Gregory Crewdson, Untitled, 1998–2002, The Albertina Museum, Vienna – The ESSL Collection, Photo: Mischa Nawrata, Vienna © Gregory Crewdson. Courtesy Gagosian
„American Photography” ogromna
wystawa, około 180 prac. Super znane nazwiska, super znane zdjęcia. Od 24
sierpnia do 28 listopada 2021 w Albertinie w Wiedniu. Joanna Kinowska i Tomek
Kubaczyk rozmawiają o wystawie. American Photography « The Albertina Museum Vienna
Joanna: Rozmawialiśmy w drodze,
rozmawialiśmy na miejscu – w galerii, i teraz porozmawiajmy po i dla innych, do
przeczytania. „Great Expectations” – „Wielkie nadzieje”?
Tomek: Przyznam, że nadzieje były. Wprawdzie nastawiałem się
na klasycznie zrobioną wystawę klasycznej fotografii, ale po cichu liczyłem na
ciekawe pokazanie jakiegoś wątku amerykańskiej fotografii. Wątku, gdyż nie
oczekiwałem, że dostaniemy w tych kilku pomieszczeniach wyczerpującą opowieść o
amerykańskiej fotografii, ale jednak liczyłem na coś więcej niż: „patrzcie co
mamy i co nam się udało zebrać”. A trochę tak wyszło.
Joel Meyerowitz, Red Interior, Provincetown, 1977, Ambassador Trevor Dow Traina © Joel Meyerowitz, Courtesy Howard Greenberg Gallery
(dokumentacja wystawy, fot. tk)
Joanna: Słyszeliśmy o tej wystawie, zanim tam dotarliśmy, że
jest świetna. Ale nie miałam jakichś szczególnych nadziei, na jakieś wow
podsumowanie czym jest i jaka jest amerykańska fotografia. Po prostu byłam
pewna, że pooglądamy sobie w oryginale (mam na myśli w realu i oryginalnych
formatach) świetne zdjęcia. I tu absolutnie pełna satysfakcja. Oczy się
cieszyły same. Ba, pierwszy chyba raz zrobiłam sobie selfie na wystawie ze
zdjęciem, serio serio. To coś znaczy!
Masz jakieś jedno zdjęcie z tej dwusetki, które Cię totalnie
wgniotło w ziemię?
Tomek: Dokładnie tak! Słyszałem, że na wystawie są głównie
nowe printy zrobione na wystawę, tymczasem większość prac to jednak oryginalne
fotografie z różnych kolekcji Albertiny uzupełnione wypożyczeniami z kolekcji byłego
Ambasadora USA w Austrii Trevora D. Trainy. I zobaczenie ich w takiej
liczbie to była sama radość. Wszystko czytelne, żadnych
przeszkadzających blików, przestrzeń na odejście i podejście. Nie mam uwag co
do tego w jaki sposób technicznie zaprezentowano te zdjęcia. Dzięki temu można było
bez przeszkód się w nie wpatrywać. Nie wiem czy któreś mnie wgniotło w taki
odkrywczy sposób – w końcu to kanon. Znamy prace, znamy autorów.
Ale np. historia Gillesa i Gotscho pokazana przez Nan Goldin zawsze odbiera
mowę. W Albertinie zobaczyliśmy 10 dużych zdjęć tej opowieści o miłości,
czułości, smutku, chorobie, oczekiwaniu na śmierć. Każdy z nas zna tę opowieść,
ale i tak za każdym razem – żeby użyć tego sformułowania wgniata w ziemię. Tym
bardziej gdy tę poruszającą historię o miłości między partnerami sprzed 30 lat
skonfrontujemy z obecną oficjalną narracją o LGBT w Polsce.
(dokumentacja wystawy, fot. jk)
(dokumentacja wystawy, fot. tk)
Joanna: No właśnie, silne emocje, a nie odkrycie (potem
będzie i o odkryciach). Mi się chce płakać za każdym razem jak widzę zdjęcia
Saula Leitera. One zawsze są tak niepozorne, skromne, a tak bardzo zatrzymują.
A było w Albertinie całkiem go sporo. Osobno te „klasyczne”, a osobno z serii „Early
color”. No i to przy jednej z jego prac mam właśnie selfie ;) Ale też takich łez szczęścia to miałam więcej
na wystawie.
Tomek: Silne wrażenie zrobiły na mnie trzy zdjęcia Joela
Sternfelda. Również znane – jedno z nich, to płonącego domu z McLean z 1978
znalazło się nawet na okładce jednego z jego albumów („American Prospects” z 1987
roku) – a jednak w tym układzie i tej wielkości mnie zachwyciły. Zdjęcia różnego
rodzaju wypadków czy katastrof (płonący dom, osunięcie ziemi, zbiegły, wyczerpany słoń na środku drogi) możemy
oglądać jak amerykański pejzaż, z oddalenia, na chłodno, praktycznie bez akcji.
Wypadki są elementem zdjęcia, owszem budują obraz, ale w gruncie rzeczy
oglądamy coś obok. Dom płonie widzimy trwającą akcję gaśniczą, ale to tło, na
pierwszym planie mamy strażaka wśród dyń przy sklepiku z produktami z farmy. Co
tu robi? Dlaczego nie gasi pożaru tylko stoi z dynią pod pachą? Sytuacja wręcz surrealna.


Joel Sternfeld, Red Rock State Campground, Gallup, New Mexico, September, 1982, The ALBERTINA Museum, Vienna – Permanent loan from the Austrian Ludwig Foundation for Art and Science © Courtesy Joel Sternfeld and Buchmann Galerie, Berlin 2021
Joanna: Mnie tak bardzo zatrzymało zdjęcie, w sumie
wszystkie prace Philipa Lorca-diCorcia. Ale jedno bardziej. Pochodzące z serii
„Hustlers” (o czym podpisy nie wspomniały akurat): „Michael Jenson, 19 lat,
Dallas, Texas; $20 i Jerry Ime, 18 lat, Wichita, Kansas; $20”. Wydawało mi się,
że tę serię dobrze znam. Tej pracy jednak nie widziałąm wcześniej. Jest
zupełnie zjawiskowa. Ilośc mikrohistorii, które tu się rysują. Ci chłopcy
siedzący na tej samej ławce, ale jakby w innych czasoprzestrzeniach. Jeszcze
ich stałość, zastygnięcie, bezruch, zderzone z ruchem aut. Mam tu i powidoki z
Leitera i z Lartigue’a! Ale też to zdjęcie, razem z datą, ubraniem modeli –
gdzieś mnie przenosi w świat muzyki, teledysków. Ta scena robi z modeli, znów
młodych zwykłych chłopaków, którzy prędzej jadą na koncert czy imprezę, a nie
czekają na klienta.
(Philip Lorca-diCorcia, „Michael Jenson, 19 lat, Dallas, Texas; $20 i Jerry Ime, 18 lat, Wichita, Kansas; $20”.z dokumentacji wystawy, fot. jk)
Joanna: Wystawa jak podręcznik. Tak znane prace. A mi jednak – ale dopiero
dobre kilka dni po wyjściu stamtąd, zaczęło coś przeszkadzać. Zastanowiłam się,
czego mi tam brakowało.
Odruchowo powiedziałam, że Parksa. Bo od kilku lat po prostu
sobie nie wyobrażam inaczej. Ale ten Parks to tylko takie hasło wywoławcze.
Patrz, w ogóle wątek nie-białej fotografii pominięty. Było, owszem, o
socjologii trochę, dokumentowaniu, ale takiego stricte reportażu nie było. W
ogóle trochę mnie wybił ten wątek Farm Security Administration, skąd oni tam
nagle? Skąd Weegee? A jeśli idziemy tak, no to brakuje nawet Margaret
Bourke-White, Dorothei Lange, Lee Miller, nie mówiąc o „połowie” Magnum. No ale
dobrze, gdyby nawet koncentrować się na tym – wedle tekstu wstępnego – po 45 roku,
w takim układzie Gordon Parks czy Eugene Smith to konieczność, a Eve Arnold,
Berenice Abbott czy Eshter Bubley? A potem patrzę jeszcze raz na listę i myślę
– no coś bardzo poszło nie tak. To faktycznie podręcznikowa wystawa, tylko taka
robiona dwie dekady temtu – kiedy jeszcze można było tak robić. 5 kobiet tylko?! Diane Arbus, Cindy
Sherman, Lisette Model, Nan Goldin i Tina
Barney. Nie rozumiem kompletnie klucza wyboru... A czego Tobie zabrakło?
Tomek: Ja na przykład nie rozumiem tego jednego zdjęcia Ansela
Adamsa. Niby do części „Topografie”, niby pasuje, ale według informacji
prasowych mamy zobaczyć Stany Zjednoczone poprzez pokazanie mieszkańców i ich
środowisk. Mamy uchwycić kraj poprzez jego uwarunkowania polityczne i społeczne. Co
więc tam robi 1 (słownie: jeden) pejzaż Ansela Adamsa? No, a jeżeli pejzaż i Adams
to dlaczego nie ma reszty grupy f/64? Choćby takiej Imogen Cunningham czy Edwarda
Westona bardziej pasujących do tematu topografii w kontekście socjologicznego środowiska
człowieka. Niewątpliwie z punktu widzenia amerykańskiej fotografii pejzaż lat 20-40
był po piktorializmie czymś nowym, ale w takiej reprezentacji i czy na pewno na
tej wystawie? Wygląda jakby ktoś uznał, że skoro już ma to zdjęcie to dlaczego
go nie pokazać? Tak samo widzę sytuację z Weegem i z Farm Security Administration (FSA). Mamy
to – więc pokażemy.
Joanna: Powstrzymałbyś się? ;)
Tomek: Jasne! I tak w każdej sekcji. Np. w „Portret jako lustro społeczeństwa” świetnie,
że mamy Lisette Model czy Larry’ego Finka. Znajdziemy też Arbus, no bo jakby
mogło jej nie być, a potem potem wchodzi Avedon. No ładne te zdjęcia i jedne z
jego pierwszych, ale raczej widziałbym tam coś z jego „In the American West”
albo ze „Small Trades” Irving Penna, jeżeli koniecznie szukamy studyjnych porterów
spod ręki wielkich nazwisk.
W części o społeczeństwie „Social Landscape” mamy Franka, Kleina, Friedlandera,
Winogranda, Evansa. Wydaje się, że trudno narzekać. Ale chętnie bym tu zobaczył
jeszcze choćby Helen Levitt, Mary Ellen Mark czy Vivian Maier (tak, kobiet
brakuje na tej wystawie!) Ale jeszcze bardziej brakuje mocnych reportaży
społecznych np. wspomnianego przez Ciebie Parksa albo mocnych zdjęć np. Larryego Clarka czy Susan Meiselas
(drobna uwaga - w tym samym czasie w Kunst Haus w Wiedniu można obejrzeć i "Carnival Strippers" i "Prince Street Girls"). W ogóle bardzo grzeczne (nie mylić z lekkie) są te zdjęcia
z Albertiny.

Cindy Sherman, Untitled Film Still, 1980, Albertina, Wien - The ESSL Collection, Foto: Franz Schachinger © Cindy Sherman
Garry Winogrand, Beverly Hills, California, 1978, ALBERTINA, Wien © The Estate of Garry Winogrand, courtesy Fraenkel Gallery, San Francisco
Tomek: Ale to czego też nie rozumiem to wrzucenia Nan Goldin
i jej opowieści obok Crewdsona i Sherman w sekcji „Autobiographical
Documentation and Filmic Fiction”. To jest przecież w kosmicznych odległościach
od siebie. Ja rozumiem, że Sherman wcielając się w role pokazuje jak
funkcjonuje i czym jest kobiecość jako pewien konstrukt, no ale Crewdson?
I wreszcie skoro mamy zdjęcie Ryana McGinleya z 2010 roku czy Crewdsona z 2004 to otwierają się nam
zupełnie nowe możliwości! Nie szukając długo Nina Berman z jej „Homelandem" to
przecież portret Ameryki lat 2000. Albo Todd Hido czy Richard Misrach (zresztą
Misrach i tak mógłby się pojawić) w części krajobrazie. W ogóle wyjście poza
rok 2000 zmienia wszystko. A przecież to nie jedyne problemy tej wystawy.
Joanna: A to nie było podziału na sale z kolorem i
czarnobielą? ;)
Żartuję, chociaż momentami – właśnie z Nan Goldin tak to
wyglądało. Chociaż może – chodziło o zaprezentowane obok prace diCorcii? Wiesz,
tu LGBT i tu, żeby zainteresowany tematem widz, nie musiał łazić po całej
wystawie.
Ale słuchaj, teraz najlepsze! Zastanawiam się co tam robią
prace z lat 1930tych, prawda? Wchodzę jeszcze raz na stronę i nie przełączyłam
języka na angielski. Leci w oryginale, bo chciałam tylko listę autorów
podejrzeć...a tam zupełnie inny tekst o wystawie :D Ale jaja! I tam
wyjaśnienie, że wystawa dotyczy lat 1930-2000-ych. Ktoś tu się zdrowo pogubił,
mam wrażenie.
Tomek: Na całej linii.
Joanna: A jakieś odkrycia?
Tomek: Trudno o zupełne odkrycia w podręczniku. O Sternfeldzie
wspominałem, to jeszcze dodam do tego Lewisa
Baltza i Roberta Adamsa. Latami jakoś ich omijałem, niby zawsze przy okazji New
Topographics się pojawiali, niby super znani, ale jakoś mi umykali. Tu
popatrzyłem na nich trochę dłużej i z przyjemnością do nich wrócę.
Zaintrygowały mnie minimalistyczne zdjęcia Baltza.
Podobnie Mitch Epstein. Pamiętałem go ze zdjęć z Indii, ale z cyklu „Recreation” lepiej
kojarzyłem chyba tylko jedno zdjęcie.
Joanna: Wiesz, ja mam nazwiska na tej wystawie, które
musiałam wyguglać: William Christenberry się do nich w pierwszym rzędzie
zalicza. William
Christenberry - Wikipedia
Nie znałam też prac O. Winstona Linka O. Winston Link -
Wikipedia i to jest całkiem ciekawe odkrycie. Ale prawdziwym odkryciem, tak
naprawdę były dla mnie rozmiary tych prac, które już znałam. Za każdym razem,
głównie z malarstwem tak mam – bo tam format pracy jest zadany z góry, prawda?
Kiedy gdzieś trafiam na jakieś dzieło, o którym się uczyłam na studiach, było
na slajdach albo (najlepiej w czarnobieli) w jakiejś książce (tak, studiowałam
przy raczkującym internecie, kiedy nie było tam jeszcze całej historii sztuki w
dużej rozdzielczości) – to zwykle przeżywam szok. Że to dzieło jest
trójwymiarowe w sumie, że pociągnięcia pędzla takie, albo że format – taki
duży, taki mały. No szok. I tu też tak miałam. Trudniej o to na wystawie
fotografii, bo przywykłam do sytuacji, w której produkujemy prace na wystawę,
mogę sobie formaty wybrać i coś z nich zbudować. Tutaj nie było tej sytuacji,
tu były prace w formatach zadanych wcześniej, przez autorów, może galerie,
może.... Więc mnie to wgniotło w ziemię – zobaczenie „Heads” Philipa
Lorca-diCorcia. Nieprawdopodobne! A były tylko trzy prace z tej serii. No
absolutny szok!

Philip-Lorca diCorcia, Head #01, 2000, Albertina, Wien – The ESSL Collection, Foto: Mischa Nawrata © Philip-Lorca diCorcia
(dokumentacja wystawy, fot. jk)
Joanna: Brak katalogu. A potrzebny
jest w ogóle? Im dłużej myślę o tym, to dochodzę do wniosku, że zupełnie
zbędny. Kiedy się odepchnie to przyzwyczajenie (heh), że na świecie wielka
wystawa to i katalog – to myślę, że ta wystawa ma tak ogromne braki w samym
haśle wywoławczym, że nie wiem po co mi katalog. Prace, które pokazano znajdują
się w każdej „Historii fotografii”, z grubsza oczywiście. Resztę chyba lepiej
wyjąć sobie z książek indywidualnych twórców... Co sądzisz?
Tomek: A wiesz, że katalog to nawet
był, tylko jest wyprzedany od dawna? Na ponad miesiąc przed końcem wystawy! SOLD
OUT - American Photography | Albertina Online-Shop
Joanna: Wow, no to zmienia
zasadniczo moje pytanie. Ok, wydany w 2020, czyli coś pandemicznie się przesunęło
widać.
Tomek: No widzisz, widocznie ludzie
jednak chcą mieć klasykę w domu. I chyba tak patrzę na tę wystawę. Każda osoba
interesująca się fotografią zna te zdjęcia i tych autorów (chociaż nawet
zainteresowani studenci i kursanci fotografii przyznali, że o jakichś
nazwiskach słyszą po raz pierwszy!) To wystawa hitów dla coś-tam-wiedzących-o-fotografii,
ale nie za dużo.
Ale zgodzę się z tym, że tak jak wystawa nie pokazuje tego, co deklaruje w
tytule tak i katalog nie miałby szansy tego pokazać. To co najwyżej punkt
wyjścia do dalszych eksploracji.

Lee Friedlander, New York City, 1963, The ALBERTINA Museum, Vienna – Permanent loan from the Austrian Ludwig Foundation for Art and Science © Lee Friedlander, courtesy Fraenkel Gallery, San Francisco, and Luhring Augustine, New York
Lisette Model, Singer at the Metropole Cafe, New York City, 1946, ALBERTINA, Wien | © 2021 Estate of Lisette Model / Courtesy Baudoin Lebon Gallery, Paris and Keitelman Gallery, Brussels
Joanna: Pojechać i chłonąć te prace w realu, po to jest ta
wystawa. I tu zaspokaja wszystkie potrzeby J Wspaniale
wyeksponowane, ramy, oświetlenie, absolutna perfekcja. Nie za dużo na ścianach.
Mocna klasyka w sposobie wystawienia. I to jest, powiem Ci, taka ulga. Kiedy
skupiasz się tylko na zdjęciach, tylko na pracach. Ok, jedna Arbus była
pofalowana ;)
Jak to dla Ciebie wyglądało? Część prac była nowymi, w miarę
nowymi, wydrukami, na pewno zwróciłeś na to uwagę.
Tomek: Jeżeli chodzi o jakość zdjęć to wszystko było na
absolutnym topie. Wysokie pomieszczenia pozwalały dobrze ukierunkować światła,
nie było w zasadzie żadnych odbić. A te nieliczne, które się pojawiały były minimalizowane
przez użycie szkła muzealnego. A wszystko to w odpowiedniej przestrzeni z
możliwością odejścia i podejścia do
każdej pracy, z miejscami do siedzenia w niektórych salach. Wszystko to
stwarzało idealne wręcz warunki do oglądania zdjęć. I jeżeli ktoś chce oglądać
mistrzowskie fotografie – to na tej wystawie znajdzie wszystko co mu do tego
jest potrzebne. Do tego same prace to były świetne odbitki albo wydruki.
Jak pamiętasz kilka dni wcześniej oglądaliśmy prace znanej
hiszpańskiej fotografki, również pięknie wydrukowane w dużych formatach –
niestety skóra na zdjęciach pełna była śladów po niezbyt udanej postprodukcji.
W Albertinie wszystko było na najwyższym poziomie.
Muszę teraz to podkreślić - mimo całego mojego wcześniejszego utyskiwania - pojechałbym
jeszcze raz po to, żeby pooglądać te wszystkie prace na papierze w tamtych warunkach.

Nan Goldin, Jimmy Paulette on David's Bike, NYC, 1991, 1991, Albertina, Wien - The ESSL Collection © Nan Goldin. Marian Goodman Gallery | Photo: Peter Kainz
(dokumentacja wystawy. fot. jk)
Joanna: Jeszcze mnie jedna rzecz drażniła. No, muszę! Podpisy! To była klasa
“Podpisy w MOCAKu”. Przeczytałam ze dwa i no już dzięki. Może dlatego, że
większość prac znałam, ale to nie były li tylko wyjaśniające podpisy. Masz od
razu interpretację dodaną. Po co? Dlaczego? Na prawdę nowy widz wymaga takiej
łopatologii? Niepokojące to jednak.
Tomek: Zgadzam się, że opisy były podaniem wyjaśnienia na
tacy. To niepotrzebne. Z drugiej strony im dłużej myślę o tej wystawie tym
bardziej, widzę ją jako podręcznik do amerykańskiej fotografii. Przynajmniej w
zamierzeniu. Ona nie ma stawiać pytań, ona od razu odpowiada, nie zostawia
przestrzeni na własne interpretacje. Miejscami to nawet dobrze, bo jednak nie
wszystkie zamierzenia udało się przejrzyście zrealizować. Ale wolałbym jednak
aby dało się takie wystawy oglądać na kilku poziomach. Żeby przejście po
wystawie budowało czytelną opowieść na poziomie wizualnym pozostawiając
możliwości interpretowania oglądającemu. Dla chcących się wgłębić powinny być
opisy rysujące problem, ale bez prostych rodem z podręcznika tłumaczeń. I
wreszcie dla potrzebujących wyjaśnień powinien być kolejny poziom (może w
katalogu, czasami w multimediach) pokazujący jak ów problem jest wyjaśniany,
albo jak widzi go kurator. Dzięki temu można przejść wystawę na kilka
sposobów nie zamykając drogi do własnych przemyśleń od razu na wstępie.
Joanna: Te refleksje o pogubionej idei, o trudzie
interpretacji takiego akurat wyboru, prowadzą mnie w ogóle do pytania o
kuratora. Strasznie trudno odnaleźć tę postać w materiałach prasowych. To nie
model włoski, że „a cura di” występuje nawet przy wykładzie i każdorazowym
spotkaniu w galerii. No ale, żeby tak pominąć kuratora? A mam kilka uwag,
właściwie to jedną, powtarzającą się na tej wystawie dość mocno: znów ta
łopatologia. Dwa zdjęcia obok siebie – na obydwu ekrany telewizora. Clever!
Albo na jednym motocykliści, a na drugim szeroka i daleka droga asfaltowa
pośrodku niczego. Mnie te zestawienia raczej drażnią. A Ciebie?
Tomek: Kilka lat temu pracowałem przy książce polskiego
autora, który takim właśnie kluczem budował opowieść i rozkładówki w swojej
książce. Zdecydowanie nie tędy droga. Wizualna i treściowa zbieżność to słaby
klucz do budowania książki, ale nie sprawdza się też na wystawie. Monotonia i łopatologiczne
tworzenie oczywistości to prosta droga do zabicia tematu. Na szczęście na
wystawie nie było aż tak dużo tego typu sytuacji. Podział na tematy,
pomieszczenia i autorów oraz raczej małe zagęszczenie prac sprawiał, że takich
wątpliwych sąsiedztw nie było wiele.
Dla mnie większym problemem był wybór prac poszczególnych
autorów tudzież dobór samych autorów i późniejszy podział na tematy. Gdybając -
domyślam się, że kurator, który ma kilka dużych wystaw na swoim koncie (mi.in. wystawy
Lewisa Baltza, Lee Miller czy Roberta Franka) w pewien sposób był ograniczony
zbiorami Albertiny i kolekcją byłego Ambasadora USA w Austrii Trevora Trainy.
Podział na tematy jest już podręcznikowy; 1. Portret jak lustro społeczeństwa
2. Pejzaż społeczny 3. Topografie 4. Wizje w kolorze 5. Dokumentacja
autobiograficzna i fikcja filmowa. Przyporządkowanie do tematów też jest
podręcznikowe. Zapewne dlatego zdjęcia Nan Goldin znalazły się w części autobiograficznej.
Ale czy na pewno cykl o Gillesie i Gotscho pasuje do tej sekcji?
Joanna: No mówię Ci, nie sekcja, ale łopatologia była
silniejsza. I wspomniałeś jeszcze Lee Miller, też jej brakuje, a jakby nie
patrzeć urodziła się i wychowała w Stanach.
Porzuciłam czytanie opisów, przyznam bez bicia. Dlatego
odebrałam tę wystawę bardziej jako układ chronologiczny, z grubsza, a właśnie
nie tematyczny.
Dzięki za wspólne oglądanie, ba, za pomysł, żeby się tam zjawić, przy okazji wizyty na OFF Bratislava. Dziękuję za rozmowę i Witamy w ekipie "Miejsca fotografii"
Tomek: Dziękuję i dziękuję za rozmowę.
Robert Adams, Private Home, Colorado Springs, Colorado, 1968-1971, The ALBERTINA Museum, Vienna – Permanent loan from the Austrian Ludwig Foundation for Art and Science © Robert Adams, courtesy Fraenkel Gallery, San Francisco
Stephen Shore, West 9th Avenue, Amarillo, Texas, October 2, 1974, ALBERTINA, Wien © Stephen Shore. Courtesy 303 Gallery, New York
Na wystawie prezentowane są prace następujących artystów: Ansel Adams, Robert
Adams, Diane Arbus, Richard Avedon, Lewis Baltz, Tina
Barney, William Christenberry, John Coplans, Gregory Crewdson, Philip-Lorca diCorcia,
William Eggleston, Mitch Epstein, Walker Evans, Larry Fink, Robert Frank, Lee
Friedlander, Nan Goldin, Paul Graham, William Klein, David LaChapelle, Saul
Leiter, O. Winston Link, Ryan McGinley, Ray K. Metzker, Joel
Meyerowitz, Lisette Model, Cindy Sherman, Stephen Shore, Alec Soth, Joel
Sternfeld, Larry Sultan, Weegee, Garry Winogrand