Cannes, France, 1975©Elliott Erwitt/Magnum Photos
Tak jakoś się stało, że najpopularniejszą teorią dotyczącą fotografii jest ta ułożona przez Henri Cartier-Bressona w 1955 roku. Ponoć to dzięki jego przyjaciołom znamy ją wszyscy, bo to oni namówili fotografa, by jakoś opisał swoją filozofie robienia zdjęć. Tak powstał "Moment decydujący" (właściwa chwila, odpowiedni moment, decydujący kadr, itd, bo różne były tłumaczenia) czyli: L'instant décisif / The Decisive Moment.
Na swojej monograficznej wystawie w londyńskiej Atlas Gallery Eliott Erwitt przekonuje: "Zwykle jest jeden najlepszy moment, by pstryknąć zdjęcie, jako przykład służy >klisza< Henri Cartier-Bressona o momencie decydującym. Ale wówczas, co zrobić z niedecydującymi momentami?Przecież one też mogą być podobnie wzruszające, kiedy dodają coś do historii."
Na wystawie "Sequentially Yours. Sekwencje fotograficzne albo niedecydujący moment" Erwitt prezentuje zdjęcia niesamodzielne, kilku klatkowe historie - od dwu do dwudziestu. W materiałach prasowych czytamy, że zdjęcia ukazują "non-event" - "nie-wydarzenia", nieistotne chwile, które zostały zarejestrowane przez autora w wolnej chwili, pomiędzy zadaniami, w trakcie innych prac na całym świecie. Wystawę można oglądać do soboty włącznie, do 19 marca.
Ja zaś się zastanawiam nad szaloną modą by naśladować HCB w jego pomyśle na idealną klatkę, podczas gdy nie istnieją nośne teorie czy pomysły na działanie w sekwencjach i seriach. Oczywiście zauważalna jest zmiana jaka nastąpiła gdzieś u początków lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy artyści chętniej w fotografii artystycznej posługiwali się złożonymi wypowiedziami fotograficznymi, zamiast ujmować ideę w jednym kadrze. Nie ma jednak natychmiastowego skojarzenia jeśli chodzi o serie, że pierwszym czy najważniejszym teoretykiem bądź praktykiem był ten czy tamten fotograf. Oczywiście możemy sobie przypominać Edwaerda Muybridge'a jeszcze z XIX wieku, ale wtedy chodziło o co innego, następnie Ed Ruscha czy Duane Michals, ale to też jakby w praktyce, więcej może też zdziałał Bernard Plossu. Możemy wskazywać każdego fotografa, na którego działał film i kino, lub też odwrotnie.
Erwitt mistrz ironii w jednym kadrze, pokazuje ile często ciekawostek i możliwości opowiadania historii tracimy wybierając jedną klatkę, zamiast pokazywania kilku. Mi się zaś marzy oglądanie gazetki dla dzieci ze słynną zabawą "wskaż 10 różnic" na fotografiach (nie tylko rysunkach!) i tak jak u Erwitta w "Sequentially Yours", nie zaś fotoszopowanych kadrach. Ah!
St. Tropez, France, 1979©Elliott Erwitt/Magnum Photos
Bardzo interesujący tekst :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z przyjemnością:).
OdpowiedzUsuńA Walker Evans i Robert Frank? Obaj pracowali nie pojedynczymi, idealnymi kadrami, a sekwencjami właśnie i za to ich kochamy ;-)
OdpowiedzUsuńZawsze jak oglądam serię fotografii, taki "ciąg montażowy", kojarzy mi się to z ujęciem filmowym.
OdpowiedzUsuńMontażysta filmowy - zwłaszcza przy dokumencie - wybiera z danego nakręconego ujęcia, który może trwać kilka minut, najbardziej znaczący/e momenty.
Fotograf, który pracuje "seryjnie" dokonuje też taki wybór, ale wycinając z rzeczywistości (a nie z nakręconego ujęcia) pojedyncze klatki (a nie 'pod-ujęcia').
No i pozostaje tylko ułożyć je w jakiejś kolejności (nie koniecznie tą w której zostały zdjęte) czyli montaż!
Zwracam uwagę na to, że Elliot Erwitt nakręcił w swojej karierze fotografa pięc filmów krótko-metrażowych. Oczywiście pełne jego ironii i poczuciu humoru. Polecam!