7 rooms (książka i wystawa) Rafała Milacha to jeden z ważniejszych projektów fotograficznych w polskiej współczesnej fotografii. Trudno znaleźć inny tak głośny: pokazywany w tak wielu ważnych miejscach, nagradzany w wielu konkursach związanych z książką, publikowany w prasie 'tu' i 'tam' - wszędzie. Wreszcie książka wydana w 2012 roku w nakładzie 1000 sztuk została wyprzedana w tempie, w jakim nikomu się to w Polsce dotąd w polu fotografii nie udało. Właśnie jest dostępne drugie wydanie, świeże, z drobnymi zmianami - "slightly redesigned", znowu w tysiącu sztuk. Wystawę zaś do marca 2014 można oglądać teraz w Danii, w galerii Brandts w Odense. Reedycja to dobry moment by przypomnieć cały projekt, rozmową, którą odbyliśmy o 7 rooms, szykując się do premierowego pokazu wystawy w Zachęcie.
Joanna Kinowska: 7 pokoi to wystawa i książka o zwykłych Rosjanach. Poprzez fotografie opowiadasz o szóstce młodych ludzi na przestrzeni kilku ostatnich lat. Dlaczego bohaterowie tego projektu mają być dla nas, widzów w Polsce, interesujący?
Rafał Milach: Kiedy jechałem pierwszy raz do Rosji, miałem zupełnie inny pomysł i nastawienie. Rysowałem sobie taki duży projekt Rosja: coś superglobalnego, opisowego, komentującego. Mniej więcej trzy lata zajęło mi dojście do tego, że nie jestem w stanie tego zrobić, że coś takiego mnie przerasta.
Kiedy przeglądałem negatywy, okazało się, że na większości zdjęć
są właśnie ci ludzie. Fotografowałem ich dodatkowo, trochę obok tego mojego
wielkiego wymyślonego projektu. Później odkryłem, że to, co jest na tych
zdjęciach i dotyczy moich bohaterów, jest znacznie ciekawsze od tego, co sobie
na początku wymyśliłem. Byli to ludzie, którzy otworzyli przede mną swoje
drzwi, oprowadzali mnie po swoich miejscach, pokazali mi swoje życie. Później
stawali się moimi przyjaciółmi. Z początku byli – jeśli można to tak określić –
punktami zaczepienia w Rosji. Z czasem okazało się, że oni i ich historie to
coś, do czego ja jako fotograf mogę się odnieść, że znalazłem swoją opowieść i
jeżeli mogę cokolwiek opowiedzieć o Rosji, to właśnie przez nich. Co więcej,
mieliśmy podobną historię. Oni urodzili się w Związku Radzieckim, ja w PRL-u.
Oni dorastali w czasie pierestrojki, u nas w tym czasie transformacja już
trwała, choć nie przebiegała w ten sam sposób. To właśnie wspólne doświadczenie
okazało się istotne i może być pewnego rodzaju kluczem do 7 pokoi. Trzeba też
podkreślić, że bardzo mało jest takich historii o zwykłych ludziach. Kiedy
robimy materiał np. o przerzucie narkotyków, to oczywiście występują w nim
zwyczajni ludzie, są jednak uwikłani w ten temat, bez niego nie byłoby
opowieści. Zwykli ludzie, sami w sobie, nie wydają się ciekawym tematem
medialnym.
Stąd właśnie moje pytanie: co ma nas zainteresować? Podglądamy
zwykłych ludzi?
W pierwszych latach moich wyjazdów do Rosji wielu znajomych
pytało: „Jacy oni są, ci Rosjanie? Czym się od nas różnią?”. Była to oczywiście
próba konfrontacji ze stereotypem – czy naprawdę na Syberii mają przez cały rok
minus 40 i czy chleją z niedźwiedziami. W pewnym sensie ten projekt pokazuje
„takich jak my”. Mieszkają w innym miejscu, funkcjonują w trochę innym
systemie, ale podstawowe rzeczy są bardzo podobne. To, że są Rosjanami, jest ważne, ale nie najważniejsze dla mnie.
Przede wszystkim są ludźmi, a potem mieszkańcami Rosji – najważniejszy zatem
jest ten uniwersalny, ludzki przekaz.
Jesteśmy w stanie cokolwiek opowiedzieć, kiedy odnajdujemy
rzeczy nam bliskie, które nas interesują i do których możemy się odnieść. Tutaj
właśnie jest okazja, by odnieść się do własnego doświadczenia.
Bez egzotyki.
Na początku było to dla mnie w pewnym sensie osobliwe. Nie
żałuję tego pierwszego etapu pracy, chyba potrzebowałem czasu, żeby zrozumieć,
czego tak naprawdę nie chcę robić. To pozwoliło mi złapać pewien dystans do
tego miejsca. Czasami wymyślasz temat, który chcesz robić i od razu zawężasz
sobie kąt widzenia. Tutaj tego nie było, bo projekt się formował bardzo powoli
i naturalnie.
Jak się przygotowywałeś do pierwszego wyjazdu?
Prawie w ogóle się nie przygotowałem.
Żadnych książek, obrazków?
Nic! Nie przed samym wyjazdem i nie specjalnie w ramach
przygotowań. Oczywiście, znałem prace Luca Delahaye, Carla de Keyzera czy
Anthony’ego Suau. Ich zdjęcia mi się bardzo podobały i dalej bardzo je cenię.
Uważam, że Beyond the Fall Suau jest
wspaniałym, monumentalnym projektem o Rosji. Tylko że te prace dotyczyły
rosyjskiej transformacji, tego, co wszyscy chcieli i w pewnym sensie dalej chcą
oglądać. To, co robi Sergei Maximishin, to też jest Rosja, ale taka, jaką media
pragną widzieć. To są superzdjęcia, mam jednak wrażenie, że te właśnie obrazy
pogłębiają klisze na temat Rosji, albo w pewnym sensie odnoszą się do świata,
który już był.
Całe przygotowania ograniczały się do przejrzenia kilku stron
internetowych i wysłania kilku maili do znajomych z zapytaniem, czy znają kogoś
w tych miastach, przez które będę przejeżdżał. Pojechałem zatem, z jednej strony,
z czystą głową, a z drugiej – z bardzo mocnymi obrazami, kliszami.
Co z tymi stereotypami? Nie pokazujesz Rosji takiej, jaką ludzie
chcą oglądać?
Każdemu fotografowi się wydaje, że pokazuje coś zupełnie innego
i na nowo. Potem się okazuje, że wszystko jest takie samo. To bardzo płynne.
Nie zakładałem, że pokażę taką Rosję, jak nikt inny przedtem. Tak naprawdę
dopiero po trzech latach jeżdżenia i robienia zdjęć zacząłem to, czym dzisiaj
jest projekt 7 pokoi. Wtedy przestałem odnosić się do zdjęć widzianych
wcześniej. Zdawałem sobie sprawę, jak bardzo blokowało to moją wypowiedź i
zawężało perspektywę. Postanowiłem, że będę robił to, co czuję i to, co –
przynajmniej w jakimś stopniu – rozumiem i ogarniam.
W 7 pokojach jest kilka obrazów-klisz, choćby sierp i młot z
Jekaterynburga. Tego rodzaju „spodziewane” widoki, które bezpośrednio kojarzą
się z Rosją, są jednak tylko drobnym akcentem w całości projektu. Gdybym je
usunął, pojawiłoby się niebezpieczeństwo, że ten przekaz stanie się aż nadto
uniwersalny. Umiejscowienie 7 pokoi, fakt, że to są Rosjanie, ma znaczenie. Ważne
też były proporcje między tymi dwoma rodzajami obrazów.
Zacząłeś od wyjazdu w poszukiwaniu członków swojej rodziny.
Potem, po trzech latach pojawił się właściwy kształt projektu, co miało miejsce
na warsztatach JOOP Swart Masterclass. A jak chciałeś go zakończyć? Miałeś już
komplet materiałów?
Fotografowanie zakończyłem wiosną 2010, był to mój ostatni
wyjazd do Rosji. Zrobiłem wtedy niewiele zdjęć, choć akurat takich, które były
bardzo celne w konkretnych sytuacjach, domykały całość. Potem rozpocząłem
kolejny etap pracy, tym razem nad tekstem i edycją zdjęć. Cały projekt tworzony
był z pozycji przybysza i obcego. Mój najdłuższy wyjazd trwał trzy miesiące,
zaś najkrótszy półtora tygodnia. Trudno w takich okolicznościach doświadczyć
prawdziwego życia codziennego. Metoda pracy mnie ograniczała i po jakimś czasie
zauważyłem, że pewne rzeczy zaczynają się wizualnie powtarzać. Żeby powiedzieć
coś więcej, musiałbym z nimi spędzić dużo więcej czasu, a na to nie mogłem sobie
pozwolić. Czyli najważniejszym momentem było stwierdzenie: „OK , już więcej nie
jestem w stanie pokazać”. Właśnie wtedy zorientowałem się, że za bardzo
zaprzyjaźniłem się z moimi bohaterami. Straciłem dystans
dziennikarza-fotografa, który zawsze powinien istnieć, nieważne, jak blisko
jesteś swojego bohatera. Przyłapałem się na tym, że usuwam niektóre sytuacje,
rezygnuję z pewnych rzeczy. To był wyraźny sygnał, że już więcej nie jestem w
stanie zrobić. Podczas ostatnich wyjazdów znacznie więcej było rozmów niż
zdjęć. To był też czas, kiedy zacząłem
dużo czytać i natrafiłem na Swietłanę Aleksijewicz. Zwątpiłem
wtedy w ogóle w wartość obrazu. Słowo okazało się dużo potężniejsze niż obraz.
I to mówi fotograf, dla którego fotografia miała zastępować tysiąc słów?
Teoretycznie tak. Ale ten jeden obraz, żeby rzeczywiście został
w głowie, musi być niezwykle silny, wyrazisty, musi przełamywać coś, co już
wiemy o jakimś miejscu, sytuacji, człowieku. Natomiast obrazy, które tworzymy w
trakcie czytania, łatwiej zapamiętujemy, silniej działają na naszą wyobraźnię. Gotowy
obraz przynosi nam skończony wizualny rezultat. Słowa dopiero zamieniają się w
obraz w naszej głowie. Ta interakcja między odbiorcą a twórcą jest dużo
mocniejsza niż w przypadku fotografii. Oczywiście, są takie obrazy, które
zostają w głowie natychmiast. Można zilustrować taki mechanizm na przykładzie
kartkowania gazety. Obraz jest ważny, mocny i jest pierwszą rzeczą, którą
przyjmujesz. Często dopiero potem zaczynasz czytać tekst. Tak jest na przykład
z moją książką 7 pokoi. Czytelnik zacznie od obejrzenia zdjęć, potem przeczyta sobie mniejsze teksty, bo
są też mniej wymagające, a na koniec wróci do tego dużego tekstu Swietłany
Aleksijewicz. Wizualne rzeczy idą na pierwszy ogień. Oczywiście, one mają
przyciągnąć, są bardzo ważne, ale tę więź zaczynasz odczuwać, dopiero kiedy spędzisz nad czymś trochę czasu, a
przeczytanie czegoś wymaga dużo więcej czasu niż oglądanie zdjęć. W pewnym
momencie pracy nad tym projektem bardzo żałowałem, że nie potrafię pisać ani
nie umiem przeprowadzać profesjonalnie wywiadów. Umiem opowiadać tylko obrazem.
Obrazem, któremu towarzyszy tekst innego autora (w książce), następnie zebrane przez ciebie wypowiedzi bohaterów (w książce i na wystawie) i wreszcie obrazy
zawierające tekst, czyli wywiady multimedialne (na
wystawie). To całkiem dużo słów. Opowiedz o multimediach. Czy to próba wydobycia słów na wierzch, ponad obraz?
Nagrywałem wywiady z moimi bohaterami, ale także kręciłem je
kamerą wideo. Fragmenty tych wypowiedzi znajdują się na wystawie, część jest w
książce. Kiedy kręciłem, to nie fotografowałem. Multimedia będą zatem
dopowiadać to, czego brakuje na zdjęciach.
Jesteś fotografem, opowiadasz obrazem, a na koniec masz taką furtkę, że bohaterowie dopowiedzą. Dlaczego posługujesz się wideo?
Z bardzo prostej przyczyny: nie jestem w stanie opowiedzieć wszystkiego
przy pomocy jednego narzędzia. To wynika z metody pracy i czasu spędzonego z
bohaterami. To, co oni mówią, świetnie dopełnia część wizualną. Ktoś z nich
opowiada o swoich wspomnieniach z czasów pierestrojki. Powstają jakieś bardzo konkretne
rosyjskie obrazy. Ich wypowiedzi dotyczą Rosji i całkowicie prywatnego
podejścia do ojczyzny. To oni o tym opowiadają, a nie ja. Gdybym próbował to zilustrować,
książka byłaby zbyt oczywista. Trudno też byłoby rozdzielić to, co ja mam do
powiedzenia o Rosji, a co oni.
W książce główną rolę gra tekst Swietłany Aleksijewicz, jest na
początku. Nie masz wrażenia, że można to odebrać w ten sposób, że twoje zdjęcia
są ilustracją jej tekstu?
Absolutnie nie. Bardzo bym się cieszył, gdyby ktoś zaczął od
przeczytania tego tekstu, zanim obejrzy zdjęcia. On buduje bardzo mocny
kontekst historyczny i społeczny, opowiada o tym, co się wydarzyło wcześniej, i
wpływa na to, co się dzieje teraz — mówi o Związku Radzieckim. Jego bohaterowie,
którzy nie potrafili przeskoczyć w nowy system, targnęli się na własne życie. W
drugiej części książki Związek Radziecki jest mglistym wspomnieniem z
dzieciństwa osób, które fotografuję. Zarówno bohaterowie Swietłany Aleksijewicz,
jak i moi są osadzeni w jednym i w drugim czasie równocześnie.
7 pokoi to sześć fotograficznych opowieści, ten siódmy pokój
został stworzony przez teksty i doświadczenia ludzi sprzed „mojej historii”.
Mimo że tych zdjęć jest dużo więcej, to czas poświęcony na przeglądanie jest
równoważny. A co z widzem, który na
wystawie ma tylko zdjęcia?
Wydaje mi się, że to dobrze, jeżeli książka, wystawa, multimedia
nie są o tym samym. Wystawa jest bardziej wrażeniowa, to jest obiekt, który
działa intensywniej. Musisz wejść, stanąć, przejść, podejmujesz fizyczny
wysiłek. Nie ma tam tyle miejsca na tekst, co w książce. Kiedy byłem na
wystawie Taryn Simon, dobrze mi się oglądało jej prace, natomiast dopiero
książka, którą kupiłem na wystawie, pozwoliła mi spokojnie ogarnąć cały projekt
włącznie z tekstem. Obejrzenie wystawy, samych zdjęć, zajęłoby mi pewnie jakieś
czterdzieści minut, ale spędziłem tam w sumie trzy godziny, czytając i
zastanawiając się nad towarzyszącymi wystawie tekstami. Było to wyjątkowo
męczące doświadczenie. Na wystawie istotną rolę pełni format prac i sam fakt, że jesteś
w konkretnej przestrzeni. W książce z kolei nie obcujesz ze zdjęciami tak jak
na wystawie. Pejzaż w małym formacie to zupełnie co innego, niż gdy jest na
ścianie, gdzie możesz poczuć przestrzeń. W książce zdjęcia są jedną ze
składowych, a na wystawie stają się bardzo często najważniejsze.
widok ekspozycji 7 Rooms – Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki / Warszawa, Polska (2012), fot. RM
Opowiedz o swoich bohaterach.
Są bardzo różni. Chociaż mój wybór był dość przypadkowy, okazał
się być przekrojowy, przynajmniej w kontekście Związku Radzieckiego, pewnej „złożoności” Rosji. Moi bohaterowie
to zwykli ludzie mieszkający na przedmieściach, nie są ani bogaci, ani biedni. U
nas należeliby do klasy średniej, która w Rosji tak naprawdę nie istnieje.
Najpierw poznałem Galę, która jeździ za granicę, zna obce
języki, wyszła za mąż za Francuza i ma z nim dziecko. Mieszkała najpierw w
Czechach, później we Francji. To była pierwsza osoba, która mnie ugościła w
Jekaterynburgu. Jestem z nią emocjonalnie związany, tak jakby była moją młodszą
siostrą. Ilekroć byłem w Rosji, zawsze ją odwiedzałem, spałem u niej w domu.
Byłem przy niej w różnych okresach jej życia: kiedy skończyła studia, później
poszła do pracy, miała problemy zdrowotne, następnie poznała swojego przyszłego
męża. Mam wrażenie, że przeżywałem to, co ona. Jej dziecko ma teraz rok.
Chłopiec, ma na imię Luka. Urodził się, kiedy już skończyłem projekt. Dużo
rzeczy się zmieniło, odkąd skończyłem zdjęcia.
Lena pochodzi z Kazachstanu, ma rosyjskie korzenie. Z zawodu
jest immunologiem, prowadzi badania. Mieszka w Moskwie, ale źle się tam czuje.
Nie pasuje do miejsca, w którym żyje, a nie może wyjechać. Jest osobą samotną,
w każdym razie była wtedy, kiedy ją fotografowałem. Wydaje mi się, że pochodzi
z dobrze sytuowanej rodziny, mają bardzo dużo starych zdjęć, ale nie chciała
opowiadać o jej przeszłości. Rodzina jest dla Leny bardzo ważna, cierpiała z
powodu rozłąki z krewnymi, którzy zostali w Kazachstanie. Głęboko przeżyła
śmierć bliskiej przyjaciółki, o czym opowiada. W momencie naszego spotkania
miała w sobie dużo smutku, to się chyba ostatnio zmieniło. Ciekawe, że każda z
tych osób opowiada w inny sposób o Rosji. Lena opowiada poprzez horoskop, który
jej zrobił dziadek współlokatorki. Dosłowne zdania wyjęte z tej wróżby i
rozmowy, które z nią odbywałem wcześniej, składają się idealnie na to, co w tym
horoskopie się pojawiło.
Mira pochodzi z Chakasji. Urodziła się w Moskwie, ale całe życie
spędziła w Krasnojarsku. Wcześniej pracowała w Muzeum Sztuki Współczesnej w
Krasnojarsku, ale teraz przeprowadziła się do Moskwy i pracuje w agencji
reklamowej. Mało jej na zdjęciach, to był właśnie jeden z problemów wizualnych.
Jest osobą, która w ogóle nie pasuje do Rosji — delikatna, eteryczna,
przezroczysta, zaś Rosja jest toporna, betonowa, grubo ciosana. W jaki sposób
to pokazać, jak oddać wrażenie tej osoby? Miałem bardzo dużo różnych portretów,
sporo sytuacji, ale to wszystko zupełnie nie współgrało z bohaterką. Nabrało
kształtu, dopiero kiedy zaczęliśmy to układać w książce. Obok Miry pojawiło się
kilka pejzaży z Krasnojarska. Te zimowe ulotne widoki, ogromne przestrzenie
syberyjskich pejzaży okazały się bardzo dopowiadające. Zauważyłem, że wystarczy
mi jeden jej portret. W efekcie to moja impresja na jej temat, coś bardzo
ulotnego i niestałego, jak ten parujący Jenisiej. Mira jest najmłodsza z wszystkich bohaterów, jej wspomnienia ze Związku
Radzieckiego były wyjątkowo mgliste. To wszystko układa mi się w jedno odczucie
— o ile inni mają jakąś bogatą historię czy są gdzieś mocno zakorzenieni, ona
jest bardzo nieuchwytna. Zestawy wystawowe są zbudowane w taki sposób, żeby
raczej oddać wrażenie, niż opowiedzieć bardzo konkretną historię osoby. Jest to
coś, co przypomina moodboard.
Sasza i Nastia z Jekaterynburga to ludzie, którzy żyją kompletnie
poza czasem. Stworzyli swój odrębny świat — mają własny rytm: śpią w dzień,
wstają w nocy, imprezują, trochę pohandlują w internecie, gdzieś tam pojadą.
Czas nie gra żadnej roli, robią to, na co mają ochotę. Są zupełnie
niedopasowani do otaczającej rzeczywistości. Zastanawiające, na ile jest to
kontestacja świata, a na ile lenistwo czy wygodnictwo. Z wszystkich bohaterów 7
pokoi tylko Sasza z Nastią znają się z Galą, między resztą nie ma żadnych
powiązań. Gala się śmieje, że oni „watu katajut”, to znaczy, że nic nie robią.
Mają bardzo dużą potrzebę niezależności — może właśnie przez to są jakby poza
czasem, wyjęci z realnego świata.
Stas z Krasnojarska jest prawdziwym „syberyjskim niedźwiedziem”.
Ma żonę (oficjalnie chyba nie są małżeństwem) i syna imieniem Arsenij. Kiedy
ich poznałem, syn miał dwa latka, potem, na zdjęciach, już sześć, poszedł do
przedszkola. Stas pracował w Tomsku, wiele podróżuje, czasem jedzie z rodziną,
czasami sam. Jest byłym dziennikarzem, tak jak żona z wykształcenia historykiem.
Teraz zarabia, pisząc teksty i przemówienia na potrzeby kampanii wyborczych, jeżdżąc
po całej Rosji, stąd wie, jak wygląda tam polityka, a także lokalne wybory. W
moim zestawie Stas
z żoną są jedynymi osobami, które interesują się polityką i są w
nią zaangażowane. Większość młodych ludzi kontestuje politykę, wszystko, co się
dzieje w kraju, z powodu niewiary w to, że mają na cokolwiek wpływ. Z drugiej
strony — są niesamowitymi patriotami. Wszyscy wiedzą, że to, co się dzieje, nie
jest dobre, ale bezgranicznie kochają swój kraj. W Rosji jest mnóstwo sprzeczności. Czasem wydawało mi się,
że już niektóre rozumiem, ale kolejny wyjazd udowadniał, że jestem w błędzie. Ze
Stasem zawsze rozmawiałem o polityce, w kuchni, o tym, co się dzieje, o wojnie
w Gruzji. Opowiadał historię Rosji poprzez historie kryzysów, które
przechodzili od rozpadu Związku Radzieckiego. U niego jest to przeplatane
osobistymi historiami. Jest patriotą, ale z bardzo krytycznym jak na Rosjanina
podejściem do ojczyzny.
Nad historią Wasi długo się zastanawiałem, czy ją w ogóle
umieszczać w tym zestawie, bo kiedy mówimy o „normalsach”, to nie myślimy o
transwestycie. Urodził się w jakiejś wsi pod Jekaterynburgiem, okazało się, że
jest gejem. Musiał uciekać z tej wioski do miasta, żeby poczuć się bardziej
anonimowo. Został lokalną gwiazdą sceny klubowej. W klubie poznał swoją przyszłą
żonę Janę. Mieszkają razem, mają dziecko i jakoś się kręci. Ona jest
bezgranicznie zakochana w Wasi, najpierw poznała jego sceniczną osobowość, a
potem tego zwykłego Wasię. Gdyby był tylko drag queen, pewnie bym zrezygnował z
tej historii, wiele już takich widzieliśmy. Ostatecznie przeważyło to, co mnie
zaintrygowało — podwójne życie Wasi, bycie normalnym kolesiem, który ma żonę i
dziecko. Czasami miałem wrażenie, że był uwięziony w swoim codziennym życiu
poza klubem. Rzeczywiście, było tak, że przychodził do domu i nic mu się nie
podobało. Chodził jakiś naburmuszony, zmęczony. Gdy zjawiał się w klubie —
rozkwitał. Jednocześnie bardzo kocha swoją żonę i córeczkę Tonię. Jest
niesamowicie twórczym i fajnym gościem.
Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora
Wrócić tak, ale czy dopowiedzieć, nie wiem, dzisiaj o tym nie
myślę. Widzę, jak bardzo zmieniło się ich życie przez te siedem lat, a w
ostatnim okresie, kiedy już przestałem robić zdjęcia, miałem wrażenie, jakbym blokował
kolejne metamorfozy moich bohaterów.
Polityka zawsze pojawia się w rozmowach. Ile jest jej w fotografiach?
Prawie wcale nie ma. Za wszelką cenę chciałem jej uniknąć. To
pierwsza klisza, która nam się kojarzy z Rosją. Jest na jednym zdjęciu — kadr z
kampanii wyborczej, do której Stas układał teksty. Mieszkał w wynajętym
mieszkaniu w Aczyńsku i akurat w lokalnej telewizji leciały spoty reklamowe z
udziałem jego kandydatów. Jeżeli polityka miałaby się pojawić, to tylko w takim
osobistym wymiarze. I Stas opowiada trochę o polityce, i Wasia, ale w
kontekście prywatnych doświadczeń. Wszyscy coś wspominają, np. Lena mówi o tym,
że śnił się jej Putin. Są pewne bardzo osobiste doświadczenia polityki i samej
Rosji.
Jak twoi bohaterowie odbierają 7
pokoi?
Wasia, kolega Miry obejrzał te zdjęcia i powiedział: „No, tak
właśnie u nas jest”. To chyba dobrze. Na samym końcu pojawił się mały problem z
jednym z bohaterów. Wysyłałem do nich informacje o publikacji w „Newsweeku”.
Lena odpowiedziała, że odżegnuje się zupełnie od swojego wizerunku sprzed kilku
lat, uważa, że to zupełnie nie ona. Wyjaśniłem, że wszędzie jest napisane, że
zdjęcia powstały w latach 2004–2010. Jeżeli coś się zmieniło przez ostatni rok,
to nie ma już wpływu na projekt. To zapis moich wrażeń na jej temat i jej
otoczenia w bardzo konkretnym czasie. Zastrzegałem od początku, że celem mojej
pracy będzie wystawa i książka. Oprócz aparatu był dyktafon, spędzaliśmy czas
wspólnie i rozmawialiśmy. Sytuacja się wyjaśniła i historia Leny jest w
projekcie. Dla mnie najważniejszą sprawą w 7 pokojach jest moja relacja z tymi
ludźmi. Nie chciałbym nikogo krzywdzić tym projektem. Wydaje mi się, że jest
bardzo delikatny, wyważony.
Większość bohaterów zareagowała bardzo pozytywnie. Stas
powiedział: „Rafał, zrobiłeś więcej niż całe rosyjskie Ministerstwo Kultury
przez ostatnie dziesięć lat”. I to mnie trochę przeraziło. Mam nadzieję, że to nie
wygląda jak reklamówka ani propagandowy obrazek w rodzaju: „Rosja i Rosjanie są
cool”.
Czy te zdjęcia, które mamy na wystawie i w książce, są też w
twoim lub twoich bohaterów albumach rodzinnych?
Niektórzy
mają ich sporo, bo za każdym razem przywoziłem stertę
zdjęć. dużo takich, których nie znajdziecie ani na wystawie, ani w książce.
kiedy pokazywali mi jakieś swoje rodzinne archiwum, zdjęcia czasami były
poprzetykane moimi fotografiami.
Jakie
to robiło na tobie wrażenie?
Jest
to z pewnością niesamowita ilustracja tego, co osiągnąłem. Nadajesz kolejne
znaczenie zdjęciu, zaczyna się jego dalsze życie. Powiedzmy, że taki album rodzinny
ma sześćdziesiąt stron, a moje zdjęcia w nim zajmują jedną lub dwie karty. Jest
to mały fragmencik życia, w które mnie wpuścili, ale poza tym fragmencikiem jest
cała ich historia.
Dotychczasowe prezentacje wystawy:7 Rooms – Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki / Warszawa, Polska (2012) dokumentacja + wydarzenia
7 Rooms – C/O Berlin / Niemcy (2012)
7 Rooms – Museum of History of Photography / St. Petersburg, Rosja (2012)
7 Rooms – Fotodoc / Moskwa, Rosja (2012)
7 Rooms – Noorderlicht Photo Gallery / Groningen, Holandia (2012)
Rozmowa została przeprowadzona we wrześniu 2011 roku, opublikowana w lutym 2012 w gazecie towarzyszącej wystawie "Rafał Milach. 7 pokoi" w Zachęcie - Narodowej Galerii Sztuki. Cała gazeta dostępna na portalu otwartazacheta.pl / Tekst rozmowy jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 Polska. Treść licencji na stronie CC.
linki:
strona autorska Rafała Milacha
książka "7 rooms" 2.wydanie
dokumentacja z wydarzeń wokół wystawy w Zachęcie na otwartazacheta.pl
video ze spotkania z Rafałem Milachem na wystawie w Zachęcie
świetne fotografie. Bardzo dużo mówią o miejscach gdzie były robione
OdpowiedzUsuńbardzo interesujące dziękuję za odświeżenie, nie byłem w początkowej fazie wywiadu w Zachęcie. Z przyjemnością ponownie sięgnę po książkę, może tym razem przeczytam też tekst?
OdpowiedzUsuńdoskonałe zdjęcia, doskonały pomysł na zorganizowanie czegoś ciekawego
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten post, a fotki są super :D
OdpowiedzUsuńPierwsze zdjęcie i trzecie są najlepsze! :)
OdpowiedzUsuń