piątek, 28 czerwca 2013

georgia Krawiec / rozmowa


georgia Krawiec, EXodus, Prawo Ifotografia otworkowa na papierze bromo-srebrowym, tonowana,  2007-2009

Nie cierpię wydruków pinezkami przypiętych do ścian. 

EXodus to wielowątkowy i złożony projekt, który mówi – najkrócej - o śmierci. Bohaterką zdjęć jest sama autorka, która używa języka fotografii otworkowej. Rozmawiamy jak doszło do realizacji serii, co znaczy, jak wpłynął na artystkę, a także o przyzwyczajeniach i konsekwencji.

Joanna Kinowska:  Jak był budowany EXodus - od słów czy od koncepcji portretu?

georgia Krawiec: W roku 2006 otrzymałam w prezencie zbiór opowiadań literatury non-sens, który spowodował dalsze poszukiwania i zagłębianie tego tematu. To fascynujący rodzaj literatury, z jednej strony groteskowy, niezrozumiały, ale z drugiej też pełen humoru. Tak dotarłam do krótkiej sztuki teatralnej Karen Karin Rosenberg, amerykańskiej pisarki z New Jersey, z którą nawiązałam kontakt. Można powiedzieć, że zaczęło się od słów oraz słów-par pochodzących ze sztuki, traktujących poszczególne stany wewnętrzne głównej bohaterki: np. „idealna i transcendentalna”, „wyzwolenie przez uległość”, „dzika i kapryśna”, „przyciąganie”, „objawienie” czy „ulotna i nieprzewidywalna”. Dopiero w trakcie pracy ujęte portrety się usamodzielniły i dziś mogę z przekonaniem powiedzieć, że natchnięta nowym życiem bohaterka Exodusa opowiada swoją własną historię.  

georgia Krawiec, EXodus, BalsamI; fotografia otworkowa na papierze bromo-srebrowym, tonowana,  2007-2009


Joanna: Czego dowiedziałaś się o sobie podczas realizacji projektu EXodus?

georgia Krawiec: Może na pierwszy rzut oka fotografie EXodusu są deprymujące, ciemne w klimacie i opisujące jakieś chorobliwe stany psychiki kobiety. I to z pewnością odpowiada temacie EXodusa, ale praca nad tym projektem, praktyczne przetransportowanie głęboko poważnych treści sprawiały mi paradoksalnie prawdziwą radość. Ponieważ dotąd nigdy nie tworzyłam autoportretów sam ten fakt był wyzwaniem. Stanąć (lub w dużej części dosłownie położyć się) po drugiej stronie, wcielić się w postać, jaką zaplanowało moje wewnętrzne oko i wytrzymać. Naświetlanie swojego własnego wizerunku, bez świadków, sam na sam z otworkową, sprawiało istną frajdę, taką pierwotną, dziecinną, z odruchami wyszalenia się. Więc myślę że ten projekt sprawił, iż mam dziś pozytywny, czy nawet humorystyczny stosunek do (własnej) śmierci i przemijania.

Joanna: Która część serii była najtrudniejsza do wykonania i dlaczego?


georgia Krawiec: W trakcie pracy miałam do czynienia z dwiema trudnościami: jedna to trudność przekazania konkretnej treści, tak aby nie była zbyt abstrakcyjna i została odczytana (na przykład doznania estetyczno-poetyckie w serii Wiersze, Rymy Apostrofy czy też doznania cielesne w serii Balsam), druga to trudność przeciwna, przekazania treści, na pierwszy rzut oka łatwych do zobrazowania. Chciałam aby mimo prostoty posiadały jeszcze jedną nieoczywistą płaszczyznę (przykładowo w seriach Wariacje, Psychoza i Homeopatia mam nadzieję, że to mi się powiodło). To właśnie szpagat pomiędzy tymi dwoma dylematami spowodował, iż w projekcie znalazły się prace na temat dyskursu o polskim katolicyzmie (seria ReWizja i Doznania Placebo), który dominuje wyobrażenia o pytaniach ostatecznych. A kwestie ostateczne były w tym projekcie wytyczną. Więc z tego typu trudnościami walczyłam w trakcie tworzenia koncepcji prac.  
georgia Krawiec, EXodus, Wiersze, Rymy, Apostrofy IIfotografia otworkowa na papierze bromo-srebrowym, tonowana,  2007-2009


Joanna: Jaka technika Cię determinowała (jakich użyłaś w projekcie?)?

georgia Krawiec: Fotografia otworkowa jest dla mnie tak oczywista, z wielu powodów, iż raczej zastanawiam się, dlaczego jej nie użyć niż dlaczego pracować właśnie z nią. (Dlaczego jej nie użyć: jak w przypadku projektu dezORIENTacja, gdzie z powodów czysto technicznych było to bardzo utrudnione). Portretowanie ludzi za pomocą otworka jest mozolnym przedsięwzięciem, ponieważ długie czasy naświetlania wymagają od modela cierpliwości i zrównoważenia wewnętrznego, wyrozumiałości dla autora oraz najlepiej niezachwianej wiary w sensowność przedsięwzięcia. Na początku przymierzałam się do znalezienia osoby, która wcieliłaby się w rolę głównej bohaterki. Myślałam o pewnej zaprzyjaźnionej i bardzo wrażliwej osobie, ale zanim zabrałam się do przekonywania jej do współpracy, zrobiłam dwie próbne sesje z samą sobą. Okazały się one tak wyczerpujące, fizycznie i mentalnie, a wyniki tak trudne do przewidzenia, iż doszłam do wniosku, że żaden związek nie wytrzyma takiej próby i że to tylko ja sama mogę zostać tą przez autorkę męczoną protagonistką. Do tego momentu nigdy nie pracowałam nad autoportretem, jakoś było to sprzeczne z moją osobowością, ale z dzisiejszego punktu widzenia myślę iż podołałam zadaniu i była to dobra decyzja. No i jak już powiedziałam, suma sumarum, było to dla mnie bardzo radosne doświadczenie.

Joanna: Premierowy pokaz EXodusu był w 2009 roku, w międzyczasie stanowił część ekspozycji Transgresje razem z Magdą Hueckel w 2011. To ciągle jest podróż „wewnątrz bohatera", ale w zestawieniu w galerii z pracami innej artystki, stworzona została pewna inna całość. Zadowolona jesteś z tego efektu?

georgia Krawiec: Jestem zaprzyjaźniona z Magdą od wielu lat ale, tak to u nas w pracy artystycznej bywa, pokazywanie surowego materiału przed zakończeniem projektu jest sytuacją bardzo wyjątkową. Dlatego też mimo towarzyskich spotkań nie wiedziałyśmy o tym, nad czym pracowałyśmy prawie jednocześnie. Kiedy prace ujrzały światło dzienne, było to dla nas oczywiste, że pracowałyśmy nad tym samym tematem, nad obsesją i lękiem, związanych z widmem nieuniknionej śmierci, z jedną różnicą, że śmierć jest w moim projekcie docelowością, a w projekcie Magdy punktem wyjścia. Myślę, że zespolenie ich dwóch było dla obu prawdziwym dopełnieniem.

Joanna:  Jesteś od lat zafascynowana technikami XIX-wiecznymi. Realizowałaś w nich swoje projekty, po co się je współcześnie stosuje?

georgia Krawiec: Z fotografią zetknęłam się dopiero na drugim roku studiów, najpierw zajmowałam się grafiką i rzeźbą. Profesor naszej klasy, Jürgen Königs, był propagatorem bardzo intymnego podejścia do fotografii: od samego początku, od budowy własnych aparatów, przez przygotowywanie własnych papierów, by nie przeszkadzać żadnej fali światła na jej naturalnej drodze. Taki rodzaj totalnej niezależności fotografii, fotograficznej autarkii, w kraju i w czasie totalnego dobrobytu. Byłam (i jestem) osobą bardzo krytycznie odnoszącą się do kapitalizmu i ta postawa miała duży wpływ na moją twórczość. Oczywiście nie jest to jedyna pozytywna cecha tych archaicznych technik, ale może dziś, 20 lat później, kiedy prawie każdy śmiertelnik jest użytkownikiem aparatu fotograficznego przykładowo w swej komórce, idee te są tym bardziej aktualne. Współcześnie mamy jeszcze jeden, ważniejszy powód by pracować w tych dziewiętnastowiecznych technikach. Jest nim postępujące przyspieszenie, w którym żyjemy, i które dotyczy także naszego stosunku do otaczających nas obrazów. Techniki te zmuszają autora do wyciszenia się, do zatrzymania się nad konkretnym dylematem, do zajęcia się nim intensywniej, do głębokiej refleksji nad sensem pracy, którą tworzymy, zmuszają nas do spowolnienia. A to jest sztuce bardzo potrzebne! Jako autorka zżywam się wtedy z pracami tak emocjonalnie. Spowolnienie jest moim mottem na sztukę i lekarstwem na nieobliczalne niespodzianki współczesności.
georgia Krawiec, EXodus, Matrix IIIfotografia otworkowa na papierze bromo-srebrowym, tonowana,  2007-2009

georgia Krawiec, EXodus, ReWizja Ifotografia otworkowa na papierze bromo-srebrowym, tonowana, 2007-2009


Joanna:  Która technika jest Twoją ulubioną?

georgia Krawiec: To wcale nie takie łatwe pytanie. Myślę, że trzeba zawsze wychodzić z konkretnej idei i to idea powinna dyktować rozwiązania techniczne. Ale oczywiście mam swe ulubione i w przemyśleniach o projektach figurują one na początku listy możliwości.
Na pewno jest to fotografia otworkowa, wszelkie zabawy z czarno białą fotografią i kalotypia. Otworek jest fascynującym swą prostotą medium - trzeba sobie wyobrazić, że już 100 tysięcy lat temu (!) ludzie mogli oglądać taką projekcję obrazu, niestety nie pozostawili nam żadnych śladów po swych obserwacjach, więc nie mamy na to dowodów. Zaś jeśli chodzi o kalotypię - jest ona jedną z najbliższych fotografii technik szlachetnych, wiele bowiem z nich jest bardziej redukcyjnych, graficznych. Poza tym aura kalotypii wywodzi się także z jej historii, a świadomość chodzenia śladami Foxa Talbota jest dla mnie uskrzydlająca. To magia pierwszych alchemików fotografii, która przetrwała do dziś na przykład w takich czynnościach jak nakładanie azotanu srebra. 

Joanna:  Czyli masz swoich mistrzów?

georgia Krawiec: Ależ oczywiście! I to nie tylko w dalekiej historii. Lubię w sztuce uporczywość w działaniu, jakiej wcieleniem był chociażby William Henry Fox Talbot, czy też jaką możemy odczuć w konsekwencji pałaców Andrea Palladio. Lubie kontynualność, jaką realizował przykładowo w swoich teczkach Hermann Krone przez dziesiątki lat. Lubię widoczną pasję i przewrotność, jak w zwariowanej sztuce Kurta Schwittersa. Lubię wszelkiego rodzaju eksperymentatorów i manualne podejście do medium fotografii - fotomontaże i kolaże jakie tworzyła Hannah Höch, Zofia Rydet, lubię też malarskie fotogramy Bronisława Schlabsa i heliografie Karola Hillera. Lubię bezkompromisowość, jaką widać w pracach Joel-Petera Witkina czy też w projektach Zbigniewa Libery. Myślę też, że politycznie zaangażowana sztuka może więcej osiągnąć niż nie jeden ruch społeczny (dziś na pewno inaczej zrealizowałabym projekt dezORIENTacja). No i ta lista jest jak wszechświat, konsekwentnie się rozszerzająca.
Nie cierpię wydruków pinezkami przypiętych do ścian.
Nie lubię bylejakości i kompromisów.

Joanna: Jak najbardziej lubisz prezentować swoje prace: na wystawie, w książce, internecie?  

georgia Krawiec: Internet jest szczególnie problematycznym medium. Mając dziewięć lat ojciec dostał przydział na małego Fiata w tym groteskowym socjalistycznym kolorze. I do dziś pamiętam niekończące się dyskusje: błękitny czy zielony, czy też turkusowy? To był kolor istniejący w rzeczywistości i widoczny dla moich rodziców, więc w tym przypadku chodziło wyłącznie o subiektywność wrażenia. To taka banalna historia. W świecie wirtualnym dochodzi do tej subiektywności tyle innych aspektów, przede wszystkim technicznych, jak różna kalibracja monitora, czy też rozmiary prac, że sztuka oglądana wirtualnie nie jest autentyczna. A ten przykład dotyczy tylko koloru... W przypadku fotografii w publikacjach książkowych istnieje jakieś ryzyko przekłamania, ale materiałowość papieru jest mi dużo bliższa, niż świecące piksele. Jednak najbardziej lubię powierzchnię porządnego barytowego papieru, czy też widoczne srebro na akwarelowym. Są to aspekty, które można zakosztować tylko w kontakcie z oryginałem. Więc oczywiście, jestem za prezentacją na wystawie!  
georgia Krawiec, EXodus, Ćwiczenia martyrologiczne I; fotografia otworkowa na papierze bromo-srebrowym, tonowana,  2007-2009


Joanna: Dlaczego swoje imię piszesz małą literą?

georgia Krawiec: Jako czternastolatka zaczęłam pisać je małą literą jako mój statement o małości człeka jako stworzenia. Wtedy byłam głęboko wierząca ...

Joanna: Brzmi jakby wiele się zmieniło, poza rozmiarem człowieka. Rozmiar liter – co widać w tytułach Twoich serii ma ogromne znaczenie. Skąd taki pomysł?

georgia Krawiec: Tak, staram się w większości projektów nie tylko numerować prace, lecz przez nadanie tytułów także przekazać dodatkowe treści. Treści te ale mają mieć jednocześnie estetyczny wymiar, podkreślające to, o co mi chodzi. Więc EXodus pisany w ten sposób nadaje dodatkowy sens tej ucieczce z życia, stawia całość, a przede wszystkim tragikę końca pod znakiem zapytania. 
georgia Krawiec, EXodus, Medytacje Ifotografia otworkowa na papierze bromo-srebrowym, tonowana, 2007-2009



georgia Krawiec: O projekcie EXodus (2007 – 2009)
Projekt EXodus powstał w odwołaniu do dramatu Karen Karin Rosenberg, Pokazała mu, jak rzuca się tortem. Fotografie stanowią w dużej mierze wizualną interpretację określeń, jakimi obdarzona została bohaterka dramatu. Zarówno pod względem tematyki jak i w sferze wizualnej w EXodusie dostrzegalne są punkty styczne z fotografią surrealistyczną. W kontekście dramatu czytelny staje się tytuł projektu: EXodus znaczy w tym przypadku podróż w nieznane obszary umysłu.

strona autorska: georgia Krawiec
więcej o wystawie: galeria StrefaA

georgia Krawiec, EXodus, Zmiana warty Ifotografia otworkowa na papierze bromo-srebrowym, tonowana, 2007-2009



czwartek, 20 czerwca 2013

Janicka & Wilczyk. Inne Miasto - w Zachęcie

Janicka&Wilczyk, Małe getto. Widok z Grzybowskiej 5 w kierunku południowo-zachodnim – 8 kwietnia 2011


Monumentalny projekt fotografowania i badania części Warszawy przez Elżbietę Janicką i Wojtka Wilczyka jutro (21 czerwca 2013) doczeka się pierwszej poważnej odsłony. Otwarcie wystawy o 19 w Zachęcie. Pierwszej odsłony, bo kiedyś zapewne będzie pełniejsza i długotrwała. Wystawa trwa do 28 lipca. Towarzyszy jej katalog. Publikacja podsumowująca kilkuletnią pracę ma się pojawić w przyszłym roku. 


W niedzielę 23 czerwca o 12.15 autorzy oprowadzą po wystawie w galerii. Od 14 do 17 odbędzie się spacer śladami projektu, po małym getcie: startujemy pod PKiN (wejście od Marszałkowskiej). Od przyszłego tygodnia będą też spotkania autorskie, warsztaty, jeszcze jeden spacer, spotkanie w języku angielskim i inne.Szczegóły są lub będą tutaj.

O przygotowaniach i realizacji projektu autorzy pisali na blogu zatytułowanym "Nowe miasto" (był to roboczy tytuł). 

„Inne Miasto” to projekt fotograficzny zrealizowany w konwencji dokumentalnej. Praca jest próbą wizualnego opisania terenu dawnego getta warszawskiego (1940–1943), utworzonego przez hitlerowskie Niemcy w sercu miasta, stolicy Polski. „Miejsce-po-getcie” (określenie Jacka Leociaka) rozciąga się między Pałacem Kultury i Nauki na południu, a centrum handlowym Arkadia na północy. Granice dawnego getta od wschodu to Nowe Miasto, Plac i Ogród Krasińskich, Plac Bankowy, tyły gmachu PAST-y. Od zachodu zaś – ulice Żelazna, Okopowa (Cmentarz Żydowski i Stare Powązki). Artyści fotografują ów obszar z dachów i wysokich pięter budynków przy użyciu wielkoformatowego aparatu na klisze cięte o rozmiarach 4 x 5 cala. Pracują od jesieni do wiosny, w dni bezsłoneczne, unikając rejestrowania światłocienia i roślinności, gdyż zaciera to rysunek szlaków komunikacyjnych i zmienia modelunek brył. Projekt realizowany jest w kolorze odbieranym jako bardziej realistyczny i neutralny niż fotografia czarno-biała.
Prezentowane obrazy odznaczają się jednorodnością formalną. Zawierają również części wspólne: te same fragmenty przestrzeni ukazane w innym wykroju i pod innym kątem, a także punkty orientacyjne, np. Pałac Kultury, kościół rzymskokatolicki na Nowolipkach, błękitny wieżowiec przy Placu Bankowym w miejscu wielkiej synagogi na Tłomackiem, sądy czy kościół ewangelicki w al. Solidarności, dawniej na Lesznie. Elementy te pozwalają widzowi zrekonstruować całokształt terytorium dokumentowanego przez artystów. Dopełnieniem zbioru fotografii jest mapa opracowana przez kartografa Pawła Weszpińskiego na potrzeby monumentalnej publikacji Barbary Engelking i Jacka Leociaka Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście. Siatka ulic współczesnej Warszawy została tu nałożona na szczegółowy plan nieistniejącego miasta, z zaznaczeniem nielicznych reliktów zabudowy getta.
„Inne Miasto” proponuje refleksję nad kolejnymi etapami powstawania powojennej Warszawy, nad koncepcjami architektury i urbanistyki, z których każda wyrasta z oceny przeszłości, będąc zarazem formą myślenia o teraźniejszym i przyszłym społeczeństwie: od egalitarnych wizji budownictwa społecznego po neoliberalną logikę maksymalizacji zysku bez poszanowania wcześniejszych założeń i kosztem spójności społecznej. Ukazane na fotografiach miejsca emblematyczne — niegdysiejszy szpital im. Bersohnów i Baumanów, synagoga Nożyków, dawne Nalewki, dawny Umschlagplatz i inne — osadzają „Inne Miasto” w historii żydowskiej Warszawy. Projekt Janickiej i Wilczyka jest bowiem także próbą bilansu tożsamości terytorium i świadomości wspólnoty, która ukonstytuowała się w miejscu zagłady Żydów. W tym sensie pozwala formułować on pytania o stosunek kultury i społeczeństwa powojennej Polski do katastrofy bez precedensu w historii cywilizacji. „Inne Miasto” stanowi unaocznienie faktu, że zagłada Żydów rozegrała się w centrum tkanki społecznej i kulturowej, lecz nie uzyskała dotychczas reprezentacji kulturowej o centralnej, paradygmatycznej randze.

Fotograficzna Publikacja Roku 2013 - ogłoszenie / Łódź



Dziękujemy za przybycie na ogłoszenie wyników Konkursu Fotograficznej Publikacji Roku. Jeszcze raz gratulacje dla zwycięzców i wszystkich wyróżnionych. 
Wyniki i werdykt tutaj, a poniżej kilka obrazków z tego dnia. Jesienią spotykamy się w Warszawie. 

Rafał Milach odbiera nagrodę w kategorii "Książka Fotograficzna" dla Kolektywu Sputnik Photos za "Miejsce odległe".

Anna Nałęcka odbiera nagrodę w kategorii "Self-publishing" w imieniu Michała Łuczaka za książkę "Brutal"; od lewej: Marcin Dąbrowski (Empresse), Michał Buthner-Zawadzki (Arctic Paper), Joanna Kinowska (miejscefotografii), Marta Szymańska (Fotofestiwal), Anna Nałęcka (Tapir Book Design) i Paweł Rubkiewicz (Bookoff)

Jagoda i Marcin Dąbrowscy (Empresse) rozmawiają z Anną Nałęcką (Tapir Book Design), projektantką obydwu zwycięskich książek.

od lewej. Paweł Rubkiewicz (Bookoff), Michał Buthner-Zawadzki (Arctic Paper) i Rafał Milach (Sputnik Photos)


wtorek, 18 czerwca 2013

Kontynenty fotografii, czyli poskromienie grafika i redaktora piszącego

Kontynenty / nr 1 (4) marzec 2013 / Wydawnictwo: Agora / redaktor naczelny: Dariusz Fedor 

Zachowam się dziś zupełnie po polsku. Oburzę się, doczepię i z błotem zmieszam. Niestety się należy, chociaż ciągle czai się myśl, że to przecież i tak dobrze, że się coś rusza, że jest miejsce…
Jakąś chwilę temu, w maju 2012 powstał magazyn „Kontynenty”. Kwartalnik zupełnie nowy, ze starym tytułem. Trzeci jego numer tchnął mnie jednak do pisania.
Mamy oto miejsce z pozoru idealne. To wszystko, na co nie ma miejsca w prasie codziennej, no dobrze – świątecznej, tygodnikach, nawet w miesięcznikach. Tu jest wypełnienie tego braku – dużo tekstów i sporo zdjęć. Słów mnóstwo o świecie, o ludziach, o polityce i życiu codziennym, o podróżach wielkich i małych, o idei i konkrecie. Nazwiska świetne. Lektura pierwszorzędna. Coś na krótki dystans, zanim sięgnie się po książkę któregoś z autorów „na dłużej”.
Jest też miejsce na fotografię. Nie na tło czy okładkę nie na znaczek pocztowy, tylko poważnie – po kilka stron na materiał. Jeszcze raz, by było to zauważone: po kilka stron na jeden materiał. W druku! W 2012 i 2013. Bez dopisku o sponsorowanym artykule czy czymś podobnym. Nie są to materiały archiwalne przedrukowane, ani nic takiego. Nie ma pasków z reklamami po obydwu stronach, nie czai się w środku artykułu reklama o fikuśnym kształcie. Widzi się zdjęcie, zdjęcie, i…zdjęcie. 


fragment fotoreportażu Chrisa Niedenthala

Co w numerze 3? Chris Niedenthal – zdjęcia, z których chyba jedno było wcześniej publikowane w książce jego własnej, w autobiografii (nie będę się zakładać, może kiedyś były, w XXI wieku – nie w całości). Zdjęcia z Rumunii, z klasztoru, rok 1978. Dalej mamy Ryszarda Kapuścińskiego. Wiemy, że on nie fotograf, ale zdjęcia udane czasem były. Wreszcie mamy Tomasza Wierzejskiego, założyciela Fotonovej, z bliskimi portretami ludzi z bardzo odległych miejsc świata. Daleko dalej w numerze, jeszcze materiał z Grecji Marcina Kalińskiego (i młody i świeże zdjęcia) na 3 rozkładówki. Na koniec jako ilustracja reportażu, na deser Krzysiek Miller z Egiptu.

Wierzejski 12, Kaliński 11, Kapuściński 19 a prawie 20, Niedenthal 10- w tym 3 rozkładówki! Ciągle nie mogę uwierzyć. Brawa, oklaski, gratulacje, podziw i szacun! I kciuki będę trzymać długo za ten magazyn. A za fotoedytora i grafika największe!


zdjęcia Ryszarda Kapuścińskiego w "Kontynenty" 1/2013

Detale to w sumie najzupełniejsze: że te zdjęcia są zapisane tytułami, że czasem mają na sobie „stronę” (jak się o tym fachowo mówi?), że niespójne są ich formaty (pewnie wzór z LIFE, chociaż tu niczym niewytłumaczalny). No i wreszcie, że ktoś finezyjnie kartki rozrzucił na zdjęciach. Reportaż Kapuścińskiego w szalonych formatach, cztery miniaturki na stronie. Ale te karteczki, koperta – istny majstersztyk! Jakby od niechcenia rzucone, rozsypane. Wszystko to ma nas naprowadzić na szczególne znalezisko w archiwach pisarza. Karolina Wojciechowska, która się opiekuje tym zbiorem odnalazła kopertę zaadresowaną do magazynu „Kontynenty” w 1973 roku. Materiał nigdy do „Kontynentów” nie dotarł, utknął gdzieś papierach. Zbieżność interesująca, niesamowicie się ogląda tę historię po tylu latach, wreszcie opublikowaną. No gdyby tylko coś nie przeszkadzało. Z tych 20 zdjęć zaznaczonych – widzimy „pełną klatkę” jedynie 13. Reszta mniej lub bardziej przesłonięta jest karteczką. (a pół strony wolnej?!). Nie rozumiem, nie pojmuję. Pewnie w następnym numerze będzie lepiej.

zdjęcia Ryszarda Kapuścińskiego w "Kontynenty" 1/2013

Ten numer „Kontynentów”, ta koperta i karteczki uwierają mnie od jakiegoś już czasu. W trakcie Fotofestiwalu łódzkiego można byłoobejrzeć wystawę rozkładówek z magazynu New York Times. By tę wystawę porządnie obejrzeć należało zabrać krzesło, litr kawy, dobre okulary i najlepiej zarezerwować sobie cały dzień. Obejrzałam tylko zdjęcia pobieżnie, i utkwiło mi w pamięci głównie to jak traktowano te zdjęcia w magazynie. Zawsze pierwszoplanowo. Zawsze w centrum uwagi. Reklama poprzedzała materiał lub była na końcu. Nigdy nie wchodziła do środka. Paginacja, rozmieszczenie „stałych elementów” strony – nieinwazyjne, delikatne, tylko tam – gdzie nie przeszkadza. Jakiś to problem nie ponumerować 2 stron? Nie umieścić białej cyferki na czarnym kapeluszu modelki ze zdjęcia? Właśnie te drobiazgi robiły różnicę. Różnicę zauważalną, tę kolosalną – jak traktujemy zdjęcia w gazecie. Na zachętę do dalszej pracy niech zostanie wyraźnie słyszalne wycie i westchnienia zwiedzających, wszystkie na modłę: „ach, czemu nie u nas…”.


fragment fotoreportażu Tomasza Wierzejskiego

fragmenty fotoreportażu Marcina Kalińskiego

fragment reportażu Pauliny Wilk ze zdjęciem Krzysztofa Millera

Na koniec… polemika z wielkim. Po artykule w ostatnim numerze „Kontynentów” coś mi ubyło w wielkiej postaci i ogromnym pisarstwie Jacka Hugo-Badera. Coś. Troszeczkę. Tłumaczę to sobie na mnóstwo sposobów: ktoś go wrobił w temat, ktoś nie wyjaśnił do końca, redaktor zasnął, fotoedytor był na urlopie.

Nie śmiem podnieść głosu nad to co pan Jacek napisał w książkach. Chłonę i milczę. Ale tak myślę, że gdy pan Jacek wchodzi na fotografię – może coś mogę odpowiedzieć. Nie zgadzam się z Panem zupełnie. Zabrakło sakramentalnego: „uważam” i „dla mnie” w bardzo mocnych stwierdzeniach o fotografii. Czepialstwo totalne z mojej strony. Każdy światły czytelnik wie i rozumie – to fotografia wg pana Jacka. Przecież. Problem w tym, że w tekście zdradza pan nieznajomość medium, nazewnictwa, warsztatu itd. Z tekstu zaś wynika, że fotoreporter jest zły. Miły, niemiły, sprawny czy leniwy – jest zły. Zawadza i przeszkadza. „Zwyczajnie nie wytrzymałbym w podróży w towarzystwie, także fotografa. Ja lubię sam, oddzielnie, w pojedynkę. Żeby nikt mnie nie rozpraszał, nie mącił skupienia, nie gadał, nie marudził, nie potrzebował, nie wygłaszał swojego zdania i nie zgłaszał potrzeb, swoich koncepcji. (…) Musi szukać obiektów do zdjęć, czekać na światło, wyspać się, jeść, a ja w świecie jem rano przed wyjściem z domu, a potem co w ręce wpadnie.” Oczywiście – wszystko wola pana. Lubi pan pracować sam. Święte prawo reportera. Tylko sobie myślę, że takie stwierdzenia generalizujące są jednak strasznie szkodliwe. Właśnie teraz Chicago Sun Times zwolniło fotografów, a swoich piszących redaktorów posłało na kurs robienia zdjęć iphonem.

zdjęcia i tekst Jacka Hugo-Badera w "Kontynent" 1/2013

To co oburza mnie w tej sytuacji, jest zapewne tym co rozwiązałoby pana konflikt z ewentualnym przyszłym fotografem w trasie. Pana „fotoreportaż” w „Kontynentach” jest dokładnie tym, czego ja się boję jako odbiorca. Pan się tłumaczy, że fotografem nie jest, zdjęcia robi „dla przyjemności i zabawy” „a mówiąc prawdę, robię je z powodu mojego trudnego charakteru”. Według pana – to właśnie zbędność fotografa. Według mnie – jego konieczność. Mamy zestaw zdjęć co najwyżej turystyczny, twarze, które patrzą na nas. Zawsze prosto w oczy. Pan czuje przeszywające emocje i zna ich historie. Ja zdjęć nie czuję, widzę buzie wgapione we mnie. Nie czytam historii, nie czytam ich mimiki. Oderwani są zupełnie od swojego bycia. Nie mają perspektywy, nie umiem ich umiejscowić. Dlatego wolałabym gdyby za panem podążał jednak niewidzialny fotoreporter. Opisał to co pan widzi z innej perspektywy, dopowiedział samym tylko obrazem – co pan zdobył w rozmowie. Fotograf ma się dzielić obrazem z czytelnikiem, tak jak pan obdziela nas słowem. Zapisuje pan dokładne brzmienie wypowiedzi? Czy redaguje i przestawia dla oddania emocji? To w idealnym świecie robi fotoreporter, to czego w pana zdjęciach zabrakło. Zdjęcia mogą być emocjonujące wraz z pańską opowieścią. Wyobrażam sobie – jak pan o nich opowiada, traktując fotografię jako coś przezroczystego. Nie widzi pan zdjęcia, widzi pan twarz – bohatera, charakter, konkretna historię. Bez tej opowieści jednak wszystko jest dla mnie stracone. Przepraszam, musiałam, wnętrzności mi się gotują. 

Zestawu turystycznych, pamiątkowych zdjęć, reporter piszący nie może nazywać fotoreportażem. Pan jest znakomitym pisarzem. W pańskich książkach są często świetne kadry, ale ich się nie widzi, one nie są ważne. One są nawet niepotrzebne, bo słowa opisują wszystko totalnie i plastycznie. Dlatego wolę wierzyć, że ktoś pana wrobił w tę sytuację. Opowiada pan o obiektywie zakupionym specjalnie, za namową fotografa. Nie słyszałam (po mojej stronie Wisły?), żeby mówić „całka” – to pewnie brak osłuchania i doświadczenia z mojej strony. Uczyli mnie slangu w wersji „stałka” – od słowa stało-ogniskowy. I tu też sobie tłumaczę, że może komuś Office-word poprawił – tak jak i mi przed chwilą próbował. 

Jest mi naprawdę niezręcznie. Czemu publikuję zatem swoje wahania? Dla pewnej przeciwwagi. Żyjemy bodaj w dobie specjalizacji. W niej ponoć nasza siła i przyszłość. Niestety nie znalazłam jeszcze świetnego piszącego i fotografującego dziennikarza w jednym. Robert Capa napisał wspaniałą autobiografię, ale też nie jestem pewna czy ktoś mu w tym nie pomógł czy tak mu wyszło, jednorazowo.


A tak już na deser zupełnie. Niech się dzieje i pisze i publikuje. To absolutnie wspaniale i napawa optymizmem. Fajnie, że ktoś zauważył i odkopał „Kontynenty”. To pismo ma sens i potencjał. Czekam i przebieram nogami na inną agorową zmianę – odświeżenie Dużego Formatu. Już ponoć od czwartku. Odliczam.

Dla głodnych: Kontynenty nr 1/2013 

sobota, 8 czerwca 2013

Nagroda im. Krzyśka Makowskiego: Fotograficzna Publikacja Roku 2013

Konkurs Fotograficzna Publikacja Roku 2013 rozstrzygnięty!

Zwycięzca w kategorii Książka Roku 2013, nagroda im. Krzyśka Makowskiego: Sputnik Photos, Miejsce odległe, red. Jacek Kopciński, oprac. graf. Ania Nałęcka/Tapir Book Design, wyd. Centrum Nauki Kopernik, Warszawa 2012 

1. wyróżnienie: Waldemar Śliwczyński, Topografia ciszy, red. W. Śliwczyński, oprac. graf. Tomasz Wojciechowski, Wydawnictwo Kropka, Września 2012

2. wyróżnienie: Czesław Olszewski, Warszawa nowoczesna. Fotografie z lat trzydziestych XX wieku, red. Łukasz Gorczyca, Piotr Jamski, Michał Kaczyński, Marta Leśniakowska, oprac. graf. Michał Kaczyński, wyd. Fundacja Raster, Warszawa 2012

3. wyróżnienie: seria Żywe Archiwa, wyd. Fundacja Archeologia Fotografii, Warszawa 2012


Zwycięzca w kategorii Self-publishing 2013, nagroda im. Krzyśka Makowskiego: Michał Łuczak, Brutal, red. Ewelina Lasota, oprac. graf. Ania Nałęcka/Tapir Book Design

WERDYKT

Postanowiliśmy nagrodzić i wyróżnić książki, które o klasę przewyższają te, które widzimy w księgarniach. Zwycięzców wybraliśmy spośród ponad 60 nadesłanych propozycji. To książki, które wnoszą nową jakość i jako projekty fotograficzne i jako obiekty. Są to publikacje, do których z chęcią wraca się, miło ogląda, czerpie się przyjemność z obcowania z nimi. Ocenialiśmy spójność koncepcji, ale także zawartość i formę. Analizowaliśmy czy okładka i dobór papieru współgra z zawartością. 

Zwycięzcą w kategorii Książka Fotograficzna Roku 2013 jest Miejsce odległe kolektywu Sputnik Photos, wydane przez Centrum Nauki Kopernik. Nagrodę zdobywa za nietuzinkowy projekt fotograficzny oraz udane poszukiwania nowych form wydawniczych. Zarówno zdjęcia jak i projekt graficzny zasługują na najwyższe uznanie. Warto zwrócić uwagę na to, jak projekt graficzny spaja prace wielu fotografów, jak tworzy spójną ramę, przy jednoczesnym zachowaniu odrębności i indywidualizmu każdego z artystów. Jest to niemal misja niemożliwa, świadcząca o dużej energii twórców i chęci eksperymentowania. Poszukiwania nowoczesnej, użytecznej i czytelnej formy obejmuje nie tylko ułożenie zdjęć na stronie, lecz jest wybiegiem absolutnym – od okładki/pudełka, poprzez dobór papieru do konkretnego projektu fotograficznego, wreszcie do wspólnej numeracji stron. Gratulujemy autorom tak udanej publikacji, a wydawnictwu Centrum Nauki Kopernik – świetnego efektu współpracy z kolektywem Sputnik. 

Wyróżnione pozycje cechuje ogromna dbałość o przedmiot oraz wyjątkowe i pierwszoplanowe traktowanie fotografii. Topografia ciszy Waldemara Śliwczyńskiego to przykład, jak klasyczny temat może zostać w niebanalny sposób potraktowany przez projektanta. Jest to książka o dość sentymentalnym charakterze, ale również na wskroś współczesna przez świadome i nowoczesne wykorzystanie rozmaitych drukarskich i introligatorskich rozwiązań. Znakomicie dobrany papier i format książki odpowiadający panoramicznym obrazom Śliwczyńskiego. Ponadto barwione brzegi, tłoczona okładka i inne detale sprawiają, że książka działa na wszystkie zmysły, a fotografie mają należytą oprawę. 

Warszawa nowoczesna z fotografiami Czesława Olszewskiego wyróżnia się wśród książek „do czytania i oglądania”, gdzie zarówno tekst jak i fotografie uzupełniają się i w doskonale zaprojektowanym przedmiocie nabierają nowej jakości. Kluczowy okazał się sam projekt. Jego surowość podkreśla harmonię pomiędzy fotografią i tekstem.

Wyróżniamy także serię wydawniczą Żywe archiwa Fundacji Archeologii Fotografii za interesujący projekt i świetny pomysł na spójną całość. Na serię składa się kilka książek, każda z nich została zaprojektowana w inny sposób. Łączy je format i rodzaj papieru, choć każda dotyczy bardzo różnych projektów wystawienniczych. Doceniamy w ten sposób prace Fundacji nad opracowaniem zbioru publikacji, nad wieloletnim procesem, który dał wspaniały efekt.

Wybór prac w kategorii Self-publishing przyniósł wiele pytań i wątpliwości. Kategoria „self-publishingu” jest trudna do zdefiniowania i wciąż trwa dyskusja nad wyznaczeniem konkretnych ram dla tego określenia. Pracując nad regulaminem konkursu, przyjęliśmy zasadę opartą na prawach autorskich do książki. Jeśli 100% praw zostaje przy autorze bądź autorach mówimy o „self-publishingu”. Wśród nadesłanych publikacji znalazły się książki, które trudno było porównywać ze sobą. Z jednej strony sporo z nich wydano dzięki grantom i dotacjom, te zaś wyróżniały się poważną redakcją, zatrudnieniem grafika, regularnym nakładem (setki egzemplarzy) i wreszcie, w pewnym sensie – rozmachem. Z drugiej zaś strony nadesłano wiele książek w niedużych edycjach, skromnie wydanych, gdzie autor nierzadko był jedyną pracującą nad publikacją osobą. W związku z taką różnorodnością, postanowiliśmy przyznać nagrodę im. Krzyśka Makowskiego jednej publikacji i nie przyznawać żadnych wyróżnień.

Zwycięzca – Brutal Michała Łuczaka – jest znakomitą publikacją self-publishingową w najlepszym tego słowa rozumieniu: jest to książka znakomicie pomyślana do tego konkretnego projektu fotograficznego. Fotografie wraz z projektem graficznym świetnie się uzupełniają. Brutala nagradzamy za bycie brutalnym: wobec innych drobnych „selfowych” publikacji, wobec fotografii – zdjęcia rozdęte do rozmiarów wręcz wystawowych oraz wobec czytelników – książka zdaje się krzyczeć: patrzcie jak obraca się w gruz historia! Self-publishing w wydaniu Łuczaka jest poważną książką artystyczną, dopracowaną w każdym szczególe, nie jest tylko podsumowaniem projektu fotograficznego, ale nową jakością i wyrazem twórczym. W tej kategorii nie znaleźliśmy innej, która w tak bezapelacyjny sposób traktowałaby swoje medium.

Jury obradowało 21 maja 2013 w składzie: Piotr Bekas, Joanna Kinowska, Paweł Rubkiewicz, Marta Szymańska, Paweł Szypulski, Jakub Śwircz, Zbigniew Tomaszczuk, Wojtek Wieteska, Honza Zamojski.

Ogłoszeniu wyników 8 czerwca w Łodzi (klub DOM, OFF Piotrkowska) towarzyszyło spotkanie, nastawione na wymianę doświadczeń i rad pomiędzy nagrodzonymi autorami oraz przedstawicielami wydawnictw, jurorami oraz wszystkimi chętnymi. Mamy nadzieję, że konkurs Fotograficzna Publikacja Roku 2013 pobudzi środowisko do dyskusji i rozmowy. Na jesieni wystawę zaprezentujemy w Warszawie.

Organizatorzy konkursu: Fotofestiwal, Bookoff i miejscefotografii.

piątek, 7 czerwca 2013

wystawa finalistów: Fotograficzna Publikacja Roku 2013

fot. Michał Siarek / 8h books

Już jest! Wczoraj, 6 czerwca ruszył Fotofestiwal a z nim nasza wystawa finalistów konkursu Fotograficzna Publiakcja Roku 2013. Na dwu stołach - dokładnie tak samo jak podczas obrad jury - prezentujemy egzemplarze finalistów. Na jesdnym stole 8 propozycji w kategorii Self-publishing, na drugim 11 książek w kategorii głównej. Możecie przyjść i je wszystkie obejrzeć, a nawet przeczytać na miejscu: obok biura Fotofestiwalu i obok księgarni Bookoff: OFF Piotrkowska, 2 piętro, ul. Piotrkowska 138/140 w Łodzi.

Przypomnę tylko, że autorzy i wydawnictwa "biją się" o: NAGRODĘ GŁÓWNĄ – IMIENIA KRZYŚKA MAKOWSKIEGO: w kategorii Self-publishing to voucher o wartości 2000 zł na wybrane produkty firmy Empresse oraz seria promocyjnych naklejek do umieszczenia na okładce, z informacją, że książka zdobyła tytuł Fotograficznej Publikacji Roku 2013. W kategorii głównej zwycięzcy przyznamy tytuł Fotograficznej Publikacji Roku oraz paletę papieru Amber Graphic ufundowaną przez Arctic Paper Polska, a także naklejki (j.w.)

Jutro, równo o 13 zaczynamy mini-ceremonię ogłoszenia wyników i wręczenia nagród [klub DOM, w OFF Piotrkowska]. Macie swoje typy? Przeczuwacie zwycięzców?  


fot. Michał Siarek / 8h books


fot.jk

Organizatorzy konkursu Fotograficzna Publikacja Roku: Fotofestiwal, Bookoff i miejscefotografii

sobota, 1 czerwca 2013

dzień jak co dzień!


Zaledwie od 1950 roku obchodzony jest dzień dziecka, międzynarodowo. Święto najfajniejsze w całym roku. Dotyczy każdego - bez wyjątku. No i powinno być wolne od pracy, prawda?
Wszystkiego pięknego i dużo zabawy!

 Gdańsk, 1960te?

 Czechosłowacja (?), 1950te?

A. Krzywinski, Grossrohrsdorf, Saksonia, Niemcy, 1890-1900 

Julius Gertinger, Wiedeń, 1874 
 
Francja, lata 1930te (?)
/fot. z archiwum prywatnego; rep. jk/