poniedziałek, 16 października 2017
"Cień fotografa" położony cieniem tłumacza...
Helmut Lethen, Cień fotografa. Obrazy i ich rzeczywistość, wyd. Universitas, Kraków 2016
dla kogo: dla zainteresowanych fotografią, ale w ujęciu głęboko teoretycznym, lubiących gdybać i się zastanawiać; na pewno dla tych, którzy już przeczytali pisma Rolanda Barthesa.
co: to 6 esejów, a właściwie 17 w sześciu "jakby rozdziałach"; bardzo trudno znaleźć jedno hasło wywoławcze na tyle precyzyjne, by powiedzieć - o czym to jest; jest o sztukach wizualnych, Marinie Abramovic, jest o odcisku - rzeźbie Bruce'a Naumana. Jest i o fotografiach, krytyce Barthesa. Jest "zachęcająco" z okładki - mowa o zdjęciach Roberta Capy. Jest trochę o tym, co stoi za obrazem, jest trochę o podwójności obrazu i trochę o odbiorze obrazów. Niejednoznacznie, wielowątkowo, ale nie wyczerpująco. Jest trudno.
Całość ma charakter wysoce erudycyjny, to raczej nie będzie miła lektura do poduszki. Jest to z jednej strony bardzo naukowe dzieło, z rozbudowaną bibliografią, dociekaniami, a z drugiej, czasem mam wrażenie czytania dość lekkich obserwacji natury raczej codziennej.
Nie zamierzam recenzować jakoś wnikliwie. Warto na pewno poczytać. Doczytać o historiach luźno powiązanych z historią fotografii, jakby pobocznie. Szczególnie interesujący jest fragment "Groza w trumnie Królewny Śnieżki". Prawodopodobnie to ważny rozdział dla historyków niemieckich, rozprawia się bowiem Lethen z wystawami na temat zbrodni nazistowskich i odpowiedzialności lub nie w niej ogólnie ujmując - narodu niemieckiego. Zdjęcie, które finalnie jest przywołane, spostrzeżone przez autora w dokumentach prezentowanych na wystawie "Zbrodnie Wehrmachtu" - opowiada tę wielowątkową historię. Co innego widać, co innego wyobraża sobie widz, co innego jest w podpisie. Całą książka jest z grubsza bliżej lub dalej takich sytuacji. Tu jednak - zdjęcie kobiety z chustką na głowie, stojącej po kolana w wodzie - jest chyba najbliżej owej podwójności. Zdjęcia z wakacji nie pokazywano by na takiej wystawie... Łatwo się domyślić, że idzie o inny temat.
Książka erudycyjna, interesująca, dociekająca, autor uhonorowany. Wszystko pięknie. Tu zrobię dłuższą pauzę.
Bo mamy tu kłopot z tłumaczeniem. Czyta się miło, już się wkręca w te dywagacje szalenie naukowe, aż wtem i nagle i znienacka. Zostawiam większe fragmenty, bo od razu uwydatni się niezwykle kwiecisty język...:
"Capa nie widział, jaki los spotkał odbitki w londyńskim laboratorium." / s.111 - chodzi o słynne przyspieszenie procesu suszenia negatywów Capy w Londynie, podkręcenie piecyka, co skutkowało nieodwracalnym zniszczeniem - negatywów właśnie. gdyby ten los spotkał odbitki, nie byłoby żadnego tematu. niestety "ten" los spotkał negatywy, ergo nie można było odratować zdjęć. zniszczenie odbitki, przy zachowanym negatywie...ah, chyba wszyscy byśmy sobie tego życzyli, żeby tylko odbitki szlag trafiło wtedy.
"Wędrujące przez różne sposoby postrzegania zdjęcie Capy zaczyna wibrować. Powstaje, wchodzi w obieg: uzależnione od nastawienia czasu naświetlania, nacisku kciuka na wyzwalacz, padanie światła..." / s.120 Aż sobie próbowałam wyobrazić Roberta Capę na tej normandzkiej plaży (to jest arcytrudne), więc łatwiejsze zadanie - wyobrazić sobie Capę w warunkach powiedzmy pokojowych jak obraca aparat by kciukiem trafić w wyzwalacz. Jest to możliwe - jeśli podepniemy wężyk... To charakterystyczne działanie dla aparatów ustawionych na statywie, wężyk pozwala nie dotykać aparatu czyli go nie poruszać. Może też kciuk trzymać na spuście w aparacie średnioformatowym, to też mało optymalne. No więc wróćmy na tę plażę... no jakim cudem kciukiem miałby naciskać ten wyzwalacz?
"Przy tym dochodzi tu siłą rzeczy do oddalenia od sytuacji wyjściowej, w której Lange nacisnęła migawkę aparatu, by zatrzymać ślad pojedynczej robotnicy sezonowej w 1936 roku". / s.125 Tego sobie kompletnie wyobrazić nie umiem, by ktokolwiek, nie tylko Dorothea Lange tu fotografująca "Matkę migrującą" miała wciskać migawkę. Naciska się spust migawki. Ah.
"rolny urząd opieki społecznej" / s. 129 - to jest FSA najwyraźniej... Farm Security Administration to problem w tłumaczeniu. Nie było w Polsce nigdy podobnego odpowiednika. Różne były wersje tłumaczenia, najczęściej jednak się pozostawia nazwę oryginalną. Co też zrobiono i w tej publikacji, kawałek dalej. To rozwinięcie miało być chyba takim określeniem bliskoznacznym, no kuriozalnym niestety.
Myślę, że wystarczy. Kwiatków jest więcej. Przeszkadzających i wytrącających z toku myślenia, z podążania za myślą autora. To duży błąd. Książka tłumaczona z języka niemieckiego. Może w tym rzecz? Kciuk nie jest synonimem palca w tym wypadku, ani migawka nie jest synonimem spustu migawki. Tłumaczenie poległo na technicznych wyrażeniach.
Już zupełnie mało ważne, ale jednak załamujące...zabrakło też korekty. Żeby się nazwisko badacza zgadzało z tym w przypisie, no albo w innym przypadku imię do inicjału. Może czepliwość, ale potem być może jakiś student pójdzie do biblioteki szukać książki no i którego autora?
Może nie zniechęciłam do samego końca. Serio kilka ciekawych wątków i rozważań, aż chciałoby się pogłębić pewne tematy.
sobota, 9 września 2017
Tytuł: Takie tam
Tytuł: Takie tam
Hej Krzyś! Co tam? Sorki za list, ale wiesz. Chyba wiesz,
mam nadzieję, że wiesz co u nas. Na wszelki wypadek Ci opowiem.
Podjąłeś decyzję. Odszedłeś. Rozwaliłeś system. Zostawiłeś
nas ze wszystkim. Wszystkim się wydawało, że już było totalnie OK. Byłeś w
Brwinowie, robiłeś tam masę zdjęć. Pisałeś teksty do swojego albumu. Widać
było, jak to nakręca pozytywnie. Prowadziłeś warsztaty, rozmawiałeś z ludźmi,
uczyłeś. Wcześniej ta wystawa „Niedecydujący moment”. W Starej Galerii ZPAF
pobiłeś na zawsze rekord frekwencji na wernisażu. Wtedy, początek 2015,
rozmawialiśmy, o wystawie i książce. Byłeś wykończony kolejnym przeglądaniem
archiwum, ale efekty uskrzydlały. „Skoro nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa w fotografii,
po co mam wydawać teraz album? Bo skoro dojdzie mi jeszcze trochę zdjęć, to
może na 50-ciolecie mojej pracy zawodowej. Boże, ludzie tyle nie żyją!”
Takie tam, gadanie. Wtedy, kiedy to mówiłeś, potraktowałam to jak przecinek,
zebranie myśli przed kolejnym zdaniem. Inaczej to wyglądało po 9 września 2016.
Jeszcze te numery, cyfry, liczby. W pracy licencjackiej
mnóstwo liczb i ich symboliki, pomiędzy zdjęciami. Wystawę otwierałeś zawsze
trzynastego dnia miesiąca, bo przecież zjechałeś trzynaście wojen. Więc te
cyfry, 9.9. Takie Twoje. I biała koszula. I aparat. Potężny obraz. Zrobiłeś ostatnią
klatkę. W białej koszuli. Tak Cię poznałam, pewnie inni też. No dobra, była
jeszcze ta koszula z zakazem fotografowania. Najczęściej.
Co u nas? Było pożegnanie. Takie na szybko. Kilkadziesiąt
zdjęć na 3 dni w galerii. Grzybek złożyła podcast z Twoimi zdjęciami i
tekstami. Nie szło wstać od projekcji. Wciskało w krzesło. Nie wiem co
bardziej, czy zdjęcia, czy Twój głos, czy przekaz: że bezradność, że
beznadzieja. Że zdjęcia nie zmieniły świata. I książka. Teraz wyszła, przed
chwilą. Nie na rocznicę, wcześniej. Wreszcie. A pamiętam, że mówiłeś: „Wiadomo,
nie napiszę drugiej książki. Album fotograficzny to jeszcze mogę wydać, ale
książki już nie napiszę, bo już opisałem te swoje wojny. W związku z tym,
chciałem wydusić takiego swojego osobistego maksa, żeby nie poprawiać już tego
nigdy więcej, żeby to była skończona historia. I jest skończona.”
„13 wojen i jedna” była skończona. Skończyło się też to
wykańczające tournee po Polsce wtedy, z tymi pytaniami: a jak było w klinice
stresu bojowego? Czy się bałeś na wojnie? Ale widać, że nie napisałeś
wszystkiego. Tekst kuratorski do swojej wystawy napisałeś sobie sam w trzeciej
osobie. Wyjaśniałeś, tłumaczyłeś się. I teraz czytam „Fotografie, które nie
zmieniły świata” i znów się tłumaczysz. Że klatkę trzeba zrobić, że zawsze nacisnąć
spust migawki. Że nie byłeś hieną ani żadnym sępem. Że przez Twoje zdjęcie
opublikowane w gazecie, ktoś posprzątał śmieci z ulicy. Ale że wojny i głód
trwają, uchodźcy idą, nie tu, to tam. Twoje fotografie nie zmieniły świata?!
Miller!?! Co Ty pieprzysz?! Wiesz ile osób zaczęło fotografować, bo zobaczyło
Twój reportaż w „Magazynie” a potem w „Dużym Formacie”? No ja wiem, to nie
zawieszenie broni. To kolejny człowiek z aparatem. Ile osób dowiedziało się o
tym co fotografowałeś, że istnieje? Ile osób zaczęło czytać, bo zdjęcie nie
dawało spokoju? Jakbyś nie wiedział, że się nie czyta komentarzy na forach
internetowych.
Pisałeś teksty do zdjęć, myśląc o albumie. Pisałeś i
pisałeś. Dodawałeś konteksty. Podrzucałeś te swoje lakoniczne zdania, zabawy
słowne. Zero-jedynkowe. Druga pisana książka. Mocna rzecz. Zajebista. Słychać
jakbyś to mówił. Nieakademicko. Na medal! Jaką Ty miałeś zawsze jazdę na to „akademickie”.
Żeby nie było pod linijkę. Żeby zostało punkowe. Pamiętam jak gadaliśmy o
wystawie, że mi się nie podobały ramy, formaty, że z następną wystawą wpraszam
się na kuratora i zrobimy dobrze. A Ty swoje, że ma być brudno i chropowato,
jak Twoja fotografia. Tak układałeś tę książkę. Rytm jest genialny. Raz bez
tchu, pokazujesz syf, jest naprawdę fatalnie. Na następnej stronie żarcik
sytuacyjny. Lekko-cieżko, ciężko-kwaśno, i leci opowieść o ludziach. Po prostu,
tych których spotkałeś. Okoliczności różne. Zwykłe historie. Ty zawsze
znajdowałeś człowieka, w takim tkliwym momencie. Nawet jak uzbrojony, to jakby
bezbronny. Zawsze trafiałeś w tę obecność. Zwykłych ludzi. Może merytorycznie
to jest historia przez małe „h”. Może i masz rację, że zostali już tylko na Twoich
zdjęciach. Że zdjęcia globalnie nie poruszyły. Ale to jest petarda! Te Twoje
zdjęcia z 26 lat życia, zewsząd dokąd dotarłeś, i zawsze człowiek. Tkliwy.
Dzięki za tę książkę. Teraz rozumiem więcej. Patrzyłeś tym
ludziom w oczy, wtedy kiedy ich spotkałeś. Potem znów patrzyłeś im w oczy po
latach, po raz któryś. Pewnie pojawiały się pytania w głowie, jak do dawno
niewidzianych znajomych: jak tam u ciebie, żyjesz? Jest OK? Widzisz się z kimś
chwilę, czasem dłużej. Robisz zdjęcie. Odchodzisz. Ale masz to zdjęcie. I masz
ich oczy.
Teraz rozumiem więcej. Przecież nie siada się z drugim człowiekiem
i nagle nie zaczyna rozmowy: co to jest heroizm, co to jest etyka, co się
przeżywa tu i tam. Nie mówiłeś z czym wracasz. Napisałeś to raz. Napisałeś to
drugi raz. I postawiłeś bardzo dużą kropkę. Zakończyłeś dyskusję.
Książka by Ci się spodobała. Najważniejsze, że jest,
wiadomo. Są Twoje teksty. Narracja zasuwa, jak chciałeś. No i jest
nieakademicko wydrukowana i złożona. Ja bym powiedziała, że spieprzone są
czernie, wyszły rastry. To nie jest ten brud „millerowy”, partyzantka i
punkrockowe historie, tylko błędy i niedopatrzenia, tych co powinni się znać,
bo Ty nie musisz.
Za chwilę znów Twoja wystawa. Znów w ZPAFie. Ta sama
galeria. Tytuł, jak z książki. Potem pewnie znów wystawy, spotkania, promocje
książki. Znowu jeździsz. Nie ma pytań z sali. Nam to jest potrzebne, rozumiesz,
te wspominania, komemoracje, rocznice, przypomnienia. Wtedy w kościele, kiedy
Cię żegnaliśmy, było takie dziwne uczucie, że zaraz, chwila, Krzyś się spóźnia,
zaraz wpadnie, bo jeszcze szluga kończy. Rozwaliłeś system.
Krzysztof Miller (1962-2016) – fotoreporter. Wielokrotny
mistrz Polski seniorów w skokach do wody i z wieży. Od 1989 roku związany z
„Gazetą Wyborczą”. Był jurorem konkursu World Press Photo. W 2013 opublikował
książkę „13 wojen i jedna. Prawdziwa historia reportera wojennego”. Właśnie
nakładem wydawnictwa Agora ukazała się książka nad którą pracował „Fotografie,
które nie zmieniły świata”.
poniedziałek, 21 sierpnia 2017
Bogdan Łopieński, kolekcjoner klatek
Bogdan Łopieński, Warszawa 1962, Moda, sesja mody na stadionie X-lecia / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Odszedł
fotograf. Fotoreporter Bogdan Łopieński. Jeden z największych, a przy tym – mam
wrażenie – kompletnie nieznany. Biografia wspaniała, długa. Można tutaj przeczytać. "Kolekcjoner kadrów".
Jak
to przy odejściu, trzeba okrągłych słów, pięknych epitetów: wybitny, twórczość
bezcenna, itd.
Tymczasem
odszedł niedoceniony i niezwykle skromny człowiek. Wystawy indywidualne miał w
zasadzie trzy. Jedną o charakterze zbliżonym do retrospektywy: „Czas przeszły
dokonany” w Starej ZPAF w 2006. Książki – żadnej. Nie liczymy katalożku do
wystawy. Udział w wystawach zbiorowych, jakieś wywiady i rozmowy i to niedawno
w 2013 roku.
On
doskonale wiedział, że ma dobrze obfotografowane ponad 30 lat PRL’u. Można to
było układać miastami, województwami, można było wg portretów i scenek
rodzajowych. Morze fotografii. Znakomitej fotografii. Kompletnie nieznanej
szerzej.
Na
wystawach lubił pokazywać właściwie ten sam „żelazny” zestaw około 30 do 50
zdjęć. Jego archiwum znajduje się w Agencji
Fotografów „Forum”.
Bogdan Łopieński, Warszawa, 19.09.1965. Spotkanie cichociemnych w Klubie Oficerskim Kasyna Garnizonowego z okazji odsłonięcia pomnika cichociemnych na warszawskich Powązkach. N/z Elżbieta Zawacka, jedyna kobieta wśród 316 cichociemnych / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Wiedziałem,
że […] zajmę się fotografią. Chodziłem na wystawy do Warszawskiego Towarzystwa
Fotograficznego i do ZPAF. Wtedy to była fotografia – w bardzo dużym skrócie –
à la Hartwig. […] Taka była moda. Oczywiście wtedy nie miałem warsztatu ani
odpowiedniego aparatu, powiększalnika, umiejętności technicznych. Ale to
wszystko jest do nabycia. A ja sobie myślałem, czy potrzeba kolejnego Hartwiga,
bo tu takich jest trzydziestu. Czy potrzebny jest trzydziesty pierwszy? Bardzo mnie interesowało to, co robili
fotoreporterzy „Świata”. „Świat” był wtedy bardzo dobrze ilustrowanym pismem.
Pracowali tam Sławny, Prażuch, Kosidowski i Jarochowski. Co tydzień kupowałem
ten magazyn, interesowało mnie to, co robią tamci. Dlaczego? Jaki jest ich
sposób przekazywania informacji? I zacząłem dążyć do tego, żeby robić takie
zdjęcia jak oni. /Łukasz Modelski „Fotobiografia PRL. Opowieści fotografów” wyd. ZNAK, Kraków 2013, s. 160
Bogdan Łopieński, Warszawa, lata 1970te, Erich Honecker, wizyta na warszawskiej Starówce w towarzystwie Józefa Kępy - I sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Nie
znałam dobrze pana Bogdana. Poznałam go (chyba) w 2012 roku, gdy robiliśmy
„Fotoikony”. Jedno z jego zdjęć znalazło się w zestawie wystawowym. Pamiętam,
że bardzo entuzjastycznie zareagował i chętnie dopowiedział historię, której
nie miałabym skąd odkopać. "Przyspieszajmy obywatele"
Bogdan Łopieński, Warszawa 12.1970. Wizyta kanclerza RFN Willy Brandta w Polsce i podpisanie układu o normalizacji stosunków pomiędzy Niemcami a Polską. N/z Willy Brandt (z lewej) i Józef Cyrankiewicz podczas konferencji prasowej / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Wystawa
zbiorowa, obok Tadeusza Rolke, Wojciecha Plewińskiego, Jana Morka, Aleksandra
Jałosińskiego i Romualda Broniarka – prezentowała w dużym skrócie twórczość
każdego fotografa. Z pewnością robiło to wrażenie. Poczucie docenienia i
wypowiedzenia się. Pan Bogdan (między innymi) zaczął jednak myśleć o większej,
solidniejszej i własnej wystawie. Spytał jednej warszawskiej galerii i dostał
nawet wstępny termin. Nic z tego jednak nie wyszło, być może niedogadanie.
Niezrażony, elegancko zdeterminowany próbował dalej. Wtedy, rok temu, zadzwonił
do mnie. Powiedział, że rozstawił zdjęcia w domu, by można było je obejrzeć i
coś wybrać. Czy mogę przyjechać i obejrzeć, bo on jest w rozterce. I w ogóle
trudno się w domu poruszać przy tych zdjęciach, zależało mu na czasie.
Rozterka...
Usłyszał mianowicie, od wizytującego przedstawiciela owej galerii, że te jego
prace to jest fotoreportaż. (Wydźwięk lekceważący). Nie dodałam dotąd, że pan
Bogdan miał absolutnie niepowtarzalne poczucie humoru. Przez telefon jeszcze
naświetlił mi szczegóły: nawet nie wie pani jak mnie to zdumiało. Całe życie
robiłem fotoreportaż. A dziś się dowiedziałem, że powinna to być sztuka. Że to
tylko fotoreportaż. I jako taki nie nadaje się do pokazania. Że teraz musimy z
tego zrobić sztukę. – parafrazuję, bo niestety nie pamiętam dokładnych słów.
Brzmiało
trochę przygnębiająco, ale powiedziane w sposób lekki. Śmiał się z tego. Przyjechałam
i zrozumiałam, co znaczyło określenie – że zdjęcia utrudniają życie. Stały
wszędzie. Leżały wszędzie. Oprócz studia, jeszcze z 5 pomieszczeń dosłownie
zajętych przez zdjęcia. Oparte o krzesło, na krześle, na parapecie, pod stołem,
na stole, na łóżku, na podłodze, przy drzwiach. Faktycznie – nie da się
korzystać z mebli, otworzyć okna czy zamknąć drzwi. Było ich ponad sto.
Oprawione, w passepartout. Ramy różne, znać było, że to pokłosie różnych
wystaw.
Bogdan Łopieński, Warszawa, 1966 r. Magdalena Zawadzka, aktorka / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Bogdan Łopieński, Stalowa Wola 1968. Dzieci bawią się na osiedlu / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Był
gotowy sięgnąć do archiwum, do negatywów, pokazać może i coś, czego jeszcze nie
powiększał i nie ma w swoim magazynie. Zaczęłam przeglądać bazę „Forum”.
Odnalazłam tam niebywałe kompletnie rzeczy. Klatki, kompozycje, sytuacje.
Zachwyt. Ułożyłam propozycję wystawy. Dostałam wolną rękę. Cieszył się
wyraźnie, że znalazłam coś, czego nie widział całe dekady i dopytywał czy na pewno
mi się to podoba. Pan Bogdan podrzucał informacje biograficzne i trzymał
kciuki. Dostałam w innej warszawskiej galerii propozycję pokazania wystawy
nieindywidualnej. Zestawienie z innym fotografem epoki bardzo się wszystkim
spodobało. I to by było na tyle. Do wystawy nie doszło. Do rozmów o tym, kiedy
mogłoby dojść też już nie. Czuję, że zawiodłam. Że pokazując w tym czasie
zmarłego dekadę wcześniej amerykańskiego wielkiego (ale na dobrą sprawę też nieznanego)
fotografa, odłożyłam na później projekt Łopieńskiego. Mogę robić wiele wymówek,
po prostu nie zdążyłam. Nie włożyłam w priorytety.
Bogdan Łopieński, Raszyn 1966 r. Remont radiostacji raszyńskiej / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Wielkie
wrażenie zrobiła na mnie wystawa „Rodzina człowiecza”, zorganizowana przez
Edwarda Steichena i pokazana w Warszawie w pięćdziesiątym dziewiątym roku. Tam
też był Cartier-Bresson. Postanowiłem wtedy, że będę robić takie zdjęcia, jakie
robią ci fotografowie, ci, których widziałem na wystawie. Ale debiut był
żenujący. Poszliśmy z Wojtkiem Dymitrowem nad Wisłę. Wojtek chciał zrobić
materiał o milicji, która ratuje topielca. Ale nikt jakoś nie chciał wpaść do
wody. Więc Wojtek udawał, że się topi, a ja go fotografowałem. I to było moje
pierwsze zdjęcie opublikowane w prasie. W „Życiu Warszawy. / Łukasz Modelski „Fotobiografia PRL. Opowieści fotografów” wyd. ZNAK, Kraków 2013, s. 161
Bogdan Łopieński, Lata 70. Samochody na tle ruin zamku / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Dość
wcześnie zacząłem myśleć, że jeśli moje zdjęcia mają być podobne do tych w
„Paris Matchu” czy magazynie „Life”, to nie mogą być wyłącznie takie, jakie
chce mieć redaktor naczelny, że to muszą być inne zdjęcia. Więc starałem się
tak fotografować. Oczywiście robiłem dla redakcji to, co chcieli, i najlepiej,
jak mogłem. Ale zarazem usiłowałem robić takie zdjęcia, które opowiadałyby o
PRL-u jakoś prawdziwiej, głębiej. / Łukasz Modelski „Fotobiografia PRL. Opowieści fotografów” wyd. ZNAK, Kraków 2013, 169
Bogdan Łopieński, Mongolia, 1969. Nauka fotografowania aparatem dziennikarza z NRD / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Żegnając
pana Bogdana, przysięgam sobie, że tę wystawę kiedyś zrobię i pokażę Państwu
jak nietuzinkowym, autentycznie wybitnym – fotografem był Łopieński. Że mieliśmy
mistrzów tutaj, pod ręką, na żywo. Świadków i uczestników. Znakomitych
opowiadaczy historii. Niezwykle wrażliwych wizualnie twórców. Piszę nagle w
liczbie mnogiej. Bo tych twórców jest więcej. Którzy ze swoimi archiwami
odbijają się od drzwi kolejnych wydawców, od drzwi kolejnych galerii. Jakby ich
praca była za mało jakaś, dla jednych za mało „sztuka”, dla innych za mało
„znana”.
Wszystkie
cytaty pochodzą z książki Łukasza Modelskiego „Fotobiografia PRL. Opowieści
fotografów” wyd. ZNAK, Kraków 2013
Wszystkie
zdjęcia dzięki uprzejmości Agencji Fotografów FORUM.
Lata 70. Bogdan Łopieński - dokumenty / dzięki uprzejmości FORUM Polskiej Agencji Fotografów
Bogdan Łopieński, Warszawa 2011, fot. Tomek Kubaczyk / dzięki uprzejmości autora
Lektura
uzupełniająca:
Wywiad Iwa Zmyślonego
dla Dwutygodnika
Wywiad Magdaleny
Komornickiej do gazety
towarzyszącej wystawie: „Ziemie podwójnie odzyskane. Bogdan
Łopieński, Andrzej Tobis, Krzysztof Żwirblis” w Zachęcie
Rejestracja wideo spotkania
autorskiego z Bogdanem Łopieńskim w Zachęcie
Wypowiedź Bogdana Łopieńskiego „Status fotografa prasowego w latach 60. i 70.” W ramach projektu „Archiwum Historii
Mówionej”
sobota, 25 lutego 2017
Pewniaki i pewność, World Press Photo 2017
An Assassination in Turkey © Burhan Ozbilici, The Associated Press
Wyniki WPP jak nigdy były w tym roku przewidywalne. Zdjęcie
roku - idealne zdjęcie, murowany pretendent, robiące wrażenie, zapamiętane i
typowane nawet przez ludzi z poza środowiska. Dlaczego zostało zdjęciem roku?
Poza domniemaniami snutymi dzień po jego wykonaniu i publikacji – "Zamachowiec z Ankary, zdjęcie idealne" w fotopolis.pl
Jak argumentują wybór jurorzy? Mary F. Calvert: „to była
bardzo bardzo trudna decyzja, ale w końcu wydało nam się, że zdjęcie roku to
wybuchowy obraz, który opowiada o nienawiści w naszych czasach. Za każdym razem
gdy pojawiało się na ekranie, trzeba się było cofnąć, bo jest tak gwałtowny.
Zdaliśmy sobie sprawę, że uosabia definicję tego czym powinno być i co ma
znaczyć zdjęcie roku World Press Photo”.
Joao Silva dodaje: „Czuję to co się dzieje w Europie, w Stanach, na
Bliskim Wschodzie, w Syrii, to zdjęcie właśnie o tym opowiada. Tak wygląda
nienawiść.” Zamachowiec z Ankary, poza gigantyczną dawką emocji, jest
bezpiecznym zdjęciem. Czytelnym i prostym, przedstawia wręcz modelowo sytuację.
A widz? Czyta, ogląda, rozumie w okamgnieniu i jest pewny swoich racji. Jest
poruszony, ale nie czuje się winny, jest bezpieczny. Trudno o lepsze zdjęcie w
tej roli.
They Are Slaughtering Us
Like Animals © Daniel Berehulak, for
The New York Times
Drugim pewniakiem, a miałam je trzy w tym roku – był
reportaż Daniela Berehulaka „They Are Slaughtering Us Like Animals” wykonany na
zlecenie New York Times’a. Zrobił wrażenie w momencie publikacji, po prawdzie
nie daje o sobie zapomnieć i dalej to wrażenie robi. Miażdżące. Filipiny w
trakcie ostatnich zmian i wojny antynarkotykowej wydanej przez prezydenta
Duterte. Berehulak podaje nam na tacy szerszy obraz tych zmian. W wirtuozerski
sposób, ale i bezpośredni, ze środka.
Zajął pierwsze miejsce w kategorii „General News”.
Rio's Golden Smile © Kai Oliver Pfaffenbach, Thomson Reuters
Ostatni pewniak, to nieprawdopodobne ujęcie Usaina Bolta. Wiadomo
było, że znajdzie się w finale, chociaż trzecie miejsce w pojedynczych
zdjęciach w kategorii „Sport” jednak dziwi. Autorem jest Kai Olivier Pfaffenbach,
co prawda mógł równie dobrze być to Cameron Spencer, który wykonał niemal
identyczną fotografię. Może pamiętacie zestawienie tych dwóch obrazów,
przypominające zabawę „znajdź 5 różnic”. Ujęcie mistrzowskie, sytuacja
niebywała – 100 metrów, Usain Bolt wyraźnie prowadzi, jeszcze zdąża się
odwrócić. A to wszystko w niecałe 10 sekund!
Wyniki WPP w tym roku, podobnie jak w ubiegłym, też są
bardzo wprost. Jurorzy stawiają na czytelność, momentalność w odbiorze
sytuacji. Oczywiście ogromne emocje: zrozpaczone matki, zakrwawione dzieci,
gruzy i katastrofy, kilka piet. Wielokrotnie miałam wrażenie deja vu, chyba
najsilniejsze przy zdjęciu Sergeya Ponomareva. Uciekająca z Mosulu rodzina w
czarnym aucie, w tle palące się szyby naftowe. A mi przed oczami staje zdjęcie
roku WPP z 2007 Spencera Platt’a – czerwone auto w Beirucie z gruzowiskiem w
tle. Powtórzeń kompozycyjnych, sytuacji gdzieś już widzianych było w konkursie
znacznie więcej.
Iraq's Battle To Reclaim
Its Cities © Sergey Ponomarev, for The
New York Times
Przemoc i wściekłość, łzy i ogromne emocje wygrywają w tym
roku na zdjęciach. Nie pozostawiają nas obojętnymi. Jeśli nie wyciskają z nas
łez natychmiast, to przynajmniej wbijają w fotel. Wrzeszczą do nas, czasem w
ciut już oklepany sposób. Jest chyba tylko jeden materiał, w którym potrzeba
dłuższej chwili by zrozumieć na co patrzymy. Jeden operujący metaforą i
niedopowiedzeniem, bardziej kontemplacyjny no i absolutnie wymagający
przeczytania podpisu reportaż Michaela Vince Kim’a z Meksyku – pierwsza nagroda
w kategorii Ludzie.
Aenikkaeng © Michael Vince Kim
Przekaz, który w tym roku dają jurorzy WPP fotoreporterom
wydaje się brzmieć: opowiadajcie maksymalnie prosto. Nie komplikujcie historii,
nie dawajcie widzom się zastanawiać. Nie jest to mój sposób patrzenia na
zdjęcia. Dlatego bardziej ujmuje mnie historia opowiedziana przez Mathieu
Willcocksa o uchodźcach (trzecia nagroda za reportaż w Spot News) czy Markusa
Jokela , który przez 24 lata opowiada o mieszkańcach miasteczka Table Rock w
Nebrasce, USA (trzecia nagroda w projektach długoterminowych).
Mediterranean Migration © Mathieu Willcocks
Table Rock Nebraska © Markus Jokela, Helsingin
Sanomat
Do konkursu stanęło 5034 fotografów, którzy nadesłali 80408 zdjęć.
To o siedmiuset fotografów i 2500 zdjęć mniej niż w ubiegłym roku. Nie ma co
prorokować na tych liczbach jakiś znaczących spadków popularności, ale to
jednak ciekawe, że w czasach rok-rocznego progresu można gdzieś zauważyć jakiś
ubytek. Nie ma też jeszcze powodu do paniki ani wskazywania tendencji, z faktu,
że drugi raz z rzędu w konkursie nie wygrywa nikt z Polski. Z pewnością nasz
brak nie dziwi w konkursie „Digital Storytelling” (dawniej nazywany
multimedialnym). Obszerne formy dziennikarskie, połączenie nagrań audio-,
wideo- z rejestracją fotograficzną, publikacje internetowe, itd. – wielowątkowe
historie, wieloosobowe zespoły to świat
wręcz niedostępny dla polskich mediów. Tymczasem czekamy na październik i nowy
konkurs World Press Photo, ten w którym ma panować większa wolność.
Out Of The Way © Elena Anosova
Cuba On The Edge Of
Change © Tomas Munita, for The
New York Times
Wróćmy jeszcze do tematu przewodniego, bo dyskusja nad zdjęciem
roku była ostra, choć krótkotrwała. Czyżby już znudzenie? Czy już wszyscy
powiedzieli co chcieli? Dla mnie kłopotliwe jest zdanie samego jurora głównego
Stuarta Franklina. Normalna historia konkursowa brzmi: autor zgłasza zdjęcie, jury
wybiera i publikuje wyniki, opowiada o werdykcie. Basta. I potem dyskusja
przenosi się szerzej, wypowiadają się specjaliści i autorzy zdjęć, aż wreszcie
przysłowiowy Kowalski powie co chce w Internetach albo znajomemu przy kawie.
Tymczasem, kiedy my się tu tak gotujemy za lub przeciw, zgadzamy lub oponujemy,
wypowiada się główny juror WPP i mówi, że głosował przeciwko Ozbilici, nie
chciał tego zdjęcia na podium. Tutaj pełny tekst Franklina dla Guardian
Argumenty mocne, pojawiające się już w dyskusji po wynikach.
„To zdjęcie morderstwa, zabójcy i zabitego, obydwu widać w jednym kadrze i jest
moralnie tak samo problematyczne jak opublikowane zdjęcia egzekucji wykonywanych
przez terrorystów”. Dalej przytacza przykłady innych sławnych zdjęć, sytuacji,
podkreśla zasługi Ozbilici, mówi o innych wynikach. Mi się jednak zdaje to mało
czystą sytuacją, gdy główny juror konkursu otwarcie wypowiada się przeciwko swojej
robocie tam w obradach. Wynoszenie dyskusji zza zamkniętych drzwi chyba nie
jest tutaj konieczne. Ale bardziej, przechodzenie z roli sprawczej w krytyczną przez
głównego jurora - nie wydaje mi się zdrowe. Ani dla środowiska, ani dla
konkursu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)