wtorek, 21 czerwca 2016

Confused - jeszcze o McCurrym.


6 maja 2016 się zaczęło, a już 30 było po wszystkim.
I cisza. 
Chodzi oczywiście o głośny fotoszopowy skandal ze Stevem McCurrym w roli głównej. 
Naiwnie sądziłam, że będzie huczało. A tak tylko trochę mocnych słów, jeszcze więcej miałkich argumentów. Było też kilka remake'ów zdjęć McCurrego - mój ulubiony zniknął po kilku godzinach z internetu. I tak Wam opowiem co na nim było: słynne zdjęcie z Taj Mahal, a w tej cudownie niezmąconej wodzie pływał sobie piękny rekin. 
Trochę się pośmialiśmy. Poczytaliśmy sporo za i przeciw. Były też internetowe bójki na forach, między konserwatystami na straży zasad i zawodu, a żądnymi ładnych obrazków. 
Nie będę powtarzać całej historii. Po tekście dla Fotopolis.pl "Odwagi Panie McCurry" i jeszcze kilku komentarzach z fb/miejscefotografii, wyszło, że mam nową specjalizację w mccuryzmie właśnie. Cisza ciszą, ale będę tupać nogą dalej!

30 maja Steve McCurry udzielił wreszcie wywiadu, w którym wypowiedział się dla "Time" w całej tej sprawie. Właściwie powtórzył to, co wyciągnęli od niego redaktorzy PetaPixel, zaraz po pierwszej "wpadce". 

Jaki mamy bilans:

- kilkanaście zdjęć McCurrego w formie gifów krąży po internecie - budzą uśmiech i zdziwienie. Zmiany, których dokonał są kuriozalne! Zamiast wykadrować lekko zdjęcie, posłużył się zabronionymi dla fotoreportera narzędziami. Prostowanie chaty w Afryce, serio? 

- laborant, asystent, ktoś kto był ponoć odpowiedzialny za niedopatrzenie produkcji na pierwszym zdjęciu - stracił pracę. Szukam w necie już któryś dzień jakiś przeprosin, cokolwiek. Nic. Wygląda na to, że pracę stracił trwale. 

- Agencja Magnum, World Press Photo - cisza. Dlaczego mieliby cokolwiek powiedzieć? Magnum - bo od lat wyznacza standardy w fotografii reportażowej i dokumentalnej, jest legendą. Do niej należy m.in. owa legenda McCurrego. Wypadałoby chyba coś skomentować, tak choćby oględnie? A World Press Photo - bo McCurry coś tam kiedyś wygrywał. Organizacja - Fundacja WPP z jej naczelnym Larsem Boeringiem bardzo bacznie przygląda się poczynaniom około reporterskim na świecie. Na wszelkie nieścisłości reagują błyskawicznie i bezwzględnie. Tak postąpiono chociażby z odbieraniem nagród - Rudik za wystemplowanie kawałka buta, Triolo wyleciał za błędny podpis, nie za ustawienie zdjęcia, itd, itd... Nawet nie trzeba być laureatem konkursu, spokojnie, żeby zostać potępionym przez Boeringa. Tutaj drobny przykład, może pamiętacie? 

W każdym razie ani słowa złego nie było o McCurrym, trochę śmiechów na tablicy Larsa Boeringa, rozeszło się bez komentarza.

- Steve tłumaczy w "Time", że nie jest fotoreporterem, tylko "visual storyteller" - wizualnym opowiadaczem historii, czy jakkolwiek to przetłumaczymy. Różnica między określeniami dla McCurrego wydaje się być znacząca. Chwyty niedostępne dla fotoreportera, byłyby możliwe w "visual storytelling". A środowisko dalej milczy. A przecież "visual storytelling" to określenie całej fotografii dokumentalnej, każdy podejmujący osobiste projekty długoterminowe tak o sobie mówi. Jest to powszechnie używany zamiennik słowa "fotoreporter". Nie zawiera w sobie żadnych odmiennych skojarzeń w kwestii etyki dziennikarskiej,   

"I’ve always let my pictures do the talking, but now I understand that people want me to describe the category into which I would put myself, and so I would say that today I am a visual storyteller"- Steve McCurry

"Zawsze wypowiadałem się obrazami [dosłownie - dawałem mówić moim zdjęciom], ale teraz rozumiem, że ludzie potrzebują bym przypisał się do kategorii. Zatem dziś powiedziałbym, że jestem wizualnym opowiadaczem historii." Mam nieodparte wrażenie, że McCurry zwala winę na jakiś bliżej nieokreślony ogół widzów, który uważa go za fotoreportera, a całkiem nie powinien. Jest to sprytne odwrócenie ról. Po 40 latach kariery jako fotoreporter, McCurry to nas wini, że ciągle ufamy jego zdjęciom, a raczej, że ich autor podąża za regułami zawodu. Też pomysł?! Skąd nam to do głowy przyszło? 
Tłumaczy dalej, że nie pracował dla gazet, agencji, itd., że był freelancerem. Nie ma to w ciągu ostatnich dekad nic do rzeczy ani do kwestii etyki fotoreporterów, ani do samego określenia. 
W kolejnych wyjaśnieniach następuje groźny konflikt logiczny. Z jednej strony McCurry mówi, że fotoreporterem nie jest, z drugiej, że zapanuje nad używaniem fotoszopa. Będzie używał go mniej, nawet jeśli ciągle uważa, że może robić ze zdjęciami co tylko zechce. Nawet na własny użytek. Brawo! A to wszystko dla nas, dla widzów, którzy mogą się czuć "confused" - że on przecież już nie jest fotoreporterem. [Confused Vincent ma się idealnie w tym kadrze, prawda?]

Niemożność określenia się, zatarcie granic gatunkowych, wychodzenie poza określone tradycje - tak, wszystko to nam doskwiera i fascynuje od dawna. Doskwiera, bo rzeczywiście trudniej szufladkować, a fascynuje, bo sztuka zawsze szufladom się wymknie. Jest jednak coś w zawodzie dziennikarza, fotoreportera również, nad czym ostatnio pracuje się jakby ciężej - kodeks etyczny. Doprecyzowuje się i strzeże pilnie - bo era cyfrowa, bo obywatelscy dziennikarze, bo nowe idzie nie dbając o zasady. Sporządza się raporty, robi badania, dokręca śrubki w konkursie World Press Photo, itd. I to działa, zwiększa świadomość, edukuje, brawo! 

Niepokoi mnie tylko istnienie precedensów - oto najwięksi, albo ci, za którymi stoją najwięksi rynkowi gracze, przyłapani za rękę na czynieniu wbrew zasadom. Przyłapani tłumaczą się nieporadnie, jak dzieci, i puszcza się ich następnie ze śmiechem skarcone, z powrotem do zabawy. Tak było z Paolo Pellegrinem kilka lat temu. Posądzony o ustawienie zdjęcia, o złe podpisy (pomylił się o kilkadziesiąt kilometrów), tłumaczył, że był nieświadomy sytuacji, a podpisy robił asystent. Nagrodę zachował. /Giovanni Triolo już nie miał tego szczęścia  (pomylił się o kilkadziesiąt kilometrów)./ 
Teraz Steve McCurry stempluje i prostuje, maluje na zdjęciach, i nic. I cisza. 
Ponoć działania WPP podejmowane są w trosce o dobre imię zawodowców, fotoreporterzy często się łączą w kolektywy - by wspólnie odróżnić się od przypadkowych posiadaczy aparatów. Wychodzi jednak na to, że po osiągnięciu pewnego pułapu można już wszystko. Jeśli się sprzedaje dobrze, to po co psuć temat? Serio, naiwnie wierzyłam, że chodzi o etos fotografa opowiadającego historię. I teraz dopiero jestem bardzo - confused.