wtorek, 29 stycznia 2013

Promised Land / Ziemia Obiecana Andrzeja Kramarza

Andrzej Kramarz, z serii Promised Land, Las Vegas, Nevada / dzięki uprzejmości autora

Jesienią 2012 Andrzej Kramarz kupuje vana, drukarkę, papier fotograficzny i wyrusza w wymarzoną podróż przez 48 stanów USA. Podróż przed siebie. Zupełnie bez planu, także "fotograficznego". Jedyne co zakłada to, że - po pierwsze: utrzyma się ze sprzedaży wykonanych podczas podróży zdjęć i po drugie: że podróż może mu zająć 10 miesięcy.
Jak sam mówił, stawia na szali 20 lat doświadczenia zawodowego, w kraju w którym nie jest tak znany jak w Polsce, w tych nowych warunkach, chce jednak robić to co potrafi najlepiej - fotografię.
To nie jest projekt, nie ma żadnego statement'u - po prostu jadę...i nawet nie myślę o tym jak o podróży tylko jak o kawałku mojego życia. Nie chcę nigdzie szczególnie dotrzeć. Patrzę, patrzę, patrzę.  Nawet zdjęcia, podobnie jak ja sam, nie mają backupów ... po prostu dzieje się. 

Dzieje się, możemy to zobaczyć - Andrzej publikuje zdjęcia z tej wędrówki na swojej stronie. W ramach życia z fotografii, każdy kto posiada internet i konto w paypalu może "wlać kilka galonów paliwa do baku" na dalszą podróż a w zamian otrzymać odbitkę, niedużą, ale numerowaną - a są tylko w dwu egzemplarzach (+2 AP).
Andrzej Kramarz, z serii Promised Land, Las Vegas, Nevada / dzięki uprzejmości autora

Niestety pod koniec listopada przychodzi do nas smutna wiadomość o wypadku Andrzeja, skasowanym samochodzie i braku szans na dalszą trasę...
Pozbierałem się już do kupy i nie chce się poddawać!
Znalazłem już jakąś kiepską pracę w Las Vegas i chcę odkupić samochód aby spróbować ruszyć dalej w styczniu; kontynuować całe przedsięwzięcie. 

I to jednak nie przyniosło oczekiwanych rezultatów:
Musiałbym spędzić w fabryce jeszcze sporo czasu, aby odłożyć na samochód i jakiś zapas na dalszą podróż. Tak więc zdecydowałem się zdobyć wsparcie poprzez Kickstartera, formę finansowania społecznościowego, która zawsze pozwala mi odwdzięczyć się za dokonane wpłaty (na przykład odbitkami): www.kickstarter.com/projects/1535465975/promised-land

Andrzej Kramarz, z serii Promised Land, Colby, Kansas / dzięki uprzejmości autora

Pomimo entuzjazmu przyjaciół początki obecności projektu na stronie nie wskazują na jego powodzenie.

Ponieważ bardzo wierzę w to, co robię, a „Promised Land” traktuję bardziej jak życie, o które warto walczyć niż kolejny projekt fotograficzny, zdecydowałem się podjąć ostatnią próbę kontynuacji podróży. Przygotowałem ofertę sprzedaży kolekcji zdjęć, która pozwoli mi na dokończenie całego przedsięwzięcia. Niestety czasu pozostało niewiele, dlatego zainteresowanych bardzo proszę o składanie propozycji do 10 lutego 2013 roku.

Andrzej Kramarz, z serii Promised Land, Gonzales, Texas / dzięki uprzejmości autora

Andrzej Kramarz, z serii Promised Land, Maryville, Missouri / dzięki uprzejmości autora

Miejsce Fotografii także wierzy w to co robi Andrzej - zachęcamy gorąco wszystkich do wsparcia! Można zacząć od dolara, a za 10 dolarów odbitka! (mniej więcej 31 zł!!!) Na kontynuację podróży potrzeba jednak wiele dolarów... Kincstarter kończy się 4 lutego. Do 10 lutego można zgłosić się po zestaw portfolio i "jedyne" 720 sztuk odbitek...w specjalnej cenie. szczegóły tutaj

No, proszę Państwa, zrzuta! Nie dajmy mu tak "łatwo" zawrócić!

Andrzej Kramarz, z serii Promised Land, Maryville, Missouri / dzięki uprzejmości autora

linki:
Kickstarter - projekt Andrzeja
Andrzej Kramarz: strona autorska

sobota, 26 stycznia 2013

Pijane Cardiff i fotografia dokumentalna.

Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora

Pijani Cardiffczycy. Temat w tej chwili właściwie już oklepany. Maciek Dakowicz sfotografował weekendowe imprezy w stolicy Walii. Mieszkał tam przez kilka lat. Robił zdjęcia. Zrobił z tego tematu – jak sam podkreślał – swój główny projekt. W końcu 2010 roku ukazała się publikacja – wielki album Sophie Howarth i Stephena McLarena „Street Photography Now”. A tam jeden Polak. Dakowicz. Publikacja, o której wielokrotnie wspominałam w ‘miejscu’. (Publikacja, z której wystawę udało nam się sprowadzić do Warszawy i Krakowa na przełomie 2011 i 2012.)
Dakowicz pokazał te zdjęcia w Polsce, w Białymstoku w Galerii Sleńdzińskich w kwietniu i maju 2011 roku. Wystawa monograficzna i dotycząca tylko tego projektu. W mediach – cisza. Tylko lokalnie i bez odzewu.
Ale już kilka miesięcy później, we wrześniu i październiku 2011 trudno było otworzyć lodówkę by z niej nie wypadł Dakowicz i pijane Cardiff. W Walii, w całej Wielkiej Brytanii rozgorzała gorąca dyskusja. A jak mówią „o naszym” na Wyspach, to w Polsce media też ruszyły do ataku. Największe tytuły napisały, telewizje nawet pokazały. Duży Format zamieścił duży artykuł Agnieszki Wójcińskiej i zdjęcie gościa w różowej sukience na okładce. 

 Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora


W końcu 2012 znowu o Maćku głośno. Choć już może nie tak jak powinno, gdy Thames & Hudson, ten sam wydawca co „Street Photography Now” opublikował monografię „Cardiff After Dark”. Pierwszy Polak ze swoją książką w tym wydawnictwie. Znowu sukces! Właśnie (i wreszcie) otworzyła się wystawa „Cardiff po zmroku” w Leica Gallery w Warszawie (Blue City). Czynna będzie do 4 marca. 26 lutego za będziemy mogli porozmawiać z Maćkiem o jego projekcie.

Ale czy tu jest jeszcze o czym rozmawiać? Skoro wypowiedziały się setki Walijczyków, socjologowie, politycy, dziennikarze itd., to czy tematu nie wyczerpaliśmy? Pozostawałoby tylko zapoznać się z projektem, obejrzeć zdjęcia na wystawie czy w książce. O „CAD” mówiono w kontekście stylu życia, kondycji człowieka XXI wieku, o emigracji i imigracji, portretu zbiorowego i wreszcie odmieniano przez wszystkie przypadki fotografię uliczną. Tematy wysycone, z każdego punktu. A jednak chyba jest o czym porozmawiać, skoro w dzisiejszej Rzeczpospolitej (26 stycznia 2013) dziennikarz Jacek Tomczuk zastanawia się nad sukcesem Maćka i tym co to jest fotografia dokumentalna.

Jak wygląda współczesna fotografia dokumentalna, ta, którą pokazuje się w ambitnych galeriach, i ta, o której lubią pisać krytycy w poważnych gazetach? Na ogół tak, że na pierwszy rzut oka nie wiadomo, o co w niej chodzi. Obraz jest w odwrocie, liczy się przede wszystkim stojąca za nim koncepcja. Zanim popatrzysz, przeczytaj. Poważni fotografowie nie wierzą w stare, dobre dokumentalne zasady z „prawdą" i „pięknem" na czele. Odbiór zdjęć, tak jak sztuki współczesnej, wymaga coraz większego intelektualnego zaplecza. Mało kto trwa na zbudowanych dawno temu pozycjach, że ma być po prostu „ładnie", „ciekawie". cały artykuł tutaj


Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora

Na bogato. Zastanowiłam się w skupieniu czy wolno mi zabierać głos w tej dyskusji, skoro jestem kuratorką tej ekspozycji w Leica Gallery, i razem z Maćkiem planuję kolejne odsłony tej wystawy w Polsce. Czy to nie będzie zbyt jednostronny głos i zawsze broniący autora? Ale przecież tu nikt nie atakuje Dakowicza, tylko opowiada coś o fotografii dokumentalnej. To chyba mogę coś dorzucić…

Wróćmy do 2004 roku. Dorota Jarecka opublikowała w Gazecie Wyborczej tekst „Świat przedstawiony”, który wywołał dyskusję… Bardzo płytko opowiedziała wówczas o fotografii reporterskiej. „Odkryła” fotografię dokumentalną i chyba nie doczytała za wiele w tym temacie. Efekt – burza. Z piorunami. Tekst ten przywoływany jest na co drugim wykładzie, spotkaniu, dyskusji na temat fotografii dokumentalnej. Zamiast bić w Jarecką i jej „odkrycie”, chyba warto spojrzeć z boku. No nie było dyskusji merytorycznej na łamach prasy czy chociażby Internetu o tym czym jest dokument w Polsce, o polu sztuki,  o kategoriach, o definicjach, o pojęciach i efektach. Tekst Jareckiej otworzył ogromną dyskusję. Zarówno w prasie, jak i w galeriach. W dodatku powiedzmy toczy się do dziś. Adam Mazur dwukrotnie odwołał się do tego tekstu, prowokacyjnie tytułując wystawy: „Nowi dokumentaliści” w 2005 roku oraz „Świat nieprzedstawiony” w 2012.

Czemu zatem odgrzebuję ten tekst? Bo uderza mnie podobieństwo tychże artykułów. Obydwa mówią o tej samej kwestii fotografii dokumentalnej w polu sztuki. Różni je ładnych 9 lat (8,5)! Tomczuk opowiada o „kwintesencji fotografii ulicznej” a potem analizuje dokumentalną. Teoretycznie ma rację, ale jego uproszczenie jednak może nie być czytelne. Problem też w tym, że utożsamia gatunki. (O ile w ogóle street jest gatunkiem…bo trochę definicje uwierają.) I załóżmy, że nie robi nic niestosownego, to właśnie sobie zaprzecza. Fotografia uliczna jest płytsza formą od fotografii dokumentalnej. Właśnie po projekcie, konsekwencji, rozmachu itd., poznajemy na ile fotograf jest niedzielnym pstrykaczem (tłum z cyfrówką) a na ile świadomym dokumentalistą. Spłycając i generalizując: nazwanie kogoś streetowcem nie jest komplementem. Określenie: fotograf dokumentalny jest tutaj zaszczytem.


 Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora


Bardzo trudno spośród trendu ulicznej fotografii znaleźć konsekwentnych autorów, prace wybitne i uniwersalne. Zwykle są to przecież pojedyncze klatki, „prawdziwe” i „piękne” i „ciekawe”. Niewielu porywa się na układanie pomiędzy pojedynczymi strzałami historie. Między tymi niewieloma jest właśnie Dakowicz. To czy popatrzymy na jego cykl pod kątem fotografii ulicznej czy dokumentalnej – to już drobiazg. Kłopot dalej w tym, że Tomczuk błędnie stawia sprawę: „obraz jest w odwrocie”. Nie dlatego, że obraz ma być dopowiedziany tysiącem słów, które kiedyś zastępował. Nie, nie. Fotografia uliczna jest przyjemna, urywkowa, zajmuje nam mało czasu, to takie haiku, błysk i chwila. Projekt dokumentalny nie zawsze wymaga ogromnego opisu. I znowu – zależy od kontekstu i miejscu siedzenia. Projekt Dakowicza czyta się bez całego towarzyszącego tekstu. Czy to coś w nas zmieni, że mówimy o Cardiff a nie innym mieście? Co możemy tam dopisać?

Stojąca za projektem koncepcja się liczy tylko jeśli zdjęcia go udźwigną. Jeśli trzeba przeczytać tekst, przeanalizować książkę by zrozumieć kilka fotografii, wówczas z pewnością autorowi chodziło o coś innego niż opowiadanie historii fotografiami. A jednak fotografia dokumentalna to historia obrazkowa. Pytanie tylko co gra rolę główną, czy obraz jest ilustracją, czy słowa tłem? Są projekty, znakomite i wielkie – których nie dotkniemy bez tekstu…  No są. To najwyraźniej uwiera dziennikarza. Ale może one są właśnie z innego porządku? Może ze sztuki, może z reportażu, może z literatury. Kilka słów wyjaśnienia i pracowanie seriami – to dzisiejsza konieczność, stan obowiązujący. Co w tym wstępniaku jest, to kwestia zasadnicza i to ona podaje kontekst odczytania: czy mamy być ukierunkowani, czy dostarcza informacji, których w zdjęciach nie ma, czy dostarcza faktów, czy jest faktycznie nadrabiającym za zdjęcia tekstem quasi literackim. Zero generalizacji. Konkrety.

Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora

Też mam jeden konkret. Un-posed. Kolektyw polskich fotografów – „ulicznych”. W składzie grupy są zawodowi fotografowie, są i pasjonaci. I z cyfrówkami i z analogami. Są dokumentaliści, są i fotografowie ślubni. Jest też i Dakowicz. Łączy ich podejście „streetowe”. To jest mniej więcej to co mamy na myśli mówiąc „fotografia uliczna” – podejście, nie zaś efekt jako taki. Podejście: nie pozować, nie ustawiać, łapać na gorąco ludzi w przestrzeni publicznej. I jeszcze wróćmy do Tomczuka: „Poważni fotografowie nie wierzą w stare, dobre dokumentalne zasady z „prawdą" i „pięknem" na czele.” Na stronie Un-posed mamy „galerię pionierów”. A tam… Dziworski, Tomaszewski, Rolke, Pniewski, Krzemiński. Pionierzy robili zdjęcia reportaże i pojedyncze klatki. To właśnie ich szkoła, fotografia humanistyczna, to właśnie zastępowanie słów obrazem – złożonym, interesującym, wciągającym, mówiącym za siebie. Jeśli zatem na nich powołuje się grupa młodych – to chyba ten obraz ciągle jest pierwszoplanowy?

Trudno mi ugryźć co miał na myśli Tomczuk pisząc te słowa o zapleczu intelektualnym, „zanim popatrzysz, przeczytaj.” Może coś konkretnego? A jeśli ogólnie, chyba musimy wrócić nie tylko do Jareckiej z 2004 roku, ale do dyskusji około konceptualnej z lat 1971-1977… Może nie dziś jednak.

Ostatnie już dwie sprawy związane z tekstem Jacka Tomczuka… „Współczesna fotografia dokumentalna, ta, którą pokazuje się w ambitnych galeriach, i ta, o której lubią pisać krytycy w poważnych gazetach?” Krytycy? Poważne gazety? Trochę mnie to bawi. Nawet nie trochę. To jest dla mnie wydumana sytuacja. Krytycy piszą tylko o wystawach, które się odbywają lokalnie. Nie piszą o projektach w książkach ani o projektach, które są pokazywane na świecie. Trudno zatem wciągnąć w dyskusję projekty Susan Meiselas (ile tam czytania?!) czy Joela Meyerowitza („streetowca” który też pisał) – bo nigdy nie było ich wystaw w Polsce. Żaden krytyk o tym nie wspomniał w poważnej gazecie.

A na prawdę ostatnia-ostatnia sprawa…koniec artykułu. Teraz muszę już tylko udowodnić, że nie jestem fotografem jednego materiału – opowiada (Dakowicz). Udowadnia to w Indiach, nie stawił się nawet na swój wernisaż w Warszawie. Czekamy na kolejny wielki materiał Maćka, a w międzyczasie czekamy na jego przybycie do Warszawy. Wernisażu nie było, bo nie było autora. Proste. „Nie stawił się” brzmi, jakby miał co najmniej muchy w nosie. Nie gwiazdorzy, tylko żyje po swojemu. Wolny termin w kalendarzu był na luty i wtedy zajrzy do stolicy – 26 lutego spotkanie w Leica Gallery. Może porozmawiamy o naturze fotografii ulicznej, reporterskiej, dokumentalnej? A może jeszcze o pijaństwie, zabawie, etyce itd… Zapraszam.  

linki:
wystawa Maćka w Białymstoku, zapowiedź wg Fotopolis

Jacek Tomczuk "Gorączka sobotniej nocy w Cardiff", tekst w Rzeczpospolitej 

Fototapeta – dyskusja z 2004 roku: wszystkie teksty w jednym miejscu: Jarecka, Grygiel, Wójcik i Kenig, Wilczyk

kolektyw Un-posed.com: pionierzy

Hanna Rydlewska o wystawie „Świat nieprzedstawiony” w natemat

piątek, 18 stycznia 2013

Marian Fuks / Przewrót majowy

/zbiory prywatne. rep. jk


Marian Fuks, Przewrót majowy, Warszawa, 12 maja 1926
Dwa dni po ukonstytuowaniu się nowego rządu pod kierownictwem Wincentego Witosa, Marszałek Józef Piłsudski w towarzystwie generała Gustawa Orlicza-Dreszera idzie na spotkanie z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim. Zakończona niepowodzeniem rozmowa stanie się bezpośrednią przyczyną przewrotu majowego. Utworzona przez Piłsudskiego Sanacja sprawowała autorytarne rządy do II wojny światowej. Do spotkania doszło na moście imienia Księcia Józefa Poniatowskiego. /4 z 42/

- - - -  


Do niedawna w akcji "Fotoikony" zdjęcie Piłsudskiego na moście było wykonane przez fotografa nieznanego. Tak znaleźliśmy je w NAC i baliśmy się jednoznacznie stwierdzać autora. A tutaj...pocztówka z końca lat 1920tych i wpisany autor: Marian Fuks. 
To kolejna "zdobycz" akcji "Fotoikony". (Niebawem jeszcze większa!)
Poprawiamy zatem, dopisujemy autora, a o historii zdjęcia można poczytać we wcześniejszym wpisie, zaś inne zdjęcia Mariana Fuksa w zbiorach NAC - tutaj.


czwartek, 10 stycznia 2013

przed i po / na placu Tiananmen w 1989

Co się działo przed momentem złapanym w ikonicznym zdjęciu? No i co potem? Jako przykład plan Tiananmen z 4 czerwca 1989 roku. Zbieżność dat ciągle mnie fascynuje.Zdjęcie w świecie znane w skrócie jako "Tank Man".

Zdjęcie Terrila Jonesa pierwszy raz opublikowano w 2009 roku. Więcej o tym w LENS. Widać na nim tego samego samotnego studenta, który dopiero idzie w kierunku czołgów. Czołgów, które są dobry kawał dalej. Zdjęcie funkcjonuje też w sieci wykadrowane, by łatwiej było dojrzeć bohatera w białej koszuli.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam to zdjęcie (przynajmniej posiadając jaką-taką świadomość świata) w książce z najlepszymi zdjęciami z Timesa, pewnie w czasach liceum, serce mi stanęło. Przejęłam się losem tego gościa no i tym...czy przeżył?
Zdjęcia w tym samym monecie wykonało dwu fotografów Stuart Franklin z Magnum i Jeff Widener z AFP. Jeden dostał World Press Photo drugi nominację i finał Pulitzera.
Stuart zrobił całą serię zdjęć, za całość otrzymał własnie WPP. Student wskoczył na czołg. Potem znika ze zdjęć. Co dalej... będę szukać.

Stuart Franklin ze strony Kings Academy 

Na koniec, refleksja. Trudniej i łatwiej o ikoniczne zdjęcia dziś. Trudniej, bo trzeba wydobyć to jedno i ważne w zalewie obrazów. Trudniej, czy mamy takie wydarzenia, tak nieobfotografowane by z nich wybrać "to" zdjęcie? I trudniej, bo trzeba w te zdjęcia się patrzyć wiele razy, czy ktoś czegoś nie podmienił, nie podkręcił, itd. No i wreszcie łatwiej...o przeróbki. O trafienie do szerokiego odbioru i fascynacji fotoszopem. Te zdjęcia też zmieniają wydźwięk, kiedy przechodzą taką "śmieszną" drogę. Zobaczcie pod link - tam nawet słynny Keanu na ławce...w Pekinie.