czwartek, 30 czerwca 2011

Moda na stereoskopię?

No dobra, od dwóch miesięcy zbierałem się do napisania artykułu o fotografii stereoskopowej. Podróżująca obecnie wystawa „Świat w 3D” Wojciecha Franusa oraz obecna wystawa kolorowych stereoskopowych zdjęć z Warszawy z lat 60 XX wieku w „Fotoplastikonie Warszawskim”skłaniają mnie do pracy.
Dlaczego wydaje mi się, że warto pisać o fotografii stereoskopowej, tzw. trójwymiarowej? Ano trzeba po pierwsze wiedzieć, że pierwsza fotografia stereoskopowa została wykonana przez Sir Charles'a Wheatstone'a w 1838 roku. Czyli stereoskopia towarzyszy fotografii – czytaj jest mało docenioną dzisiaj gałęzią fotografii – od początku. Mało kto wie, że funkcjonuje w Polsce amatorski Polski Klub Stereoskopowy. Ale nie zawsze stereoskopia była tak nisko traktowana. Pod koniec XIX wieku były bardzo popularne aparaty stereoskopowe i na całym świecie powstawały fotoplastykony, jak ten oryginalny zachowany w Warszawie. Wtedy w fotoplastikonach były pokazywane egzotyczne obrazki z całego świata, jak na przykład z Japonii, Chin, Afryki…

Równolegle gdy bracia Auguste i Louis Lumière wymyślili kino w 1895 roku, pracowali już nad kinem stereoskopowym… Później w 1908 roku wymyślili autochromy, czyli pierwszą technikę fotografii kolorowej. Ciekawym i mało znanym faktem jest to, że w latach 30 XX wieku bracia Lumières nakręcili „remake” słynnego „Pociągu wjeżdżającego na dworzec w La Ciotat” w… stereoskopii! Można go znaleźć w wersji anaglifowej na youtubie.

Kiedy w latach 20 XX wieku Kodak wypuścił pierwszą „małpkę” fotograficzną (była monoskopijna…) wówczas moda na stereoskopię minęła. Wtedy właśnie kino zaczęło swoje pierwsze próby z trój wymiarem – od lat 1920tych, potem w latach 1950., 1970… Problem pozostawał zawsze ten sam: gdy obrazy lewe i prawe nie są świetne do siebie dopasowane, prędzej czy później, podczas projekcji widza rozboli głowa. Przyczyną był zbyt duży wysiłek dla mózgu w niwelowaniu wielu różnic między prawym a lewym okiem. I dopiero dzisiaj, dzięki technice cyfrowej, filmowcy są w stanie zaprezentować publiczności obraz stereoskopowy w pełni dopasowany – co do piksela. Oczywiście trzeba to umieć robić i nie każdy film 3D w dzisiejszych kinach jest pod tym względem dobry, ale technika po raz pierwszy w historii to umożliwia!

I tu trzeba powiedzieć, że bardzo się rozczarowałem wystawą fotografii Wojciecha Franusa. Tematycznie próbowano nawiązać do fotoplastikonów sprzed wieku, czyli pokazać egzotyczne obrazki ze świata. Jednak nie ten brak oryginalności mnie rozczarował. W sumie miło zobaczyć kolorowe, współczesne, stereoskopowe zdjęcia z różnych stron świata. Niestety jakość przygotowania wystawy sprawiła mi największy zawód. Zabrakło zupełnie korekcji wszystkich „złych różnic” (po angielsku „disparity”) między lewym i prawym okiem w tych zdjęciach. Nie będę wymieniał wszystkich tych elementów, które psuły wrażenie trój wymiaru, to one mogłyby doprowadzić do bólu głowy gdyby się je długo oglądało. Przykre to, tym bardziej, że zdjęcia zostały zrobione dwoma cyfrowymi Canonami 5D Mark II, co tylko ułatwia obróbkę. Chylę z kolei czoło przed samym faktem zorganizowania takiej wystawy oraz propozycją oglądania ją w dwóch formach: na wydrukach w okularach anaglifowych lub na telewizorze w okularach polaryzacyjnych (co zapewnia lepszą jakość).


plakat reklamujący wystawę "Canadian Photographer in Warsaw" w Fotoplastikonie Warszawskim 

Druga wystawa stereoskopowa, o której chciałem napisać to „Canadian Photographer in Warsaw”. Są to kolorowe zdjęcia amatorskie z Warszawy z lat 1960. Typowe turystyczne widokówki prawdę mówiąc, ale w trójwymiarze. Niestety, co widać, autor korzystał z aparatu ewidentnie amatorskiego, stąd jakość obrazów jest raczej słaba. Jednocześnie tzw. baza, czyli odległość między lewym a prawym obiektywem była zbyt mała aby ładnie uchwycić trójwymiar dalekich przedmiotów jak np. sfotografowany Pałac Kultury. Muszę tu zaznaczyć, że im większa baza, tym odległe przedmioty są bardziej „trójwymiarowe”. Mimo to, warto na ten szybki spacer w trójwymiarowej kolorowej Warszawie z lat 60tych się wybrać. Chociażby dla kilku zdjęć pokazujących zwyczajnych warszawiaków – może ktoś siebie rozpozna?


Kino przeżywa swoją kolejną odsłonę stereoskopii. Tym razem telewizja też się włącza. Nie wyobrażam sobie, żeby fotografia pozostała niewrażliwa na to ludzkie marzenie, którym jest stereoskopia. Problemem jest oczywiście przeglądanie takich zdjęć. Anaglifowe wydruki są jednak rozczarowujące. Ale wierzę, że kolejne wersje różnych maści tabletów będą oferować ekrany autostereoskopowe, czyli takie nie wymagające okularów do oglądania zdjęć trójwymiarowych. I wtedy takie aparaty fotograficzne jak cyfrowy Fuji FinePix Real 3D W1 lub W3 znajdą swoich miłośników wśród amatorów, ale i przede wszystkim wśród artystów fotografów. Gdyby ktoś szukał inspiracji, zachęcam do wybrania się na stereoskopowy film dokumentalny Wima Wendersa o sztuce słynnej choreografki Pina Baush jak tylko będzie wyświetlany w Polsce.

Miłosz Hermanowicz. Montażysta filmowy. Syn fotografa Mariusza Hermanowicza. Od pewnego czasu szkoli się z technik stereoskopowych do filmu i telewizji.

wtorek, 28 czerwca 2011

Festiwal na 10!

Levi van Veluw, Ballpoints, Spirals, FF2011, Out Of Mind / Thorsten Brinkmann, Portraits of a Serialsammler, Morris Bodymind, FF2011, Out Of Mind

Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! I oklaski. To już 10 lat! Łódzki festiwal fotografii, pierwszy, który nieprzerwanie się trzyma. Zmieniał miejsce, formuły, sponsorów ale trzyma się dzielnie jeden zespół kierujący i trzyma się mocno miesiąca maja. Rok temu festiwale majowe zakończyły się plotką, że ponoć dogadały się i przejdą na biennalowy system i…nie trzeba będzie wybierać i kombinować jak w jednym tygodniu znaleźć się na dwu imprezach. Cóż, biennale nie widać, ale chociaż terminy tym razem ustalono. Maj rozpoczęła Łódź. Poniżej relacja, która ma ambicje być krótką i zwięzłą i oczywiście subiektywną. Zaznaczam, bo to spostrzeżenia po jednym dniu oglądania, a udało się aż/tylko 11 wystaw odwiedzić (zdecydowanie nie „zwiedzić”).

Gabor Kasza, Y, 02, FF2011, Out Of Life
Adam Jeppesen, Wake, NO Flam 11 09 03, FF2011, Out Of Life

Wystawa główna: dwuczęściowa. „Out of Life” i „Out of Mind”. Organizatorzy piszą: „W wystawie Out of Life proponujemy przyjrzeć się różnym formom wyrazu jako spojrzeniom, które wskazują nowe drogi i prowokują do zastanowienia się nad tym, jak inni postrzegają otaczający nas świat. Tylko oko, które dostrzega to, co inne i poszukuje alternatyw, gotowe jest na iluzję, oczarowanie i nieznane.” O drugiej zaś: „Wystawa Out of Mind to przegląd prac 13 fotografów, którzy w niezwykły sposób opowiadają o sytuacjach wyjątkowych. Poruszają tematy innowacyjności, obsesji i ekscentryczności.”
Zakładając, że każde spojrzenie może być wyjątkowe, „każdy jest artystą” itd… Wystawy dopełniały się dość ciekawie i ten podział może niekoniecznie czytelny był dla zwiedzającego. Kuratorów w sumie 3 (Celina Lunsford, Nina Kassianou, Krzysztof Candrowicz). Autorów w sumie 25. Nowe miejsce ekspozycji – Willa Grohmana na ulicy Tylnej. Obok w pawilonie nieodłączny GrandPrix (w tym roku pod tytułem „Out of Space”).
Miejsce idealne dla festiwalu, nie przerywa tradycji łódzkiej organizacji wystaw w przestrzeniach „przywróconych” i oddanych sztuce. W dodatku ogród, leżaki, piaskownica (!), gastronomia, ah!


Erwin Olaf, Dusk - The Mother, FF2011, Out Of Mind
„Oglądając tę wystawę, być może zmienicie sposób, w jaki na siebie patrzycie, ja tymczasem posłucham jak The Contenders zaśpiewają mi do ucha: “Lean on your mind, and rest your mouth a while” (Polegaj na umyśle, daj ustom odpocząć)” - Celina Lunsford, kurator „Out of Mind”

Program główny festiwalu to ciekawa – jak zwykle – ekspozycja, składająca się z „nowych” i „starych” autorów i prac. Międzynarodowo, z drobnym polskim akcentem w postaci Bownika (plus Agata Witkowska w Grand Prix). Całość zestawiona przyjemnie i miło.



widok wystawy z programu głównego, Willa Grohmana

Program towarzyszący na miarę możliwości łódzkich, ciągle wydaje się rosnących (Owoce i warzywa?!). Na festiwalowej mapie znalazło się 30 punktów – wystaw, pokazów i warsztatów. Miejsca konieczne to jak zawsze Atlas Sztuki, Galeria FF, Muzeum Kinematografii, Wschodnia, 87, itd.

Alexey Titarenko, untitled, from the series Time Standing Still, 1998, FF2011

Atlas Sztuki gościł wystawę monograficzną Alexeya Tintarenki. Fotografia (1986-2010) „Retrospektywa zawierająca fragmenty zaczerpnięte z najważniejszych prac Alexeya Titarenki: Nomenklatura of Signs (1986-1991), Miasto Cieni (1992-1994), Czarno-biała magia St. Petersburga (1995-1997), Czas zatrzymany (1998-2000) oraz wybrane elementy z serii poświęconych Wenecji (2001-2008) i Kubie (2003, 2006). Dwie nowe fotografie, powstałe podczas pobytu Alexeya w Łodzi w 2011 roku, stanowią świetne dopełnienie tej czarno-białej kolekcji.” Bardzo miłe oku prace, uniwersalne i ponadczasowe. Przede wszystkim przyjemne i senne. Długi czas naświetlania bardzo sprytnie użyty, bardziej w tonie dokumentu totalnego. Na szczęście daleko od nostalgii, poezji czy innej melancholii. Wystawy w Atlasie jak zawsze powieszone ślicznie, pani wita w drzwiach, tylko trochę może zbyt dużo tych prac. Może o tę Wenecję?

Energia czasu. Archiwum Dalkii. Energy of Time Dalkia Archive, 04, FF2011

Mój osobisty hit całego festiwalu! „Energia czasu. Archiwum Dalkii” w Centralnym Muzeum Włókiennictwa wystawa przygotowana przez Marka Domańskiego i  Martę Szymańską. „W archiwach firmy Dalkia zachował się niezwykły materiał – dokumentacja z rozbudowy i pracy łódzkiej elektrowni EC1, portrety grupowe jej pracowników oraz widoki Łodzi z początku zeszłego wieku. Obszerny zbiór szklanych negatywów (ok. 2000 sztuk) pochodzi z lat ok. 1922-1940. Autorem zdjęć jest łódzki fotograf W. Jekimenko.” Faktycznie zbiór znakomity. Prace odświeżone i powiększone starannie. Kadry potrzebujące skupienia i wnikliwości. Wymagające zachwytu! A jednak mamy swojego Eugene Smith’a, Todda Webba i Jacka Delano! Wiktor Jekimenko fotografował widoki ogólne i szczegóły, maszyny i ludzi. Mnóstwo tam smaczków i pięknych detali. Czasem czuje się jednak oddech zleceniodawcy w tych pracach, mało polotu i eksperymentu. Ale jakiż to dokument czasów i miejsc! Zdjęcia umieszczono wszystkie za szybami – niektóre naprzeciw pięknych okien, co zachęcało widzów do gimnastyki.  Wybrane kadry – 5 czy 6 zdjęć – powiększono i zrobiono z nich wydruki bilbordopodobne, które może jakoś organizowały przestrzeń galerii, lecz zabijały kompletnie „atmosferę”. Znowu miło i pięknie!

 widok wystawy "Energia czasu. Archiwum Dalkii" w Centralnym Muzeum Włókiennictwa

Andrzej Jerzy Lech, z cyklu Kalendarz szwajcarski, rok 1912, Hartford, Connecticut, 1989, FF2011
 widok wystawy "Andrzej J.Lech, Cytaty z jednej rzeczywistości. Fotografie z lat 1979-2010" w Galerii FF

W Galerii FF dwie wystawy: retrospektywa Andrzeja Jerzego Lecha i wspólne działanie Magdy Hueckel i georgii Krawiec.


Andrzej J. Lech Cytaty z jednej rzeczywistości. Fotografie z lat 1979-2010. Tekst wstępny, nota prasowa, teksty w katalogu podkreślają historyczną rolę autora: „Dokument fotograficzny w wersji zaproponowanej przez Lecha miał duży wpływ na kształtowanie się fotografii polskiej od lat 80. (tzw. „fotografia elementarna” i „szkoła jeleniogórska”)." Oczywiście, na samej wystawie jednak tych akcentów brakuje. Ekspozycja zajmuje dwa piętra, zdjęcie obok zdjęcia. Odbitki ładne. Przyjemny spacer. Kuratorzy (Magdalena Świątczak i Krzysztof Jurecki) nawołują jednak do skupienia: „W poetycki, a nawet zagadkowy, sposób ukazuje głównie intymny świat swych przeżyć. Bardzo ważną rolę w powstaniu jego obrazów fotograficznych pełni światło. Stało się ono nostalgicznym, a nawet dramatycznym, środkiem wyrazu, a także sposobem poszukiwania kategorii piękna o mistycznych podtekstach.” Prace świetne – jasne i czytelne, miłe oku i myśli. Autor znakomity, znany i nieprzeceniany. Czyli w sumie chyba nie potrzeba takich okrągłych zdań o roli światła w fotografii?

 Transgresje, georgia Krawiec, EXodus, Balsam I, 2007, FF2011 / widok wystawy w Galerii FF

Więcej wyjaśnień potrzebuje natomiast wystawa wspólna projektów Krawiec i Hueckel. Transgresje to wspólny projekt, na który składa się EXodus georgii Krawiec oraz Autoportrety obsesyjne Magdy Hueckel. Cykle opowiadają o doznaniach protagonistki, w którą wcielają się obie autorki. georgia Krawiec ukazuje nieznane obszary ludzkiego umysłu, a Magda Hueckel skupia się na rozpadzie ciała. Obie serie łączy motyw widma nieuniknionej śmierci, związanych z nią obsesji i lęków” - kuratorka  Magdalena Świątczak. W efekcie przestrzeń wystawy podzielona została na dwie części – w pierwszej króluje Krawiec – dosłownie zabierając każdy kawałek ściany – ten pod sufitem i ten przy podłodze i rozmieszczając swoje autoportrety. Druga część, za przepierzeniem, czyli za plecami instalacji georgii, to miejsce Magdy Hueckel, gdzie „blado” (jak tylko blado mogą wypaść prace w ‘low key’) wypadają rozmieszczone „po prostu” na ścianie prace. Zabrakło trochę myślenia o przestrzeni, ale to głównie efekt bycia ‘za’ znakomitą instalacją georgii.

Power, Zuza Krajewska and Bartek Wieczorek, Jarek, FF2011 / przerwa techniczna na dokumentowanie ekspozycji przez autorów

Przeniesienie centrum festiwalowego do Willi Grohmana osierociło trochę kompleks przy Tymienieckiego. Zostały tam: warsztaty oraz wystawa Zuzy Krajewskiej i Bartka Wieczorka, a kawał dalej podczas jeszcze wystawa zbiorowa „Young Fashion Photographers Now”. Kameralny pokaz tandemu Krajewska&Wieczorek nosił tytuł „Power”, autorzy wyjaśniali: Power jest wystawą przekrojową, nie pokazuje jednej zamkniętej serii, lecz nasze podejście do fotografii portretowej. Wystawa jest rodzajem instalacji foto-video, pokazuje różnorodne techniki, sposoby, pomysły, z których korzystaliśmy portretując ludzi znanych, anonimowych modeli i naszych przyjaciół.” W małej przestrzeni zmieszczono setki zdjęć. Zrobiło się bardzo rock’n’rollowo i młodzieżowo, faktycznie z „powerem“!

widok wystawy "Young Fashion Photographers Now"
Wystawa zbiorowa ‘young fashion photographers now’ (Monika Jelińska, Katarzyna Czarnecka, Marcin Kosakowski, Krzysztof Wyzynski, Magdalena Olek, Kamil Zacharski, Łukasz Brześkiewicz, Maciej Byczkowski, Beata Stańska, Michał Polak, Sylwia Gaczorek, Berta Cebrat), przyciągnęła mnie zdecydowanie tytułem. „Now” odniosłam błędnie do zdania raportu, podsumowania kondycji młodej polskiej fotografii modowej. Cóż, a organizator przecież pisał wyraźnie: „Dedykowana młodym fotografom mody wystawa zdjęć cieszy się niesłabnącym powodzeniem wśród gości odwiedzających polski Fashion Week. Towarzysząca tygodniowi mody impreza jest niepowtarzalną szansą dla debiutujących fotografów na pokazanie talentu i zaistnienie w świecie profesjonalistów. Założeniem Young Fashion Photographers NOW jest promocja młodych talentów i umożliwienie młodym zdolnym konfrontację własnej twórczości z dokonaniami utytułowanych kolegów. Dzięki Young Fashion Photographers NOW młodzi fotografowie mody mogą dotrzeć do szerokiego grona odbiorców i zaistnieć na najbardziej prestiżowej imprezie modowej w Polsce.” Mam nadzieję, że się udało. Wystawa bowiem bardzo średnia. Prace o podobnym formacie, głównie pianki w pionie, co gorsza wisiały na tle białego tiulu (gazy czy innej  firanki?), który miał udawać ścianę lub artystycznie jakoś aranżować miejsce pofabryczne. Młodzieżowy zapał zniweczono przestrzenią, a świeżość ewentualnych pomysłów od razu przygnieciono jednolitą formą.

Tozsamosc fotografii, Paweł Kula, Przesilenie, 01, FF2011

Młodość kontra… profesor to chyba (?) temat wystawy „Tożsamość fotografii” w galerii Akademii Sztuk Pięknych. Kuratorem, organizatorem oraz jednym z autorów był Grzegorz Przyborek; wystawiali ponadto Ola Buczkowska, Maria Dmitruk, Paweł Kula, Dominika Sadowska, Grzegorz Przyborek. „Na wystawie Tożsamość fotografii prezentowanych artystów łączy jedna cecha – dbałość o obraz i jego formę. Ich fotografie niosą w sobie treści ukryte, symboliczne i wieloznaczne, podlegające interpretacji widza. Ich styl nie podlega żadnej panującej modzie. Każdy z nich prezentuje inny, własny sposób interpretowania świata, dzięki temu, że tożsamość fotografii opiera się na wolności i niekonwencjonalności tworzenia. (…) W wystawie biorą udział moi wychowankowie. Moja rola nauczyciela polegała głównie na inicjowaniu i rozwijaniu ich indywidualności artystycznej, co jest moją główną ideą kształcenia w uczelniach artystycznych.”
Pomysł zestawienia profesora ze studentami to oczywiście nic nowego. Tego rodzaju wystawy albo pochwalają naśladownictwo albo podkreślają niezależność twórczą. Tutaj zwyciężyła co prawda druga opcja, jednak osoba profesora stał się punktem wyjścia, przejścia i dojścia. Profesor wyjaśniał swoją rolę: „Moja obecność jako jednego z wystawiających artystów nie polega na konfrontacji z nimi. Czas, który nas dzieli z racji wieku, nie jest przeszkodą czy barierą, lecz łącznikiem idei sztuki ponad czasem. Nie było moim zamiarem także tworzenie wrażenia kontynuacji czy podobieństw wychowanków z moją twórczością. Bywa, że mistrz woli być uczniem a uczniowie stają się mistrzami. Stawiam nacisk na bogactwo postaw i różnorodność wspólnoty, gdyż każdy z nas odbiera i przeżywa sztukę inaczej.” Prace znakomite i niekoniecznie miłe oku. Lecz zdecydowanie zabrakło spojrzenia z poza pracowni, poza uwikłaniem mistrz-uczeń, jakkolwiek próbowano się dystansować od konfrontacji, organizator z zewnątrz mógłby coś jeszcze pewnie poruszyć.



widok wystawy Zofii Rydet, zbliżenie na pracę z cyklu "Suita Śląska"

Na koniec przeglądu, creme de la creme: Zofia Rydet. To powinien być jej rok, szkoda, że Ministerstwo jeszcze nie rozpoznaje w środowisku artystycznym – mam na myśli sztuk wizualnych – pretendentów do nazywania kolejnych lat ich jubileuszami. W stulecie urodzin zorganizowano (jak dotąd) już trzy wystawy Rydet (Asymetria, Art New Media).



O ekspozycji „Łuk realizmu. Zofia Rydet 1911-1997 – w stulecie urodzin” kuratorzy (Andrzej Różycki i Karol Jóźwiak) piszą: „Budując wystawę na napięciu łączącym dwa najważniejsze etapy twórcze Zofii Rydet, dwa wielkie realizmy – nad-realizm fotomontażu i czysty realizm Zapisu socjologicznego – staraliśmy się przedstawić pewną jedność tematyczną, która góruje nad zmiennością wyborów formalnych.” Wyszło niestety mało spektakularnie. Prace zostały wciśnięte w dwie salki w głębi Muzeum Kinematografii. Samo dotarcie do nich było przygodą, na szczęście – wartą każdego Zachodu! Pokazano bowiem różne kolaże i fotomontaże Rydet – z cykli „Fantomy”, „Zagłada” oraz znakomite ze „Suity Śląskiej”. Szczególnie „Suita Śląska” wykonana na przełomie lat 1980 i 90tych zachwyca z bliska. Nie sposób wręcz oglądać ich poprzez reprodukcje (i tak świetne w katalogu z Łodzi 99), gdyż prace te mają swoją głębię i fakturę. Kto widział ten wiedział, ale poza retrospektywną wystawą w Muzeum Sztuki w Łodzi w 1999 roku nie było dotąd okazji w XXI wieku by te prace obejrzeć.

widok wystawy Zofii Rydet, zbliżenie na pracę z cyklu "Suita Śląska"

Koniec końców – przyjemnie i miło. Znakomite nazwiska i prace, świetne znalezisko i trochę „średniej” pomiędzy. Bardzo przyjemne spacery i wrażenie – niestety – ciągłego nieskoordynowania działań programu głównego z towarzyszącym. Zaleta lub wada festiwalu, zależy jak patrzeć. Z punktu widzenia dość przyziemnego, czyli przyjezdnego widza, dotarcie do punktów na mapie w ciągu jednego dnia okazało się niemożliwe. Wybory zaś, co obejrzeć lub pominąć nie zależały od woli zwiedzającego, lecz godzin dostępności galerii i czasu trwania wystaw. Na szczęście jest katalog, jak zwykle zawierający wszystko, będący zachętą do kolejnego i spokojnego oglądania festiwalu, co prawda z reprodukcji – ale bez obawy o tempo zwiedzania.

środa, 8 czerwca 2011

inside/outside Filipa Ćwika





wystawa czynna do 10 lipca, więcej szczegółów na stronie galerii Apteka Sztuki
więcej obrazków i coś do poczytania w Fotopolis

sobota, 4 czerwca 2011

jaka piękna katastrofa!

autor nieznany [niemiecki żołnierz],1941 Kowel, zbiory prywatne; rep.jk
Jaka piękna katastrofa! Zawalone wieża ciśnieniowa i most stalowy. Na obydwu zdjęciach ludzie, którzy pozują niczym burmistrzowie przecinający wstęgi. Nie otwierają jednak tych zdobyczy cywilizacji, tylko dokumentują i poświadczają swoją obecnością zniszczenia. Żołnierze są jeszcze jakoś zrozumiali, jakoś to można wyjaśnić. Pewnie to ich dzieło. Ale ta grupa cywilów, dobrze ubranych ludzi - co oni na tym móście nam mówią? Szukam dalej powodów i przykładów na fotografowanie się przy zgliszczach i ruinach. Wyobrażacie sobie takie foto przy 'Supersamie' albo 'Stadionie X-lecia' lub budynek Ciechu? Nie idzie oczywiście o twórcze wykorzystanie zmiany pejzażu, interwencjęartysty, tylko taką pamiątkę do albumu...

autor nieznany, [Rosja], pocz. XXw., zbiory prywatne; rep.jk


Temat "pięknej katastrofy" kojarzy mi się ponadto ze swoistą klęską urodzaju czyli nadmiarem imprez o charakterze fotograficznym i około w maju i czerwcu. Póki co brak rezencji, omówień czy relacji, gdyż ciągle uczestniczymy. Brak jeszcze mocy na przelanie wrażeń.