czwartek, 30 czerwca 2011

Moda na stereoskopię?

No dobra, od dwóch miesięcy zbierałem się do napisania artykułu o fotografii stereoskopowej. Podróżująca obecnie wystawa „Świat w 3D” Wojciecha Franusa oraz obecna wystawa kolorowych stereoskopowych zdjęć z Warszawy z lat 60 XX wieku w „Fotoplastikonie Warszawskim”skłaniają mnie do pracy.
Dlaczego wydaje mi się, że warto pisać o fotografii stereoskopowej, tzw. trójwymiarowej? Ano trzeba po pierwsze wiedzieć, że pierwsza fotografia stereoskopowa została wykonana przez Sir Charles'a Wheatstone'a w 1838 roku. Czyli stereoskopia towarzyszy fotografii – czytaj jest mało docenioną dzisiaj gałęzią fotografii – od początku. Mało kto wie, że funkcjonuje w Polsce amatorski Polski Klub Stereoskopowy. Ale nie zawsze stereoskopia była tak nisko traktowana. Pod koniec XIX wieku były bardzo popularne aparaty stereoskopowe i na całym świecie powstawały fotoplastykony, jak ten oryginalny zachowany w Warszawie. Wtedy w fotoplastikonach były pokazywane egzotyczne obrazki z całego świata, jak na przykład z Japonii, Chin, Afryki…

Równolegle gdy bracia Auguste i Louis Lumière wymyślili kino w 1895 roku, pracowali już nad kinem stereoskopowym… Później w 1908 roku wymyślili autochromy, czyli pierwszą technikę fotografii kolorowej. Ciekawym i mało znanym faktem jest to, że w latach 30 XX wieku bracia Lumières nakręcili „remake” słynnego „Pociągu wjeżdżającego na dworzec w La Ciotat” w… stereoskopii! Można go znaleźć w wersji anaglifowej na youtubie.

Kiedy w latach 20 XX wieku Kodak wypuścił pierwszą „małpkę” fotograficzną (była monoskopijna…) wówczas moda na stereoskopię minęła. Wtedy właśnie kino zaczęło swoje pierwsze próby z trój wymiarem – od lat 1920tych, potem w latach 1950., 1970… Problem pozostawał zawsze ten sam: gdy obrazy lewe i prawe nie są świetne do siebie dopasowane, prędzej czy później, podczas projekcji widza rozboli głowa. Przyczyną był zbyt duży wysiłek dla mózgu w niwelowaniu wielu różnic między prawym a lewym okiem. I dopiero dzisiaj, dzięki technice cyfrowej, filmowcy są w stanie zaprezentować publiczności obraz stereoskopowy w pełni dopasowany – co do piksela. Oczywiście trzeba to umieć robić i nie każdy film 3D w dzisiejszych kinach jest pod tym względem dobry, ale technika po raz pierwszy w historii to umożliwia!

I tu trzeba powiedzieć, że bardzo się rozczarowałem wystawą fotografii Wojciecha Franusa. Tematycznie próbowano nawiązać do fotoplastikonów sprzed wieku, czyli pokazać egzotyczne obrazki ze świata. Jednak nie ten brak oryginalności mnie rozczarował. W sumie miło zobaczyć kolorowe, współczesne, stereoskopowe zdjęcia z różnych stron świata. Niestety jakość przygotowania wystawy sprawiła mi największy zawód. Zabrakło zupełnie korekcji wszystkich „złych różnic” (po angielsku „disparity”) między lewym i prawym okiem w tych zdjęciach. Nie będę wymieniał wszystkich tych elementów, które psuły wrażenie trój wymiaru, to one mogłyby doprowadzić do bólu głowy gdyby się je długo oglądało. Przykre to, tym bardziej, że zdjęcia zostały zrobione dwoma cyfrowymi Canonami 5D Mark II, co tylko ułatwia obróbkę. Chylę z kolei czoło przed samym faktem zorganizowania takiej wystawy oraz propozycją oglądania ją w dwóch formach: na wydrukach w okularach anaglifowych lub na telewizorze w okularach polaryzacyjnych (co zapewnia lepszą jakość).


plakat reklamujący wystawę "Canadian Photographer in Warsaw" w Fotoplastikonie Warszawskim 

Druga wystawa stereoskopowa, o której chciałem napisać to „Canadian Photographer in Warsaw”. Są to kolorowe zdjęcia amatorskie z Warszawy z lat 1960. Typowe turystyczne widokówki prawdę mówiąc, ale w trójwymiarze. Niestety, co widać, autor korzystał z aparatu ewidentnie amatorskiego, stąd jakość obrazów jest raczej słaba. Jednocześnie tzw. baza, czyli odległość między lewym a prawym obiektywem była zbyt mała aby ładnie uchwycić trójwymiar dalekich przedmiotów jak np. sfotografowany Pałac Kultury. Muszę tu zaznaczyć, że im większa baza, tym odległe przedmioty są bardziej „trójwymiarowe”. Mimo to, warto na ten szybki spacer w trójwymiarowej kolorowej Warszawie z lat 60tych się wybrać. Chociażby dla kilku zdjęć pokazujących zwyczajnych warszawiaków – może ktoś siebie rozpozna?


Kino przeżywa swoją kolejną odsłonę stereoskopii. Tym razem telewizja też się włącza. Nie wyobrażam sobie, żeby fotografia pozostała niewrażliwa na to ludzkie marzenie, którym jest stereoskopia. Problemem jest oczywiście przeglądanie takich zdjęć. Anaglifowe wydruki są jednak rozczarowujące. Ale wierzę, że kolejne wersje różnych maści tabletów będą oferować ekrany autostereoskopowe, czyli takie nie wymagające okularów do oglądania zdjęć trójwymiarowych. I wtedy takie aparaty fotograficzne jak cyfrowy Fuji FinePix Real 3D W1 lub W3 znajdą swoich miłośników wśród amatorów, ale i przede wszystkim wśród artystów fotografów. Gdyby ktoś szukał inspiracji, zachęcam do wybrania się na stereoskopowy film dokumentalny Wima Wendersa o sztuce słynnej choreografki Pina Baush jak tylko będzie wyświetlany w Polsce.

Miłosz Hermanowicz. Montażysta filmowy. Syn fotografa Mariusza Hermanowicza. Od pewnego czasu szkoli się z technik stereoskopowych do filmu i telewizji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz