wtorek, 28 sierpnia 2012

Tomasz Lazar / rozmowa

Tomasz Lazar, "Teatr Życia", Nowy Jork, 2011 / dzięki uprzejmości artysty

Joanna: Sporo osób dowiedziało się niedawno o tym, że robisz zdjęcia. Dobre zdjęcia. Jak się przedstawiasz, określasz? Tomek Lazar, fotograf...: streetowiec, freelancer, reporter, dokumentalista, fotograf ślubny?

Tomasz Lazar: Najczęściej się przedstawiam jako fotograf. To jest moja pasja i to, co kocham robić. Każdy z wymienionych tytułów na pewno w jakiś sposób mnie określa. Zawsze najbardziej interesowało mnie słuchanie opowieści ludzi, a dzięki fotografii mam możliwość przekazania tych historii dalej. Idąc tym tropem powiedziałbym, że jestem przede wszystkim dokumentalistą i reporterem. Większość szkoleń i warsztatów, na których byłem dotyczyła przede wszystkim tematu reportażu i dokumentu.
Po części jestem też streetowcem. Ale jakby nie patrzeć fotografia uliczna jest „podgrupą” fotografii dokumentalnej czy reporterskiej. Cofając się do korzeni współczesnego streetu, patrząc na prace Henri Cartier-Bressona czy Elliota Erwitta, na ich reportaże okazuje się, że z czasem ich pojedyncze zdjęcia zostały wybrane i określone mianem fotografii ulicznej. Wydaje mi się, że główna różnica pomiędzy fotografią uliczną a reporterską polega na tym, że od reportażu wymagamy informacji, zaś zdjęcie uliczne nie jest do tego zobowiązane. Od 11 miesięcy należę do kolektywu fotografów ulicznych Un-posed, którego zadaniem jest promowanie bardzo dobrego polskiego streetu w Polsce i na świecie.
Pracuję także komercyjnie, wykonuję różne zlecenia m.in. zdjęcia ślubne. Jest to inna forma reportażu, ale również ciekawa. Moje podejście pewnie nie różni się od innych fotografujących – zlecenia pozwalają realizować własne projekty.

Joanna: Robisz reportaże , fotografię uliczną, śluby i sesje modowe, a najbardziej co lubisz fotografować? Spróbuj opisać wymarzone warunki do pracy?

Tomasz Lazar: Zdecydowanie reportaż i fotografię uliczną. Wydaje mi się, że w obydwu przypadkach najpiękniejsze jest to, że wszystko dookoła się zmienia i to fotograf musi umieć się dostosować do warunków, które panują.  Wiele zdjęć, które bardzo lubię zostały zrobione w dość niekorzystnych sytuacjach – wiele osób nazwałoby to „niesprzyjającymi i niefotograficznymi” momentami. Cóż, jednak właśnie te warunki spowodowały, że te zdjęcia dostały dodatkowego wyrazu. Bycie reporterem polega na tym, że musimy starać się przystosować do tego co dostajemy i trzeba też umieć wyciągnąć z tego jak najwięcej.
Moje ulubione warunki? Dotyczą pogody i światła. Jest taki moment tuż po burzy, albo jeszcze w jej trakcie, gdy wychodzi słońce. Światło wtedy jest magiczne. Nie zawsze jestem w dobrym miejscu by z tej chwili zrobić „to” zdjęcie. Więc pozostaje podróżować i szukać tych magicznych momentów :)
Tomasz Lazar, "Teatr Życia", Berlin, 2010 / dzięki uprzejmości artysty


Tomasz Lazar, "Teatr Życia", Warszawa, 2011 / dzięki uprzejmości artysty

Joanna: Zdobywasz różne nagrody i wystawiasz swoje prace od 2006 roku (czyli od 21 roku życia), równolegle publikujesz w prasie i Internecie. A tu przychodzi nagroda światowa, znacząca, a w Polsce pytają: „kto jesteś?”, masz słaby PR, nie rzucałeś się w oczy czy Cię nie zauważyli, bo nie patrzyli?


Tomasz Lazar: Rozpoczynałem fotografowanie w czasie, gdy „era cyfrowa” była już mocno „zaawansowana”. To się ciągle zmienia i teraz jeszcze szybciej się rozwija. Aparat cyfrowy i jego powszechność oraz chęć dzielenia się tymi obrazami spowodowały, że jest bardzo wiele zdjęć ukazuje się w Internecie. Zarówno tych dobrych, jak i tych słabych. Bardzo ciężko przez to jest zaistnieć młodym, zdolnym fotografom. Może być również jak napisał Jose Saramago w „Mieście ślepców” – „…Jesteśmy ślepcami, którzy widzą. Ślepcami, którzy patrzą i nie widzą”. Czyli chyba patrzyli ale nie chcieli dostrzec?

Joanna: Wspomniałeś Saramago, lubisz czytać? Jest coś co Cię inspiruje w literaturze, albo coś co wywarło na Tobie duże wrażenie ostatnio?

Tomasz Lazar: Bardzo lubię czytać, oglądać obrazy i filmy. Teraz czytam „Talizman” Stephena Kinga, wcześniej „Mroczną wieżę”, bardzo dobra była „Ręka Mistrza”. Czytam również takich autorów jak Raymond Feist, Ursula Le Guin, Kurt Vonnegut, Philiph Roth czy Murakami. To oczywiście nie wszyscy autorzy, lubię sięgać po klasyków ale także po książki z gatunku socjologii lub psychologii. Te ostatnie wydają mi się szczególnie przydane w pracy fotografia. Dają możliwość lepszego zrozumienia świata i człowieka. Często dają mi możliwość odpowiedniego przygotowania się do tematu, który realizuję. Zaś jeśli mowa o wywieraniu dużego wrażenia – ostatnio zdarzyło się to poza literaturą. Była to wizyta w Metropolitan Museum of Art. Ilość obrazów, zdjęć, które tam zobaczyłem bardzo mnie zaskoczyła. Spędziłem tam cały dzień, to i tak mało! Podziwiałem pracę światłem, kolorem, kompozycją wielkich mistrzów malarstwa. Coś niesamowitego.


Joanna: Ktoś opublikował Twój materiał „United States of Debt” przed nagrodą World Press Photo?

Tomasz Lazar: Nie, ten materiał nie został nigdzie opublikowany przed werdyktem WPP. Natomiast po otrzymaniu nagrody jedno ze zdjęć zostało wydrukowane w „Dużym Formacie”. Zdaję sobie sprawę, że obecnie jest to już trochę temat przedawniony, ale liczę na to, że się uda opublikować cały materiał.

Joanna: W tym z kolei przypadku może przydatna będzie nagroda na BZ WBK, cały reportaż wybrany został w kategorii „Wydarzenie” reportażem roku 2012. To chyba smutne jednak, że tych materiałów nikt nie ogląda. Ciemno rysuje się przyszłość reportażu, nie sądzisz?

Tomasz Lazar: Kryzys reportażu możemy już obserwować od pewnego czasu.  W Polsce przykładem tego były redukcje etatów w Gazecie Wyborczej oraz Rzeczpospolitej.  Technologia i postęp wiele zmienia. Coraz więcej gazet zmienia swój kierunek działania. Stwarzają wydania internetowe np. na Ipada. W obecnych czasach internet jest potężnym medium i warto go wykorzystać. Są wersje książek fotograficznych na ipady: Christopher Anderson wydał swój album „Capitolio”, Karl de Keyzer „Zona”., itd., można dodać dźwięk, coś więcej powiedzieć.
Czy ciemno się rysuje przyszłość reportażu? Wydaje mi się, że na pewno jesteśmy w okresie zmian, w czasie kiedy wielu fotografów traci pracę. Natomiast wiele bardzo dobrych materiałów reporterskich i dokumentalnych powstaje cały czas. Od wielu wieków wiemy, że każde zmiany przynoszą coś dobrego jak i coś złego. Próbuję żyć nadzieją, że po tym czasie przyjdzie dobry okres dla fotografii. 
 
Tomasz Lazar, Nowy Jork, 2011 / dzięki uprzejmości artysty
Tomasz Lazar, Nowy Jork, 2011 / dzięki uprzejmości artysty

Joanna: Dlaczego wybrałeś się na studia do Instytutu Twórczej Fotografii w Opavie? Co przekonało: renoma i sława, poziom i wiedza czy koledzy i koleżanki?


Tomasz Lazar: Zaczęło się od tego, że dowiedziałem się o tej szkole od znajomych. Rozmowy z nimi pogłębiły tylko to zainteresowanie. Renoma szkoły i poziom kształcenia na pewno także wpłynęły na mój wybór. Potwierdziły, że warto uczyć się tam, aby zdobyć większą wiedzę. Wreszcie ludzie, którzy tam studiują lub ją ukończyli są z niej bardzo zadowoleni. Wybrałem się na studia ponieważ cały czas chcę się rozwijać i uczyć, aby się doskonalić w tym co robię.

Joanna: Jest coś co ta szkoła w Tobie już zmieniła czy nauczyła? Jesteś dopiero na pierwszym roku, ale może masz tam już swojego ulubionego wykładowcę?

Tomasz Lazar: Ta szkoła daje dużo do myślenia. Dyskusje z wykładowcami oraz studentami powodują, że człowiek wraca do domu i rozważa wiele innych możliwości, opcji – zastanawia się nad tym co robi.  Każdy z wykładowców mówi o czymś ciekawym, na obecną chwilę jeszcze nie posiadam ulubionego.

Joanna: Masz w domu na ścianie jakieś zdjęcia?

Tomasz Lazar: Mam u siebie w pokoju jedno zdjęcie swojego krajobrazu :). Moim marzeniem jest posiadanie czarnobiałej odbitki Trenta Parke`a z jego materiału „Minutes to midnight”.

Joanna: To będzie „trochę” kosztować, powodzenia! Widzisz siebie za 20 lat, co robisz? Ciągle zdjęcia, filmy czy rzuciłeś fotografię?

Tomasz Lazar: Za 20 lat nadal chciałbym robić zdjęcia i żyć z fotografii. Nie chciałbym z tym kończyć, wprost przeciwnie, nadal ją robić i czerpać ciągle z tego radość.

Tomasz Lazar, Nowy Jork, 2011 / dzięki uprzejmości artysty

Joanna: Kolor czy czarnobiel? kiedy podejmujesz tę decyzję - wkładając film do aparatu to jasne, ale jeśli robisz cyfrą?

Tomasz Lazar: Hmm, wydaje mi się, że w przypadku robienia projektów lub większych materiałów decyzję czy całość będzie w kolorze czy w czarnobieli podejmuję na początku, przed wykonaniem zdjęć. Nawet jeśli fotografuję cyfrą to i tak staram się określić efekt zawczasu. Podjęcie takiej decyzji wiąże się również ze zmianą sposobu postrzegania w czasie robienia zdjęć – na co innego zwraca się uwagę w kolorze na co innego w czarno-bieli.

Joanna: A czym to się różni?

Tomasz Lazar: W przypadku fotografii czarno-białej w głównej mierze skupiamy się nad formą, nastrojem, emocjami, światłem i kompozycją. Jeśli chodzi o fotografię barwną ważna również jest spójność barwna aby był on czytelny w odbiorze i przejrzysty. 

Joanna: Jesteś rozpoznawalny z czarnobiałych zdjęć, bardzo gęstych, o wysokim kontraście, ale...ślubne zdjęcia robisz w kolorze, dużo streetowych zdjęć - Wenecja, Nowy Jork są także w kolorze. I nowy projekt robisz w kolorze. Zmiana? Wahanie? 

Tomasz Lazar: Zdjęcia czarnobiałe przychodziły mi zawsze łatwiej, w momencie gdy patrzyłem widziałem daną sytuację w charakterystyce monochromatycznej. Obecnie próbuję robić więcej zdjęć kolorowych ponieważ, uważam że próbowanie różnych form rozwija człowieka oraz sposób postrzegania. Nie chce się tylko zamykać na czarno-biel, chociaż z taką fotografia jestem utożsamiany. 

Joanna: Nad czym teraz pracujesz?

Tomasz Lazar: Mój najnowszy projekt będzie dotyczyć portretów tancerek, czyli kobiet i dziewcząt, które uczą tańca, zajmują się nim zawodowo lub amatorsko. Portrety będą wykonane w miejscach, w których one zazwyczaj pracują, trenują lub z którymi po prostu są związane. Projekt ten będzie w kolorze. 

Joanna: A efekt końcowy? Jak najchętniej widzisz finał swojej pracy: w gazecie, w książce, na wystawie, czy może w Internecie?

Tomasz Lazar: To zależy od projektu czy materiału, który realizuję. Internet jest miejscem gdzie znajduje się moja galeria, którą mogę zaprezentować większej grupie ludzi. Sporo publikacji, które miałem były właśnie magazynach, portalach czy na blogach internetowych takich jak „Burn Magazine”, „Lens Blog” New York Timesa czy „Pokochaj Fotografię” w Polsce.
Ostatni projekt, który już realizuję od dłuższego czasu  „Teatr Życia” bardzo chciałbym zakończyć książką oraz dużą wystawą. Książka jest czymś namacalnym, trwałym czymś co można wielokrotnie oglądać i czymś co daje „bezpośrednio kontakt z pracami autora”.  


Rozmawiała Joanna Kinowska / kwiecień 2012 / Wywiad ukazał się w magazynie "Foto" 5/2012.


linki:

Wystawa
1 września 2012 r. o godz. 19-tej w siedzibie Księgarni Artystycznej Bookoff (ul. Ogrodowa 7 w Warszawie) odbędzie się wernisaż wystawy fotograficznej „Linia Snu” Tomasza Lazara, laureata tegorocznej nagrody World Press Photo. /więcej informacji - fb/
„Linia Snu” - Platon rozwinął pojęcie „Theatrum Mundi” - Teatru Świata - w którym człowiek jest tylko marionetką, aktorem, który odgrywa na scenie życia rolę wyznaczoną mu przez Stwórcę (Demiurga, Boga). Dziś, miejsce Demiurga zajęły środki masowego przekazu, z którymi stykamy się na co dzień. Z każdym dniem, mają co raz większy wpływ na nas, nasze życie i zachowanie. Ludzie, pod wpływem kultury masowej, telewizji i Internetu, gubią się na rozdrożu dwóch światów: świata realnego, w którym żyją oraz świata mediów, przez nie wykreowanego.


 

piątek, 24 sierpnia 2012

Wypasione życie fotografa

Newsweek 34/2012; 20-26.08.12 / "Srebrny układ" Michał Krzymowski s. 11-17. 



Droga redakcjo,
Szanowny panie redaktorze,

Spróbuję po raz kolejny zauważyć, że Newsweek choć szczyci się znakomitą historią używania fotografii na swoich łamach, zupełnie nie rozumie i nie wyczuwa praw tego medium. 
W artykule "Srebrny układ" przy którym i tak macie mnóstwo politycznej roboty i odpowiadania, pan Krzymowski oburzył się na coś co nie powinno nikogo dziwić w dodatku nie sprawdził informacji i został najwyraźniej powiedziony do błędu przez mylne przeczucie.

Wspomniał Pan w swoim artykule o sesji zdjęciowej. Cały akapit na ten temat ze strony 16 ostatniego numeru Newsweeka jest dla mnie kuriozalny. Gdyby nie to, że jesteście drugim najpoczytniejszym w tym kraju tygodnikiem, moje zdenerwowanie zostałoby we mnie i rozmowie z rodziną. Jeśli jednak publikując takie słowa utrwalacie stereotypy - nie bardzo mogę przeoczyć ten kłopot.

Zacznijmy od początku - od autora sesji zdjęciowej. Maciek Nabrdalik w świetle artykułu jest pierwszym lepszym kolesiem panów zarządców i tkwi gęsto w powiązaniach politycznych. Zrobił zdaje się świetny-lewy interes i to tylko po znajomości. Prawdziwie "znanym warszawskim" studiem fotograficznym są zaś "Cukry" z Ogrodowej. Nie twierdzę by "Cukry" robiły jakąś złą robotę, lecz nazwanie ich "renomowanym" to gruby nietakt, szczególnie w zestawieniu z fotografami, których publikujecie na stronach obok artykułu m.in.: Rafał Masłow, Kuba Dąbrowski, Marcin Kaliński, Paweł Supernak, Albert Zawada. A już nade wszystko Nabrdalik! Maciek jest jedynym Polakiem w prestiżowej i znakomitej Agence VII, założonej w 2001 roku i reagującej reportersko na problemy tego świata. Ten właśnie fakt najlepiej stanowi o jego kunszcie, pracowitości i znakomitym dziennikarstwie. Tu kilka przykładów: strona Agence VII.
Gdyby było mało: od lat jest nagradzany na wszelkich konkursach fotografii prasowej (Pictures of the Year International jest szalenie prestiżowym konkursem, ex aequo z World Press Photo). Tutaj "tajna" i szalenie trudno dostępna lista tychże: wikipediagdyby lista ze strony autora nie wystarczyła: strona autorska.
To by dla pana redaktora mogło oznaczać: zdjęcia robić umie! Co do renomy, niestety Krzysztof Kuczyk ani Cukry ani jeszcze 90kilka % polskich fotografów nie może się czymś takim szczycić!

Cukry wpłynęły do artykułu jako studio, które przebija stawkę Nabrdalika. Są rażąco tańsi! Mam nadzieję, że już po powyższym widać absurd takiego zapytania (jaka renoma taka stawka?). Idźmy dalej, czyli sesja 120 twarzy do - co warto zaznaczyć - spójnej kampanii reklamowej, kosztuje za dużo. Nie wiemy niestety czy w tej fakturze była ujęta fryzjerka, stylista, catering, itd. Przyjmijmy wersję najtrudniejszą do przełknięcia: 196 tysięcy złotych za jedną sesję fotograficzną! Skandal! Żenada! Publiczne pieniądze! W tej sposób ma zareagować czytelnik na te słowa. Ogromna to szkoda, że nie zajrzał Pan do listy płac za zdjęcia w swojej redakcji, a jeszcze lepiej sprawdzenia ich kilka lat wstecz, kiedy to jeszcze z fotografii jakoś się żyło. 
strona 16 i 17 / artykuł "Srebrny układ";  / rep. jk

Problem większej części społeczeństwa polega na tym, że też umie robić zdjęcia. Przynajmniej w jej przekonaniu. Cóż to za problem cyknąć 120 buziek?! Dlaczego zatem wynajmować fotografa na ślub, skoro wujek Zenek kupił ostatnio świetny sprzęt?! 
Tu problem się zaczyna i niestety nie kończy. Środowisko fotografów jeszcze z uśmiechem, ale i coraz większym przerażeniem obserwuje coraz częstsze posty i ogłoszenia, o tym, że to fotograf powinien zapłacić za zrobienie zdjęć na ślubie, ewentualnie proponowana jest sesja za zdjęcia, bezkosztowo. Nie mówimy o sprzedaniu sesji zdjęciowej do pisma i nie mowa tu o nazwiskach i twarzach znanych. Zwykły Kowalski. Zabawne, prawda? 
I teraz ten Kowalski czyta Pana artykuł i sobie przemnaża i dzieli i mu wychodzi, że uf, nie przepłacił za fotografa! Czyli to jednak są darmozjady! 
Ostatnio, jeszcze przed Pana artykułem pojawił się obrazek w internecie - "Dlaczego fotograf tak się ceni"? 
Załączam do obejrzenia i dokładnej kalkulacji. Jaki jest Pana wynik? Ile godzin spędził Nabrdalik nad tą sesją? Ile dób zajęło obrabianie zdjęć? Ile to jest na godzinę - minus utrzymanie firmy, podatek, zusy, księgowa, jakaś strona internetowa, telefony, nie wspominając o sprzęcie: aparacie, obiektywach, kartach, kablach, światłach, komputerach, licencjach programów, itd... A już nie daj Boże, asystencie! Warto też pomyśleć jak zachowuje się polityk przed obiektywem a jak profesjonalni modele. Ile więcej czasu trzeba by ustawić do zdjęcia by wyszło naturalnie i szczerze. 
znalezione na facebook.com

To właśnie nasz kłopot patrzenia na wielkie cyfry i zestawieniu z czymś co każdy umie! W fotografii to nagminne, bo kiedyś nieszczęsny slogan reklamowy głosił "Naciskasz guzik, a my robimy resztę" /George Eastman, Kodak/. Nie trzeba najwyraźniej nic wiedzieć ani umieć. Zestawienie ciężko okupionej marnej pensji z taką cyfrą jak za sesję robi wrażenie (na większości społeczeństwa). Ręka zadrży także dyrektorowi podpisującemu taką fakturę, bo przecież przemyka myśl przez głowę - mam aparat, coś tam umiem wykadrować, ale żeby takie pieniądze za to kosić, to źle w życiu wybrałem?! Niezupełnie. Taka robota nie zdarza się raz w tygodniu. To raczej dopust szczęścia i pewnie także znajomości (lecz te niepierwszoplanowe!) i może raz na dziesięciolecie się uzbiera. 

Zamiast ganić ekipę za rozrzutność w tworzeniu wizerunku, chyba jednak pochwaliłabym pomysł: jeden fotograf od A do Z, spójność i JAKOŚĆ! Bierzemy najlepszego, solidnego, renomowanego i to zaprocentuje. Tak działają na świecie, może to promyk, że myślą tak i u nas? Po Pana artykule już się nikt nie wychyli niestety. 

Prawa autorskie - bo to ostatnia rana kłuta w moim sercu wspomniana przez Pana. Za dużo? A ile to być powinno? Ile Pan sobie wylicza praw autorskich? Przy czym Pana artykuł, pana słowa nie mają takiej mocy rozpowszechniania jak zdjęcie. Szkoda, że nie zaufał Pan Maćkowi w zdaniu "Znajdzie pan fotografów, którzy powiedzą, że taka stawka za prawa na wszystkie nośniki jest niska?". Sprawdził Pan nie tam gdzie należy i najwyraźniej nie wyjaśniając pełnych warunków sesji Nabrdalika.  
Zdjęcia do reklamy to te najdroższe, bo pola eksploatacji wszelkie. Fotograf zrzeka się praw autorskich majątkowych raz na zawsze. Czyli nikt go nie pyta o zdanie i nową fakturę gdyby nagle PRowcowi wskoczył pomysł sprzedaży kalendarzy z najpiękniejszymi kandydatkami. Dodam jeszcze coś nieoczywistego, tutaj nie uwzględnia się poziomu kreatywności i pomysłowości twórcy. To nie jest tak, że malarzowi należy się więcej, a fotografowi mniej. Autor stworzył z tego co było. Jego doświadczenie to jedyna broń w tym by zrobić to dobrze (kreatywnie i pomysłowo) co niekoniecznie musi przekładać się na szalony i niespotykany koncept widoczny w stylizacji czy scenografii. Prawa autorskie na nieograniczone pola eksploatacji kosztują odpowiednio kilka razy więcej niż jednorazowa licencja na określony wymiar czy sesja na zamówienie z konkretnym polem użycia pracy. 

Próbuję na koniec porównać tę sytuację do czegoś z czym zetknęliśmy się i Pan i ja, jako ci Kowalscy. Może medycyna to dobry przykład? Społeczeństwo nażera się lekami przeciwbólowymi, wie wszystko o wirusach i antybiotykach i strasznie narzeka na niedostępną służbę zdrowia. Zagląda w kieszeń doktorom i wyśmiewa publicznie wydawane pieniądze w tym sektorze, wiedząc oczywiście co bardziej potrzebne, naglące, ratujące życie. A może pozostając bliżej kultury - pisanie? Ale nie będę uderzać tak nisko. 

Ubolewam nad tym, że w tak mocnym politycznym tekście wskazuje Pan przykład fotograficzny i przedstawia jako czyste zło. Zaczęłam wątpić w Pańską interpretację zebranych faktów, bo przy fotografii wykazał się Pan zerową orientacją. Co gorsza, polityczne kwestie zapewne dyskutowaliście szeroko w redakcji zapominając o drobiazgach. Te zaś, utrwaliły święte oburzenie w ludziach i kolejny raz zdegradowało fotografa do pstrykacza niedzielnego. 
Gratulacje powinien zaś otrzymać Wasz dział reklamy. "Fotoszkoła Newsweeka" ogłasza się na stronie obok. Fantastyczne zgranie, bo przecież ilu czytelników zagotuje się w sobie i postanowi dokształcić w tej najbardziej dochodowej branży.
Nie obawiam się akurat o Maćka. Ten tekst nie złamie mu kariery. Mam nadzieję, że odbiera to jako słaby żart jedynie. 

Słabo wychodzi na tym "Newsweek". Po raz kolejny. W numerze świetne zdjęcia polskich autorów, a strona obok nagonka na jednego z najlepszych fotografów w tym kraju. Dotarł Pan do informacji co w tej fundacji robił? Dlaczego zrezygnował? Dlaczego nie podaje Pan, że sesja była wcześniej, zanim w fundacji się znalazł? Dlaczego brakuje informacji dla kogo ta faktura była? Wybrał Pan informacje i zestawił je w sposób pozwalający błądzić wyobraźni czytelnika, niestety ustalając kierunek tychże. "Ekskluzywny dostęp" do premiera-prezesa i na wyłączność? A na okładce zdjęcie prezesa wykonane przez Marcina Łobaczewskiego, innego fotografa w ewidentnie sesyjnych warunkach. 

Po raz kolejny, bo już któryś raz przyłapuję Was na kompletnym niezrozumieniu fotografii ale udawaniu specjalistów w temacie. To mój drugi list do Was z prośbą o przyznanie się do błędu i nadinterpretacji faktów. Na pierwszy nikt nie odpowiedział. Nie wierzę, że tym razem będzie inaczej. Dotknęliście drażliwego politycznego punktu i pewnie tutaj skupi się uwaga społeczeństwa i mediów. Po raz kolejny czytelnik smutnie pokiwa głową nad wypasionym życiem fotografa. 

By jednak poruszyć jakieś umysły ten list opublikuję w blogu, tak jak i poprzedni do Was list. 


Pozdrawiam serdecznie, 
więcej cierpliwości w sprawdzaniu faktów życzę, 

joanna kinowska

trochę linków:
fragment tekstu "Srebrny układ"  
studio Cukry 
Maciek Nabrdalik w VII
Maciek Nabrdalik - strona autorska

Już po opublikowaniu tekstu oraz wysłaniu listu do redakcji i redaktora, pan Krzysztof Kuczyk (Cukry) napisał w fb bardzo ważną wypowiedź. Zamieszczam:


Krzysztof Kuczyk: Uważam, że artykuł jest krzywdzący wobec Macieja Nabrdalika, ale pośrednio także wobec mnie i Cukrów.Wysłaliśmy również prośbę do Newsweeka o sprostowanie. Szkoda, że dziennikarz nie przedstawił pełnych informacji do wyceny o co prosiliśmy. Mam wrażenie że potrzebował po prostu kontrwyceny do poparcia tezy artykułu.

Otóż wycenialiśmy niedużą sesją, a mianowicie po 1-2 prostych główek 120 polityków jakiejś partii. Logiczne jest więc, że ilość pracy dla całej ekipy – zwłaszcza makijażystek i stylisty na planie była marginalna i dotyczyłaby jedynie kosmetycznych poprawek. Jednym słowem, prosta, warsztatowa, główkowa robota, jakich robiło się wiele. Ponieważ jesteśmy firmą wszystkie ceny zawsze podajemy netto, tak samo mamy w cenniku na stronie, a zestawione zostaly z cenami brutto drugiego fotografa (+ 23%). Cena praw majątkowych za te główki wyliczona byla na jeden rok. Prawa na wszystkie media bez ograniczeń czasowych z pewnością musiałyby kosztować kilkukrotnie wiecej. 
Ważna adnotacja - Maciej Nabrdalik jest znanym fotografem, ja bez fałszywej skromności za takiego się nie uważam.

Oczywiście każdy ma prawo wycenić swą pracę wedle własnego uznania i nie byloby trudno znaleźć zarowno wyższe, jak i niższe wyceny. Gdybyśmy mieli pełnię danych z pewnością nasza wycena bylaby wyższa, choć oczywiście niższa od wyceny Macieja Nabrdalika. Każdemu fotografowi życzę jak najwyższych honorariów za dobrą pracę.

piątek, 3 sierpnia 2012

14 z 42 / Tadeusz Rolke / Eustachy i Matylda


Tadeusz Rolke, Eustachy i Matylda, Warszawa, 1961
Tadeusz Rolke i Eustachy Kossakowski, znani polscy fotografowie, dokumentujący życie codzienne w PRL spotykali się niejednokrotnie po dwóch stronach obiektywu. Na skuterze Lambretta siedzi Eustachy, obok stoi roześmiana dziewczyna – Matylda. Zdjęcie wykonano na ulicy Chmielnej w Warszawie. /fot. dzięki uprzejmości autora
- - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Jest pewnie wiele osób, które lata sześćdziesiąte w Polsce wyobrażają sobie właśnie tak. Wspaniały styl, jazz, młodość, „Niewinni czarodzieje”… Pewnie to dzięki ich wyborowi zdjęcie znalazło się w akcji „Fotoikony”. Ludzie pamiętający lata 60te, takich obrazków widzieli znacznie więcej w tygodnikach i miesięcznikach. Dodatkowo, nie bez znaczenia jest fakt, że Eustachy i Matylda zdobią okładkę książki Hanny Świdy-Ziemby "Młodzież PRL. Portrety pokoleń w kontekście historii" (Wydawnictwo Literackie 2011).

Fotografia przywodzi na myśl zdjęcia Richarda Avedona, w dodatku jeszcze z południa Europy, Włochy, prawda? Lata 1950te w fotografii modowej to kompletny przełom, głównie za sprawą wspomnianego już Avedona: inscenizował sceny jak codzienne w przestrzeni miejskiej; modelki wychodziły ze studia fotograficznego. Kreacje zestawiano z przypadkowością ulicy, bo nigdy nie ustawiano wszystkiego na planie, poddawano się rytmowi życia – ktoś przeszedł, kot przebiegł, ktoś wywieszał pranie, przejechał samochód… Fotograf decydował na ile przypadkowość weźmie górę nad starannym planem. Podobne jest wrażenie tutaj, tylko nikomu w Polsce lat 60tych nie chciałoby się zapewne organizować tak sesji mody. (O tym wielokrotnie wspominali i Tadeusz Rolke i Wojciech Plewiński) Do fotografii „lajfstajlowych” pozowali najczęściej znajomi fotografów. Nie inaczej jest w sytuacji z ulicy Chmielnej w Warszawie. Eustachy Kossakowski to znany w środowisku warszawskim wówczas fotograf. Matylda, no właśnie – kim jest Matylda? Znacie jej nazwisko? Wiecie kim była? Przechodziła akurat ulicą czy znali się od wielu lat? 


Na tę fotografię się przyjemnie patrzy, to przepiękne zdjęcie. Nie ma tu znowu żadnego wydarzenia. W dodatku jest kreacja i pozowanie, coś co nie przystoi fotografii dokumentalnej, bo tylko takie mają wedle ścisłej definicji zadatki na ikony. Ale co z ikoną stylu? Co z kulturą popularną? Tym właśnie jest ta fotografia – bardziej ikoną stylu, mody, czasu i pamięci niż wedle reguł ikoną fotografii – dokumentem, poświadczeniem, ważnym i przełomowym ujęciem. Rolke stworzył pracę, którą się często publikuje i ilustruje nią kulturę właśnie lat 60. – kiedy tylko mowa o modzie, życiu codziennym, muzyce i młodzieży tamtych lat – „Eustachy i Matylda” flagują te tematy. 

okładka książki Hanny Świdy-Ziemby "Młodzież PRL. Portrety pokoleń w kontekście historii" / źródło: Wydawnictwo Literackie/

Ale jest jeszcze jeden drobiazg, pomost pomiędzy definicjami. „Niewinni czarodzieje” – film w reżyserii Andrzeja Wajdy. Sam film figuruje zapewne w kanonie polskiej filmografii, może nawet jest ikoniczny. Jego akcja rozgrywa się w okolicy właśnie ulicy Chmielnej, zupełny zbieg okoliczności. (Chmielna 10 jest w odcinku pomiędzy Bracką a Nowym Światem; zdjęcie Rolke wykonał przed kinem Atlantic, w okolicy numeru 33).  Bohaterowie filmu – chłopak i dziewczyna (Tadeusz Łomnicki i Krystyna Stypułkowska) poznali się na koncercie jazzowym. Premiera filmu odbyła się w 1960 roku i od razu stał się filmem generacji.  Wajda podkreślał: „Niewinni czarodzieje są dziś pewnie jednym z najbardziej obojętnych politycznie filmów, jakie zrealizowałem. Całkowicie inaczej oceniały go jednak władze z czasów Gomułki. Niewinny temat młodego lekarza, który lubi elastyczne skarpetki i dobre papierosy, posiada magnetofon i nagrywa na nim swoje dialogi z dziewczętami, którego jedyną pasją jest gra na perkusji w jazzowym zespole Krzysztofa Komedy - okazał się bardziej drażliwy dla ideologów-wychowawców niż Armia Krajowa i powstanie warszawskie.” Tadeusz Rolke nie łączy w żadnym wypadku filmu z wykonanym zdjęciem. Nie było tu inspiracji ani naśladowania. Nam jako widzom wolno jednak te sceny powiązać.

Tym bardziej, że „niewinni czarodzieje” to określenie już znacznie wychodzące poza tytuł filmu. Od 2006 roku w Warszawie na jesieni organizowany jest Festiwal „Niewinni czarodzieje”. Organizatorzy wyjaśniają: „Festiwal Warszawski „Niewinni Czarodzieje” nawiązuje do barwnego okresu kultury polskiej, który rozpoczął się po 1956 roku. Patronami festiwalu do tej pory byli m.in. Leopold Tyrmand, Krzysztof Komeda, Zbigniew Cybulski, Kalina Jędrusik czy Kabaret Starszych Panów. Celem Festiwalu jest promocja sylwetek znanych postaci życia kulturalnego Warszawy i poprzez ich twórczość inspirowanie młodych warszawskich twórców do realizacji innowacyjnych, atrakcyjnych wydarzeń artystycznych – aktywizujących i sprzyjających integracji różnych pokoleń mieszkańców stolicy.” Tadeusz Rolke w 2007 roku brał udział w wydarzeniach festiwalu


Tadeusz Rolke. Fotografie 1944-2005, red. Majchrowska B., wyd. Fundacja Galerii Foksal & Revolver, Warszawa-Frankfurt n.Menem, 2006

Postać autora wymagałaby zaś osobnego doktoratu! Tadeusz Rolke – bez przesady i afektacji – to jeden z filarów i gigantów polskiej fotografii powojennej. Robił zdjęcia na ulicy i w studio, portrety i scenki rodzajowe, dokument i kreację, sesje modowe, dokumentacje wernisaży i akcji artystycznych, itd. W 2005 roku Fundacja Galerii Foksal wraz z wydawnictwem Revolver (www.revolver-books.de) wydała wspaniały album poświęcony twórczości Rolke. Selekcji dokonała Beata Majchrowska, tekst wstępny napisał Adam Szymczyk, zamieszczono także rozmowę z Fototapety, którą przeprowadził naczelny portalu, kurator osobisty, a przede wszystkim przyjaciel fotografa. (Ta lektura, wywiad w szczególności - to absolutny ‘must-read’ dla wszystkich zainteresowanych fotografią.) Co ciekawe, wśród 175 zdjęć prezentowanych w książce, nie znalazła się ta z Eustachym i Matyldą.

więcej:
książka: Tadeusz Rolke. Fotografie 1944-2005, red. Majchrowska B., wyd. Fundacja Galerii Foksal & Revolver, Warszawa-Frankfurt n.Menem, 2006

Marek Grygiel rozmawia z Tadeuszem Rolke „Fragment większej całości” w Fototapecie


Film "Niewinni czarodzieje" w wikipedii



O projekcie / Galeria 42 zdjęć + głosowanie