Oglądać czy nie oglądać? Wyobraźmy sobie początek
konwersacji. Poznajemy kogoś, kto fotografuje. Zanim pokaże swoje dzieła
w telefonie, jednak rozmawiamy.
Robotnik przy pracy. Fotograf, miejsce i czas powstania nieznane, zbiory własne, rep.jk
Jest pewien zestaw pytań oczywistych, pytań, które padną
wcześniej czy później. Odpowiedzi proste i rzeczowe budują nam obraz
respondera. Są pytania, które bierzemy z innych sfer kultury i jak na
pierwszej randce, przepytujemy o „ulubiony film”, „ulubioną muzykę”, czyli
my dla odmiany pytamy o ulubiony obiektyw albo mistrza. Ankieta kulinarna
może jednak być znacznie lepszym wzorem: miękki czy al dente, sól czy pieprz,
kawa czy herbata? Sprawdźmy: Cyfra czy analog? Canon czy Nikon? Stały czy
zmiennoogniskowy? Dokument czy kreacja? Studio czy ulica? Po serii takich pytań
wiemy o fotografującym wszystko. Proste i rzeczowe. Jest też pytanie,
które powraca. Pytanie, które zawsze krążyło na forach i portalach
fotograficznych. Oglądać czy nie oglądać?
Patrzeć i poznawać to, co robią inni? Czy unikać
obrazów nie swoich? I tak otacza nas zbyt wiele obrazów, i tak od
nich nie ma ucieczki. Pytanie, czy oglądamy prace innych polega oczywiście na
zaszytej tam wątpliwości o inspiracje, własną konsekwentną drogę twórczą.
Czyli właściwie po co oglądać lub dlaczego nie oglądać? Może krótki rachunek
sumienia. Oglądanie prac innych daje jednak poczucie, że coś mogło się
w fotografii zdarzyć przed nami. Czasem odkrywamy kolejną Amerykę. Jednym
to odkrycie da pole do rozszerzenia własnych pomysłów, inni załamią ręce, bo
właśnie skończyli swój projekt, a tu Internet wypluwa, że ktoś to już
zrobił iks lat temu. Jak ognia boimy się porównań, doszukujemy się kolejnego
dna. Poznawanie i odnajdywanie niuansów w pracach innych może nas
jednak wynieść na wyższy poziom rozmowy o obrazie poza „ale to już było”.
1:0 dla oglądać.
Wielka historia fotografii to jedno, a nasze skromne
pstrykanie to jednak drugie. Mistrzów znać trzeba w każdej dziedzinie.
Zaczynam od górnej półki, bo przecież nie przyszłoby nam do głowy, patrząc na
zdjęcia Newtona, wypominać mu błędów technicznych, prawda? Patrzymy zatem
z religijnym uniesieniem na gwiazdy, naśladujemy i uczymy się od
nich: a to kompozycji, a to ugryzienia tematu. Twórczo. Ale już
widząc prace utalentowanego amatora, zaczynamy wątpić i krytykować. Po
objazdowej wystawie „Family of Man”, odmieniły się zainteresowania
fotografujących na całym świecie. Natłok obrazów, energia i emocje
z nich płynące sprawiły, że widzowie obiektyw skierowali w swoje
otoczenie. Jasne, powiecie, ale to legenda, to wystawa wszystkich wystaw, to mistrzowie
mistrzów. Tak wyszło jakoś, ale tak nie było wtedy, w 1955 r. Nikt nie
szedł tam oglądać TEGO czy TAMTEGO. Niektórzy zresztą TAMCI wtedy zaczynali,
byli gdzieś z początku. Górę jednak wziął przekaz, siła wyrazu, a nie
techniczne uwarunkowania. Zamiast komentować „potrafię lepiej”, widzowie masowo
ruszyli fotografować. 2:0 dla oglądania.
Oczywiście, można nie chcieć się inspirować. Jest to pomysł
na tworzenie własnego świata. Zamknięcie się na inne i obce obrazy podobno
zbliża do wykreowania swojej ścieżki. Mówią tak zwykle ci, którzy boją się zbyt
silnego wpływu oryginału. Że jakiś, raz zobaczony obraz ujawni się niechcący w
ich twórczości i swą obecnością sprowokuje widzów do komentarzy: było, było,
wyraźnie Salvador Dali! Oczywiście kompletnie nie wierzę w prawdziwość tej
tezy, bo ten zobaczony obraz nie musiał pochodzić z innej pracy fotograficznej,
a powiedzmy z reklamy telewizyjnej. Warto tych innych znać by odciąć się na
pomówienia z Dalim, że jednak bardziej Ballen albo inny Crewdson. Przekonuje
mnie jednak niechęć do wgryzania się w czyjeś prace, szczególnie kiedy
kończymy swoją. Wpływ stylistyki, sposobu edycji może być zgubny, gdy zbyt
powierzchowny, gdy nieprzetrawiony i pochopny. Iluż mamy już Milachów,
Dąbrowskich, studiujących właśnie w szkołach fotograficznych, nie mówiąc
o zalewie obrazów powstałych pod wpływem fascynacji japońską fotografią.
Wtedy nasuwa się wniosek, że może lepiej, jeśliby amator nie obejrzał tamtych
prac. Nie, nie, lepiej jeśliby obejrzał ich po prostu znacznie więcej. 3:0 dla
oglądania.
Obserwować by inspirować. Nie naśladować.
OdpowiedzUsuń