środa, 31 sierpnia 2011

Moment decydujący w pejzażu.

© Henri Cartier-Bresson/Magnum Photos / ZWIĄZEK RADZIECKI. Armenia. Goście w miasteczku nad jeziorem Sevan. 1972.

Cartier-Bresson pejzażystą? W bogatym dorobku fotograficznym HCB można pewnie równie dobrze znaleźć materiał na wystawy 'martwej natury' i 'aktu' - trzymając się podziału gatunkowego - co i wspomnianego pejzażu. Bywa, że czynnikiem decydującym doboru prac na ekspozycję ma być geografia - jak w wystawie "Europejczycy", która została pokazana w Warszawie w 2008 roku. Po świecie kursują też duże i małe retrospektywy tego twórcy, oraz prace w wystawach zbiorowych Agencji Magnum -
Tutaj cała lista "dostępnych" wystaw HCB - ilość prac, opisy serii, brakuje 'cennika': http://www.henricartierbresson.org/hcb/HCB_expo_en.htm


Wystawa "Henri Cartier-Bresson. The Geometry of the Moment" otwiera się w najbliższy weekend (2-3 września) czynna zaś będzie aż do 13 maja 2012 w KunstMuseum w Wolfsburgu. Czasu na zaplanowanie wycieczi jest sporo. Co na wystawie: 100 odbitek i 7 litografii, jak głosza materiały prasowe. Nigdzie jednak nie mogę się doczytać jakiego rodzaju to są grafiki, poza tym, że specjalnie na te wystawę udostępniła je wdowa - pani Martine Franck z jej prywatnej kolekcji. To, że Bresson był niezrealizowanym malarzem, można było zaobserwować na głośnej i ogromnej wystawie przygotowanej jeszcze przez HCB "Rétrospective", która swoją premiere miała w 2003 roku w Bibliothèque Nationale w Paryżu, a potem ruszyła w trasę: 'La Caixa' w Barcelonie, w 2004 w 'Martin Gropius Bau' w Berlinie (tę ekspozycje przedłużono z 'okazji' śmierci autora i wzrotu popularności wśród widzów) następnie w Muzeum Sztuki Współczesnej w Rzymie, w 'Dean Gallery' w Edinburgu, w 'Museum of Modern Art' w Nowym Jorku i wreszcie w'Museo Nacional de Bellas Artes' w Santiago. Eksponowano tam, oprócz odbitek wykonywanych przez laborantów, także autorskie "wyczyny" w ciemni , oraz mnóstwo rysunków, grafik i kilka płócien. [ciągle zastanawia mnie ten rozdział wystawy - czy kurator nie tupnął nogą? czy chciał zrobić przyjemnośc HCB? poziom bowiem tych prac daleko odbiegał od części fotograficznej].

Wracając jednak do wystawy pejzażu. Nie jest tak prosto, że po prostu krajobraz w fotografii. Zakres dat prac z wystawy...imponujący 1933-1999. A jednak coś tu ciągle nie gra, bo to zakres w ogóle twórczości HCB, a jak nam wszystkim wiadomo najpierw był fotografem, potem dokumentalistą, reporterem, portrecistą, 'streetphotografem' i jeszcze pewnie kilkoma innymi określeniami. Nikomu do głowy nie przychodzi nazwać go pejzażystą, ale pewną selekcję zrobić można.

"The Geometry of Landscape" jest oczywiście parafrazą najsłynniejszej teorii fotografii napisanej przez fotografa: "moment decydujący". Ten moment oczywiście się tu pojawia, choć nie zawsze (do czego w pewnym sensie - przywykliśmy) z człowiekiem w kadrze. Wystawa powstała w Fundacji HCB - w oparciu o album wydany przez Thames&Hudson w 1994 roku 'Landscape Townscape', nad którym pracował sam fotograf.


"Landscapes" jest podobnie jak "Europejczycy" (Warszawa, Królikarnia, 2008) wystawą podróżującą. Jest jednak ciekawą okazją do popatrzenia na te mniej kanoniczne kadry Bressona, w dodatku - najbliżej Polski (kolejne adresy to Verona, Toulon i South Brisbane). Fanatycy motoryzacji, pewnie chętnie powiążą wycieczkę z pielgrzymką do fabryki VW w Wolfsburgu.

© Henri Cartier-Bresson /Magnum Photos / FRANCJA. Brie. 1968.

Widok ekspozycji "Henri Cartier-Bresson. The Geometry of the Moment. Landscapes" w Kunstmuseum Wolfsburg (03.09.2011 – 13.05.2012). fot: Marek Kruszewski.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Gdyby czasem nie zdjęcie, to by się już całkiem nie pamiętało...


Joanna Bartuszek, Między reprezentacją a ‘martwym papierem’, wyd. Neriton, Warszawa 2005


Na okładce: fotografia plus kolaż fotograficzny. Zapewne są tu jakieś znaczenia magiczne, że fotografia trzymana jest w palcach (o brudnych paznokciach), zapewne właściciela przedmiotu, czyli autentyk!
Autorka: Joanna Bartuszek, etnolog, pracuje w Państwowym Muzeum Etnograficznym. Publikacja jest jej praca naukową tworzoną w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego.

Podtytuł: Znaczenie chłopskiej fotografii rodzinnej. Jest to bardzo istotne wyjaśnienie, że książka jest trochę o fotografii, ale z czysto hmmm….antropologicznego (?) punktu widzenia. Jeszcze lepiej – etnologicznego. Zdjęcia pojawią się jako pretekst spotkania – rodzin z Kolbuszowej i Pyzówki z autorką. W tym spotkaniu, w pewnym sensie, uczestniczyli jeszcze bohaterowie samych zdjęć.

Zawiera duża bibliografię i aneks ze zdjęciami.
Bibliografia: jak przystało na prace naukowa, jaką „Między reprezentacją” z całą pewnością jest – bibliografia jest ogromna. Są źródła, czyli wszystkie rozmowy w terenie przeprowadzone przez autorkę spisane i mają swoje miejsce przechowania. Szkoda, że fotografie, które w końcu są bohaterem tej pracy nie są spisane.

Zdjęcia: aż 26w fatalnej jakości. Rozumiem jednak, że autorka nie otrzymała zdjęć do przetworzenia ani grantu na pracę badawczą, który by starczył na porządne skany. Ich jakość jest z resztą metaforyczna – praca teoretycznie dotyczy fotografii, ale bardziej podejścia do niej, traktowania jej, posługiwania się nią w sposób transparentny i czysto dokumentalny. Zatem fotografie zebrane – zamiast pokazywać przywiązanie do jakiejś stylistyki, czy zamiast być elementem estetycznym – są po prostu dowodami.

O czym jest ta książka?

Fotografia chłopska: „termin odnosi się do fotografii rodzinnej wykonanej z inicjatywy mieszkańców wsi (na ich życzenie bądź zamówienie) od końca XIX wieku aż po czasy współczesne.”(s.10) Punktem wyjścia dla autorki były badania terenowe czyli rozmowy z mieszkańcami dwu wsi na południu Polski o fotografiach rodzinnych. Punktem zaś orientacyjnym były materiały nadesłane na konkurs/wystawę „Fotografia chłopów polskich” z 1993 roku.

Bartuszek zaznacza już we wstępie, mylenie wizerunku z osobą przez właścicieli zdjęć, stąd tytułowa „reprezentacja”. Konsekwentnie zaś – ta książka właściwie nie jest o fotografiach. Autorka co prawda rozmawia o potrzebie utrwalania, o przechowywaniu i niszczeniu zdjęć, pyta o noszenie ich w portfelach i wieszaniu nad łóżkiem. Te użycia fotografii, skądinąd bardzo ciekawe, świadczą o czyś więcej niż stosunku ludności wiejskiej do fotografii, dotyczą prawdopodobnie obrazu –jako-takiego. W recenzji (której fragment można czytać na okładce) prof. Roch Sulima pisał: „autorka zaproponowała własny sposób pisania o fotografii, który może odnosić się nie tylko do zjawisk fotografii w kulturze tradycyjnej, ale jest bardzo przydatny dla refleksji nad rolą fotografii w kulturze współczesnej”. (4.s.okładki) Zapewne co do sposobu – to bardzo trafne. Lecz jeśli idzie o samą fotografię – z tym mam wątpliwość. Autorka powołuje się na pisma socjologów obrazu: Sikorę i Olechnickiego, sięga do Benjamina (ale także Ligockiego!), lecz brakuje tu podstawowego rozeznania w przedmiocie – obiekcie – technice, który pewnie wiele zdradzałby informacji o pojawieniu się tego wizerunku. Innym mankamentem jest brak analizy materiału fotograficznego. Znaczenie fotografii wypływa także z samego obrazu. Książka zaś dotyczy bardziej użycia i stosunku współczesnych do tych artefaktów, co udałoby się „naprostować” zamieniając słowa w podtytule.

Mam też nieodparte wrażenie bardzo małego kawałka świata, którego dotyczy ta książka. To kilkadziesiąt rodzin. Mnóstwo rozmów i spotkań. Przekonywania i wspominania. Ogrom roboty! A jednak to tylko/aż 40 rozmów. Fragment południa kraju. Bardzo chętnie poczytałabym relacje ze spotkań autorki w innych regionach. Niewątpliwym atutem tej publikacji jest czysty autentyzm. Autorka pozostawiła wypowiedzi bohaterów w bardzo surowej i nietkniętej ręką polonisty wersji (chociaż nie wiem na jakiej zasadzie usłyszała „ch” zamiast „h” oraz „ż” zamiast „rz”). Czuje się zatem namacalność sytuacji, gdyby zdjęcia publikowane zostały w lepszej jakości moglibyśmy się poczuć jak w głównej izbie czy dużym pokoju państwa ‘Kowalskich’, słuchając o przodkach co wyjechali do Stanów.
W lekturze w pewnym sensie przeszkadzają fotografie Zofii Rydet przelatujące przez głowę. I ta natarczywa myśl - czy pani Rydet nagrywała te wszystkie rozmowy?! Ileż to materiału, jakaż to wiedza czekająca na odkrycie...!

W książce znajdujemy mnóstwo cennych i ulotnych informacji. Fantastycznie czytać 'historię mówioną' i "żywe archiwa', które dotyczą fotografii! (i jest to działanie w Polsce odosobnione, na pewno pod kątem publikacji). Nie doczytałam się stopnia pracy naukowej, ale czekam na ciąg dalszy dr ? hab.? i: pogłębioną analizę, więcej przykładów, rozszerzenie geograficzne, więcej historii fotografii, więcej zdjęć, mniej powtórzeń w tezach i hipotezach. Więcej treści na temat wędrownych fotografów i regionalnych zakładów, starych ramek, albumów i pomysłów na eksponowanie zdjęć, dalej na temat dzielenia archiwum między członków rodziny czy o przygotowaniach do robienia zdjęć – czyli o wszystkich tematach, które zostały (pominięte lub) ledwo zarysowane w tej publikacji. Mam nadzieję, że będzie to materiał na publikację w formie albumu, takiego wielkiego, ciężkiego – z mnóstwem, całym mnóstwem zdjęć!

Cieślak (fotograf), nieznani mężczyźni, Pittsburg, USA, pocz. XX w (do 1920), zbiory prywatne, rep.jk

Jedna z rodzin udostępniła autorce fotografię z emigracji (dziadek respondentki był na fotografii) – dwu mężczyzn stojących przy stoliku. Wyprostowani jak struny, ręce niepewnie oparte na białej serwetce. Na fotograficznym tle wyrysowany łuk triumfalny, fragment balustrady i „zieleń”. Podczas lektury tej publikacji, dotarł do mnie obraz całkiem podobny: inne miny, inny zarost, inna serweta i inne tło. Uderzył jednak podobny zestaw póz, formatów, konwencji i tak zamarzyła mi się taka napisana historia polskiej fotografii nie-wysokiej, nie-artystycznej, niskiej i zupełnie prywatnej. Ah!


"Gdyby czasem nie zdjęcie, to by się już całkiem nie pamiętało..." (s. 99).


dodatek z dnia 31 sierpnia / załącznik do komentarza pani Joanny Bartuszek: para małżeńska z Weryni K. Kolbuszowej (dokładny opis w komentarzach)


środa, 24 sierpnia 2011

kwestia wiary to bardzo trudna kwestia w dobie GMO i nowego dokumentu

Zorka Project - Kajetan Pisarzowic ze swoim przyjacielem Martinem Sterbą, Przeciętni (zdjęcie pochodzi z materiałów organizatora). Źródło: 0.pl

Dzisiaj Prezydent zawetował ustawę o GMO, co jest o tyle pierdylierdoznacznym tematem wielu niusów portali informacyjnych, że w sumie znaczy niewiele. Do tej pory nie mam pewności, czy cukinia, którą przed chwilą spożyłem, była GMO, czy nie była, choć chwilę wcześniej została zerwana z z macierzystej rośliny u mnie w ogrodzie. Ruch Prezydenta też jednoznacznie nie określił, czy jest problem GMO, czy nie. Czy jest za, czy przeciw. Brak pewności to jednak dzisiaj przeczucie, które sponsoruje dzień.

W pociągu mój kolega zareklamował mi poczęstunek jabłkiem, które jest dobre, bo jest zdrowe, bo jedzą je robaki, nie jest polerowane, a nawet nie jest umyte. Czyli dobre jabłko to złe jabłko. Albo inaczej - idealne jabłko to jabłko nie zdrowe.

W dalszym ciągu mam też niepewność o należne mi zapłaty za faktury, bo pewnie mój kontrahent już zaciera sobie łapy na podatek, który dzięki nim sobie odetnie, a ja ciągle czekam na ekipę rządzącą, która nie zezwoli na zaksięgowanie niezapłaconej faktury.

Wreszcie niepewność dotyczy też powyższej fotografii duetu Zorka Project z cyklu Przeciętni. O ile z widzenia znam Martina Sterbę, to znam w relacja koleżeńskich Grześka Klatkę. Na fotografii jeden z jej bohaterów to teoretycznie Martin, a praktycznie Grzesiek. Co lepsze, sprawa niedawno burzowo przetoczyła się wśród naszych, w sensie na uczelni, rozmów już dwa miesiące temu, a opis dalej funkcjonuje taki, a nie inny. To potęguje niepewność, czy Zorka Project toczy z widzem nierówną grę, w której traktuje nieświadomość, albo raczej ufność widza, jako obiekt gry, czy jest to zamierzenie, które ma podważyć kolejne tezy o nowym polskim dokumencie, który raczej wydaje mi się np. starym czeskim dokumentem zaszczepionym na polskiej ziemi. Niemniej niepewność pozostaje. Nie jest to kwestia złości czy jakiegoś negatywnego odczucia, lecz po prostu ciekawość, na ile można ufać twórcy. Rozumiem, że karygodne jest kopiowanie cieni wróbli na dachu przystanku autobusowego, ale to dla mnie taka manipulacja, jak doświetlanie nieba pod powiększalnikiem, by było bardziej "dramatyczne". Ale zmiana treści merytorycznej w zestawie, który ma pokazać pewien fenomen, obraz przeciętności - i tu mam wątpliwość, co to jest.

I teraz powstaje kolejna wątpliwość - czy tylko ja znam Grześka? Czy tylko ja go nie znam?

sobota, 6 sierpnia 2011

Ai Weiwei - fotograf

 Ai Weiwei, Washington Square Park Protest. 1988. [Inkjet on Fantac Innova Ultra Smooth Gloss. Printed on
20 x 24-inch paper. Dzięki uprzejmości Three Shadows Photography Art Centre and Chambers Fine Art.]

 
Ai Weiwei jeden z najsłynniejszych artystów chińskich, kurator wystaw, projektant stadionu oraz aktywista (i czasem więzień) polityczny, jak się okazuje także fotografował [co prawda w jego gigantycznym ouvre znajduje się seria prac ‘Study in Perspective’ z lat 1999-2003 ale tam akurat jest więcej konceptualizmu i polityki niż przyjemności fotograficznej]. Właśnie w Nowym Jorku trwa wystawa ponad 200 jego zdjęć. Organizatorzy podkreślają, że pokazywane są po raz pierwszy poza Chinami. Wreszcie zaś w miejscu ich powstania.

Ai Weiwei, Bill Clinton at his last campaign stop in New York/Bill Clintonpodczas ostatniej wizyty w NY w czasie swojej kampanii wyborczej, 1992. [Inkjet on Fantac Innova Ultra Smooth Gloss. 20 x 24-inch paper. Dzięki uprzejmości Three Shadows Photography Art Centre and Chambers Fine Art.]



W Nowym Jorku mieszkał 10 lat, w ‘malutkim mieszkaniu’ w East Village. Była to dzielnica chińskiej awangardy, w której obracał się sam artysta. Fotografie z tej dekady (a jest ich ponad 10.000) przedstawiają znajomych [m.in. reżysera Chen Kaige, kompozytora Tan Dun oraz artystę Xu Bing], akcje artystyczne, eksperymenty związane z własną twórczością oraz…życie na ulicy. Znajdziemy tu zatem dzień-jak-co dzień, ale także zamieszki, przyszłego prezydenta, oraz…Roberta Franka razem z Allenem Ginsbergiem.


Gdybyście kiedyś mieli okazję spotkać Ai Weiwei, proszę spytajcie go czy czuł się kiedyś fotografem ulicznym?


Ai Weiwei, Robert Frank & Allen Ginsberg. 1989. [Inkjet on Fantac Innova Ultra Smooth Gloss. Printed on 20 x 24-inch paper. Dzięki uprzejmości Three Shadows Photography Art Centre and Chambers Fine Art.]



 Ai Weiwei, Mirror/Lustro. 1987. Inkjet on Fantac Innova Ultra Smooth Gloss. [Printed on 20 x 24-inch paper. Dzięki uprzejmości Three Shadows Photography Art Centre and Chambers Fine Art.]

Nowy Jork taki jaki znałem już nie istnieje… Patrząc w przeszłość, widzę, że te fotografie są faktami, choć nie zawsze są prawdą… Teraźniejszość zawsze przekracza przeszłość a przyszłość nie dba o teraźniejszość – Ai Weiwei w 2008.

 
Ai Weiwei. Williamsburg, Brooklyn. 1983. [Inkjet on Fantac Innova Ultra Smooth Gloss. Printed on 20 x 24-inch paper. Dzięki uprzejmości Three Shadows Photography Art Centre and Chambers Fine Art.]

 
Ai Weiwei, Xu Bing. East 7th Street Apartment. 1993. [Inkjet on Fantac Innova Ultra Smooth Gloss. Printed on 20 x 24-inch paper. Dzięki uprzejmości Three Shadows Photography Art Centre and Chambers Fine Art.]

Ai Weiwei – New York Photographs 1983-1993
Wystawa trwa do 14 sierpnia w Asia Society Museum


Ai Weiwei, Self Portrait/Autoportret. 1987. [Inkjet on Fantac Innova Ultra Smooth Gloss. Printed on 20 x 24-inch paper. Dzięki uprzejmości Three Shadows Photography Art Centre and Chambers Fine Art.]