poniedziałek, 29 lipca 2013

Fotoreporter w konflikcie czyli: Suder wracaj!

Wiadomo od lat, że nic tak nie podnosi ciśnienia jak komentarze z internetu. Artykuł artykułem, komentarze często nie dotyczą w ogóle tematu. Wszyscy wiedzą, że to strata czasu na czytanie, a jeszcze większa dać się złapać nieodpartej i niepohamowanej chęci odpisywania. 
W komentarzach do artykułu o porwaniu w Syrii Marcina Sudera znalazło się coś więcej niż "wina Tuska", wypowiedzi prostackie i antysemickie. Wychynęła totalna, ale po prostu bezdenna niewiedza na temat tego kim jest fotoreporter, po co robi zdjęcia, czemu się angażuje. Ileś osób ośmieliło się wyrazić te wątpliwości, a reszta? Czy wyraża to samo? Działa to jakoś procentowo? Nagminne było także powątpiewanie w szczerość intencji Marcina, niezrozumienie potrzeby robienia zdjęć w konfliktach. Jakieś 2, może 3 niedobitki starały się coś wyjaśniać na bieżąco. Pod lupę biorę dwie strony komentarzy: w wyborczej.pl i gazecie.pl. Zachowuję oryginalną pisownię. Oczywiście proponuję najpierw przeczytać artykuły. 


1. "Polski fotoreporter Marcin Suder porwany w Syrii" 

kat-kk: 
Co mnie obchodzi jakiś dziennikarzyna co się pcha w konflikty religijne?Tyle co Hoser obcinający głowy Tutsi.



cholenderstwo:
W siedzibie sił opozycyjnych urzędował?

A jakim prawem? Kaduka?
To tak jakby Wacek zdradzał Michnika z Chodorkowskim...




  • jean_zatapathique @cholenderstwo:

    "Urzędował"? Przebywał w biurze prasowym. Jeśli nie wiesz, to w takich miejscach reporterzy czasami bywają...
    Ech, kiepsko z edukacją w tym kraju, skoro pojawia się tyle wpisów, świadczących o braku zrozumienia prostego artykułu w prasie (na dodatek tabuny takich samych inteligentów spieszy "przybić im piątkę").


  • jean_zatapathique@hen-live:

    Nie zrozumiałeś chyba za dobrze tego, co przeczytałeś. Porwali go najprawdopodobniej islamscy radykałowie. Uprowadzili go z biura prasowego sił opozycyjnych (więc to nie opozycjoniści go uprowadzili). Należy rozróżnić liberalna opozycję od radykalnych islamskich rebeliantów. To dwie siły, które walczą między sobą o objęcie władzy na wydartych al-Asadowi ziemiach. Zachód wspiera liberałów, a więc nie porywaczy polskiego fotoreportera. 
    Co do samego reportera, to oczywiście - wybrał dość niebezpieczny zawód ale na takich ludzi jest zapotrzebowanie. Gdyby nie oni nie wiedziałbyś co się w takich miejscach dzieje. Nie liczę, że docenisz jego pracę ale może stać Cię choć na ludzki odruch.


antyclon:

pomagał im to dostał zapłatę, mam dla niego 0 współczucia !


2. "Marcin Suder - polski dziennikarz porwany w Syrii"


wiceherszt:
(...) I co to teraz będzie? Przyjdzie bratać się z szatanem, sprawującym tam akurat władzę i prosić o pomoc w uwolnieniu gryzipiórka...

c.t.k @wiceherszt:
Mam nadzieję,ze MSZ ruszy dupę i nie zostawi go bez pomocy jak było to w przypadku tego nieszczęśnika Stańczaka,porwanego w Pakistanie.

wiceherszt@c.t.k:
A dlaczego niby MSZ miałoby "ruszać dupę"? W przypadku nieszczęśnika Stańczyka faktycznie mogli podjąć jakieś działania, bo to był bogu ducha winny inżynier, który pojechał tam w ramach kontraktu. Tutaj mamy "wolnego strzelca", który na własną rękę jedzie do kraju, o którym MSZ już od dwóch lat huczy, żeby do niego nie jeździć, chyba że szuka się guza. 
Mimo to koleś pojechał i znalazł. I co według ciebie ma zrobić MSZ? Płacić za niego okup z moich podatków? A czemu to niby? Wysyłać noty do władz syryjskich? To przyjdzie odpowiedź, że facet dobrowolnie udał się na niebezpieczne tereny kontrolowane przez bandytów, więc to raczej normalne, że ci zachowali się po bandycku.

c.t.k@wiceherszt:
Ano dlatego,że jednym z głównych zadań MSZ jest;"reprezentowanie i ochrona interesów Polski i jej obywateli".

born8 @kinskyart
W sumie dzięki takim ludziom wiemy, co się tam dzieje. Pewnie nie robi tego za darmo (może uzależnił się od adrenaliny, reporterzy zazwyczaj tylko robią materiał, obcując z cierpieniem, ale nikomu nie pomagają, wszystko to jest dla mnie trochę dwuznaczne, nie mógłbym tak pracować, zrobić wywiad z biedna wioską i wsiąść w helikopter), ale ryzykował życiem, żeby swiat się dowiedział, co się tam wyrabia. 
Zobaczymy, jakie są realne możliwości polskiego MSZu. Kto to wie. Gdyby mogli coś zrobić, na pewno nie wydawaliby takiego oświadczenia, ktore odcina się od wszelkiej odpowiedzialności. A sprawa z ubojem z pewnością nie wpłynie dobrze na reakcję Izraela po prośbach o pomoc, tak samo, jak obojętność wobec strajku izraelskiego MSZu przeciwko temu p.ojebowi, który tam rządzi.

minipolak:
Po co tam pojechal. Przeciez oni i tak swoje zbrodnie puszczaja na youtube.

heliheli: 
chybabym sie nie czul bezpiecznie jadac gdziekolwiek jako wyslannik agencji Melon ..... mowie calkiem serio .

mniklasp:
Czy nie lepiej dla niego bylo jechac do Londynu i czekac na urodziny royal baby. Milo, cieplo i bezpiecznie.Tak robi kazdy normalny reporter, Polak musi jechac pod lufy poniewaz to jest jedyny ochotnik na swiecie z reporterow ktorzy za pare zlotych jada pod ogien zeby ludziska wiedzialy i widzialy. Czy to nie jest patetyczne?

jkredman: (...)
drugi ciekawy problem to ta agencja Studio Melon - agencja reklamowa Izabeli Bil i Andrzeja Wyszyńskiego, po kiego jej potrzebne zdjęcia z teatru wojny, czym oni się faktycznie zajmują czy na pewno reklamą czy to tylko przykrywka,


doomsday:
Żyd czy nie , szkoda chłopaka. Młody jeszcze był, tylko 34 lata. Niektóre inne kraje do takiej roboty wysyłaja tylko facetów prawie w wieku emerytalnym, często rozwodników z alimentami o wyrażnych skłonnosciach samobójczych. Taki wie, że moze zginąć, godzi się na to i dlatego tam jedzie. Dziadoskie służby mamy, dla których życie Polskiego młodego Żyda jest bez wartości. A przebrać za reportera i wysłać tam jednego z drugim grubego generała z dużą dupą. Oni wolą walić dziewczyny na miejscu w pracy, jak ten gen. Marzec z Opola, niech gina młodzi.


45rtg:
Pojechał zarabiać na ludzkich tragediach aż w końcu jego dopadła nieprzyjemność.

tomtey:
jak On
jest dziennikarzem to ja jestem biskupem ,do kogo takie teksty,czy ludzie nie myśla

asxc:
Przepraszam bardzo a po co on tam w ogóle pojechał ? Porobić sobie zdjęcia popalonych dzieci a potem sprzedać je z zyskiem ? KAżdy zawód niesie jakieś ryzyko...jak się nie podoba niech zostanie hasjerem w biedronce.

mangusta3@asxc:
A może po prostu pojechał żeby pokazać prawdę o salafickich mordercach, zawodowych terrorystach al-Kaidy i zagranicznych najemnikach werbowanych w krajach arabskich czyli o tym o czym milczą media w Polsce...

mis3zen: 
foty super ale nie warte ryzyka www.studiomelon.pl/#index.php?m=m&id=135

josif47:
Sam sobie winien !....Szukal guza ?...to go znalazl.....

drive55: 
Polacy to naród debili i samobójców. Jak nie odpadanie od ściany podstarzały prezes to się to się utopi na 200 metrach jakiś mistrz świata w nurkowaniu,a teraz mamy się przejmować kimś kto się naogąldał filmów sensacyjnych. Obrzydzenie mnie bierze do takich wiadomości.

leser.1:
Dziennikarze mieszczą się w granicach pojęcia "dog`s of ware".
Zamiast kałacha, czy m-16 maja aparat "sony", ale po jaki ch.j tam jadą?

cracovpl:
Jakoś mi nie jest żal fotoreporterów którzy żerują na ludzkiej tragedii.
Przecież wszyscy wiemy co się tam dzieje i bez ich zdjęć.


Komentarz, który spowodował chęć powrócenia do innych, wybrania - zapadł mi szczególnie w pamięć, oto on:


calmy:
Freelancerem? W pewnym sensie? Co to znaczy w pewnym sensie? Dlaczego polskie agencje oszczędzają na akredytacji? Co to za dziadostwo? Czy też może próba pozbycia się odpowiedzialności?
W każdym razie biedny człowiek. Dużo szczęścia mu yczę. Będzie potrzebował.


To zacznijmy od słowa fotoreporter i jego charakterystyki. To dziennikarz. Pewien rodzaj dziennikarza, który posługuje się obrazem (słowo 'gryzipiórek' doprawdy nie pasuje). Łatwiej w opisaniu tego zawodu mają ludzie posługujący się językiem angielskim. Mowa tam o 'photojournalism' - czyli dziennikarstwie fotograficznym. Dla nas te dwa słowa są chyba za długie, bo doprawdy nieczęsto się słyszy to określenie. Aha, Marcin Suder jest fotoreporterem, a zatem jest dziennikarzem. (pozdrawiam biskupa!)

Po co fotoreporter ma gdzieś jechać? Zawsze wydawało mi się to jasne i oczywiste. Ale warto może wyartykułować. Żeby zrobić komuś/czemuś zdjęcie trzeba obiekt umieścić przed obiektywem. To najprostsze wyjaśnienie. Jeśli ktoś chce zrobić zdjęcie jak ludzie żyją daleko w świecie - nie ma wyjścia, trzeba tam pojechać. Nie na wycieczkę, nie przy okazji urlopu. Właśnie - motywacja. Choć także: misja, zaangażowanie, powołanie. Zwykle jest ich kilka. Wśród nich są z pewnością gdzieś, na którymś miejscu także pieniądze. Także, gdzieś. Umówmy się, do rejonów konfliktów nie jedzie się po pieniądze. One są pochodną, jeśli się zrobi dobrze swoją robotę. Są w domyśle. I jeszcze drobiazg: to nie są kokosy, nie dolary leżące na ścieżkach, które proszą fotoreportera o zabranie do domu. Może drobny cytat: 
Samuel Aranda: W Polsce jest bardzo wysoki poziom fotografii. Na prawdę widziałem świetne materiały. Zdaje się, że macie tutaj problem, identyczny z sytuacją w Hiszpanii. Wielu znakomitych fotografów musi szukać klientów za granicą. To przykre, że nie znajdują zleceniodawców w kraju. 10 lat temu pracowałem dla dużej gazety w Hiszpanii i płacili dobrze, można było z tego żyć. A dziś? Płacą najdalej 50 euro za zdjęcie. Jeśli, by je zrobić musisz lecieć do Kairu, powiedzmy za reportaż zapłacą 100 euro, to nawet nie starcza na bilet. [z rozmowy dla FOTO]
Jasne? Czyli motywacja nie jest spieniężalna. Są wśród fotoreporterów pchających się w konflikty ludzie, którzy 1/ chcą opowiadać trudne historie; 2/ naświetlać tematy, by wiedzieli o nich inni; 3/ sprawozdawać, dostrzegać, wskazywać, dowiadywać się, poznawać, itd...  i tak do 10. Pewnie na miejscu około 11 pojawia się może kwestia adrenaliny a może i myślenia o sławie, publikacjach, wystawach, wygranych w konkursach. Tym podobne. Ci, którzy jadą tylko po wpis do cv - oczywiście mogliby zostać w domach, nie są dobrze widziani, oceniani. Umówmy się, że takich jest niewielu.

Wiek fotoreportera wojennego. Ktoś z komentujących miał kłopot z tym, że giną młodzi. No tak, bo niedoświadczeni? Niezupełnie. Żeby pchać się w rejony konfliktów - dobrze, o czym wspomina Filip Ćwik w rozmowie dla Newsweek.pl - nie być uwiązanym. Być wolnym ptakiem, bez rodziny. To raczej dotyczy pełnych energii młodych ludzi, często niezdających sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Inne kraje robią inaczej? No tak, są w tym zawodzie sławy - nie gwiazdorzy jednej klatki, ale wieloletni mistrzowie fotografii z konfliktów, a wśród nich najważniejszy, "War Photographer" - James Nachtwey. Nie ma może sensu ich tu wszystkich wymieniać. Są niemłodzi, to prawda. Większość jednak reporterów odpada z tematów konfliktowych z wiekiem, czasem, z rodziną, odpowiedzialnością, zdrowiem, psychiką, itd... Niewielka część pozostaje. Nie czyniłabym z tego reguły. Wiek po prostu nie ma totalnie nic do tego. 

Po co się opowiada historię obrazem? Umówmy się - to działa. Po co czytać setki, tysiące słów artykułu? Wnikać w geografię, ekonomię, politykę, religię i sięgać jeszcze do pięciu pokoleń wstecz...? Jest obraz - jest temat. A jak nie ma obrazu - obraz trzeba jakoś zamarkować, jakoś skonstruować. (co widzimy w coraz weselszych i śmielszych propozycjach internetowych pisemek). (Więc nie - człowieku, nie wiesz bez zdjęć co tam się dzieje...). Skoro jednak mamy fotoreportera, który przypadkiem jedzie gdzieś po zdjęcie - to mamy je. A jeśli je mamy - jeśli się je poda czytelnikowi - ten lub ta - może przeczyta tekst, w każdym razie kupi gazetę. Tak to przynajmniej działało w teorii jeszcze niedawno, do tego potrzebny był sztab ludzi od laborantów przez fotoedytora, do redaktora artystycznego i w końcu kogoś, kto potrafi przygotować zdjęcie do druku. Dlatego tak ubawił mnie komentarz o dostępności informacji na YouTube. Tak, jasne, seriously? 

Fotografia zmienia świat. Udowodniono to już nie raz. Pierwszy i wielki raz - był poprzez zdjęcia Lewisa W. Hine'a, który czytelnikom amerykańskim pokazał na zdjęciach pracujące dzieci. Gazeciarza w wieku 4 lat, tkaczkę w wieku 8 lat, itd, itp. Naród dał wyraz swojemu oburzeniu - zmieniono wówczas prawo. Wprowadzono regulacje, wiek ochronny, itd, itp... Ale jednak - nikt do konfliktu nie jedzie aż po takie zdjęcia. Pewnie, że byłoby to COŚ, gdyby przez zdjęcia skończyła się jakaś wojna. Ah. Choć właśnie w pewnym sensie, choć nie tak bezpośrednio - coś podobnego zdarza się, gdy oglądamy te straszliwe fotografie. Dowiadujemy się. Już nie możemy udawać, że nikt nam nie powiedział. To co zrobimy z tą wiedzą, to już inna kwestia. Ale ktoś nam o tym opowiedział. Był, widział, zrozumiał, zredagował i podał. A może bohater zdjęcia będzie miał odmieniony los - jak Bibi Aisha, bohaterka zdjęcia Jodi Biber? 

Tak, i jeszcze raz głośno tak: fotoreporter jedzie na koniec świata, naraża swoje życie (choć właśnie robi wszystko by jak najmniej ryzykować), byśmy mogli obejrzeć (przeczytać), żeby mogło do nas dotrzeć to co i jak dzieje się z innymi. 
A propos hien, sępów i tym podobnych porównań o żerujących i szukających - no cóż... spróbujmy z zagadką: 
- Co fotoreporter robi dla bohatera? 
- Opowiada o jego/jej życiu, życiu codziennym, wskazuje problemy. [By o tym mówić - przejechał spory kawał świata, przeczytał sporo książek i tekstów, rozmawiał z wieloma różnymi ludźmi, zrozumiał cały kontekst, itd...aha, ma sprzęt i umie fotografować.]

- A co robi czytelnik dla tego samego bohatera? Dla tych, o których był dany artykuł? Obejrzał zdjęcie, i...?
- ....
Halo? Halo? 
Może chociaż odrobinę współczucia? Ciut? Niestety rzadkością jest czytelnik, który zainteresowany tematem grzebie dalej, dopytuje, doszukuje. By wiedzieć. Błędem statystycznym zaś ten, który pójdzie dalej - poszuka akcji humanitarnej, która działa w rejonie, powie o tym innym, włączy się - by coś zmienić. Coś autentycznie zmienić. Reszta, większość przytłaczająca - przewraca stronę; lajkuje bez zaglądania w artykuł, linkuje bez sprawdzenia treści. I teraz drobiażdżek - kto kogo powinien nazywać fascynatem sensacji? 

Dla opornych dodam jeszcze - fotoreporter, jak każdy dziennikarz przestrzega pewnych reguł: etyki. Nie manipuluje, nie kłamie, nie udaje, itd. O innych nie warto wspominać, a ich zdjęcia nas nie porwą zapewne. Ostatnia kwestia: dla kogo to robi i czyja to wina. Marcin Suder współpracuje z agencjami Corbis i Melon. Ale żadna z tych agencji go tam nie posłała. Oto wielki smutek i dramat naszych czasów. Redakcje zatrudniły księgowych, którzy zatrudnili badających rynek (a może odwrotnie?) i z badań dowiedziano się, że za zdjęcia się przepłaca oraz, że ludzie wcale ich nie chcą. Pomysłów na to co komu i kiedy i jak bardzo uwierało jest wiele, efekt jest taki, że za zdjęcia płaci się mało, fotografów zwalnia z etatów, na miejsce nie wysyła się swoich ludzi, bo można polegać na materiale tambylców. Jest jednak gatunek niepohamowany, który nie potrzebuje zlecenia, opłaconego przez redakcję/agencję lotu, wygodnego hotelu na miejscu. Ten gatunek nazywa się freelancer, wolny strzelec. W przypadku fotoreportera - to niepohamowanie to właśnie poczucie misji, potrzeby, konieczności działania - powołania. Kłopot w tym, że zapomina się powszechnie, że jest to zawód. Praca. Nie wolontariat. 
Faktycznie wysyłając się sam - sam ryzykuje. Jego potknięcie kosztować będzie jedynie jego, dalej także rodzinę, znajomych. No właśnie, i oczywiście MSZ. Nikt nie ponosi odpowiedzialności, nikt nie wypłaci grosza rodzinie, pewnie i ubezpieczyciel zasugeruje niezbyt ostrożne prowadzenie się. Globalnie - przestano się tym zajmować. Protestujących jest coraz mniej. Fotoreportaż jakąś chwile temu uznano za zawód kończący się.
Mówiąc prawdę - ani Studia Melon, ani Corbis, ani rządu, ani MSZ'u nie ma co winić. Winni są ewentualnie wydawcy. Choć nie bezpośrednio. Wszystkie te czynniki, które sprawiły, że fotoreportaż stracił swoją cenę, z nim zaś niestety życie reportera. 

Wracając do tematu i zmierzając do zakończenia. Marcin Suder oraz Miłosz Brzeziński starali się (w 2012) rozpropagować temat zachowań i postawy Josepha Kony'ego oraz jego Armii Bożego Oporu w Ugandzie. Potwornej i skandalicznej sprawy, przemilczanej przez media. Jest bardzo ciekawa rozmowa w TVN o wyprawie Sudera do Ugandy i przede wszystkim - odpowiedź po co TO robi. 


zrzut ekranu / źródło TVN 


Marcin, środowisko jest po Twojej stronie - dziennikarskie i fotograficzne. Inni ludzie tkliwi i czujący, którzy mogą się nie znać na zdjęciach - też są po Twojej stronie. To zaledwie garstka idiotów nie wie o czym mówi. Może właśnie dzięki Tobie się coś niecoś oświecą. Wracaj cały i zdrowy! 


Dwie bardzo ważne rozmowy o porwanym Marcinie, o pracy fotoreportera i sytuacji w Syrii:
z Filipem Ćwikiem: "Zawód fotoreporter"

Zdjęcia Marcina Sudera: Corbis / w Studio Melon

czwartek, 18 lipca 2013

Sarełło / Swell / Dla większych jednostek pływających martwa fala jest bardziej dokuczliwa



Mateusz Sarełło, Swell, wyd. Instytut Kultury Wizualnej, Warszawa 2013


Czarna książeczka. Płótno. Tłoczone litery. Tekst angielski, półpoetycki. Zdjęcia czarnobiałe i w kolorze. "Projekt bałtycki", ale właściwie historia osobista. Prywatna. Hermetyczna i zamknięta. Emocjonalna. Dla czytelnika emocjonująca, pozostawiająca coś mokrego po sobie: lepkie ręce, pot na czole, a może nawet otrzepujemy piasek z powiek.


wedle wikipedii:

Martwa fala (rozkołys) - długa, łagodna, powoli gasnąca fala posztormowa, powstała wskutek długotrwałego działania wiatru z jednego kierunku. Występuje tylko na dostatecznie rozległych obszarach wodnych. Może być również wywołana trzęsieniem ziemi (dna), wybuchem podwodnego wulkanu, lub podwodnej bomby atomowej. Termin ten odnosi się jednak głównie do zjawisk pogodowych, gdy stan morza jest wyższy od siły wiatru.
Martwa fala może istnieć przez długi czas po ustaniu sztormu (i wiatru), który ją wywołał. Jeśli wiatr wieje nadal, kierunek martwej fali nie jest związany z kierunkiem wiatru. Kierunek martwej fali jest stały. Martwa fala może również obejmować tereny przyległe do sztormu, nawet jeśli panowała na nich lepsza pogoda, oraz dociera do miejsc osłoniętych, np. zatoki. Okres i długość martwej fali są znacznie większe niż fali wiatrowej.

W dalszej części wiki-definicji jest wreszcie coś co wiele wyjaśnia mi z tytułu i napięcia w książce. Jako urodzona na płaskim Mazowszu, niestety nie zgłębiłam natury morskiej - rodzajów i nastrojów ani wody ani powietrza. 
Dla większych jednostek pływających martwa fala jest bardziej dokuczliwa, a nawet groźna od wyższej, ale jednak krótszej fali wiatrowej, ponieważ powoduje znacznie większe przechyły jednostki. Z tych samych powodów jest znacznie bardziej męcząca dla osób znajdujących się na tej jednostce, mogąc wywołać chorobę morską nawet u bardzo odpornych osób.

I taka jest ta książka, taka jest ta historia. Długotrwała, niesłabnąca, męcząca. Przed i po. Historia rozdarta na dwie części, w ślad za nią podąża książka. Wygląda jakby została źle zszyta, po otwarciu wydaje się, że jest uszkodzona. Najpierw polaroidy, instaxy, kolor, jakaś nostalgia, album i pamiątki. Potem wyrwa, przerwa, rozdarcie i kalka. W każdym miejscu książki widać tę przerwę. Przed nią i po. Rozdział. Podział. Dwie części, osobne. A potem wiatr w oczy.



Za kalką wszystko się zmienia. Nabiera tempa i rytmu. Nie ma tu żadnego "albumu". Jest nieprzyjemnie, wieje, mokro, czasem sypie śnieg. Woda wylewa się z kartek. Oblewa widza. Jesteśmy w morzu, kąpiemy się, chociaż wcale nie mieliśmy wchodzić do wody. Za chwilę wszystko ustępuje. Znowu widać horyzont. Ciągle brak koloru, ciągle ziarno, piasek, ten sam kontrast. Złowrogie niebo. Ale jest horyzont. Jest jakiś podział i kompozycja. I potem znowu się zaczyna. Uciążliwie, intensywnie, znowu. Coś sypie, coś wieje. Ktoś idzie. Ktoś leży. Intensywnie. Z bliska. Od środka. Żadne tam molo z lornetką. Wszystko na pierwszym planie, w pierwszej osobie.



Historia jest osobista. Autor jej nie ukrywa. Odczuwa się ją za każdym zdjęciem. Czyha. Czeka. Nie ma co tłumaczyć jej tutaj, przywoływać słów zapisanych w książce. Jest ich tak niewiele, że wyrwanie ich z kontekstu coś popsuje. 
Kilka razy już stykałam się z projektem "Martwa fala". Na Miesiącu Fotografii w Krakowie w 2012 roku w sekcji Show OFF Mateusz miał swoją wystawę. Była jedną z ważniejszych tamtej edycji Miesiąca jak dla mnie. Była też niemal całkiem inna. Potem materiał krążył trochę w prasie, trochę na konkursach. Wszędzie zestawy różne, mniejsze i większe. Miejsca, w których "Martwa fala" się pojawiała miały ogromne znaczenie: wymuszały formę, rozmiar, ilość, narrację. 
Z dobrymi zdjęciami, ze szczerą i emocjonalną historią, z dobrym okiem i talentem (z pomocą opiekunów, mentorów i kuratorów) - nie da się zmarnować sprawy, chyba nie da się wypaść blado. Przy tej książce, jestem tego pewna. Wystawy, przedruki w prasie, konkursy - to napędza może cv Mateusza, ale temu projektowi nie było wcale potrzebne. Efekt końcowy, finalny, właściwy i jedyny - to książka. 



Projektanta książki odczytuje się i domyśla: w podejściu, w wykończeniu, w zadbaniu o szczegóły - to (oczywiście) Ania Nałęcka. Podpis-odcisk dość czytelny, autorki wydawnictw Sputnikowych, oraz solowych Sputnikowców: Agnieszki Rayss, Michała Łuczaka, Rafała Milacha, Adama Pańczuka, itd.
Pomocą przy książce, projekcie służył też bardzo Michał Łuczak, wzmiankowany gdzieniegdzie (w innych mediach) jako 'kurator książki', a w spisie jako "curator and photo edition". Łuczak & Pańczuk byli kuratorami-opiekunami wystawy/projektu w Krakowie.

Minusy i minusiki. 
Tekst jest tylko i wyłącznie angielski. Wiem, tak, eksport, ja rozumiem. Łamanie tekstu w dwa języki rozwala sprawę. Szczególnie jak na stronie ma być jedno tylko słowo. Po prostu szkoda, że nie ma dwu wersji językowych. Chyba.
Tyle właściwie spraw porządkowych.

Wróćmy do autora.
Mateusz Sarełło. 1978. Fotograf niezależny. Nagradzany i wyróżniany w wielu konkursach m.in. PDN Photo Annual, Prix de la Photographie Paris, International Photography Awards oraz FotoVisura Grant. Finalista Lucie Foundation Scholarship, Descubrimientos PhotoEspana, Grand Press Photo (itd, itp). Uczył się w Akademii Fotografii, uczestnik programu Napo Mentor, jest członkiem Spółdzielni Dokumentalnej. W 2012 i 2013 jego "Swell" można znaleźć od Tblisi po Waszyngton, od Zagrzebia do Dakki. Powodzenia i gratulacje.

A wracając do książki: do lektury biegiem, pod wiatr, poprzez śnieg i chłód. Jak drogą nad morze w zimie. 

linki:
o projekcie na stronach agencji Napo Images  'Martwa fala'
wydawca książki: Instytut Kultury Wizualnej


piątek, 12 lipca 2013

ahoj

fotograf nieznany, Hel, 1932 /ze zbiorów prywatnych, rep. JK/

z letnim pozdrowieniem!