Używanie zdjęć w internecie, temat rzeka. Kwestie praw autorskich, licencji, odpłatności, itd, itp. Nauczyliśmy się bardziej przykładać do czytania dokumentów "polityka prywatności", nawet więcej patrzymy na regulaminy (których przecież nikt nie czytał?!). Uczymy się, dorastamy, internet także. Jest jedna zasadnicza sprawa jakiej internet dokonał na fotografii. Etam, zasadnicza. Drobiazg! Ale w szczególe tkwi diabełek.
Zdarzyło się to od któregoś momentu, nie od razu. Trudny jest do uchwycenia. Im bardziej internet się rozhulał, umożliwiał udostępnianie treści, autorzy zauważyli, że tracą kontrolę nad swoimi pracami. Podpis pod zdjęciem nie wklejał się, gdy zapisywany był plik. Na jakiś dyskach prywatnych lub nie, gromadziło się coraz więcej plików graficznych o tytułach przeróżnych. Jak kto był przytomny to wpisywał sobie dla pamięci autora, może datę, może źródło (to ostatnie, chyba tylko pracujący naukowo, nieprawdaż?). Generalnie jednak pliki anonimowe. To wtedy zaczęto podpisywać zdjęcia w zdjęciach. Nie, nie w metadanych zdjęcia, nigdzie nie zaszywając podpisu - tak uploadowali zdjęcia tylko profesjonaliści. Ale tak, ot po prostu: times new roman w którymś z rogów zdjęcia z nieodłącznym "©". Potem ewoluowały czcionki, kolory, rozmiary, dodawano adresy stron, a wreszcie znaki wodne. Co bardziej zapobiegliwi pisali kody uniemożliwiając użytkownikom stron na zapisywanie plików (jakby printscreenu zrobić nie można było a potem wyciąć obrazka w programie graficznym). Jest problem - jest rozwiązanie, bo nie może być pustki.
Dziś dysponujemy już ekstra zaawansowanymi metodami podpisywania zdjęć, a większość portali społecznościowych umożliwia udostępnianie plików z oryginalną treścią obok. Żeby autor był autorem.
Dobre praktyki do tej pory słabo się ucierają. A podpisać autora trzeba zawsze. Nie żadne "fot. archiwum", nie żadną instytucją. (mój ulubiony podpis to "materiały organizatora"). Fotografię wykonał fotograf, jakkolwiek by to nie brzmiało banalnie. Zawodowcy patrzą na temat oczywiście inaczej, z całą racją po ich stronie.
Potopu udostępniania nie zatrzymamy, z resztą to chyba wylewanie dziecka z kąpielą. Po to stworzono licencje creative commons. To znowu w kwestiach dobrych praktyk. Zdjęcia docierają do masowego odbiorcy. Im szerzej, tym lepiej. Jedni ubolewają, że ze swojej pracy nie mają należnego im zwrotu, inni ciągle uważają, że internet jest za darmo. To się jeszcze przez lata będzie ucierać i układać. Nie mam idealnego rozwiązania. Długo jeszcze będziemy powtarzać: podpisz autora, podpisz autora, podpisz autora..., dopisz źródło, dopisz źródło, dopisz źródło...
Ale dziś tylko dobre praktyki z dawnego sposobu używania fotografii. Tak, to prztyczek dla autorów podpisujących zdjęcia w ich obrębie. Wszystkie te przykłady mają co najmniej sto lat. Wszystkie poczynione amatorsko. I ten amator jednak nigdy po zdjęciu niczym nie pisał, choć jak widać pisał dużo, bo tak też przez lata używano fotografii. Przy zbiorowych zdjęciach, ewentualnie po latach amator-właściciel dostawiał dyskretny krzyżyk nad główką zmarłego. Tyle pisania po zdjęciach.
zdjęcia nieznanych autorów, ze zbiorów własnych, rep. jk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz