niedziela, 30 października 2011

Thomas Hoepker / rozmowa

Thomas Hoepker / MAGNUM: Heartland. An American Roadtrip in 1963

Thomas Hoepker jest znanym fotografem. Jest w Magnum, pracował kiedyś dla Stern, publikował i wystawiał na całym świecie. Ma 75 lat. W „Leica Gallery” w Warszawie trwa jego pierwsza wystawa jaką możemy oglądać w Polsce. „Heartland. An American Roadtrip” to seria zdjęć powstałych podczas dwumiesięcznej podróży Hoepkera po Stanach w 1963 roku [i dodatek - dwa kolorowe zdjęcia z ostatnich lat]. W dniu otwarcia wystawy rozmawialiśmy o ważnych zdjęciach, trudnościach fotoreportażu i dużo o rozwijaniu m.in.: stylu, umiejętności, pracy.

Joanna Kinowska: Jest pan z wykształcenia historykiem sztuki. Jakby pan siebie określił, czy…

Thomas Hoepker: Na pewno nie czuję się historykiem sztuki. Studiowałem ten temat, ponieważ ojciec tak chciał. Okazało się, że to nie było złe. Będąc fotografem w tym samym czasie, a właściwie zaczynając nim być, kiedy nie wiedziałem do końca co chcę robić… Ojciec powiedział: „musisz zrobić coś na poważnie ze sztuką”, a historia sztuki jest przecież blisko. To wszystko dotyczy w końcu obrazu. Faktycznie te studia bardzo pomogły mi w patrzeniu na obrazy, patrzeniu na rzeczywistość pod kątem uchwycenia jej w zdjęciach.

Joanna: To ciekawe, że pański ojciec postrzegał historię sztuki jako poważną dziedzinę, w pewnym sensie – ciągle musze przekonywać własnych rodziców, że to były bardzo ważne studia, tak samo jak prawo czy medycyna. :) Wracając do pytania o „samookreślenie” – jest pan fotografem, fotoreporterem, dziennikarzem fotograficznym (photojournalist) a może fotografem ulicznym?

Thomas Hoepker: Zdecydowanie dziennikarzem fotograficznym.

Joanna: Jak zatem wygląda pana zdaniem przyszłość fotoreportażu?

Thomas Hoepker: Jest bardzo ciemna, mroczna i trudna. Każdy kto posiada cyfrowy aparat może go wziąć i zrobić zdjęcie. I to zdjęcie może się znaleźć w powodzi wideo-obrazów w internecie, może stać się jednym z miliarda milionów zdjęć, w końcu może zostać odkryte, a nawet może zostać użyte. Wydaje mi się, że fotografowie zawodowi konkurują z ludźmi, którzy po prostu mają aparaty. Gospodyni, która ma aparat może się znaleźć w miejscu ważnego wydarzenia, szczęśliwie lub wprost przeciwnie, pamiętajmy, że większość istotnych wydarzeń jest smutna, w każdym razie tej gospodyni może się udać zdjęcie czegoś ważnego i to zdjęcie, wchłonięte przez internet może zostać spostrzeżone, użyte przez bardziej tradycyjne jak i nowoczesne środki przekazu. Także jesteśmy – myślę o profesjonalnych fotografach – w sytuacji współzawodniczenia z milionami fotografów, którzy po prostu mają aparaty.

Joanna: Co by pan zatem radził młodym ludziom, którzy fotografują? Nie myśleć o fotoreportażu? Jaki ma pan pomysł na wygranie tych osobliwych zawodów?

Thomas Hoepker: Jeśli ci młodzi ludzie zamierzają żyć z fotografii, to pytanie staje się bardzo poważne: czy możesz – w takich warunkach – przeżyć i zarabiać zdjęciami na życie? Jednak jeśli masz w sobie ogromną i bardzo silną potrzebę bycia fotografem, po tym jak próbowałeś nim być przez rok, dwa a nawet trzy lata i ta potrzeba nie przemija, natomiast wiesz, że właśnie to MUSISZ robić – no to nie masz wyjścia, musisz to robić!
Thomas Hoepker w Leica Gallery 17 października 2011 / Warszawa / fot.jk

Joanna: Czy pan uczy fotografii? Czego można nauczyć się w tej dziedzinie?

Thomas Hoepker: Nie uczę, czasem zaś prowadzę warsztaty. Uczenie przez robienie. Ja nigdy nie byłem w żadnej szkole fotograficznej, nie miałem żadnych zajęć. Po prostu robiłem zdjęcia. Ciągle jestem amatorem, który biega po okolicy starając się znaleźć zdjęcia na świecie. Strona techniczna jest teraz tak prosta, szczególnie w czasach gdy większość dzieje się automatycznie. Każdy może zrobić z oddali ostre zdjęcie… Jest natomiast kilka innych, ważniejszych czynników. Jednym z nich jest to po co fotografujesz – czy to jest emocjonujące czy nudne, czy to bardzo ciekawy i ważny moment? To wcale nie musi być sensacyjne zdjęcie, może dotyczyć spraw codziennych, choć widzianych inaczej. Na końcu i tak jest dar, możliwość widzenia spraw w specjalny sposób. To posiadanie własnego stylu, jest czymś co tak trudno osiągnąć młodym ludziom. Jednak to jest konieczne by wyjść z tłumu i stać się sławnym – wypracować swój unikalny „charakter pisma” (handwritting). Nie wystarczy do tego po prostu robienie zdjęć ciekawym sytuacjom.

Joanna: Czy mógłby pan wymienić ludzi, którzy pomogli panu wypracować własny styl?


Thomas Hoepker: Bardzo wcześnie widziałem prace znakomitych fotografów, przede wszystkim Roberta Franka. Robert Capa także na mnie wpłynął, choć nie tak znacząco. Nigdy nie byłem fotografem wojennym, to po prostu nie moja sprawa. W każdym razie rozumiem czemu Capa zafascynował tak wielu fotografów. Oczywiście jest jeszcze wielu, wielu kolegów, których dobrze znałem i z którymi pracowałem. Dla Stern robiliśmy zdjęcia wspólnie w dawnych czasach: Robert Lebeck, Stefan Moses, Max Scheler, w pewnym sensie razem wypracowaliśmy styl, czy przynajmniej sposób oglądania świata.

Joanna: A po za fotografią?

Thomas Hoepker: W tym wypadku wraca historia sztuki, ponieważ ciągle lubię spędzać czas na podziwianiu sztuki, chodzeniu do galerii czy na patrzeniu na architekturę. Przez te czynności po prostu „wdychasz” oczami i umysłem zagadkę dobrej kompozycji oraz to co sprawia, że obraz jest interesujący. Światło to jeden z ważniejszych czynników fotografii, ponadto musisz reagować na to co jest w tle, na scenerię. Nawet mi się czasem zdarza wykonać zdjęcie pejzażowe. Jeśli akurat trafiam w jakieś miejsce jako fotoreporter i zauważam ciekawy krajobraz, czuję się zobowiązany by zrobić mu zdjęcie.

Joanna: Dołączenie do Agencji Magnum, bycie jej prezesem czy posada dyrektora artystycznego Stern Magazine - które z tych doświadczeń przyniosło najwięcej satysfakcji?

Thomas Hoepker: Zawsze najbardziej satysfakcjonujące jest robienie zdjęć. Te inne sprawy to takie tory boczne, których czasem używam kiedy zdarza mi się być znudzonym tym co robię. Jeśli wydaje mi się, że kopiuję samego siebie, albo gdy znajduję się w podobnych sytuacjach 3-4-5 razy i przynoszę z nich niemal jednakowe zdjęcia. Staję się powtarzalny. Dlatego właśnie czasem podejmuję się innych zadań. Po części zapewne by sprawdzić swoje możliwości – czy potrafię to zrobić? Zostałem fotoedytorem kiedyś czy nawet dyrektorem artystycznym by usiąść z tej drugiej strony stołu. Bywałem czasem sfrustrowany na redaktorów za to co zrobili moim zdjęciom. Jako fotografowi – zawsze wydaje ci się, że jeśli zdjęcie jest nieużyteczne, to jest to bardzo złe zdjęcie. Musisz postarać się bardziej, potrzebujesz mieć inną fotografię, znacznie lepszą… To właśnie próbowałem zrobić innym fotografom. :)

Joanna: Jakie to uczucie być rozpoznawalnym po zdjęciu, które wykonał pan 10 lat temu, podczas gdy robi pan zdjęcia od połowy wieku?!

Thomas Hoepker: W międzyczasie zrobiłem setki tysięcy zdjęć. Wydaje mi się, że każdy fotograf ma swój co najmniej jeden ‘strzał’ – niektórzy mają ich więcej – takich, które przetrwają. Wiele zdjęć, które się robi są ok. Używa się ich a potem się o nich zapomina. Dziwnie się dzieje z niektórymi zdjęciami, które na szczęście mają trochę dłuższe życie. Mam takich kilka…

Joanna: Znakomitym przykładem jest portret Muhammada Ali.

Thomas Hoepker: Tak, chociaż tu zapewne wiele zależy od tematu, ponieważ Muhammad Ali był wielką postacią. Gdyby to był pan bokser o nazwisku „x”, wówczas samo zdjęcie nie byłoby tak ważne. W tym wypadku wszystko zagrało razem, miałem szczęście robić mu zdjęcia, gdy jeszcze był na początku kariery i przez to pewnie był bardziej otwarty, mogłem się kręcić wokół. Właściwie śledziłem go przez całe tygodnie. Spędzałem z nim czas.
widok wystawy w Leica Gallery / Warszawa / fot.jk
Joanna: Czy jest to pana pierwsza wizyta w Polsce? Wystawa na pewno tak!

Thomas Hoepker: Niezupełnie, byłem kiedyś krótko w Gdańsku w czasach gdy pracowałem we Wschodnich Niemczech w NRD. Niestety nie znam Polski zbyt dobrze, także cieszę się, że mogę tu być chociaż w ciągu tego dnia czy dwu. Chciałbym wrócić na dłużej, słyszałem, że dużo się tu dzieje w dziedzinie fotografii.

Joanna: Chciałabym wrócić do pana doświadczenia jako reżysera filmów dokumentalnych. Pierwszy taki powstał w 1973 roku. Niektórzy widzą właśnie w filmach przyszłość fotoreportażu, w ogóle fotografii…

Thomas Hoepker: Wydaje mi się, że nie można ignorować możliwości tego zawodu. Jeśli mówimy o dziennikarstwie fotograficznym to przecież jednym z jego elementów jest właśnie dziennikarstwo – także można pisać i łączyć tekst ze zdjęciami. Czasem docieram do takiego momentu w życiu, że kiedy wiem jak coś się robi zaczyna mnie to nudzić. Kiedy się szło zrobić portrety uliczne, czego robiło się dawniej mnóstwo, stawało się to w końcu rutyną. Ja byłem zawsze zainteresowany robieniem tego, czego nie mogłem lub nigdy nie robiłem lub po prostu chciałem spróbować czegoś zupełnie innego. Stąd właśnie, w którymś momencie zająłem się robieniem filmów, a w każdym razie reportażem poprzez filmy wideo.

Joanna: Co zatem ma pan w planach?

Thomas Hoepker: Tego nie wiem. Teraz dla odmiany pracuję wstecz. Przeglądam stary materiał i robię wystawy – na przykład takie jak te. Opracowuję książki. To wymaga dystansu do swojej pracy, do zdjęć jakie się robiło 10 czy 20 lat temu. Patrzysz na stare fotografie i nagle odkrywasz, albo jest to praca, którą się lubiło 10 lat temu ale właściwie nie jest taka świetna i ją wyrzucasz, albo odnajdujesz coś, co się pominęło. Takie odkrycie to prawdziwy prezent!

Joanna: Jaki jest pański ulubiony sposób komunikowania się z widzem: poprzez wystawy, książki, filmy czy może publikacje w prasie?

Thomas Hoepker: Jednym z bardziej fascynujących dziś jest właśnie ten ogromny wybór środków i sposobów by dostarczyć zdjęcia publiczności. Kiedy zaczynałem istniała po prostu strona w druku. Teraz ta strona powinna być świetnie zrobiona, są różne formy druku, książki, to może być specjalny rodzaj odbitki, którą się wiesza na ścianie, w dużym rozmiarze, którą można zrobić samemu. Wszystkie prace na tej wystawie zostały zrobione przeze mnie w moim studiu. Możesz także zrobić wideo, w ogóle film – ruchome obrazy. Cała ta wielozadaniowość jest wprost wspaniała. Nie chciałbym rozstrzygać na rzecz tylko jednego wyboru.

Joanna: Czyli gdy robi pan zdjęcie, nie wie jeszcze jak będzie pokazywane?

Thomas Hoepker: Niekoniecznie, bo mogę pogłębić kontekst. Mogę zrobić film z fotografii lub zrobić wystawę czy książkę – albo jeszcze lepiej – wszystko w tym samym czasie.

widok wystawy w Leica Gallery / Warszawa / fot.jk

Joanna: Czy pamięta pan sytuację, w której nie zrobił zdjęcia?

Thomas Hoepker: Tak, chociaż ciężko powiedzieć – oczywiście miałem sytuacje w których mówiłem sobie: „głupio, że nie wziąłem aparatu”, kiedy indziej byłem za późno, innym razem zbyt powolny. To się zdarza ciągle. Chyba nie umiem znaleźć konkretnego przykładu… Może w pewnym sensie taką sytuacją były moje doświadczenia z 11 września. Ponieważ kiedy tam byłem cały czas wydawało mi się, że ominąłem okazję, w końcu nie udało mi się dotrzeć do Ground Zero, do miejsca tej katastrofy. Byłem zmuszony przez wiele czynników do robienia zdjęć z odległości. Dziwne, że to właśnie moje zdjęcie stało się bardziej znane od tych, które zrobiono na miejscu i w ścisłej okolicy. To po prostu niesamowita kombinacja czasu, szczęścia, w ogóle.

Joanna: Powiedział pan kiedyś, przy różnych okazjach dwa zdania, które chciałabym przywołać. Pierwsze gdy tłumaczył pan okoliczności powstania zdjęcia z 11 września: „może to przebiegłe kłamstwo zdjęć migawkowych, które ignorują sekundy przed i po”; oraz drugie: „jestem i zawsze byłem adwokatem spontanicznego i prawdziwego (realistic) fotoreportażu”. Te zdania mają wiele wspólnego, jednak jest między nimi drobna różnica, maleńki kłopot…

Thomas Hoepker: Masz na myśli wyzwanie by zrobić zdjęcie odpowiedniego momentu, które jest równocześnie ładnie skomponowane i ważne?

Joanna: Tak, z jednej strony. Z drugiej zaś chodzi o prawdę: czy zdjęcie spontaniczne oznaczać musi, że jest tylko częściowo prawdziwe?

Thomas Hoepker: Hmmm, prawda to ogromnie trudne do zdefiniowania pojęcie. Wszystko co robiłem w życiu to są same prawdziwe momenty. Rzadko kiedy aranżuję sytuację, oczywiście z wyłączeniem portretów. Kiedy idę do artysty czy pisarza, wtedy proszę - usiądźmy, porozmawiajmy. Ale zawsze staram się uchwycić moment, który jest naturalny. Dlatego niczego nie ustawiam. To wydaje mi się wielkim urokiem fotografii: możesz przeciąć rzeczywistość, to się dzieje tak po prostu – pstryk! Ten uśmiech, który miałaś przed chwilą, to może być dobry moment, to się po prostu zdarza. Żadne inne medium nie potrafi tego dokonać. W chwili gdy coś się zaczyna aranżować – usiądź tu i spójrz tam. Wtedy mijasz się z sensem fotografii!

Joanna: Mam ostatnie pytanie: powiedział pan kiedyś „Nie jestem artystą, jestem twórcą obrazów” (image maker). Jakie to uczucie dziś odwiedzać galerie czy muzea, gdzie prezentowana jest pana twórczość?

Thomas Hoepker: Ciągle nie wydaje mi się, że to jest sztuka. To fotografia. Oczywiście cieszę się z tego. Nie muszę być artystą by tego dokonać. Jeszcze wstydzę się przyznać, że w moich pracach są czasem elementy artystyczne.

Joanna: Kiedy pan zaczynał karierę i uczył się o sztuce, w latach 50’ nikt wówczas nie pokazywał fotografii w muzeach ani galeriach?!

Thomas Hoepker: Bardzo się cieszę, ponieważ chcę zarabiać na fotografii. Po prostu istnieje jeszcze jedna platforma (płaszczyzna?), jest możliwość by pokazywać swoje zdjęcia w galeriach. Może szczęśliwie znajdzie się ktoś, kto będzie chciał kupić pracę, to bardzo miłe. Ponieważ innym miejscem jest praca dla magazynu, kiedy dostaje się pieniądze za wydrukowane zdjęcie. To i tak dziś nie funkcjonuje najlepiej. Tym bardziej cieszę się na nowe rynki dla fotografii.

Joanna: Bardzo panu dziękuję za rozmowę. Życzę panu powrotu do Polski na chwilę dłużej.

Thomas Hoepker: Dziękuję.


 
Thomas Hoepker odwiedził Warszawę by otworzyć wystawę swoich prac z serii “Heartland. An American Roadtrip in 1963” w Leica Gallery /Blue-City/wystawa trwa:  17.10-10.11.2011. Po wystawie będzie można kupić eksponowane zdjęcia. Przeczytaj oficjalny tekst prasowy organizatora.

środa, 26 października 2011

Street znaczy się ulica.

Maciej Dakowicz, z serii "Cardiff After Dark", 2009, fot. dzięki uprzejmości autora 

Przez ponad miesiąc wisiała tu niedawno ankieta w kwestii kłopotliwego tłumaczenia terminu "street photography". Z podsumowaniem czekałam jednak do wielkiego momentu.
Wyniki:
fotografia uliczna - 65 %
zostawić określenie "street photography" - 20 %
snaps - 8 %
hybrydy multijęzykowe typu: "strit" czy "street fotografia" po 2 %.

Dziękuję za podpowiedź. Zgodnie z nią - tytuł nadchodzącej wystawy będzie grzecznie przetłumaczony: Street Photography Now / Fotografia uliczna - tu i teraz.
Na ekspozycji, którą otworzymy 19 listopada o godzinie 19 (wszystkie szczegóły pod linkiem) zobaczycie m.in. takie nazwiska jak: Joel Meyerowitz, Gus Powell, Bruce Gilden, Jeff Mermelstein, Siegfred Hansen, Trent Parke, Nick Turpin, Nils Jorgensen czy Jesse Marlow. Dzięki współpracy z Third Floor Gallery zostanie pokazana wystawa "Street Photography Now" wedle książki o tym samym tytule /wyd. Thames & Hudson/. Do kompletu - po raz pierwszy - polska fotografia uliczna w swojej masie, ilości, różnorodności i kolorach. Autorzy (w liczbie ponad 50!), to m.in.: Michał Macioszczyk, Tomasz Kulbowski, Szymon Michna, Agnieszka Sym, Szymon Szcześniak, Jerzy Łapiński, Rafał Siderski, Andrzej Wiktor, Magda Galas, Bart Pogoda i Światek Wojtkowiak.
Zapraszam! /z góry przepraszam, jeśli 'miejsce fotografii' wyda się Wam wkrótce i na niedługo 'miejscem ulicznej fotografii'/

 Tomasz Kulbowski, Londyn 2010, fot. dzięki uprzejmości autora
Bart Pogoda, Saigon, fot. dzięki uprzejmości autora

trzecie życie fotografii.

Znajdź t-shirt?
Monika Jankowska Olejnik - fotografka - uwielbia cudze zdjęcia na koszulkach. Znajduje je w sekondhendach. Pewnie bardziej niż samo zdjęcie, ciekawi to dlaczego znalazło się na koszulce, lub jeszcze bardziej - dlaczego właściciel pozbył się tej odzieży?
Inną sprawą jest dlaczego ktoś miałby kupić takie oryginalne, ale bardzo prywatne ubranie?
Na koszulkach z lumpeksu Monika nadrukowała swoje zdjęcia. Rozdała znajomym i obcaym. Z misją - oddaj, puść w obieg, wrzuć do skrzynek.

koszulka projektu znajdowania t-shirtów: www.jankosia.com /fot. jk/

Co zrobić w razie odnalezienia koszulki? Tutaj instrukcje.
Jeszcze się zastanawiam czy już muszę ją oddawać.

Nie lubić fotografii.
Zdjęcia nieudane wyrzucamy. Zdjęcia niefajne (z różnych przyczyn) często drzemy i wyrzucamy. Zdjęcia fajne chołubimy. Jak bardzo można nie lubić fotografii by się nad nią pastwić niszczącymi ją chemikaliami?
Rafał Karcz - twórca kilku dziedzin, dzięki wylewaniu kwasu na odbitki otrzymuje abstrakcyjne i bardzo malarskie efekty. Niestety proces ten trudno kontrolować lub chociaż przewidzieć.

Rafał Karcz, z serii "I Hate Cindy Sherman", 2011, fot. dzięki uprzejmości autora

Zestawiam te dwa przykłady obok siebie nieprzypadkowo. Pewien znany fotoreporter polski użył ostatnio określenia "recycling fotografii" w stosunku do swoich najnowszych prac. Miał na myśli coś jednak innego niż wymienione tu przykłady (może namówię na publikację w miejscu). Wszystkie zaś łączy przetwarzanie przede wszystkim funkcji fotografii. Dzieje się to poza komputerem (i ciemnią). To wykraczanie poza przynależność zdjęcia (Jankowska Olejnik) oraz zapisany obraz (Karcz).
Jest to w pewnym sensie dawanie obrazom nawet nie drugiego, ale i trzeciego życia. Efekt - w obydwu przypadkach - trudny do przewidzenia.

czwartek, 6 października 2011

Więcej niż księgarnia i książki.


Zmarł Krzysiek Makowski. Założyciel Księgarni & Galerii Fotograficznej F5. http://www.f5-ksiegarnia.pl/ Pomysłodawca i redaktor kilku publikacji o fotografii. Wiedział, że niewiele jest do poczytania po polsku w tym temacie i zmieniał to przez ostatnie kilka lat, najpierw pracując w Universitas, potem zaś tworząc swoją własną markę F5. Razem z Krzysztofem Jureckim w 2003 roku opublikował "Słowo o fotografii". Wydał kilka bardzo ważnych publikacji:  zbiorowych: "Przestrzenie fotografii", "Interpretując fotografię. Śladami Susan Sontag" oraz książki "Obraz utajony" Marianny Michałowskiej, "Fotografia. Dyletanci, amatorzy i artyści" Tomasza Ferenca. Zostawił kilka pomysłów, których nie zdążył dokończyć.
Był realizatorem konkursu na fotograficzną publikację roku. Odbyły się do tej pory zaledwie dwie edycje za lata 2008 i 2009. Już w 2011, czyli gdy nie przeprowadzono konkursu za rok 2010 okazało się, jak bardzo brakuje kontynuacji. Krzysiek walczył wówczas z chorobą. Po długiej walce, w połowie września przegrał.
Ten wrzesień/październik okazuje się fatalny dla fotografii polskiej, zmarli Zofia Nasierowska, Stanisław J. Woś i Marek Piasecki. W odróżnieniu od tych twórców, o odejściu Krzyśka nie mogę znaleźć żadnego słowa w prasie. Nie grał na pierwszym planie.
Nie będę jednak przybliżać jego biografii. Strasznie mi nie idzie ta notatka. Nie umiem sobie wyobrazić, że go tam w Krakowie już nie ma. Dlatego może spróbuję w tonie osobistym. Podziękuję za jego ogromny entuzjazm i wsparcie, które okazał gdy kilka lat temu na chwilę wkroczyłam w branżę księgarską (a przecież stawałam się konkurencją). Za wszystkie rady i sugestie, pomysły i wątpliwości, jakimi się chętnie dzielił. Podziękuję za miłe spotkania - "punkty obowiązkowe" przy okazji wizyt Krzyśka w Warszawie a moich w Krakowie. Podziękuję za kilka świetnych książek, które się czyta i do nich wraca, poleca do czytania innym i często cytuje w dalszej pracy. Podziękuję za poznanie z ciekawymi ludźmi, zarażanie zapałem do pracy i - rozmowy o fotografii.

Szukałam jakiś zdjęć, znalazłam tylko dwie okazje. Przy promocji albumu "Małopolska. To niczego nie wyjaśnia" w Zachęcie mam takie ujęcie, że musielibyście uwierzyć na słowo. Wstawiam zatem to (październik 2007) z Mariuszem Hermanowiczem. Jak dziwne się złożyło, że obydwu ich już nie ma, a zdjęcie z "przedwczoraj".
Będzie nam go bardzo brakować. Nam - czytelnikom, widzom, fotografom i znajomym.