Cédric Gerbehaye, Congo In Limbo / album; fot. Rafał Milach
Z belgijskim fotografem Cedric’iem Gerbehaye rozmawiałam w
maju 2011 roku, kiedy przybył do Warszawy i Krakowa na zaproszenie Rafała
Milacha i Akademii Fotografii. Poprowadził warsztaty, spotkał się z
publicznością i opowiadał o swojej (wtedy) nowej książce „Congo in Limbo”.
Fragment naszej rozmowy ukazał się w magazynie DCP.
Cédric Gerbehaye: Album
został wydany w czerwcu 2010 z okazji 50 rocznicy niepodległości Demokratycznej
Republiki Konga. Jestem belgijskim fotografem i w ostatnich trzech latach
pracowałem głównie w Kongo. Niezwykle ważne było dla mnie to, że książka
ukazała się w tym samym momencie co wystawy (dwie w Brukseli i jedna w Paryżu)
oraz otwarcie strony www z multimediami. Rocznica święta niepodległości było
powodem zainteresowania mediów: wszyscy o tym rozmawiali, wszyscy tam byli,
wszyscy chcieli mieć coś na temat. Ja zaś byłem zainteresowany tym, by moja
praca, całość mojej pracy – jej wielowątkowość i multimedialność – były po to
by zwrócić uwagę mediów. W pewnym sensie ta praca była paralelna ale i
przeciwstawna samej rocznicy. Wszystkim się wydawało, że jest to okazja do świętowania,
bycia dumnym. Pewnie dla wielu Belgów była to okazja do wybielenia swojego
sumienia w sprawie tego co zdarzyło się w Kongo, ale dla mnie był to powód by
powiedzieć: „hej ludzie, to jest Kongo dziś, to są ostatnie trzy lata tego co
wy nazywacie wielką rocznicą”.
Studiowałem dziennikarstwo, ale wybrałem fotografię jako
sposób opowiadania o świecie. Zdecydowałem się przeprowadzać śledztwa,
dopytywać o świat w którym żyję. Możesz to nazwać dziennikarstwem fotograficznym
(photojournalism), możesz określać to fotografią dokumentalną. Zawsze staram
się kontynuować temat raz obejrzany, pracować głęboko i szeroko. Byłem siedem
razy w Kongo w ciągu trzech lat. Lubię zawsze podkreślać, że jestem
zdecydowanym fotografem, świadomym pewnych spraw i tematów, próbuję zawsze iść
głębiej, dopytywać i dociekać, tak by lepiej to wszystko rozumieć. Zawsze,
kiedy zaczynam nad czymś pracować myślę, że to jest ciekawe, ale nie wiem
jeszcze wiele. Dlatego chcę poznać więcej, chcę mieć możliwość podzielenia się
tym, transmisji tego czego doświadczam.
Joanna Kinowska: Skąd zainteresowanie tym krajem? Kongo leży
na peryferiach zainteresowań amerykańskich i europejskich mediów.
Cédric Gerbehaye: Zaczęło
się od Joop Swart Masterclass oraz od tematu, który otrzymałem do
przepracowania „Fragile” (kruchość). Pomyślałem sobie, że zawsze mogę wrócić na
Bliski Wschód, pracowałem dotąd często przy konfliktach palestyńskich. Mogę
wrócić do Kurdystanu, do Iraku. Ale pomyślałem, że to okazja zrobić coś innego.
Dostałem smsa od znajomej, która żyje w Kinszasie z pytaniem „jesteś
zainteresowany zrobieniem materiału o górnikach z Afryki?” Zadzwoniłem i
poprosiłem o szczegóły i opisanie sytuacji w Kongo. W końcu stwierdziłem, że
sam ten temat mnie nie bardzo interesuje, ale wszystko to co jest dookoła –
szalenie! Zacząłem szukać w Internecie, dopytywać a dwadzieścia cztery godziny
później zadzwoniłem znowu z innymi pytaniami. Po kolejnej dobie, podczas trzeciej naszej rozmowy –
powiedziałem: „jadę!” To jest bardzo interesujące, nie wiem co się tam dzieje,
nigdy wcześniej na zajęciach z historii nie słyszałem o Kongo. W Belgii nie
uczymy się na temat Konga, jako niepodległego państwa. To było też wyzwanie by
zwrócić uwagę na coś, co jest kompletnie pomijane w mediach, co jest nie
opracowane. Jak tylko wróciłem z pierwszej podróży – powiedziałem sobie:
„dobrze, ale nigdy więcej!” Wracałem tam jeszcze sześć razy.
- Jak wygląda Twoja praca na miejscu? Nie są to zlecenia z
agencji (Cédric Gerbehaye należy do Agence
VU), lecz raczej własne zadania.
Cédric Gerbehaye: Nie
przyjmuję zleceń. Jak jadę na swój własny temat. Na miejscu pracuję z NGOsami, to dlatego, że staram się dotrzeć w
miejsca trudno dostępne, na przykład trzeba przekroczyć linię frontu. W tym
wypadku pracowałem z „Lekarzami bez granic”. Z nimi często pracowałem, trzy
wyprawy. Przy innych, byłem zupełnie sam, pracowałem samodzielnie lub pracowałem
ze spotkanymi ludźmi, którzy byli moimi przewodnikami lub mogli przetłumaczyć.
Nad rzeką Kongo, w trakcie podróży z Kisangani do Kinszasy, to było dla mnie
ważne by przejść z jednego „limbo” do drugiego. Moja praca nazywa się „Congo in
limbo”.
- No właśnie - co to konkretnie oznacza?
Cédric Gerbehaye:
„Limbo” odnosi się do tradycji religijnej. Według Biblii są to miejsca dokąd
idą dusze zanim pójdą do raju. Niezupełnie czyściec. Otchłań - to inne miejsce.
Tam znajdują się także dusze dzieci.
Kiedy pracowałem po dwóch stronach rzeki Kongo, chciałem
połączyć jej brzegi. Kiedy powołujesz się na ten graniczny obszar, tę otchłań, odnosisz
się do czegoś, co jest bardzo daleko, do czegoś do czego nie masz dostępu a
także do czegoś co jest poza mediami, o czym nic nie wiesz. Dla mnie właśnie
Kongo było w tej otchłani, było czymś o czym przecież nic nie wiemy.
Z praktycznej strony, jeśli chodzi o technikę: wszystko
robię na aparatach analogowych, bardzo tradycyjnie w czarnobieli. Dla mnie to
bardzo ważne. Zdjęcia są bardzo ziarniste i pełne kontrastu, bo takie jest
życie. Konflikt i wojna nie pachną dobrze. Ludzie, którzy umierają lub są
chorzy nie pachną pięknie a szpitale śmierdzą. I mam tylko negatyw, dzięki
któremu mogę coś przekazać i pokazać. Zauważyłem, że mając tylko ten negatyw
mam niejako powinność i obowiązek, że to
właśnie dzięki niemu mam pokazać swoje doświadczenie najlepiej jak umiem,
opowiedzieć o ludzkim cierpieniu. Chciałem by obraz był bardzo ziarnisty,
brudny i surowy. Nie mogłem robić kolorowych ładnych zdjęć, nie chodziło o
piękno Afryki. Chciałem dotrzeć do sedna sprawy. Sam ten kontekst jest pełny
kontrastów. Obrazy są też lekko zamazane, czasem poruszone, to też zabieg
celowy, ponieważ rzeczy nie są ostre. Nigdy nie wiesz co się zdarzy, bardzo
trudno zrozumieć sytuację. Trudno jest też dostać informację. Chciałem zatem by
negatyw był blisko tych problemów.
- Czy w którymś momencie doświadczyłeś ograniczeń z powodu
medium i swojego wyboru? Znalazły się sytuacje, do których nie pasowała
konwencja kontrastu i ziarna?
Cédric Gerbehaye:
Nie, zawsze byłem zadowolony z tego wyboru. Ale zdecydowałem zrobić też pokaz
multimedialny. Pomyślałem bowiem, że razem z wywiadem – z czyimiś słowami, z
dźwiękiem, czyimś świadectwem, mogę zdobyć coś więcej, mogę znaleźć się bliżej
historii.
- W kolorze?
Cédric Gerbehaye:
Nie. To też jest czarnobiałe, moje video. Ale mój przyjaciel kręcił część
materiału w kolorze. Też po to by zaznaczyć różnicę pomiędzy zdjęciem a
ruchomym obrazem. Video obrazy są w kolorze. congoinlimbo.com jest tam video –
/feature – tam jest 10 minutowe video.
- To bardzo kompleksowe podejście. Często tak pracujesz? W
którym momencie w trakcie pracy pojawia się pomysł, że materiał powinien ukazać
się w formie albumu?
Cédric Gerbehaye:
Jestem młodym fotografem. Nie mam wiele tych projektów. Zajmuje mi sporo czasu
zdobycie czegoś. Nie widzę sensu by jechać w jakieś miejsce raz czy dwa i już
coś z tego zrobić. To może być dobre podejście dla prasy i mediów, ale nie dla
mnie. Ale dla mnie musi być to zawsze dłuższa praca, chcę poznać sprawę
głębiej. Dłużej staram się poznawać i rozumieć problemy. W przypadku materiału
z Sudanu, czymś nad czym pracuję w tej chwili, staram się robić podobnie – kontynuować
i wracać, okresy będą krótsze, ale będzie więcej podróży. Planuję zrobić
książkę, prawdopodobnie także film – podkast.
Książka to najlepszy dla mnie sposób pokazania swojej pracy.
Media są rozproszone i jeśli myślisz o oddziaływaniu zdjęć w mediach, to… mam
taką historię. Pamiętam, jak moja babcia obierała warzywa. Robiła to zawsze nad
gazetą. Zastanawiam się zatem dokąd trafiają moje zdjęcia? Do gazety, pod
obierki?! One nie zostają. Dlatego nie pracuję w nagłych wypadkach, ale pracuję
dla lepszego rozumienia i siebie i sytuacji, pracuję dla ludzi, by byli
świadomi i wiedzieli co się wydarza. Z tego powodu, ponieważ takie działanie
wymaga czasu, trzeba znaleźć wiele miejsc dla pokazania swojej pracy. Wystawa
jest dla mnie najlepszym sposobem, ale razem z książką. Różnica jednak tkwi w
tym, że wystawa jest czasowa. To co zostanie w końcu to jest książka.
- A multimedia?
Cédric Gerbehaye:
Czasem też, ale książka na pewno. To też powód, dlaczego pracuję na negatywach.
Jeśli fotografujesz dla historii, nie ma niczego lepszego. Obraz istnieje,
możesz dotknąć negatywu. Ta sprawa nie istnieje w cyfrowej fotografii. To tylko
ciąg zer i jedynek, to może być cd, dvd, usb, dysk z danymi, ale obraz nie
istnieje fizycznie. A ja potrzebuję właśnie tej fizycznej obecności obrazu, ponieważ
jest we mnie mnóstwo wątpliwości i pytań. Potrzebuję obrazów, ich wsparcia.
Dowodów! Dokumentów! To jest ciągłe myślenie o tym, jak prace będą
wykorzystane. Na przykład Sudan jest w kolorze i na cyfrze. Dlaczego?
Oczywiście gdybym mógł wybierać – zrobiłbym ten materiał w czarnobieli i na
negatywie. Otrzymałem grant „Emergency fund” z Fundacji Magnum by wykonać tę
pracę. Celem fundacji jest rozpowszechnianie informacji, próba przyciągnięcia
uwagi ludzi na naszą pracę tych, którzy otrzymali granty. W takim razie,
pomyślałem sobie: „skoro praca zakłada kontakt z mediami, to czarno biel,
negatyw, długi proces – nie!” Jeśli mam kolor cały proces jest szybszy. Jeśli
robię zdjęcia cyfrowo, mogę natychmiast niemal powiedzieć: „tutaj masz obraz,
możesz go już pokazywać”. Ten proces daje po prostu więcej uwagi skierowanej na
ten temat. To dla mnie wielka decyzja, żeby
zamienić czarnobiel na kolor, ale to z kolei przekuwa się na sukces w
publikacji. W Sudanie byłem wiele razy, ale już mój pierwszy pobyt zaowocował
siedmiokrotną publikacją! Jak tylko wróciłem, materiał pokazały „Times”,
„Sunday Times”, „Stern” „Figaro”, największe gazety pokazały ten materiał.
Powód? Był w kolorze i uprzedził pewne wydarzenia – został wykonany pół roku
przed głośnym referendum. 9 stycznia odbyło się referendum wśród mieszkańców
południowego Sudanu w sprawie oderwania się od reszty kraju. Wielu fotografów
tam pojechało, ale ja byłem tam 6 miesięcy wcześniej. Miałem swój czas na
zrozumienie procesów, a w końcu miałem coś gotowego do publikacji, kiedy inni
zaczynali temat. Na czas referendum też pojechałem, ale już po raz kolejny. To
właśnie pokazuje jak lubię pracować, bez i przed mediami. Lubię gdy moje prace
są publikowane, lecz nie lubię dostawać zleceń, wolę te własne zlecenia. Tak
było z Sudanem. Zaproponowałem fundacji pomysł i dostałem na niego grant.
- To jednak dość smutne, że media pokazują jedynie kolor, że
to działa jak haczyk, nie zaś sama przepracowana idea, bez względu na formę.
Cédric Gerbehaye:
Ten materiał z Sudanu bywał też publikowany w czarnobieli. Łatwiej jest w
mediach z kolorem, chociaż czarnobiel też dobrze funkcjonuje w mediach. W
dobrej fotografii nie ma to kompletnie znaczenia. Kolor po prostu jest łatwiej
akceptowalny na wyższych szczeblach redakcji, dlatego mówię, że jest go łatwiej
wydrukować. Okazuje się, że kolor może pomóc w rozprzestrzenieniu twojej pracy.
- Skąd wziął się pomysł na Łódź?
Cédric Gerbehaye:
To było zlecenie w dodatku grupowe, realizowane przez Agence VU dla instytucji
„Notre Europe” (Nasza Europa). Zostaliśmy poproszeni o opisanie pięciu miast w
Europie, takich, które wyjątkowo ożyły ekonomicznie, mają świetną gospodarkę i
ogólnie bardzo się zmieniły przez ostatnie kilka lat. Niektóre z nich są
połączone, właśnie Łódź jest partnerskim miastem dla Dublina. Głównie dlatego,
że wielu Łodzian mieszka i pracuje w Irlandii. Bardzo mi odpowiadał pomysł,
choć był to mój pierwszy reportaż z Europy! Bardzo się tym denerwowałem. Nie miałem
pojęcia jak funkcjonuje ta część świata, ani jak mam się przygotować. Nie
znałem Europy Wschodniej i nigdy nie robiłem wcześniej europejskich
tematów. Było świetnie, bardzo podobały
mi się spotkania z ludźmi. Spędziłem tam cudowne dwa tygodnie i ogromnie wiele
się nauczyłem. Ludzie bardzo się niecierpliwili by obejrzeć wyniki mojego
działania, zobaczyć zdjęcia i to jak potraktowałem ich miasto. Opowiadali mi o
tym miejscu, mówili: ‘wiesz tu się bardzo zmieniło’, ‘nie jest tak jak
myślisz’. Wiedziałem, że są dumni z tego miasta i historii, w końcu ogromnego
centrum tekstylnego i przemysłowego, ale też chcieli się upewnić, że i ja mam
dobry obraz miejsca, świadomość zmian jakie się dokonały oraz tego, że to
bardzo otwarte miasto. Byli zadowoleni z tego, poza burmistrzem Łodzi, któremu
nie podobało się to co zrobiłem.
- Kiedy pracujesz w projekcie grupowym, to co powstaje jest
zupełnie inne niż gdy fotografujesz „w swoim stylu”. Gdzie leży ta różnica?
Cédric Gerbehaye:
Tak, kiedy pracowałem w Łodzi, miałem zrobić zdjęcia “Manufakturze”. Było to
symboliczne miejsce w dodatku bardzo trudne. Zmuszałem się, ale nie mogłem nic
zrobić. Przez te wszystkie sklepy, przez to, że to miejsce handlu… Mam
właściwie tylko jedno zdjęcie, w dodatku nie znajdziesz tam samej Manufaktury,
jest para całujących się młodych ludzi. Zauważyłem, że zmiana tego miejsca
świetnie podziałała na ludzi, stało się miejscem spotkań. Ludzie tam pracują,
znajdujesz ich przed Manufakturą, chodzą tam i dlatego mogłem pokazać tą
młodzież. Pocałunek sam jest silnym symbolem. Ale zamiast fotografować na
miejscu, zainteresowałem się drugą stroną ulicy, familokami. To mnie uderzyło i
prawdziwie zadziwiło, jak tu ludzie mieszkają teraz w dawnych domach
pracowników fabryk, teraz w 2008, tu w Łodzi, Polsce, Europie. To stało się
znacznie ciekawsze dla mnie. Spędziłem trochę czasu w familokach, mam trochę
portretów. Całość mieści się w fotografii socjologicznej.
-
- Fotografia socjologiczna?! To jednak daleko od
fotoreportażu…
Cédric Gerbehaye:
To rzeczywiście było coś zupełnie innego, ale było dokładnie tym czego szukam,
nad czym spędzam czas, co chciałbym pokazać i powiedzieć.
-
- Fotografowałeś wiele konfliktów, bywałeś w
okolicy linii frontów…
Cédric Gerbehaye:
Tak, choć może nie aż tak blisko.
- Widziałeś w każdym razie miejsca przypominające o
istnieniu piekła, śmierdzące i takie, w których ludzie się nienawidzą i
zabijają. Jak radzisz sobie z tym co widzisz, ze stresującymi sytuacjami stojąc
za aparatem? Kiedy jedziesz dopytywać i opowiadać tej drugiej części świata,
musisz przecież dotknąć problemu, dowiedzieć się wszystkiego. Czy to na Ciebie
nie wpływa?
Cédric Gerbehaye:
Oczywiście! Są takie mity, o których opowiadają fotografowie: przecież jest
dystans, kamera mnie chroni. To wszystko nieprawda. Emocje i uczucia po prostu
wybuchają i dosięgają ciebie, emocji, serca. Aparat w żadnym wypadku cię nie
chroni, przecież patrzysz przez niego. W końcu koncentrujesz się na pracy, by
zrobić coś dobrze – komponować, czekać na moment, przekazywać emocje w zdjęciu.
Ta umiejętność koncentracji może pomóc w przezwyciężeniu trudnych momentów. To
ma także ogromny związek z ciałem. Fotografowanie jest dla mnie bardzo
fizyczne. Ciało wiele wyraża przy robieniu zdjęć. Przez większość czasu nie
rozmawiasz z ludźmi, wymieniacie spojrzenia. Patrzycie na siebie. Patrzysz w
oczy, podchodzisz, prezentujesz się i reprezentujesz coś sobą, a to co wyrażasz
ludzie zaakceptują w kluczowym momencie. W tych wielu delikatnych sytuacjach
starałem się (i mam nadzieję, że tak jak inni fotografowie) zostać
zaakceptowanym.
W moim wypadku akceptacja na pierwszym miejscu jako
człowieka, potem dopiero jako fotografa. Jestem na miejscu, bo chcę się
dowiedzieć chcę przede wszystkim zrozumieć co tam się dzieje oraz następnie
odpowiedzieć za pomocą aparatu. Dlatego uważam, że to bardzo fizyczne, to
jesteś cały ty. To także kwestia kultury. Pochodzę z Belgii, mam swoje
doświadczenie, wiem jak ludzie reagują w znanych mi miejscach. To wcale nie
oznacza, że trzeba się zachowywać tak jak oni. To w końcu niemożliwe. Ja też
mam swoje korzenie, swoje wychowanie, swoją historię, jestem białym mężczyzną.
W Afryce jestem „mzungu” – biały człowiek („mzungu” to najwłaściwiej biały
człowiek z Zachodu).
Jestem inny, pochodzę z innego świata. Ale kiedy ludzie
widzą, że masz dobry powód, czyli, że chcesz być z nimi, dzielić się z nimi,
rozmawiać i starać się ich zrozumieć, że to wszystko jest powiązane i
uniwersalne – zaakceptują to. Wydaje mi się także, że nawet jeśli w pierwszym
odruchu odmówią, zaakceptują po chwili. Kiedy idziesz dalej i okazujesz
zainteresowanie i zrozumienie – w końcu akceptują. A to wszystko ogniskuje się
w ciele i emocjach, widać jak sobie z nimi radzisz.
- Jak sobie radzisz z trudnymi przeżyciami, traumą po
zleceniu?
Cédric Gerbehaye:
Moja dziewczyna jest psycholożką.
- Świetne rozwiązanie! Pytam, bo to ciągle odkrywany i
odsłaniany temat – nie tylko oglądania traumy w zdjęciach, ale także podczas
ich robienia.
Cédric Gerbehaye:
Relacja jaką nawiązujesz z kimś robiąc mu portret, potem wybory jakich
dokonujesz - fotografia zwykle mówi mnóstwo o sytuacji oraz mówi o tobie. Nie
powiedziałbym, że jest tam absolutna równowaga, ale jest tam bardzo dużo
ciebie. W takiej fotografii jaką robię, nie mam z tym problemu. Oddam kawałek
siebie do historii, którą opowiadam i edytuję. Jeśli jednak chodzi o traumę i
trudne sytuacje, to oczywiście szalenie osobista sprawa. Na początku mówisz
‘spoko, nie ma sprawy ‘, jesteś pełny energii i testosteronu, musisz udowodnić
coś sobie i światu, chcesz tak zarabiać na życie, chcesz jechać, chcesz być
profesjonalistą. Jesteś zupełnie pewny siebie i wiesz co robisz. Jestem ciągle
młodym fotografem, ale już w ciągu lat nabyłem doświadczenia i rozumiem ludzi,
którzy mówią o tym i o nas. Jestem pełen szacunku dla tych, którzy to
kontynuują. Nie jestem zainteresowany fotografowaniem ani tym bardziej byciem
na linii frontu. Czasem, owszem to bardzo ciekawe, ale ciągle najciekawsze
sytuacje zdarzają się daleko za tą linią. Opowiadasz znacznie lepszą historię o
ludziach, do których możesz się zbliżyć. Front może być potrzebny by dopełnić
tę opowieść, może oddać konkretne wrażenie. Ale po to tylko by pokazać wojnę,
pokazać jej konsekwencje wcale nie musisz przedstawiać krwi i trupów.
Spojrzenie dziecka-żołnierza, sposób w jaki się boi opowie ci znacznie więcej o
wojnie niż zimne ciała.
Uciekinierzy w bardzo trudnych warunkach mogą być wyraźniejsi
niż ktoś strzelający z kałasznikowa. Taką przynajmniej mam nadzieję… nie, nie!
Jestem tego absolutnie pewny!
- Czego można się nauczyć w fotografii? Można nauczy się
bycia fotografem?
Cédric Gerbehaye:
Możesz się nauczyć wiele o sobie i o innych. I to właśnie poprzez innych
dowiadujesz się o sobie. Poprzez spędzanie czasu z ludźmi, poznawanie kultur,
sytuacji – wtedy się uczysz. Poznajesz swoje emocje, uczysz się rozumieć to w
jaki sposób rzeczy się wydarzają, wyobrażasz sobie jakie miejsce możesz zająć w
konkretnej sytuacji. Mówię o tobie jako fotografie, ale także jako odbiorcy zdjęcia,
widzu. Lubię konfrontację. To coś, czego z początku próbowałem unikać, ale
teraz jest inaczej, oczywiście zawsze istnieje jakaś interpretacja fotografii,
ale w mojej pracy sprawdzam ludzi. Jeśli patrzysz na moje zdjęcia, nie możesz
uciec. One są zamknięte, nie można przemknąć bokiem. Wymuszają konfrontację. Kadr
jest bardzo bliski, używam obiektywu szerokokątnego 28-35mm. Nie nazbyt
szerokiego, ale taki, który wymusza bym podszedł blisko do ludzi. Dobre
zdjęcie, to dla mnie takie, gdy czuję pot ludzi, takie w którym muszę poczuć
ich (feel & smell). I żeby tego dokonać muszę być blisko. Jeśli nie czuję
tego, nie ma interakcji. I oczywiście wtedy pojawia się obecność autora w
fotografii. Możesz wyczuć, że jestem
obecny. Próbowałem tego unikać z początku. Znasz ten mit o niewidzialnym
fotografie, który po prostu jest dokładnie tam by uchwycić moment, “pstryk!”. To
jest dopiero wyzwanie, kiedy jesteś jedynym białym fotografem na setkach
kilometrów kwadratowych otoczony mieszkańcami Afryki. Po prostu zaakceptowałem
to, że ludzie na mnie patrzą, oglądają i konfrontują, dokładnie w taki sposób
chciałbym wywrzeć wrażenie na widzach książki, multimediów czy wystawy.
Postawić ich przed faktem. Na początku byłem kompletnie zawiedziony efektami
mojej pracy. Patrzyłem na stykówki, potem znowu. Jest coś w tym patrzeniu
fizycznego i w mowie ciała podczas oglądania stykówek. Okazujesz szacunek,
pochylasz się wobec ludzi, których sfotografowałeś. Jesteś znowu bardzo blisko:
zbliżasz oko, pochylasz się, potem zamykasz oko, to samo, które było zamknięte
gdy fotografowałeś. I patrzysz. To ogromny wysiłek fizyczny, po wielu
stykówkach bolą cię plecy, czasem się prostujesz, nabierasz powietrza, oddychasz,
musisz się oddalić od tego obrazu. I znowu, ciągle ten aspekt fizyczny.
Zauważałem tych ludzi patrzących przez obiektyw, wprost na mnie. Zaakceptowałem
to. Te spojrzenia, te sposoby w jakie oglądali mnie mówią mnóstwo o sytuacji.
Dowiadywałem się wiele o nich, o tym jak się czują, kim są oraz w jakich żyją
warunkach.
- Prowadzisz warsztaty dla fotografów. Jaki jest cel
wspólnej pracy? Jaki jest w tym twój cel?
Cédric Gerbehaye:
Zaczynam od swojego doświadczenia. Nie umiem właściwie rozmawiać o czymś innym.
Staram się wyjaśnić jak zostałem fotografem oraz to w jaki sposób znajduję
temat i kontynuuję nad nim pracę. To informacje bardzo praktyczne, czyli: praca
z NGOsami oraz to jak konstruuję swoje reportaże. Ale najważniejsze, przez cały
czas pracy na warsztatach jestem zupełnie szczery z uczestnikami w stosunku do
ich pracy. Młodzi fotografowie dziś są zupełnie zwariowani na temat zdjęć. Są
dobrymi fotografami ale ciągle nie wierzą w to co robią. Nie ufają temu co
mają. Staram się zatem ich popchnąć do postawienia kolejnego kroku: jak
zachowywać się wobec redaktora, wobec kogoś kto ocenia twoją robotę. Być
pewnym. Spędziłeś mnóstwo czasu nad zrobieniem materiału, są dla ciebie ważne,
także gdy wychodzisz z tymi zdjęciami do ludzi musisz być przekonany, to też
musi mieć znaczenie. Staram się… To ich własne podejście do opowiadania o
świecie, własna relacja z medium. To właśnie może być ta różnica, coś co w
dzisiejszym świecie pełnym świetnych fotografów – ich oddzieli. Jeśli robisz
coś „w czyimś stylu”, „takie jak” – ludzie mogą tego nie polubić. Musisz być
sobą i wierzyć w to co robisz. Z czasem zauważysz, że twoja fotografia idzie w
dobrym kierunku i jest ważna, nawet bardzo ważna. Podczas warsztatów w Krakowie
było 6-7 uczestników. Tam zdarzyło się coś na co naciskam, powstała ogromna
siła zwrotna! Są zmotywowani, była tam wielka energia. Jeśli ludzie są
prawdziwymi pasjonatami – link jest prosty. Wiesz, dotknęliśmy czegoś ważnego.
- Wspomniałeś o zdjęciach “w czyimś stylu”, “takie jak”. Istnieje
styl w fotografii?
Cédric Gerbehaye:
Oczywiście, że istnieje.
- Styl czy
maniera?
Cédric Gerbehaye:
Oczywiście, masz możliwości i triki, masz też pewne rzeczy, które chcesz
sfotografować. Ale jeśli chcesz zrobić „coś jak”, jeśli chcesz iść w tę stronę,
możesz próbować ile się da kiedy nie jesteś szczery wobec siebie oraz ludzi, których
fotografujesz. Mówiąc na przykład o zdjęciach, które robię kiedy jestem blisko
ludzi, robiąc im portrety, idąc w trudne miejsca, posługując się fotografią
dokumentalną i idąc i brnąc i kontynuując – to mam na myśli mówiąc o stylu. To
kwestia twojego podejścia, tego kim jesteś, co sobą reprezentujesz oraz to jak
wyjaśnisz czym się zajmujesz. To znacznie bardziej humanistyczne podejście,
ludzkie bycie, niż jakikolwiek styl czy maniera. Styl bycia człowiekiem, styl
bycia szczerym. To znacznie ważniejsze. Nie zwracam uwagi na technikę, naprawdę
o to nie dbam. Staram się używać dobrych aparatów ponieważ wspomagają moje
słabe przygotowanie techniczne, bo może dzięki nim mam szansę na zrobienie
lepszego zdjęcia. Ale tak czy inaczej, najważniejsze to, że jestem szczery i
blisko osoby.
- To naprawdę fizyczne i widoczne w Twoich pracach.
Cédric Gerbehaye:
“super-dzięki” :)
- Jesteś w Polsce po raz drugi. Poznałeś Rafała Milacha na
Joop Swart Masterclass. Wiesz coś o polskiej fotografii?
Cédric Gerbehaye:
Szczerze mówiąc, bardzo
niewiele.
- Nie pytam o wiedzę historyczną, raczej o to czy Ci coś nie
wpadło w oko, nie zauważyłeś czegoś ciekawego z zewnątrz?
Cédric Gerbehaye:
Dalej szczerze mówiąc, nie wiele wiem o polskiej fotografii. Kiedy byłem w
Łodzi wybrałem się na filmówkę i byłem zaskoczony pasją studentów oraz ich
szacunkiem do nauczycieli. To tak ogromnie ważne, to naprawdę wywarło na mnie
duże wrażenie, „wow”, coś się dzieje w tej szkole! Nie czułem czegoś takiego w
Belgii. O polskiej fotografii jeszcze, kiedy zaczynałem dostałem książkę o Gazecie
Wyborczej i jej fotografach. Oglądałem ją w czasach kiedy jeszcze oglądałem
książki. Teraz, to czym się zajmuję to właściwie pożeranie książek! I nie
powiem ci nic więcej w tym temacie.
- Kto jest Twoim bohaterem w fotografii?
Cédric Gerbehaye:
Ogromnie cenię Larry Towel, Eugene Richards, Gilles Peress, za to w jaki sposób
pracowali i jak byli skupieni na tym. Najważniejszymi książkami dla mnie są
wciąż „The Mennonites” (2000, Larry
Towel) i “Dorchester days” (1978; 2.ed: 2000 Eugene Richards). Jest jeden
świetny belgijski fotograf Stefan van Fleteren.
- Wygrałeś nagrodę w konkursie World Press Photo. Jak ona
wpłynęła na twoją karierę?
Cédric Gerbehaye:
Nagroda dodała mi publiczności i widzialności. To dlatego, że WPP jest tak
słynne. Co roku wszystkie media się nim zajmują i publikują zdjęcia i podają
kto wygrał. Wiesz, ludzie, którzy nic nie wiedzą o fotografii znają WPP. To
jednak nie jest najważniejszą z nagród. Otrzymałem nagrodę w USA – z Overseas
Press Club: Oliver Rebbot Award, która liczy się dla mnie daleko bardziej niż
WPP. Te nagrody nie wiążą się z pieniędzmi, dają ci widzialność. To sposób na
bycie dostrzeżonym, a to najważniejsze by praca była oglądana, może któryś
redaktor to obejrzy, może da ci szansę
na kontynuację. Nie potrafimy się bez tego obejść. Niektórzy fotografowie mieli
szansę dotrzeć do widza bez tych starań.
- Dziękuję za rozmowę i powodzenia!
Dziękuję Rafałowi Milachowi za logistykę i obrazek albumu.
linki: