Fotografia polska, poza nielicznymi przykładami jak na przykład izohelia, fotografika, fotonit, posługuje się spolonizowanymi lub tłumaczonymi określeniami z języków obcych. Nic nowego. Kwestia przyzwyczajenia i ogromnej pracy nad spopularyzowaniem słownictwa. Henryk Mikolasch wraz z Józefem Świtkowskim wydali broszurkę "Polskie słownictwo fotograficzne" we Lwowie jeszcze przed I wojną światową [przypomnienie i próba kontynuacji tej publikacji]. W prasie fotograficznej często spierano się nad klasą tłumaczenia, nad sensem nowych słów, itd. Ostatnio ten nawyk ustał. Bezmyślnie powtarza sięokreślenia "fajne" i "dobrze brzmiące" nieadekwatnie do sensu. Przykładów jest wiele: fotografik, fotogram, ale jak się okazuje w tym najnowszym słownictwie również. Przykładem jest najwyraźniej street photo.
Fotografia uliczna to określenie zdjęć wykonanych nie tylko "na ulicy" - ale raczej na zewnątrz, w przestrzeni publicznej, miejskiej, wiejskiej, wśród budynków i ludzi. Chodzi bowiem o fotografowanie ludzi, miejsc, sytuacji w pewien sposób. Czym innym zatem są pejzaże miejskie, czym innym portret osoby na ulicy, jeszcze czym innym fotografia architektury. Osoby zajmujące się tego rodzaju zdęciami najczęściej nazywają tę dziedzinę z angielska: strit. Świat dojrzewa od kilku lat do tego czym jest "street photo", ukazują się książki i albumy, sprofilowane wystawy i społeczności internetowe. Te właśnie grupy hobbystów walczą z niewiedzą tłumacząc czym street photo nie jest. "Portret wykonany na ulicy to nie jest street photography". Strit powinien zaś "znacznie wykraczać poza codzienność, 'zwykłość', to co oczekiwane i zastane" [grupa extreme street photography]. Inna grupa podaje dla ułatwienia kogo wielbią stritowcy: Koudelka, Arbus, Winogrand, Levitt, itd oraz sugeruje lekturę ułatwiającą orientację w temacie: "Look through some of the Magnum images for starters. Check out In-public. Read Michael David Murphy's Ways of Working and Phyla of Street Photography and Nick Turpin's Undefining Street Photography" [grupa hardcore street photography].
Od września 2010 mamy solidne oparcie teoretyczno wizualne w tym czym jest współczesna "fotografia uliczna" czy raczej "street photo", a to za sprawą albumu wydanego przez Thames & Hudson "Street photo now!" [już wspominaliśmy o wydawnictwie i wystawach z nim związanych].
Jakiś czas temu dla Snapsa i 5klatek próbowałam się wgryźć w znaczenie określeń street photo i snaps. I dalej i ciągle jestem zdania, że street photo daje się tłumaczyć na język polski w formie okreslenia: fotografia uliczna. Ale... mam też nadzieję, że to kwestia czasu, kiedy wszyscy przyzwyczaimy się czym ona jest.
Niestety kłody pod nogi. I to od...Olympusa! Producenta aparatów niepozornych, małych, skutecznych itd...uwielbianych przez stritowców. Właśnie zostały ogłoszone wyniki konkursu pod hasłem "street photo".
Bez tumaczenia. Nawet lepiej, wszystko wydaje sie prostsze. Proszę zajrzeć pod link i ocenić czy wygrane prace pasowałyby pod hasło fotografii ulicznej. Organizator dodaje, byśmy mieli pewność: "Nagrodzone prace są piękne, intrygujące, niewątpliwie bardzo oryginalne... Jury po naprawdę długich i burzliwych obradach wyłoniło laureatów i przyznało nagrody." Konkurs odbywał się w trzech kategoriach: ludzie, bawy i klimat (i zdaje się nie chodzi o ogół zjawisk pogodowych). Może i nie sa takie złe te zdjęcia, niektóre przyjemne, ale najwyraźniej nie chodzi o tę "street photo" ani "fotografię uliczną". Najciekawsze wyjątki znajdziemy w wyróżnieniach.
Konkurs ma taki poziom jak startujący w nim autorzy, pewnie więc można mieć za złe jedynie uczestnikom, czy raczej niedoszłym uczestnikom, ludziom, którzy faktycznie strit uprawiają. Ale wybaczam i rozgrzeszam, co bowiem po takim konkursie, w którym wygra można... peny i mju Olympusa oraz kurs o "zarządzaniu barwą w druku"?
czwartek, 30 grudnia 2010
wtorek, 28 grudnia 2010
relacja: Monat der Fotografie 2010
Subiektywna i wybiórcza relacja z Europejskiego Miesiąca Fotografii 2010 w Berlinie - Magdalena Wajda-Kacmajor
Subiektywna i wybiórcza, ponieważ z ogromnej oferty Monat der Fotografie trzeba wybrać to, co chce się zobaczyć, żeby nie zwariować. Zresztą, to nie do końca miesiąc – zaczyna się na początku października, a niektóre wystawy trwają aż do stycznia. My skoncentrowaliśmy się na tym, co lubimy najbardziej – na klasycznej, czarno-białej fotografii. A tegoroczny Foto-Monat oferuje bardzo dużo takich wystaw. Oglądanie trzech wystaw dziennie to aż nadto, trzeba jeszcze „przetrawić” to, co się widziało.
Duża wystawa Petera Lindbergha w C/O Berlin otwarta jest do 9 stycznia 2011. Imponuje rozmachem i formatem – ponad 200 zdjęć, głównie czarno-białych, w większości ogromnych odbitek. Jest sporo tych, z których znamy Lindbergha najlepiej – komercyjne sesje, portrety modelek, inscenizowane sesje dla Vogue czy domów mody. Są też i zdjęcia uliczne z Berlina oraz rewelacyjne portrety Verushki poprzebieranej w różne stroje i najwyraźniej bawiącej się tą sesją równie dobrze, jak sam fotograf. Genialne portrety – Jeanne Moreau w całej krasie swoich zmarszczek, trzy supermodelki oraz gigantyczna przemysłowa maszyneria, czy wreszcie zdjęcie, przed którym stoję najdłużej – cztery modelki, w tym Verushka i Tatiana Patitz, ucharakteryzowane na berlińskie piękności z lat 30-tych XX wieku. Gdybym mogła zabrać z tej wystawy jedną, jedyną odbitkę, to właśnie tę.
W salach na piętrze prezentowane są dwie grupy zdjęć „ulicznych”, pozornie nieinscenizowanych. Dodatkową ciekawostką jest możliwość podejrzenia warsztatu – w gablotach wystawione są negatywy i stykówki. Uśmiecham się widząc, ile rolek zostało wykorzystanych podczas sesji na to, aby wybrać z nich to jedno, konkretne zdjęcie.
Wystawa prezentowana jest w C/O Berlin, Oranienburger Str 35/36.
W tej samej okolicy jest jeszcze kilka wystaw godnych uwagi.
Pierwsza jest bardzo blisko, na Tucholskystrasse 41, w Galerie Hiltawsky.
Osobom interesującym się fotografią i muzyką jednocześnie nazwisko Olaf Heine nie powinno być obce. W najgorszym przypadku znają fantastyczny portret steranego rockowym życiem Iggy’ego Popa, półnagiego i w bokserskich bandażach na rękach. Wystawa prezentuje niemal wyłącznie czarno-białe zdjęcia, głównie portretowe – jest Chris Cornell, Snoop Dog, Sting i wielu innych. Wstęp wolny, czynne do 8 stycznia 2011. Ciekawostka, z którą spotkaliśmy się także w innej galerii – spis zdjęć zawiera od razu ceny odbitek, gdyby ktoś chciał kupić. (Jest to nieco frustrujące – skąd wziąć na szybko 4 tys. euro? Ale to i tak drobniaki, w porównaniu z inną wystawą, o czym dalej …)
Galeria Kicken – Linienstrasse 155/ 161a, 10 minut spacerkiem – prezentuje typowe „streephoto” autorstwa Barbary Klemm i Ed van der Elskena. Czynne do 18 grudnia. Uwaga, idąc do galerii „właściwej” nie należy przegapić ni to pokoju, ni to gabloty po lewej stronie w bramie, gdzie wystawiono jest kilka zdjęć :)
Czas na coś bardzo, bardzo berlińskiego. Alan Luft – Berlin Portfolio. To, co tygrysy lubią najbardziej – proste, bezpośrednie, czarno-białe portrety ludzi, których ten amerykański fotograf napotykał podczas swoich wędrówek po mieście. Bez udziwnień, bez stylizacji, ot po prostu – ludzie pokazani takimi, jakimi są. Wystawa czynna jest niestety tylko do 17 listopada, więc trzeba się pospieszyć. Dodatkowym bonusem jest jej miejsce – Hotel Bogota, kilka kroków w bok od Kurfürstendamm. Miejsce-legenda. Tutaj było studio słynnej Yvy, tutaj pierwsze kroki w fotografii stawiał niejaki Helmut N. :) Polecam uważne oglądanie wszystkiego po drodze do kawiarni, w której wiszą zdjęcia.
W małej salce – chyba byłej biblioteczce hotelowej – po drugiej stronie holu wisi kilka skromnych, czarno-białych zdjęć z hospicjum, autorstwa Iny Schröder. Przejmujące.
W Berlinische Gallerie chcemy obejrzeć dwie wystawy – Arno Fischera i Emila Otto Hoppé. Obie przewidziane są do końca lutego 2011 i obydwie bardzo polecam. Arno Fischer to głównie „street photo” z Berlina Wschodniego i Zachodniego – fragmenty jego sporego projektu „Situation Berlin”, który przedstawiał podział miasta po II wojnie – jeszcze zanim stanął mur. Na środku sali malutkie, kolorowe polaroidy z serii „ogród” – bardzo urokliwe, przyciągające ciepłymi barwami.
Wystawa Emila Otto Hoppé ucieszy fanów „Miasta, Masy, Maszyny”. To fotografie głównie z okresu republiki weimarskiej, mnóstwo zdjęć obiektów przemysłowych, fragmentów maszynerii. Zagłębie Ruhry, konstrukcja sterowca, fabryka samolotów Junkersa. Precyzyjnie skadrowane, dopracowane technicznie. Oprócz tego świetne portrety – robotników fabrycznych, ale i tancerek czy aktorek z berlińskiej wytwórni Ufa.
Mnie jednak urzeka wystawa w tej samej galerii, której się nie spodziewałam. Niestety, już jej nie ma, przypadkiem trafiliśmy na ostatni tydzień jej prezentacji. To zdjęcia niemieckiej fotografki Marianne Breslauer. Portrety wykonywane poza studiem, w zastanym świetle, często na dworze – delikatne, świetliste zdjęcia „chłopczyc” z lat 20-tych i 30-tych. Doskonała seria zdjęć reporterskich z podróży do Hiszpanii w roku 1933, równie świetne scenki uliczne z Paryża. (Już wiadomo, na kim wzorował się HCB :)). Od kilku portretów nie sposób oderwać wzroku.
W tej samej dzielnicy, kilkaset metrów od BG, znajduje się dobrze ukryta Galerie Berinson (Lindenstraße 34). Do 21 listopada prezentuje prace Dietera Kellera, reportera wydawnictwa „Kosmos”. Keller był także żołnierzem na froncie wschodnim podczas II wojny – to z tego okresu właśnie pochodzą zdjęcia. Doskonale skomponowane kadry o chwilami przerażającej treści – dobre do przekonywania o bezsensie wojny.
Instytut Cervantesa (Rosenstraße 18 – 19) prezentuje bardzo dużą kolekcję fotografii Luisa Ramóna Marína. To jeden z pionierów hiszpańskiego foto-dziennikarstwa, kiedyś uważany za czołowego fotografa kraju, potem nieco zapomniany. Wśród ponad 60 zdjęć znajdują się obrazy z zawodów sportowych, codziennego życia w Madrycie, ale także i z wojny domowej. Wystawa czynna do 25 listopada, więc trzeba się pospieszyć – a warto.
No i deser. Deser także i dla nas, bo była to ostatnia wystawa, jaką mieliśmy na liście. Street Photography – przykłady z sześciu dekad, prezentowana w galerii Jörg Maaß Kunsthandel (Rankestraße 24, blisko Ku-dammu, czynna do 10 grudnia). Znajdujemy małą galeryjkę – sklepik z fotografiami. W witrynie tego „sklepiku” dwie rzeczy – informacja, że właściwa wystawa jest obok, proszę dzwonić oraz – zdjęcie Roberta Capy, TO zdjęcie, najbardziej znane jego zdjęcie z wojny domowej. Znajdujemy wejście, dzwonimy, wchodzimy po schodach do wielkiego mieszkania przerobionego na galerię … i od razu po wejściu opada mi szczęka. Jedno z najbardziej znanych zdjęć Ruth Orkin wisi w korytarzu. Dalej jest jeszcze lepiej. Callahan, Brassai, Robert Frank … ta galeria to jak świątynia dla fanów street photo. Każde zdjęcie można kupić, jest oficjalna lista z cennikiem. Może by tak, w ramach przedświątecznych zakupów ? … niestety, cennik otrzeźwia. Bez wygranej w totka byłoby ciężko, przeciętna cena to około 20 tys. euro. Charles H Traub, Tokyo Japan, 1983 copyright Charles H. Traub /dzięki uprzejmości Kunsthandel Jörg Maaß
relację przygotowała Magdalena Wajda-Kacmajor. dziękujemy!
[bardzo przepraszam za opóźnienie w publikacji, bardzo! j]
sobota, 25 grudnia 2010
pięknych świąt!
od Mariusza Foreckiego i 5klatek
od Anny Beaty Bohdziewicz
od Pawła Sosnowskiego i galerii Appendix2
od Aleksandry Śliwczyńskiej i Kwartalnika Fotografia
od Romana Babjaka i Sittcomm sk
ode mnie. pięknego NR11!
[aktualizacja posta 4stycznia2011]
piątek, 10 grudnia 2010
"Po prostu uśmiechamy się i patrzymy sobie w oczy" - Izabela Wojciechowska
Zmarła Izabela Wojciechowska. Redaktorka naczelna Centralnej Agencji Fotograficznej, potem Redakcji Fotograficznej w PAPie. Kuratorka wystaw, fotoedytorka, wydawca, wykładowca, właścicielka galerii Green Gallery. "Impresario" fotograficzny - szczególnie Ryszarda Kapuścińskiego. Bogaty i piękny życiorys. Kobieta ciepła i wesoła. Zmarła 6 grudnia w warszawskim szpitalu w wyniku powikłań po...złamaniu nogi. Wystawa, którą przygotowywała od kilku miesięcy, zostanie otworzona 17 grudnia w Zachęcie: "Ryszard Kapuściński. Z Imperium. Fotografie".
Proponuję kilka lektur:
- Izabela Wojciechowska o Kapuścińskim [dyskusja wokół "Kapuściński non-fiction" Artura Domosłowskiego"]
Izabela Wojciechowska podczas jednego z wernisaży w Green Gallery /fot.jk/
Ryszard Kapuściński, Rosja, Moskwa, 1991 /materiały prasowe wystawy/
"Ryszard Kapuściński. Z Imperium. Fotografie" 18 grudnia 2010 -20 lutego 2011 Zachęta Narodowa Galeria Sztuki. Wernisaż 17 grudnia 2010 godzina 19.
z noty prasowej wystawy:
W 17 lat po ukazaniu się Imperium będziemy mieli okazję obejrzeć wystawę fotografii powstałych w latach 1989–1991, będących plonem podróży Ryszarda Kapuścińskiego po republikach dawnego ZSRR. Fotografie te do tej pory nie ujrzały światła dziennego poza kilkoma, które znalazły się w albumie "Ze świata". Odnaleziono je dwa lata temu w archiwum prywatnym Kapuścińskiego. Ze sposobu posegregowania tego materiału i próby selekcji fotografii należy sądzić, że myślał on o wystawie o Imperium. Dziś ten zamysł realizujemy wystawą prezentującą 50 czarno-białych fotografii wybranych spośród kilkuset. Fotografie te nie są dziennikiem fotograficznym z podróży ani materiałem ilustrującym Imperium. Stanowią raczej niezwykły fotoreportaż emocjonalny ukazujący ludzi, miejsca i wydarzenia w zderzeniu z uniwersalnym światem Kapuścińskiego. Tym razem wkraczamy w świat obrazu, do którego przyjdzie nam dodać słowa, ponieważ artysta nigdy swoich fotografii nie podpisywał. Znalazły się w tym wyborze zdjęcia z pierwszej po czterdziestu latach, a odbytej w 1979 roku podróży do rodzinnego Pińska, które dodatkowo czynią ten fotograficzny esej bardzo osobistym. więcej
piątek, 3 grudnia 2010
zawsze chciałem być pilotem!
fotograf nieznany, zbiory prywatne /rep.JK/
Zdjęcia pamiątkowe z gotowego tła to zwykle atrakcja dla dzieci. Dziś coraz rzadsza, ustawiana zwykle w jakimś związku z miejscem - bez twarzy: górale pod Giewontem, państwo Poznańscy w swoim pałacu w Łodzi, itp. Samolotów, okrętów i łódek jakoś dawno się nie widzi na deptakach i w turystycznych mekkach. Tu przykłady z międzywojnia, tło bardziej i mniej profesjonalne. Może drodzy czytelnicy mają jakieś ciekawe przykłady w albumach? Chętnie obejrzymy i tutaj pokażemy!
piątek, 26 listopada 2010
Rayogramy, fotogramy, nudogramy.
Floris Neussüs, z cyklu "E Photo measures" rep. za "Fotografia", nr 4, 1974, s. 109
Floris Neussüs, Körperbild (KOR B27), Berlin, 1963 © Floris Neussüs / dzięki uprzejmości AtlasGallery, Londyn/
Fotogram to jedno z tych słów, których się używa, żeby mówić piękniej, ładniej i mniej treściwie. Jak mawiał profesor Zbigniew Łagocki >>niektórym nie wystarczy słowo „fotografia” albo „zdjęcie” muszą użyć „fotogram”, bo to ponoć lepiej brzmi.<< Tak zwana stara szkoła, albo wielka polska fotografia bardzo lubiła używać „fotogramu” w odniesieniu do odbitki. Odbitki, zdjęcia, kawałka papieru, tyle, że z przeznaczeniem na wystawę. Słowo „fotogram” jest wówczas nobilitacją dla zdjęcia. Pierwotne znaczenie słowa fotogram – to zdjęcie powstałe bez użycia aparatu fotograficznego, jako efekt luksografii, „odbitka” unikatowa. [Ciekawe, że nawet słowo to występuje w słowniku programu microsoft office Word w języku polskim.] Nie czas (teraz) na krucjaty leksykalne a’ la Jan Miodek.
Floris Neussüs eksperymentując przez wiele lat w fotografii zaproponował określenie „nudogramy” (ang. Nudogramms, w oryginale niem. Körperfotogramms). Neussüs jest w Polsce artystą dobrze znanym, może jedynie nieco zapomnianym. W latach siedemdziesiątych utrzymywał z pismem „Fotografia” i czołowymi polskimi fotografami żywe kontakty. Do Warszawy przywiózł wystawę „Photography as Art. Art as Photography” (część 2 pokazywaną w 1977 roku).
Założył Forum Fotograficzne [Fotoforum] Zbiorczej Szkoły Wyższej w Kassel w 1972 roku „jako galeria kierunku fotografiki, a później poszerzone o dziedzinę sztuki wyrażaną za pośrednictwem fotografii”. /niestety polski tłumacz niepotrzebnie użył słowa „fotografika”/. Wystawa pokazywana w Warszawie była już drugą częścią „objazdówki”, która swoją drogę zaczęła w 1976 roku od miasta rodzinnego Niecephore Niepce’a w Chalon-sur-Saon, a objęła między innymi Zurych, Norymbergę, Porto, Amsterdam i Paryż. W tekście towarzyszącym wystawie
Neussüs pisał „pragnę wyrazić nadzieję, że wystawa ta będzie organizowana przez nas na nowo co trzy lub cztery lata, tak aby mogła dokumentować rozwój fotografii jako środka wyrazu w sztuce”. [Floris M. Neususs [red.], Photography as Art. Art as Photography , wyd. Gesamthochschule Kassel, Fotoforum, Kassel 1977; + wkładka w języku polskim odnośnie warszawskiej wystawy]
W 1979 roku zorganizowano Art as photography 3, oczywiście w Kassel, a następnie w m.in. w Londynie, Coimbra, Lizbonie, Barcelonie. Część czwarta przypadałaby na lata 82-83, niestety nie mogę odnaleźć śladu czy ta wystawa się odbyła, ta czy jakaś inna, późniejsza edycja pomysłu.
Warto wymienić kilka osób związanych z ideą wystaw Neussüs’a: z Polski: Józef Robakowski, Natalia LL i Kazimierz Bendkowski; z reszty Europy: Annette Messager, Michael Druks, Christian Boltanski, Jan Dibbets, Valie Export, Gilbert_George, John Hilliard, Ger Dekkers czy Ugo Mulas. Za każdym razem w przeglądzie brało udział 50 artystów, starano się pokazywać za każdym razem inną 50tkę. Neussüs od 1971 roku do niedawna wykładał w Uniwersytecie w Kassel fotografię eksperymentalną.Floris Neussüs, Körperbild (KOR 42), Kassel,1967 © Floris Neussüs / dzięki uprzejmości AtlasGallery, Londyn/
I wreszcie sedno posta: Floris Neussüs i fotogramy. Zainteresował się tą techniką w końcu lat 1960tych i na początku 1970tych. Inspirował się „oczywiście” pracami Man Ray’a i Làszló Moholy-Nagy. Mówił: W fotogramie… nie ma odzwierciedlenia człowieka, ale jego obraz pojawia się jako akt wyobraźni. /In the photogram...man is not depicted, but the picture of him comes into being by an act of imagination/. Galeria Atlas w Londynie (znana czytelnikom miejscafotografii z wystawy Africa) przypomina serie fotogramów Neussüs’a. Do najbardziej znanych jego fotogramów należą właśnie owe „nudogramy” czyli odbicia aktu-modelki na papierze. Artysta eksperymentował z papierami srebrowymi, ale także odwracalnymi – mamy zatem albo czarne figury na białym tle, albo odwrotnie. Z czasem także eksperymentował z utrwalaniem odbitek, zezwalając światłu operować na papier dłużej, nawet podczas ekspozycji prac w galerii. Więcej o wystawie i pracach Neussüs’a na stronach Atlas Gallery.
Do lutego 2011 w Victoria & Albert Museum, też w Londynie, można oglądać wystawę „Shadow Catchers”, czyli zbiór najciekawszych współczesnych eksperymentów na fotogramach w wykonaniu: Pierre Cordier, Garry Fabian Miller, Susan Derges i Adam Fuss. o wystawie w Victoria and Albert Museum
Z okazji wystawy w V&A w The Telegraph ukazał się wywiad z Florisem Neussüs’em o technice fotogramów, dadaistach i technikach cyfrowych: polecam!
Floris M. Neususs [red.], Photography as Art. Art as Photography , wyd. Gesamthochschule Kassel, Fotoforum, Kassel 1977, s.214-215/rep.jk
środa, 17 listopada 2010
Bardzo dużo wulgaryzmów, obelg i obrazy.
W pierwszej kolejności zachęcam do przeczytania starszego postu od tego, który właśnie jest czytany. Tam Aśka nakieruje Was na ciekawą wystawę. Aż głupio mi być przez chwilę na "topie" strony, ale cóż - jak już coś się we mnie zapali, to nie mogę tego zdusić. Czasu mam niewiele, więc napiszę szybko, pewnie z błędami i masę durnot popełnię. Pewnie kogoś obrażę - mam nadzieję.
Od kilku tygodni znane są nowe zasady ważnego (do tej pory) konkursu fotografii prasowej, jakim jest Newsreportaż. To, że zostały one nie tyle zmienione, co zlikwidowane, jest jasne. Niedawno z przyjaciółmi żartowaliśmy na forum serwisu społecznościowego, że będą zdjęcia z rodzinnych albumów, wakacje itp. Jest gorzej. Na stronie konkursu organizator chwali się, że wpłynęło aż 300 prac. O matko! W dobie serwisów informacyjnych opierających swe istnienie o MMSy - to niewiele. Zdjęcia z rodzinnych albumów - masa. Chciałem zobaczyć wszystkie foty zanim moja żona skończy usypiać naszego syna (czyli mniej więcej kwadrans). Nie dałem rady. Nie potrafię.
To wszystko jest jasne. Pozostaje mi w głowie tylko jedna rzecz - co z tym wszystkim? Dla kogo jest taki blog, jak ten, dla kogo kulejący rynek stworzył te wszystkie mniej lub bardziej darmowe pisma? Komu robić wystawy i publikować albumy? Czy szczytem fantazji ma być kolejna odsłona aktów w żabiej perspektywie? Czy albumy Eskildsena zapleśnieją na półkach? Czy kolejne odsłony aukcji (ósma chyba się zbliża) dadzą komukolwiek coś dla ducha? Czy tylko zamiennik za robotników jedzących śniadanie na metalowej belce wysoko nad ulicami miasta?
Rozumiałbym, gdyby takie psucie zaczęło się w pismach dla fanów sprzętu, forumowych trolli itp. Ale to przerosło moje wszelkie przypuszczenia. Tym bardziej mając na uwadze zeszłoroczne wyróżnienia, jak choćby zestaw Michała Łuczaka, który zdobył uznanie na innych, znaczących kompetycjach. W tym roku - aktualne żyri - nie dało by pół głosu na jakąkolwiek z jego prac. Co gorsza, od poprzedniej edycji miało miejsce dość dużo spektakularnych wydarzeń. Byłem ogromnie ciekaw zestawienia wydarzeń niusowych (ach ta ściana fotografów, ogon C-5 Galaxy na tle płonącego nieba - liczyłem, że na konkursie różnice będą widoczne tylko w numerach seryjnych aparatów) przeciw życiu codziennemu.
Konkursy dają mi - jako widzowi, bo raz w życiu wygrałem coś fotografiami, ale o tym za moment, bo to rozwojowe i musi dojrzeć - możliwość zapoznania się z dokonaniami. Dają mi szersze spektrum niż okręgowe wystawy związku (w temacie okręgu dolnośląskiego powinny one być kojarzone z okrężnicą, niźli z okręgiem), pozwalają prześledzić to, kto i jak nad czym pracuje i odnieść to do konkursów światowych. Siłą rzeczy nie zobaczę wszystkiego, ale dobre jury daje mi jakąś przebraną treść, która dostarcza mi masę informacji do własnej interpretacji. W tym roku jestem o tę masę uboższy. Tym bardziej, że ten konkurs był wg mnie najciekawszy.
Teraz wiedzę o stanie kraju przekazują użytkownicy różnej maści sprzętów, ale nie fotografowie. Widziałem chłopczyka na łące, dziewczynkę na plaży, zdjęcie auta w wodzie zrobione z okna kamienicy i takie tam. To już nie jest wredne, tylko smutne. Chyba najbardziej jest mi po prostu smutno, że tak się dzieje. Szkoda mi tych emocji, gdy co drugim laureatem był mój bliższy lub dalszy kumpel, dzwonienia telefonu, gratulacji. Szkoda. Szkoda, że taka osoba, która kiedyś przyjęła na konkurs moje prace, wydrukowała i nieco sobie przekadrowała ucinając połowę obrazu (napisała w mailu: bo bardziej mi się podobało), teraz decyduje o tym, co się działo w kraju.
Na koniec linki:
2010
2009
Wiem wiem, to jeszcze nie koniec, jeszcze nie było wyników. Tylko ja o tym już nie będę pisać. Chyba, że sam organizator, a - co pokazała Aśka kilka wpisów temu - Newsweek ma już dobry, nowy sposób do takich zadań.
Od kilku tygodni znane są nowe zasady ważnego (do tej pory) konkursu fotografii prasowej, jakim jest Newsreportaż. To, że zostały one nie tyle zmienione, co zlikwidowane, jest jasne. Niedawno z przyjaciółmi żartowaliśmy na forum serwisu społecznościowego, że będą zdjęcia z rodzinnych albumów, wakacje itp. Jest gorzej. Na stronie konkursu organizator chwali się, że wpłynęło aż 300 prac. O matko! W dobie serwisów informacyjnych opierających swe istnienie o MMSy - to niewiele. Zdjęcia z rodzinnych albumów - masa. Chciałem zobaczyć wszystkie foty zanim moja żona skończy usypiać naszego syna (czyli mniej więcej kwadrans). Nie dałem rady. Nie potrafię.
To wszystko jest jasne. Pozostaje mi w głowie tylko jedna rzecz - co z tym wszystkim? Dla kogo jest taki blog, jak ten, dla kogo kulejący rynek stworzył te wszystkie mniej lub bardziej darmowe pisma? Komu robić wystawy i publikować albumy? Czy szczytem fantazji ma być kolejna odsłona aktów w żabiej perspektywie? Czy albumy Eskildsena zapleśnieją na półkach? Czy kolejne odsłony aukcji (ósma chyba się zbliża) dadzą komukolwiek coś dla ducha? Czy tylko zamiennik za robotników jedzących śniadanie na metalowej belce wysoko nad ulicami miasta?
Rozumiałbym, gdyby takie psucie zaczęło się w pismach dla fanów sprzętu, forumowych trolli itp. Ale to przerosło moje wszelkie przypuszczenia. Tym bardziej mając na uwadze zeszłoroczne wyróżnienia, jak choćby zestaw Michała Łuczaka, który zdobył uznanie na innych, znaczących kompetycjach. W tym roku - aktualne żyri - nie dało by pół głosu na jakąkolwiek z jego prac. Co gorsza, od poprzedniej edycji miało miejsce dość dużo spektakularnych wydarzeń. Byłem ogromnie ciekaw zestawienia wydarzeń niusowych (ach ta ściana fotografów, ogon C-5 Galaxy na tle płonącego nieba - liczyłem, że na konkursie różnice będą widoczne tylko w numerach seryjnych aparatów) przeciw życiu codziennemu.
Konkursy dają mi - jako widzowi, bo raz w życiu wygrałem coś fotografiami, ale o tym za moment, bo to rozwojowe i musi dojrzeć - możliwość zapoznania się z dokonaniami. Dają mi szersze spektrum niż okręgowe wystawy związku (w temacie okręgu dolnośląskiego powinny one być kojarzone z okrężnicą, niźli z okręgiem), pozwalają prześledzić to, kto i jak nad czym pracuje i odnieść to do konkursów światowych. Siłą rzeczy nie zobaczę wszystkiego, ale dobre jury daje mi jakąś przebraną treść, która dostarcza mi masę informacji do własnej interpretacji. W tym roku jestem o tę masę uboższy. Tym bardziej, że ten konkurs był wg mnie najciekawszy.
Teraz wiedzę o stanie kraju przekazują użytkownicy różnej maści sprzętów, ale nie fotografowie. Widziałem chłopczyka na łące, dziewczynkę na plaży, zdjęcie auta w wodzie zrobione z okna kamienicy i takie tam. To już nie jest wredne, tylko smutne. Chyba najbardziej jest mi po prostu smutno, że tak się dzieje. Szkoda mi tych emocji, gdy co drugim laureatem był mój bliższy lub dalszy kumpel, dzwonienia telefonu, gratulacji. Szkoda. Szkoda, że taka osoba, która kiedyś przyjęła na konkurs moje prace, wydrukowała i nieco sobie przekadrowała ucinając połowę obrazu (napisała w mailu: bo bardziej mi się podobało), teraz decyduje o tym, co się działo w kraju.
Na koniec linki:
2010
2009
Wiem wiem, to jeszcze nie koniec, jeszcze nie było wyników. Tylko ja o tym już nie będę pisać. Chyba, że sam organizator, a - co pokazała Aśka kilka wpisów temu - Newsweek ma już dobry, nowy sposób do takich zadań.
wtorek, 16 listopada 2010
Widok z okna: 40 lat później.
Fundacja "Archeologia fotografii" organizuje wystawę fotografii Mariusza Hermanowicza z cyklu "Widok z okna" w miejscu powstania serii, w danym mieszkaniu artysty. Okazja jest szczególna, tylko do niedzieli można porównać widok z lat 1968-1979 utrwalony przez Mariusza Hermanowicza z aktualnym.
Organizator wystawy: Fundacja Archeologia Fotografii
Wystawa czynna: 15 – 21 listopada 2010
Miejsce: Dawne mieszkanie Mariusza Hermanowicza, Warszawa, Al. Armii Ludowej 13 m. 23, 4 piętro
Wstęp na wystawę: 5 zł (w cenie biletu oprowadzanie po wystawie)
Godziny otwarcia wystawy: 15.00 - 19.00
/fot: nr 2: Mariusz Hermanowicz, z serii Widok z okna, 1968-79, materiały prasowe wystawy; fot. nr 1 i 3:jk/
niedziela, 7 listopada 2010
Tło bohaterem. /2/
/Paryż, 1899; zbiory prywatne /rep.JK/
Próbuję powstrzymać się i nie proponować czytelnikom gry "znajdź 10 szczegółów". Bardzo korci. :) Coś jest wesołego w tym zestawieniu.
niedziela, 24 października 2010
i koniec po pamięci.
Ile warta jest dawna fotografia? Cenimy odbitki kolekcjonerskie, unikaty, ważne nazwiska albo ważne momenty. Ta fotografia ma swoje ceny rynkowe. Cenimy też własne albumy fotograficzne, bo to nasza własna historia, osoby znane nam, bliscy. Ta fotografia jest z kolei bezcenna.
Ale dawna fotografia, której nie umiemy okreslić - czasu, osób? Pełno jej na allegro i na targach staroci. Sprzedawane są nierzadko całe kolekcje, zbiory albo na setki sztuk.
Kupiłam ostatnio kilka zdjęć wizytowych z końca XIX wieku, kilka snapsów z początku wieku XX, na allegro. Sprzedawcy mają różne metody na zabezpieczenie przedmiotów. Najczęściej zdjęcie wkłada się między tekturki lub pomiędzy grubsze kartony, w kopertę bąbelkową i po sprawie. Do dwu przesyłek dołączone było oryginalne opakowanie - w jednym koperta z czarnego bristolu, z naklejonym zdjęciem (lata 60te?) a na nim ilustracja z żurnala; w drugim koperta ozdobiona była fragmentem odbitki fotograficznej.
Zdziwiło mnie to bardzo. Po co taki gratis? Miła niespodzianka? Odbieram to, zdaje się opatrznie z wolą nadawcy, jako przejaw nie dbania o zdjęcia. Sprzedajemy stare i "wartościowe", ale te młodsze służą nam do pakowania?
I jeszcze z tematu niszczenia zdjęć. Trafiłam na ciekawą lekturę, antropologiczne ujęcie fotografii chłopskiej. Jest też o radzeniu sobie z niechcianymi zdjęciami:
Zniszczenie fotografii jest wyrażeniem agresji. Złość jest skierowana pośrednio, nie na osobę rzeczywistą, ale na jej wizerunek. Jest to równoznaczne ze zniszczeniem pamięci o osobie ze zdjęcia i relacji łączącej z nią. Najczęściej spotykanym aktem niszczenia fotografii jest jej podarcie.
>>No ja nawet wiem, że moje koleżanki takie podostawały zdjęcia, to na szafkach miały zdjęcia, później się zdenerwowały to zdjęły z szafy i do kosza wyrzuciły i później chłopak przyszedł i upominał się o zdjęcia a one podarły i do kosza. No i takie to było wyrażenie złości. No podarły zdjęcie i koniec po pamięci.<<
Niszcząc zdjęcia, zaprzecza się czyjemuś istnieniu, nie chce się o nim pamiętać. Jeśli bowiem dzięki zdjęciu można sobie o kimś przypomnieć, to z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że bez fotografii nie będzie się pamiętało o tej osobie.
Bartuszek J., Między reprezentacją a ‘martwym papierem’. Znaczenie chłopskiej fotografii rodzinnej, Wyd. Neriton, Warszawa 2005, s.93
środa, 20 października 2010
Charles Fréger / rozmowa
Charles Fréger, z serii Water-polo (Wodne polo), 2000 / dzięki uprzejmości artysty
Joanna: Dorastałeś w czasach fotografii analogowej i w niej zacząłeś tworzyć. Teraz pracujesz cyfrowo. Jaki to ma wpływ na Twoją pracę?
Charles Fréger: To kwestia edycji. Główny problem z fotografią analogową to wycofywanie się dużych producentów z rynku. Firmy takie jak Kodak czy Fuji przestały eksperymentować i ulepszać swoje produkty. Dlatego trzymanie się techniki analogowej jest dla mnie bez celu. Coraz trudniej znaleźć też laboratorium, które wywoła zdjęcia – duże odbitki w dobrej jakości. Oczywiście ciągle takie istnieją, ale jest ich coraz mniej i najczęstszym rozwiązaniem jest dostarczenie im gotowego skanu.
Pracuję tworząc serie zdjęć, dlatego muszę przy jednej serii współpracować z jednym laboratorium, w pewnym sensie interaktywnym laboratorium. Dzięki technologii cyfrowej jestem bardziej elastyczny jeśli chodzi o...
J: O ilość?
Charles Fréger: Nie, nie chodzi o ilość. Kiedy robiłem zdjęcia analogowe, powstawała taka sama ich ilość co teraz, w cyfrze. Teraz mogę być jedyną osobą, która wchodzi w jakąkolwiek interakcję z moimi zdjęciami. Jestem jedyną osobą, która decyduje jak one mają wyglądać. To naprawdę trudne, znalezienie pomysłu jak wyprodukować moje zdjęcia zajęło mi rok!
Charles Fréger, Vatican 6, z serii Empire (Imperium), 2007 / dzięki uprzejmości artysty
J: Chodzi o kontrolę materiału?
Charles Fréger: Zdjęcie, plik RAW, które otrzymujesz z aparatu cyfrowego, nawet bardzo wysokiej jakości sprzętu cyfrowego, jest bardzo przeciętne. Musisz w pewnym sensie dorobić je – zoptymalizować kolory, cienie, szarości. Decyzja robienia zdjęć w technice cyfrowej, kiedy jestem przyzwyczajony do analogowej, moje oczy też są przyzwyczajone do analoga, niesie ze sobą konieczność znalezienia kompromisu z „cyfrowością”.
J: Dlaczego wybrałeś fotografię kolorową?
Charles Fréger: To nie jest kwestia wyboru. Pracowałem przez dwa lub trzy lata w fotografii czarno-białej, a potem przeskoczyłem do koloru. Po prostu kolor lepiej działa z tematem moich zdjęć. Tu nie ma żadnego „dlaczego”. Lubię barwną fotografię, pasuje do moich zdjęć. Dlatego chcę, żeby były w kolorze.
J: We współczesnej fotografii wydaje się, że odchodzi się od podziałów, stylów, klisz i przyzwyczajeń, także od specjalizacji. Ty specjalizujesz się w portrecie. Co o tym sądzisz?
Charles Fréger: Tak mi jest wygodniej, to mój wybór. Mówiłem przed chwilą studentowi: nie jestem zadowolony widząc jak fotograf idzie w wielu kierunkach. To nie jest takie do końca złe. Po prostu wolę specjalizować się w portrecie, niż robić wiele różnych rzeczy w tym samym czasie. Portret jest dla mnie jak otwarte drzwi, poprzez portret mogę robić inne rzeczy. Ale zawsze początkiem jest portret.
J: Ostatnie prace poprzez portret zawiodły Cię do performance i designu. Czy to oznacza, że zaczniesz nową specjalizację?
Charles Fréger: Nie, nie! Po prostu przesuwam granicę eksperymentowania z portretem, na przykład w stronę wniknięcia w portretowaną grupę, czasem wkładam kostium, ale ciągle punktem odniesienia i głównym tematem jest portret.
J: Czy kiedyś doświadczyłeś zamknięcia grupy, pewnego punktu nie do przebrnięcia?
Charles Fréger: Zawsze, właściwie zawsze. Zawsze staram się dojść do granicy grupy, do prawdziwej pasji, do miejsca, w którym grupa już nie chce zezwolić mi na zdjęcia. Muszę wtedy znaleźć kompromis, bo trafiam w miejsce, które chronione jest wyraźnymi zasadami grupy i nie mogę ich tak po prostu przekroczyć.
Charles Fréger, San Marino 1, z serii Empire (Imperium), 2007 / dzięki uprzejmości artysty
J: W pewnym sensie prowadzisz badania antropologiczne. Czujesz się takim nowoczesnym antropologiem?
Charles Fréger: Nie, zdecydowanie nie. Moje zdjęcia są wykorzystywane przez antropologów i socjologów. Wiele osób używa ich do własnych celów: w projektowaniu ubioru, przy wykonywaniu kostiumu, specjaliści od umundurowania, itd. Czasem korzystają z moich zdjęć jak z dokumentu, w pewnym sensie dokumentacji badawczej dotyczącej pewnej grupy. Ale przez to nie staję się antropologiem. Może i oni używają mojej pracy, ale to nie znaczy, że jestem jednym z nich.
J: W jaki sposób znajdujesz grupy, które fotografujesz?
Charles Fréger: Najczęściej spotykam ludzi, którzy mi o czymś interesującym mówią i okazuje się, że właśnie tego szukam do zdjęć. Nie potrafię zdefiniować czego poszukuję, co mnie przyciąga. Wiem co to jest, ale nie potrafię wyrazić tego słowami. W tej chwili pewna osoba robi dla mnie badanie w Indonezji. Nie mogę jej powiedzieć: chcę sfotografować to i tamto. Po prostu robi badanie, przedstawi mi wynik i dowiem się co tam jest ciekawego i może akurat to będzie TO.
Charles Fréger, z serii Wilder-men (Dzicy ludzie), 2010 / dzięki uprzejmości artysty
J: Tworzysz właśnie serię „Dzicy ludzie”. W jaki sposób zacząłeś nad nią pracę?
Charles Fréger: Zostałem zaproszony przez pewną choreografkę na przedstawienie, właśnie o tym temacie. Było tam dwóch „dzikich ludzi”, nazywali się „Krampus”. To było niesamowicie interesujące! Zacząłem pytać i dowiedziałem się, że w Austrii odbywają się takie rytuały. Znalazłem się zatem w Austrii by fotografować tę tradycję. Tam okazało się, że w wielu miejscach Europy są podobne grupy i podobne zwyczaje. Postanowiłem je pozbierać…
J: Czy na koniec tworzenia serii „Dzicy ludzie” też zrobisz swój kostium?
Charles Fréger: W trakcie następnej podróży na pewno postaram się naśladować gesty tej postaci, być może także żeby stworzyć kostium. Jestem w drodze do różnych miejsc z tą tradycją, będę musiał się zatrzymać w jednym punkcie, postarać się o zdobycie czegoś więcej. Te przygotowania wcale nie oznaczają że kiedyś pokażę te efekty. Traktuję to bardziej jako doświadczenie osobiste.
Charles Fréger jako LU QIAN REN, bohater Nang Jing Opera, 2009 / dzięki uprzejmości artysty
J: Jaki jest Twój ulubiony sposób na dotarcie do widza: poprzez wystawę, album, stronę internetową?
Charles Fréger: Książki są dla mnie bardzo ważne. Coraz bardziej lubię spotkania, konferencje, prezentacje i warsztaty, miejsca, gdzie możesz spotkać ludzi i wymienić się doświadczeniami i pomysłami. Jeśli chodzi o wystawę, lubię coś odkręcić, zmienić jej charakter, spróbować czegoś nowego, w inny sposób wejść w interakcję z widzem. /W trakcie dotychczasowych pokazach zdjęć z serii "Imperium”, na wernisażach, Charles Freger przywdziewa zaprojektowany przez siebie kostium straży, czasem też zatrudnia swoich strażników – przyp.JK/
J: W wielu miejscach, wypowiadając się o swojej twórczości mówisz o tworzeniu kolekcji zdjęć, zbiorze. W pewnym momencie podejmujesz decyzję o zamknięciu zbioru, nasyceniu zdjęciami pewnej kategorii. Wydaje mi się, że kiedy kolekcjonuje się zdjęcia, tworzy się katalog, inwentarz, zbiór staje się ułożony i wówczas wydaje się obiektywny. Ułożone w kategorie zdjęcia stają się fotografią obiektywną, na ile to możliwe. Ty zaś często przekraczasz granicę i stajesz się częścią fotografowanej grupy. To zaś bardzo subiektywne działanie. Co się dla Ciebie bardziej liczy w pracy nad serią: obiektywizm czy subiektywne doświadczenia?
Charles Fréger: Nie dbam zupełnie o obiektywizm! Mam dość obiektywizmu! Wcale też nie mam potrzeby obiektywizmu. To co robię dotyczy doświadczenia, przeżywania. Kiedy jadę w jakieś miejsce mogę nie doświadczyć niczego ciekawego, ale ciągle zrobić dobre zdjęcia. Może teraz doświadczenie wydaje mi się ważniejsze, ciekawsze z punktu widzenia mojej pracy fotograficznej, moich poszukiwań w ogóle, mojego życia...
Charles Fréger, Hereros 16 (lewe), Hereros 28 (prawe), z serii Hereros, 2007 / dzięki uprzejmości artysty
J: Twoje zdjęcia są typologiczne, skoro już używamy kategorii. Co dla Ciebie znaczy praca Augusta Sandera?
Charles Fréger: To kwestia sposobu pracy, podejścia, bardziej dotyczy etyki. Po pierwsze Sander jest nam bliski ze względu na typologiczne podejście do portretu. Ale także przez zachowanie wobec człowieka, wyznawanie pewnej etyki, reprezentacji humanizmu, itd. Na przykład fotografowanie ludzi w ten sam sposób było bardzo ważne. To szalenie problematyczne jak fotograf traktuje biednych i bogatych kiedy im robi zdjęcia, kiedy stara się być uważny wobec bogatej osoby. Uważam, że trzeba być takim samym dla wszystkich.
J: Opowiedz proszę czym jest Piece of Cake. /Kawałek ciasta, potocznie: coś łatwego/
Charles Fréger: To kolektyw fotografów założony w 2002 roku. Stworzyłem go, bo nie lubię faktu, że fotograf pracuje samotnie i nie dzieli się doświadczeniem. Zaprosiłem 25 artystów by dołączyli do mnie na warsztaty w moim rodzinnym mieście. Od tego pierwszego spotkania udało się zbudować pewną sieć kontaktów i poczucie rodzinnej atmosfery. Zaczęliśmy od znalezienia sposobu na interakcję między sobą. Teraz spotykamy się dwa razy w roku w stolicach europejskich na 3-5 dni. Rozmawiamy o swoich projektach. Wymieniamy się informacjami a także wyjaśniamy problemy techniczne. Dzielimy się doświadczeniami z „bycia fotografem”.
J: Czyli ten kolektyw jest trochę rodziną fotograficzną?
Charles Fréger: Tak, możesz to tak nazwać.
J: A skąd dobór fotografów, co łączy uczestników Piece of Cake?
Charles Fréger: Wszystkich nas łączy użycie “dokumentu” w fotografii. Większość członków wykonuje zdjęcia dokumentalne, ale są i tacy, którzy na przykład wykorzystują poezję. To zresztą się zmienia: nowi członkowie przynoszą zmiany, oczywiście.
J: W wywiadzie z Anne-Celine Jaerger wspomniałeś o zamiarze nakręcenia filmu do serii “Majorettes”. Jak to wygląda, czy film już powstał?
Charles Fréger: To było dwa lata temu i filmu jeszcze nie ma. Nie jestem pewny czy uda mi się osiągnąć cel. To bardzo, bardzo długi proces przygotowań i ciągle jeszcze nie mamy wszystkich funduszy. W ciągu trzech miesięcy dowiem się czy uda mi się go zrealizować, ale szczerze mówiąc jestem pesymistycznie nastawiony.
J: A zatem trzymam kciuki za realizację filmu! Bardzo dziękuję za rozmowę.
Charles Fréger podczas prezentacji w Warszawie. 1/10/10 fot: JK
Piece of Cake: http://www.pocproject.com/
Charles Freger przyjechał do Warszawy na zaproszenie Akademii Fotografii. Poprowadził dwudniowe warsztaty fotograficzne. Przy okazji odbyło się otwarte spotkanie autorskie.
Dziękuję Katarzynie Majak za koordynację i pomoc. Dziękuję Magdalenie Wajdzie-Kacmajor za tłumaczenie z wersji francusko-angielskiej i polsko-angielskiej na język naprawdę angielskihttp://gruppof.blogspot.com/2010/10/meeting-charles-freger.html 2.10.10 / Warszawa
środa, 6 października 2010
Alex Majoli / rozmowa
Alex Majoli, z wystawy “Nieobojętny świat” 2008, dzięki uprzejmości Fundacji Orange
Joanna: Panie Majoli, jak opisałby pan swoją pracę? Jest pan fotografem, dziennikarzem, fotografem wojennym, fotografem dokumentalistą?
Alex Majoli: nie, nie, to od Ciebie zależy, ludzi, którzy się tym zajmują.
J: to jakbyś miał siebie opisać?
Alex Majoli: Nie zamierzam. Po prostu robię zdjęcia. No tak, jestem dziennikarzem-fotografem (photojournalist), ale także.… wcale nie łatwo poruszać się między tymi kategoriami. Jeśli weźmiesz moje zdjęcia z wojny, no to będę fotografem wojennym, jeśli obejrzysz cykl „Isolation” jestem artystą fotografem, jeśli patrzysz na portrety, wtedy jestem fotografem na zlecenie redakcji (editorial). Czasem jeszcze robię zdjęcia reklamowe, więc chyba jestem też fotografem od reklamy. No więc, jakbyś mnie zakwalifikowała?
j: Mówimy na taki zestaw “ciekawy człowiek”, w końcu wykonujesz wszystkie te tematy.
Alex Majoli: no tak, w moim kraju króluje rzemiosło, we wszystkim i ze wszystkiego. W pewnym sensie to wszystko jest wymieszane i połączone.
j: Skoro jesteśmy we Włoszech, kto jest Twoim ulubionym pisarzem? Podczas spotkania wspomniałeś o inspiracji prozą Luigi Pirandella w projekcie “Libera me” (uwolnij mnie)
Alex Majoli: O tak, zdecydowanie jednym z ulubionych jest Pirandello, ale jest ich wielu więcej: Calvino, Tabucchi, bardzo wielu, ale faktycznie najważniejszy Pirandello.
J: A najważniejszy fotograf włoski?
Alex Majoli: A mogę wymienić dwóch: Luigi Ghirri i Mario Giacomelli.
J: Jakie było najtrudniejsze zadanie, jakie otrzymałeś?
Alex Majoli: Podczas zleceń spotykasz wiele trudności. Mówimy, że najtrudniejsze zadanie to takie, które może być twoim ostatnim. Jedno takie szczególne – w strefie Gazy – bo po pierwsze był problem z dotarciem tam. Kiedy indziej miałem kłopot z robieniem materiału o jamajkijskiej diasporze żyjącej w Londynie. Ogromnie trudne do sfotografowania sprawy, czy sfilmowania, tak, żeby było cokolwiek widać i dało się to zrozumieć z materiału. Żeby się dostać do środka, znaleźć pomiędzy i robić materiał – nigdy chyba nie miałem podobnych problemów.
J: Napisałeś gdzieś na stronach Magnum, że zdarzył ci się problem z dostępem do prądu, że zaskakujący był brak możliwości doładowania baterii, że na coś takiego trudno się przygotować... pamiętasz gdzie to było?
Alex Majoli: Chyba w Afganistanie, albo ostatnio w Iraku? Nie chyba jednak Afganistan, bo w Iraku mieliśmy zawsze dostęp do źródeł wojskowych.
J: Skąd bierzesz pomysły na swoje autorskie projekty?
Alex Majoli: Wierzę w spotkania. Lubię spotykać ludzi i poznawać ich historie. Lubię jak w matematycznym działaniu zastanawiać się kim jesteś i jakie jest twoje doświadczenie. Większość moich projektów tak właśnie powstaje, np.: temat wywodzi się z jednego faktu, pracuję sporo w tym miejscu, znajduję nowe odnośniki, coś nowego się pojawia o samym miejscu, potem okazuje się, że warto to opowiedzieć.
Mam zawsze taką listę rzeczy do wykonania, przy dużych projektach. Ale nigdy przez to nie przechodzę. Po prostu zapominam. Teraz robię materiał o Brazylii, ale chciałbym rozwijać serię „Libera me”, który jest czymś zupełnie innym.
J: Czyli czasem pracujesz jak matematyk…co to oznacza?
Alex Majoli: Tak, to dotyczy bardzo prostych spraw, najprostszych działań. Czyli np.: myślę sobie: chcę sfotografować to miasto, jadę tam i widzę nowe rzeczy, mówię sobie: chcę sfotografować to i tamto, jestem z zewnątrz, przybywam z innej kultury, dlatego fotografuję też to co mnie ciekawi, czyli właściwie fotografuję różne rzeczy.
J: Skojarzyłam ten matamatyczny sposób z “One vote” /"Jeden głos"/, który wydaje mi się bardzo konceptualny...
Alex Majoli: Zgadza się!
J: To jedyny taki projekt w Twojej karierze…
Alex Majoli: Wydaje mi się, że jest ich zdecydowanie więcej. Są zdjęcia, których nie znasz, i może kiedyś na stronie, jak już będę miał ją wreszcie skończoną – wtedy pewnie pokażę resztę takich projektów. Są inne, nawet bardziej konceptualne niż ten! Ostatnio sfotografowałem dwa krzesła w swojej pracowni aparatem 4x5 cala, krzesła wydają się na siebie patrzeć, rozmawiać, sprzeczać a na koniec się kochają. To wydaje mi się właśnie konceptualne.
J: A skąd się biorą takie pomysły na zdjęcia?
Alex Majoli: Studiowałem sztukę! Zawsze coś zostaje, a poza tym, ja nie potrafię się zdefiniować. Chciałbym być fotoreporterem, bo lubię robić zdjęcia na wydarzeniach, ale czasem zdarza się coś co mnie zamyka od środka. Wtedy musze poszukać jakiejś innej formy opowiadania o sobie, w jakiś inny sposób, bardziej otwarty. A pomysł – koncept, najlepiej jak pochodzi z życia, nie jest tak do końca wydumany.
A historia z krzesłami wzięła się z kłótni z moją dziewczyną. Nigdy z resztą motywacją do pracy nie jest zlecenie czy pomysł, że zrobię coś dla jakiegoś muzeum czy galerii. To się ot tak po prostu stało, była wielka kłótnia, i zostałem potem sam z aparatem. Chciałem opowiedzieć o miłości wykorzystując do tego te dwa krzesła, niczym autoportret, bo one miały być nami. Taka mała głupiutka historyjka o krzesłach, o miłości.
Jeśli chodzi o pomysły, opowiem Ci o pomyśle na zlecenie na fotografię, która miała być sprzedana na aukcji charytatywnej. Jakaś organizacja zbierała pieniądze dla dzieci uchodźców. Pomyślałem, że oczywiście wykonam zdjęcie by mogło zarobić pieniądze dla dzieci. W tym czasie rozwodziłem się. I akurat przyszedł list od prawników o postanowieniach dotyczących mojej córki. Tam były takie zapisy co możemy: córka może wyjść..., córka nie może tego i tamtego, żenująca sytuacja. Zrobiłem zdjęcie tego listu i wysłałem je na aukcję. Organizacja odpowiedziała: „no cóż, oczekiwaliśmy od pana zdjęcia”. Odpowiedziałem im: „Ależ to właśnie jest to zdjęcie”. Nie mogli z początku zaakceptować tego pomysłu. A zdjęcie – opowiadało mnóstwo rzeczy na raz. Do fotografii dopisałem tekst, w którym wyjaśniłem zamysł, tak czy inaczej zdjęcie osiągnęło najwyższą cenę na licytacji!
J: Wspomniałeś zlecenia dla muzeum, pracujesz dla agencji, a gdzie właściwie przynależą Twoje zdjęcia? Gdzie je najchętniej oglądasz: w albumie, galerii, gazecie?
Alex Majoli: Wydaje mi się, że wszędzie. Każdy projekt ma jakieś konkretne przeznaczenie, nie zawsze ta odrębność jest konieczna. Lubię na przykład zdjęcia w formie fotokopii, tak, żeby je po prostu dać komuś na ulicy, ot tak. Projekt “Jeden głos” miał właśnie tak być pokazany.
J: Chciałbyś rozdać zdjęcia ludziom na ulicy, ale rozumiem poszukać tych, których sfotografowałeś wcześniej?
Alex Majoli: Niezupełnie. Projekt „Jeden głos” miał po prostu zostać rozdany wśród ludzi, w dniu wyborów. Na zdjęciach są tylko twarze. To jakoś nie wyszło, no cóż, nie jestem dobry w promocji swoich prac, na pewno nie w ten sposób.
J: Wspomniałeś kiedyś coś o rozwoju Samuraja. Ten cytat występuje niemal wszędzie zaraz za Twoim nazwiskiem. Wygląda na ważną wypowiedź, motto?
Alex Majoli: OK, wszyscy o to pytają! Wyjaśnię – ten cytat, był mi kiedyś potrzebny na jakieś warsztaty, musiałem coś napisać do wstępu, a nie chciałem chrzanić “o byciu najlepszym fotografem świata”. No i stąd Samuraj, który miał być żartem. Organizatorzy warsztatów wzięli tekst, ale nie zrozumieli dowcipu. A tak na marginesie: wydaje mi się, że nie można uczyć fotografii. Można przyrównać to faktycznie do treningu Samuraja i robić codziennie coś w kierunku swojego rozwoju. Dyscyplina, determinacja. Musisz sobie uzmysłowić, że do wykonania zdjęcia trzeba się przygotować. Nie umiem tego nauczyć, po prostu powtarzam: nie rozpraszaj się, nie uciekaj, zostań na miejscu, nie ruszaj się. Nie potrafię powiedzieć jak zrobić to zdjęcie.
Większość moich studentów robi zdjęcia w ten sposób [AM przerysowuje fotografa w ukryciu, trzęsie rękami, jest nerwowy] ale ja im powtarzam: “Wyluzuj, nie możesz robić zdjęć w ten sposób. Pomyśl o tym. Zwolnij.” [AM: zwalnia ruchy, uspokaja oddech, itp] I to co mówię, nie działa. Dlatego ciągle powtarzam: “uspokój się, podejdź bliżej, rusz się i skoncentruj”. Nie da się uczyć, można powtarzać takie rzeczy.
J: W jaki sposób podchodzisz do tematu?
Alex Majoli: Mam dużo determinacji. Praca, praca, praca, mnóstwo pracy.
J: Czy prosisz o pozwolenie na wykonanie zdjęcia?
Alex Majoli: To zależy.
J: Na ulicy?
Alex Majoli: To zależy. Czasem nie potrzebuję, nie muszę. To jest też to czego uczę: zastanów się zanim zrobisz zdjęcie, czy je na pewno potrzebujesz. Czasem po prostu robisz zdjęcie, którego nie chcesz i pakujesz się w kłopoty, jeśli osoba, którą fotografujesz zauważy, że właściwie nie dbasz o to, tak po prostu pstrykasz. A jeśli ci zależy, robisz zdjęcia na ulicy, oni to zrozumieją. Może cię spytają po co te zdjęcia, ale nie będą robić żadnych dziwnych ani głupich rzeczy. Jeśli się zawahasz “zrobię”, „nie zrobię, za chwilę”... to wahanie natychmiast zostanie rozpoznane i odczytane jako dyshonor, przekazujesz tym samym, że w tych zdjęciach może nic nie być.
J: Co mówisz studentom: idźcie na wystawy, oglądajcie ile się da?
Alex Majoli: Nie patrzcie na innych fotografów. Nie myślcie o sobie jako fotografach. Czytajcie. Czytajcie wszystko. I pracujcie, pracujcie, pracujcie. Bądźcie sobą. Spróbujcie odejść od fotografii, a potem powróćcie. Pracujcie i czytajcie. To najważniejsze.
J: Jesteś fanem piłki nożnej?
Alex Majoli: Nie, choć czasem lubię popatrzeć.
J: Ależ sport narodowy, ojczyzna…
Alex Majoli: A zatem jesteś Katoliczką, przecież jesteś Polką.
J: No tak, stereotypy...
Alex Majoli: Nawet jeśli nie wierzysz, musisz.
J: Znasz prace jakiegoś polskiego fotografa? Byłeś już w Polsce, może więc miałeś okazję poznać?
Alex Majoli: Tak, znam jednego polskiego fotografa. Ale trudno mi sobie przypomnieć jak się nazywa. Na imię ma Piotr. Pracuje dla ważnej polskiej gazety.
J: Masz na myśli Gazetę Wyborczą?
Alex Majoli: Może. Spotkałem go w Kumbh Mela w Indiach. Spędziliśmy tam trochę czasu razem. No i zniknął. Wcześniej spotkałem go w Izraelu podczas II Intifady. Nie pamiętam nazwiska. To wysoki blondyn. Jeśli go znasz…
J: To Piotr Janowski.
Alex Majoli: Jeśli go zobaczysz, to powiedz mu ode mnie “hej, nie znika się w taki sposób!”
J: Jak dzielisz swój czas między Nowy Jork i Włochy?
Alex Majoli: Pół na pół. Reszta to jeżdżenie w różne miejsca, na zdjęcia.
J: Masz firmę pod Mediolanem, Cesuralab. Opowiedz coś więcej?
Alex Majoli: Cesura to miejscowość, w której mieszkam. Tam mam swoje studio. A teraz mam też asystenta I osoby pomagające. Myślę, że to studio z czasem stanie się czymś większym, nie tylko miejscem, gdzie robię zdjęcia. Czymś więcej niż studio. Zainwestowałem tam w coś w rodzaju centrum szkoleniowego, chciałbym, żeby mogli tam przyjeżdżać młodzi fotografowie i wspólnie pracować. Chciałbym dać im miejsce, czas i szansę na zrobienie dużej rzeczy. W tej chwili funkcjonuje tam coś na kształt kolektywu fotografów. Zajmują się pracą agencyjną. Jest tam też galeria. Organizujemy warsztaty. Próbuje robić coś interesującego, nie ze względu na interesowność, tylko miejsce, które jest rodzajem placu zabaw. Tak jak z dziećmi, jeśli dasz im miejsce i czas do zabawy, będą się bawić. Chciałbym zrobić coś podobnego dla ludzi, którzy tam są: „macie drukarkę, macie komputer, studio, wielką piękną przestrzeń, macie wszystko czego trzeba!” Ale póki co “asystenci” siedzą i myślą, filozofują na temat fotografii. „Jazda, ruszać tyłki, idźcie robić zdjęcia!” A oni siedzą, oglądają zdjęcia i krytykują innych. Ja się pytam: „kim ty jesteś, człowieku?!”. To jest teraz takie popularne wśród młodych fotografów. Nie rozumiem tego!
J: Mamy wszyscy kapitalizm, musisz porównać produkty zanim je kupisz, idziesz do sklepu, żeby je obejrzeć, porównujesz, wybierasz. Może jeśli robisz zdjęcia, potrzebujesz porównać siebie do innych?
Alex Majoli: No tak. Ale to tak jak z dziećmi, znowu, nie możesz im powiedzieć ”nie patrz w telewizor”. Musisz znaleźć kompromis. Godzina przed telewizorem a potem trzeba się zająć czymś innym. Ale ci młodzi robią tylko to. Mówię im: „idźcie robić zdjęcia”. „Ale co będziemy fotografować? Po co”. Robię im zdjęcie i pokazuję. Im się to podoba I mówią, “no tak, ale ty jesteś dobrym fotografem”. „Nie, nieprawda! Ja po prostu robię zdjęcia. Robię, a wy nie robicie.” Tak jest zawsze. Oni potrzebują dużego tematu, wydaje im się, że muszą jechać do Iraku, żeby zrobić zdjęcia. Nie, po prostu rób zdjęcie tutaj!
J: Kto jest najlepszym Twoim przyjacielem w Magum: inny fotograf, księgowy, sekretarka?
Alex Majoli: Mam wielu dobrych przyjaciół w Magnum. Nawet bardzo wielu. Zaczynając od najlepszego, świetnego fotografa, który był kiedyś w Magnum - Luc Delahay. Dalej Thomas, Antoine, Alec... Sami świetni fotografowie i wielcy przyjaciele. Alec Soth, Thomas Dworzak, Chris Anderson, Antoine d’Agata dobry przyjaciel I pomocny, Joseph Koudelka to też przyjaciel. Mam ich tam wielu, cieszę się z tego. Nie wymienię nawet wszystkich.
J: Dziękuję bardzo. Życzę powodzenia i samych dobrych przyjaciół wokół.
Alex Majoli: Dziękuję za rozmowę.
/4.03.09 Instytut Francuski w Warszawie / dziękuję Galerii Yours i Fundacji Orange (dawniej Grupy TP) za umożliwienie spotkania/
http://www.alexmajoli.com/ kiedyś to będzie piękna, oficjalna strona...
Majoli w photographychannel.tv
Subskrybuj:
Posty (Atom)