Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora
Pijani Cardiffczycy. Temat w tej chwili właściwie już oklepany.
Maciek Dakowicz sfotografował weekendowe imprezy w stolicy Walii. Mieszkał tam
przez kilka lat. Robił zdjęcia. Zrobił z tego tematu – jak sam podkreślał –
swój główny projekt. W końcu 2010 roku ukazała się publikacja – wielki album
Sophie Howarth i Stephena McLarena „Street Photography Now”. A tam jeden Polak.
Dakowicz. Publikacja, o której wielokrotnie wspominałam w ‘miejscu’. (Publikacja,
z której wystawę udało nam się sprowadzić do Warszawy i Krakowa na przełomie 2011
i 2012.)
Dakowicz pokazał te zdjęcia w Polsce, w Białymstoku w
Galerii Sleńdzińskich w kwietniu i maju 2011 roku. Wystawa monograficzna i
dotycząca tylko tego projektu. W mediach – cisza. Tylko lokalnie i bez odzewu.
Ale już kilka miesięcy później, we wrześniu i październiku
2011 trudno było otworzyć lodówkę by z niej nie wypadł Dakowicz i pijane
Cardiff. W Walii, w całej Wielkiej Brytanii rozgorzała gorąca dyskusja. A jak
mówią „o naszym” na Wyspach, to w Polsce media też ruszyły do ataku. Największe
tytuły napisały, telewizje nawet pokazały. Duży Format zamieścił duży artykuł
Agnieszki Wójcińskiej i zdjęcie gościa w różowej sukience na okładce.
Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora
W końcu 2012 znowu o Maćku głośno. Choć już może nie tak jak
powinno, gdy Thames & Hudson, ten sam wydawca co „Street Photography Now”
opublikował monografię „Cardiff After Dark”. Pierwszy Polak ze swoją książką w
tym wydawnictwie. Znowu sukces! Właśnie (i wreszcie) otworzyła się wystawa „Cardiff
po zmroku” w Leica Gallery w Warszawie (Blue City). Czynna będzie do 4 marca.
26 lutego za będziemy mogli porozmawiać z Maćkiem o jego projekcie.
Ale czy tu jest jeszcze o czym rozmawiać? Skoro
wypowiedziały się setki Walijczyków, socjologowie, politycy, dziennikarze itd.,
to czy tematu nie wyczerpaliśmy? Pozostawałoby tylko zapoznać się z projektem,
obejrzeć zdjęcia na wystawie czy w książce. O „CAD” mówiono w kontekście stylu
życia, kondycji człowieka XXI wieku, o emigracji i imigracji, portretu
zbiorowego i wreszcie odmieniano przez wszystkie przypadki fotografię uliczną.
Tematy wysycone, z każdego punktu. A jednak chyba jest o czym porozmawiać,
skoro w dzisiejszej Rzeczpospolitej (26 stycznia 2013) dziennikarz Jacek
Tomczuk zastanawia się nad sukcesem Maćka i tym co to jest fotografia
dokumentalna.
Jak wygląda współczesna fotografia
dokumentalna, ta, którą pokazuje się w ambitnych galeriach, i ta, o której
lubią pisać krytycy w poważnych gazetach? Na ogół tak, że na pierwszy rzut oka
nie wiadomo, o co w niej chodzi. Obraz jest w odwrocie, liczy się przede
wszystkim stojąca za nim koncepcja. Zanim popatrzysz, przeczytaj. Poważni
fotografowie nie wierzą w stare, dobre dokumentalne zasady z „prawdą" i
„pięknem" na czele. Odbiór zdjęć, tak jak sztuki współczesnej, wymaga coraz
większego intelektualnego zaplecza. Mało kto trwa na zbudowanych dawno temu
pozycjach, że ma być po prostu „ładnie", „ciekawie". cały artykuł tutaj
Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora
Na bogato. Zastanowiłam się w
skupieniu czy wolno mi zabierać głos w tej dyskusji, skoro jestem kuratorką tej
ekspozycji w Leica Gallery, i razem z Maćkiem planuję kolejne odsłony tej
wystawy w Polsce. Czy to nie będzie zbyt jednostronny głos i zawsze broniący
autora? Ale przecież tu nikt nie atakuje Dakowicza, tylko opowiada coś o
fotografii dokumentalnej. To chyba mogę coś dorzucić…
Wróćmy do 2004 roku. Dorota Jarecka
opublikowała w Gazecie Wyborczej tekst „Świat przedstawiony”, który wywołał dyskusję…
Bardzo płytko opowiedziała wówczas o fotografii reporterskiej. „Odkryła”
fotografię dokumentalną i chyba nie doczytała za wiele w tym temacie. Efekt – burza.
Z piorunami. Tekst ten przywoływany jest na co drugim wykładzie, spotkaniu,
dyskusji na temat fotografii dokumentalnej. Zamiast bić w Jarecką i jej „odkrycie”,
chyba warto spojrzeć z boku. No nie było dyskusji merytorycznej na łamach prasy
czy chociażby Internetu o tym czym jest dokument w Polsce, o polu sztuki, o kategoriach, o definicjach, o pojęciach i
efektach. Tekst Jareckiej otworzył ogromną dyskusję. Zarówno w prasie, jak i w
galeriach. W dodatku powiedzmy toczy się do dziś. Adam Mazur dwukrotnie odwołał
się do tego tekstu, prowokacyjnie tytułując wystawy: „Nowi dokumentaliści” w
2005 roku oraz „Świat nieprzedstawiony” w 2012.
Czemu zatem odgrzebuję ten tekst? Bo
uderza mnie podobieństwo tychże artykułów. Obydwa mówią o tej samej kwestii
fotografii dokumentalnej w polu sztuki. Różni je ładnych 9 lat (8,5)! Tomczuk
opowiada o „kwintesencji fotografii ulicznej” a potem analizuje dokumentalną.
Teoretycznie ma rację, ale jego uproszczenie jednak może nie być czytelne.
Problem też w tym, że utożsamia gatunki. (O ile w ogóle street jest gatunkiem…bo
trochę definicje uwierają.) I załóżmy, że nie robi nic niestosownego, to
właśnie sobie zaprzecza. Fotografia uliczna jest płytsza formą od fotografii
dokumentalnej. Właśnie po projekcie, konsekwencji, rozmachu itd., poznajemy na
ile fotograf jest niedzielnym pstrykaczem (tłum z cyfrówką) a na ile świadomym
dokumentalistą. Spłycając i generalizując: nazwanie kogoś streetowcem nie jest komplementem.
Określenie: fotograf dokumentalny jest tutaj zaszczytem.
Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora
Bardzo trudno spośród trendu
ulicznej fotografii znaleźć konsekwentnych autorów, prace wybitne i
uniwersalne. Zwykle są to przecież pojedyncze klatki, „prawdziwe” i „piękne” i „ciekawe”.
Niewielu porywa się na układanie pomiędzy pojedynczymi strzałami historie.
Między tymi niewieloma jest właśnie Dakowicz. To czy popatrzymy na jego cykl
pod kątem fotografii ulicznej czy dokumentalnej – to już drobiazg. Kłopot dalej
w tym, że Tomczuk błędnie stawia sprawę: „obraz jest w odwrocie”. Nie dlatego,
że obraz ma być dopowiedziany tysiącem słów, które kiedyś zastępował. Nie, nie.
Fotografia uliczna jest przyjemna, urywkowa, zajmuje nam mało czasu, to takie
haiku, błysk i chwila. Projekt dokumentalny nie zawsze wymaga ogromnego opisu. I
znowu – zależy od kontekstu i miejscu siedzenia. Projekt Dakowicza czyta się
bez całego towarzyszącego tekstu. Czy to coś w nas zmieni, że mówimy o Cardiff
a nie innym mieście? Co możemy tam dopisać?
Stojąca za projektem koncepcja się
liczy tylko jeśli zdjęcia go udźwigną. Jeśli trzeba przeczytać tekst,
przeanalizować książkę by zrozumieć kilka fotografii, wówczas z pewnością
autorowi chodziło o coś innego niż opowiadanie historii fotografiami. A jednak
fotografia dokumentalna to historia obrazkowa. Pytanie tylko co gra rolę główną,
czy obraz jest ilustracją, czy słowa tłem? Są projekty, znakomite i wielkie – których
nie dotkniemy bez tekstu… No są. To
najwyraźniej uwiera dziennikarza. Ale może one są właśnie z innego porządku? Może
ze sztuki, może z reportażu, może z literatury. Kilka słów wyjaśnienia i
pracowanie seriami – to dzisiejsza konieczność, stan obowiązujący. Co w tym
wstępniaku jest, to kwestia zasadnicza i to ona podaje kontekst odczytania: czy
mamy być ukierunkowani, czy dostarcza informacji, których w zdjęciach nie ma,
czy dostarcza faktów, czy jest faktycznie nadrabiającym za zdjęcia tekstem
quasi literackim. Zero generalizacji. Konkrety.

Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora
Też mam jeden konkret. Un-posed.
Kolektyw polskich fotografów – „ulicznych”. W składzie grupy są zawodowi
fotografowie, są i pasjonaci. I z cyfrówkami i z analogami. Są dokumentaliści,
są i fotografowie ślubni. Jest też i Dakowicz. Łączy ich podejście „streetowe”.
To jest mniej więcej to co mamy na myśli mówiąc „fotografia uliczna” –
podejście, nie zaś efekt jako taki. Podejście: nie pozować, nie ustawiać, łapać
na gorąco ludzi w przestrzeni publicznej. I jeszcze wróćmy do Tomczuka: „Poważni
fotografowie nie wierzą w stare, dobre dokumentalne zasady z „prawdą" i
„pięknem" na czele.” Na stronie Un-posed mamy „galerię pionierów”. A tam…
Dziworski, Tomaszewski, Rolke, Pniewski, Krzemiński. Pionierzy robili zdjęcia reportaże
i pojedyncze klatki. To właśnie ich szkoła, fotografia humanistyczna, to
właśnie zastępowanie słów obrazem – złożonym, interesującym, wciągającym,
mówiącym za siebie. Jeśli zatem na nich powołuje się grupa młodych – to chyba
ten obraz ciągle jest pierwszoplanowy?
Trudno mi ugryźć co miał na myśli
Tomczuk pisząc te słowa o zapleczu intelektualnym, „zanim popatrzysz,
przeczytaj.” Może coś konkretnego? A jeśli ogólnie, chyba musimy wrócić nie tylko
do Jareckiej z 2004 roku, ale do dyskusji około konceptualnej z lat 1971-1977… Może
nie dziś jednak.
Ostatnie już dwie sprawy związane z
tekstem Jacka Tomczuka… „Współczesna fotografia dokumentalna, ta, którą
pokazuje się w ambitnych galeriach, i ta, o której lubią pisać krytycy w
poważnych gazetach?” Krytycy? Poważne gazety? Trochę mnie to bawi. Nawet nie
trochę. To jest dla mnie wydumana sytuacja. Krytycy piszą tylko o wystawach,
które się odbywają lokalnie. Nie piszą o projektach w książkach ani o
projektach, które są pokazywane na świecie. Trudno zatem wciągnąć w dyskusję
projekty Susan Meiselas (ile tam czytania?!) czy Joela Meyerowitza („streetowca” który też pisał) – bo nigdy nie było ich wystaw w Polsce. Żaden krytyk o
tym nie wspomniał w poważnej gazecie.
A na prawdę ostatnia-ostatnia sprawa…koniec
artykułu. Teraz muszę już tylko udowodnić, że
nie jestem fotografem jednego materiału – opowiada (Dakowicz). Udowadnia to w
Indiach, nie stawił się nawet na swój wernisaż w Warszawie. Czekamy na
kolejny wielki materiał Maćka, a w międzyczasie czekamy na jego przybycie do
Warszawy. Wernisażu nie było, bo nie było autora. Proste. „Nie stawił się”
brzmi, jakby miał co najmniej muchy w nosie. Nie gwiazdorzy, tylko żyje po
swojemu. Wolny termin w kalendarzu był na luty i wtedy zajrzy do stolicy – 26 lutego
spotkanie w Leica Gallery. Może porozmawiamy o naturze fotografii ulicznej,
reporterskiej, dokumentalnej? A może jeszcze o pijaństwie, zabawie, etyce itd… Zapraszam.
linki:
Fototapeta – dyskusja z 2004 roku: wszystkie teksty w jednym miejscu: Jarecka,
Grygiel, Wójcik i Kenig, Wilczyk
Hanna Rydlewska o wystawie „Świat nieprzedstawiony” w natemat