi? Dla nich, spodziewam się, wspaniała forma przetrwania pamięci. Dla nas – interesująca lekcja tej zwykłej, najzwyklejszej historii. Jest jednak znacznie więcej, co daleko wyrasta poza ten jeden tom. Jest wzbudzenie chęci odkurzenia albumu rodzinnego, wyciągnięcia zdjęć i słuchania kto tam jest i dlaczego. Jest potrzeba rozmowy o tym, co za chwilę zostanie zapomniane. I owszem „kładka przerzucona między pokoleniami” (Joanna Olech). Bez zadęcia i bez namaszczenia. Zawsze zachodzi obawa, że trzeba poznać historie tych sztywnych postaci z grupowych zdjęć z albumu, że będzie tylko wymienianie „to twoja praprababcia, tak tam w wózeczku”, „to kuzyn pradziadka do pierwszej komunii idzie”, „siostra prababci, wyjątkowo niekorzystnie”. Bez zaczepienia, twarz za twarzą, jak to spamiętać?

Tymczasem tu, autorki pytają o dzieciństwo: ulubione zabawy, przygody, jak to było w szkole, czy zawsze prace domowe się odrabiało, itd. To właśnie ten mostek, prosta i działająca na wyobraźnię sprawa. Znajdowanie podobieństw i różnic, dopisywanie historii do zdjęć. Dziadek przestanie być tak stary, gdy uświadomimy sobie, że kiedyś śmigał na nartach, babcia chodziła po drzewie, itd… Historie są uzupełnione rysunkami dzieci, fragmentami z pamiętników, i innymi papierowymi drobiazgami – zaproszenie, legitymacja szkolna. Całość  przypomina sztambuch babci, może jedynie brakuje wstążeczki.

Gdyby ktoś potrzebował zagajenia, nie potrafił zacząć opowieści, autorki podrzucają zeszyt ćwiczeń - proste zadania dla dziadków i wnuków. Teraz już nie ma wymówek. 




środa, 2 grudnia 2015

Jak pisać komentarz do WPP, tutorial. [felieton]

Komentarz do konkursu World Press Photo można pisać w dowolnym momencie przed ogłoszeniem wyników. Potem tylko trzeba w odpowiednie akapity wpisać konkretne nazwiska. To wielce ułatwia sprawę, utrzymuje nerwy na wodzy, a przede wszystkim pozwala potwierdzić  wszelkie przypuszczenia i umożliwia, bez względu na wyniki i jurorów, trzymać się własnego zdania.

O WPP pisze się rok w rok to samo, podstawiając nawet niekoniecznie nowe nazwiska. Spróbujemy? Idealny komentarz zaczyna się od zdjęcia roku, najlepiej odnajdując jakieś wizualne wcześniejsze odniesienie (najlepiej z malarstwa!) lub nakreślić pewną prawidłowość w historii konkursu. Przykładowo: zwycięskie zdjęcie przywodzi na myśl znakomite barokowe przedstawienia mitu, nastrojowość obrazu przenosi nas do płócien z silnym światłocieniem. To także znak na utrwalenie trendu zauważalnego przemiennie, że wygrywa zdjęcie nastrojowe, które dopiero po chwili ujawnia aktualne problemy współczesnego świata. Wielką ulgę  i spore zaskoczenie przynosi wygrana. Warto mieć przygotowany także akapit na wypadek tej przemienności w rodzaju: Konkurs klasycznie kojarzy się z fotoreportażem drastycznym, krwawym, pełnym szlochów i tragedii, jury nie zawiodło nas w tym roku.

Potrzebujemy w komentarzu wskazać najlepszych i najgorszych. Znowu jedynie teoretycznie potrzeba tu wyników obrazowych. W tegorocznej edycji nie brakuje znakomitych materiałów, aktualnych, ważkich, doskonale uchwyconych i świetnie zbudowanych. W wynikach oczywiście znajdujemy odzwierciedlenie najważniejszych światowych wydarzeń (tu wystarczy podać mniej więcej najgłośniejsze wojny, epidemie, kataklizmy z danego roku). Są także chwytające za serce serie fotografii o sprawach bardzo intymnych i codziennych, w tej edycji przykładem może być… Kategoria życie codzienne to zestaw zmiennych, ale zawsze przynajmniej jeden materiał dotyczy odejścia, zgonu, choroby, samotności. Można zawsze „okrągło” zauważyć: znajdujemy zaskakujące serie fotografii, które starają się wyjść poza stereotypowe myślenie o pewnym obszarze, ludności i kulturze. Wskazywanie najgorszych to okazja do ekspozycji własnych poglądów. Nie brak w nagrodzonych materiałach zupełnie odstających poziomem i klasą. Zdumiewa, że przy tej randze zostaje nagrodzony cykl oparty na tanim chwycie, prowadzony niekonsekwentnie, bez rozumienia materii. Trudno szukać nawet w podpisie pewnych nowości, widz trudzi się ze zrozumieniem, ale w końcu kapituluje, niczego nowego się niedowiadując. Gdyby ktoś nie znosił konceptu, a zawsze choć jeden materiał na tym polega, piszemy: już tradycją stało się przyznawanie nagrody materiałom, które trudno nazwać reporterskimi, przepełnione są wymuszonym konceptem, wątpliwą kreacją, sprawdzą się być może w galerii bardziej niż w prasie. Chciałam nadmienić, że bardzo trudno było mi napisać to przykładowe zdanie. Ale ćwiczymy, uczymy się.

Kolejny punkt: znajdowanie ciekawostek. Gdzie jak gdzie, ale tu już z pewnością konieczny jest wizualny materiał. Ależ po co? Mamy nieograniczone możliwości, choćby klucz geograficzny: zaskakujące i warte odnotowania są wyjątkowo często przyznawane w tym roku nagrody fotografom z… (uwaga na USA, Holandię, Francję, Niemcy i Włochy, to żadna nadzwyczajność). Klucz narodowy jest zawsze dobrym rozwiązaniem i zawsze trzeba mieć go w zanadrzu. Tutaj nawet nie trzeba zmieniać nazwisk, dawniej rok w rok wygrywał Tomasz Gudzowaty, teraz Kacper Kowalski. 

Nieodłącznym tematem jest ilość manipulacji oraz jakość materiału zwycięskiego. Organizator na szczęście dostarcza tych materiałów przed ogłoszeniem wyników. Standardy WPP ustawione są na najwyższym fotoreporterskim poziomie wynikającym z tradycji medium, które nie dopuszczają cyfrowych manipulacji – ingerencji w obraz. Skandaliczna jest informacja o dyskwalifikacji aż 20% materiałów! Albo, gdy piszący jest jednak mniej przywiązany do etyki reporterskiej: Być może rosnąca przez lata fala dyskwalifikacji za manipulację, otrzeźwi wreszcie organizatora konkursu i dopuści możliwość korzystania z rudymentarnych opcji medium fotograficznego! Oh, to była kolejna ciężka próba, mam nadzieję, że doceniacie wysiłek.


Dochodzimy już do podsumowania, które warto zaopatrzyć w zwroty: znowu, zwykle, ponownie oraz dodać utyskiwanie i oburzenie, w wersji light po prostu nie przesadzać z entuzjazmem: nagrody rozczarowują, ilość materiałów fotoreporterskich niestety nie idzie w parze z jakością. Bywają także w tej części wtręty moralizatorskie: zastanawia intensywna promocja słabizny, oby młodzi nie szli tak wytyczoną drogą, to kolejny gwóźdź do trumny jaką szykujemy od lat fotografii. Ale, ale, pamiętając, że już za chwilę piszemy komentarz przyszłoroczny, warto zostawić sobie i czytelnikowi nadzieję: oby przyszłoroczna edycja nas nie zawiodła, ciągle licząc na poprawę świata, oraz z życzeniami dla fotografów: odwagi, uwagi i rozwagi. Uff.  Czy naczelny poprosi o komentarz w przyszłym roku? 

felieton dla Digital Photographer Polska [luty 2015]
a poniżej komentarz, co prawda, napisany zupełnie inaczej niż proponowany schemat:

Mads Nissen, Denmark, Scanpix/Panos Pictures
/World Press Photo of the Year 2014, First Prize Contemporary Issues, Singles/


Od wielu już lat WPP nie lansuje jednego trendu w fotoreportażu, w corocznych wynikach każdy odbiorca znajduje swoją stylistykę choćby na jednym zdjęciu. Głosy krytyczne znacznie przeważają nad zupełnie nielicznymi pozytywnymi. Kilkukrotnie wyniki tegorocznej edycji wzbudziły moje zdziwienie, szczery śmiech i okrzyk: co to tu robi?! Trzy wspaniałe pozytywy:

1/ Cieszę się głównie z nowej kategorii i wszystkich zwycięskich materiałów: projekty długoterminowe. Od lat fotografowie ubolewali, że kilkuletnie projekty powinni przycinać do zbyt ciasnych ram kategorii tego jednak najważniejszego konkursu. Pierwszą nagrodę w nowej kategorii, niemal na potwierdzenie sensu istnienia tej kategorii dostała Darcy Padilla, która temat ciągnie od 21 lat! Drugie miejsce to tym większa radość : Kacper Kowalski za projekt ciągle otwarty, który jednak miał swoją premierę w postaci książki i wystawy „Efekty uboczne”.

Darcy Padilla, USA, Agence Vu
/First Prize Long-Term Projects/

2/ Najmocniejszy fotoreportaż minionego roku zajął pierwsze miejsce w kategorii serii o ważnych wydarzeniach. Jérôme Sessini opowiadał o zestrzelonym samolocie malezyjskim nad Ukrainą. To reportaż nowoczesny, oczywiście informacyjny, ale przejmujący i emocjonalny w niebywałej dawce.
http://www.worldpressphoto.org/collection/photo/2015/spot-news/j%C3%A9r%C3%B4me-sessini  [Sessini wygrał także drugie miejsce w tej kategorii za reportaż z Majdanu, tu się jednak bardzo nie zgadzam z jury, a z samej sytuacji widziałam jakieś 30 lepszych reportaży, mniej drastycznych niż JS]

3/ Zdjęcie roku Madsa Niessena jest podobne w wymiarze do wygranej zeszłorocznej. Nastrojowe, malownicze, przywodzące na myśl malarstwo  oraz skojarzenia kulturowe i literackie, zaciekawia i wymusza w widzu chwilę na zastanowienie. Po chwili odkrywamy głębię i istotę problemu. Oczywiście jest to fotografia jakiej na próżno szukać na łamach prasy. Dla mnie jednak jest to przekazanie pałeczki do widzów: wymagajcie więcej od prasy, od fotoedytorów, od wydawców. Jurorzy konkursu zdają się mówić: takie materiały istnieją, opowiadają o historiach interesujących i ważnych, pobudzając myślenie czytelników o IQ >70. Nie musicie już oglądać w prasie stopklatek. Oby!

komentarz do konkursu World Press Photo 2015 dla Digital Camera Polska.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Temat aktualny, bo właśnie dziś World Press Photo ogłasza nabór zdjęć do kolejnej edycji konkursu: tu szczegóły. Koniecznie przeczytajcie też nowości: kodeks etyczny i nowe zasady zgłoszeń!