czwartek, 23 kwietnia 2020

Amant z autem


To było po wojnie, kilka lat po wszystkich zawieruchach. Nowe auto, do roboty. Niewiele ich wtedy jeździło. Niewiele trzeba było się wyznawać w przepisach ruchu. Ale trzeba było czuwać, być na zawołanie. Podwieść państwa, gdy tylko potrzebowali. I czekać. To czekanie najgorsze. Szyby wytarte, maska wypucowana, ale ile można trzeć maskę szmatką. Żadna grubsza robota niemożliwa, bo to wszystko można robić na poczekaniu, w stroju roboczym, czyli eleganckim. No przynajmniej biała koszula. A weź człowieku zajmij się olejem, czy maskę otwórz, jeszcze ta biel się rozdziewiczy.
Więc najwięcej to czekania. Na postoju czasem z innymi się porozmawia. Papierosa zapali. Gazetę przeczyta. I się stoi. Czemu by sobie zdjęcia wtedy nie zrobić, skoro akurat lajkarz idzie?

Tak to widzę, choć mogę przestrzelić wszystko. Może to jest właściciel auta? A może po prostu młody człowiek, przechodzień na spacerze. Kolega z aparatem, i wpadli na pomysł zrobienia zdjęcia, widząc świetne auto na ulicy? Niech pierwszy rzuci kamień, kto nigdy nie pomyślał (albo nie wykonał) zdjęcia sobie/znajomemu z jakimś cudem techniki zaparkowanym gdzieś akurat na waszej trasie. Ale im dłużej patrze na niego, tym widzę jakąś pewność ale i znudzenie. Twardość jakąś. On się pewnie opiera o karoserię, jakby wiedział w którym miejscu najlepiej. Więc chyba kierowca, być może sam właściciel. Nie ma w nim jednak też żadnej dumnej pozy, którą przyjmuje się, by zaznaczać swój status. On po prostu stanął pewnie, oparty, czekający.

A w ogóle to jest w nim coś z młodego Witkacego. To w ogóle nie może być on, a jednak coś tam w tym czarnym pod czołem, gdzie kryją się oczy. No cóż, w pełnym słońcu wykonano zdjęcie, sam fotograf ewidentnie nie umiał w portret psychologiczny. Więc jest coś złowrogiego, jakieś napięcie. Albo po prostu mam powidok od tego portretu:


A możę ten Witkacy, poza jakimś dalekim podobieństwem (bardzo dalekim, brak oczu, bardziej pucułowata twarz, ubiór zbyt zwykły, by mógł to być ten ekstrawagancki artysta), czuję jakieś powiązanie z budynkami w tle. Europa Środkowo-Wschodnia, ale może to po prostu gdzieś w Krakowie? Oczywiście mogłoby być znów niemal wszędzie w okolicy, bo i Wiedeń, i Paryż, i wszystko po drodze.
Powiększam obraz, już się bardziej nie da. Rejstracja auta za bohaterem ledwo czytelna, ale jednak WN - a zatem Polska w międzywojniu, a zatem województwo wileńskie. Jest i liczba 14458 czyli w odpowiednim dla województwa zakresie. Tablica jest dwurzędowa, a te obowiązywały w latach 1922-1928. Potem tylna została szersza, ale jednorzędowa. Margines błędu zostawiamy na ewentualne nie-natychmiastowe zmiany rejestracji. [Jeśli trafiłam na poprawne dane, to papier z nadrukiem z tyłu "Azura" istniał od 1930 roku] Ale to i tak mnóstwo nowych informacji!
Teraz tylko pytanie, czy to jest rzeczywiście w samym Wilnie, czy się ktoś wybrał na wycieczkę gdzieś w Polskę?

A ostatnia sprawa, bo żadnego opisu tu nie ma (jedynie nazwa papieru), żadnego śladu użytkowania. Jeden tylko drobiazg - rozmiar. Tracimy zwykle z uwagi ten szczegół, patrząc na zdjęcia w internecie. Z resztą w dobie cyfrowej fotografii, rozmiar to rzecz dość abstrakcyjna, przecież jakiś ułamek tylko się drukuje (nie znam faktycznej statystyki, to tylko podejrzenie). Więc kategoria rozmiaru - czy duże, czy małe, przestała wiele znaczyć. Zeskanowałam porządnie, widać szczegóły. Prawda? A w realu:


Maleństwo 7 na niecałe 5 centymetrów. Wyświetla się na ekranie komputera delikatnie mniejsze niż w rzeczywistości. To teraz ta historia o statusie chyba nie ma jednak sensu. Skłaniam się do pierwszej wersji, akurat przechodził lajkarz, pewnie jesteśmy w niedzielę obok głównej ulicy. Kierowca czeka na państwa, aż wrócą i pojadą pewnie gdzieś do rezydencji pod miastem. Tymczasem zdjęcie - niespecjalnie też udane czy profesjonalne. Winieta wyraźna, środek dnia, ogromne przepalenia. Pamiątkowe. Nieduże. Ktoś mógł pewnie w portfel włożyć. Ten egzemplarz zbyt dobrze zachowany, żeby był jakoś używany ekstensywnie. Leżał pewnie wśród papierów, innych zdjęć. Niepodpisany, że to ktoś krewny, gdzieś.

Taka poboczna refleksja. Często słyszę, z takim sentymentem w głosie i przekleństwem wypowiadane słowa, że 'dziś (o tempora, o mores!), to już ludzie nie podpisują zdjęć!' Prawda, być może zbyt ogólna. Ale albo ja mam wyjątkowy niefart i trafiam na nieopisane, albo mogę z tego wyprowadzać solidną kontrę - otóż ludzie chyba nie podpisywali jakoś zdjęć nagminnie. Ani dziś, ani wtedy. Ufali swojej pamięci. Czasem, bardzo nieczęsto jest rzucone miejsce, albo chociaż sam rok. Jeśli w ogóle. Ale już bez spisu ludności.

- - - -

Kwadrans po publikacji okazało się! Wybitny znawca Wilna zlokalizował miejsce powstania fotografii: Waldemar Wołkanowski: Postój taksówek przy Domu Handlowym Braci Jabłkowskich od strony Jagiellońskiej. W tle wylot Jagiellońskiej na Mickiewicza (Jogailos g. / Gedimino pr,) białego budynku z prawej strony teraz nie ma (dawne Kasyno Oficerskie)... jest tam nowy budynek z księgarnią.
Dziś to miejsce wygląda tak, widok z googlestreetview:

- - - - - - - - - - -
Raz na jakiś czas patrzę dłużej na zdjęcia, które trafiają mi w ręce. Dzielę się spostrzeżeniami, zapraszając państwa do patrzenia dłużej na zdjęcia, na te, lub inne, na własne archiwa, na to, co miga nam codziennie przez internet przed oczami. 

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Podwójna pamiątka.

Para na ulicy, Europa Środkowo-Wschodnia, 1918-1939 / z archiwum jk


Jesteśmy na ulicy jednego z europejskich miast. Między wojnami. Patrzymy na przemiłą parę elegancko (na miarę ich możliwości) ubranych ludzi. Stoją na ulicy, nawet nie na chodniku. Pozują. Mężczyzna o drobny krok naprzód od kobiety. Brat i siostra? Mąż i żona?
Patrzymy na tak zwaną 'ulicówkę' - zdjęcie wykonane przez fotografa ulicznego, w tym dawnym rozumieniu. Fotografa, który podczas dni świątecznych przemierza główne ulice miasta z aparatem, robi zdjęcia ludziom najczęściej idącym, potem wręcza wizytówkę - by klient odebrał nazajutrz z zakładu swoją fotografię. Nazywano ich lajkarzami, bo uzbrojeni byli najczęściej w małoobrazkowe aparaty Leica.
Sprawa szczególnie modna w latach dwudziestych XX wieku. W latach 30. była już bardzo nużąca przechodniów. Mnóstwo fotografujących, wręcz nagabujących i przeszkadzających w spokojnym niedzielnym spacerze.
Jest coś niepewnego w wyrazie twarzy mężczyzny. Dlatego stawiam, że to krewny świetnie ubranej pani. Przyjechał może w odwiedziny, zobaczyć miasto? Zza ramienia bohatera wygląda, niestety już w nieostrości, mężczyzna ubrany zdecydowanie lepiej. Czarny płaszcz, cylinder. Patrzy na scenę. Znów mój - pojawiający się, photobombing!
Co najciekawsze dla mnie, to oczywiście sam układ fotografii. Sam papier. Na nim naświetlono to samo zdjęcie podwójnie. Tymbardziej myślę sobie, że to krewni na zdjęciu - poprosili o dwa egzemplarze, które docelowo miały się znaleźć w dwóch domach.
Fotograf, zakład fotograficzny, laboratorium nie miewało w standardzie oddawania w ten sposób zdjęć. Tez ciekawe, że przez ostatnie powiedzmy 90 lat nikt tego papieru nie tknął nożyczkami. Nie rozdzielono tych zdjęć. Nie włożono go do albumu ani do ramki. Schowano pewnie ... no właśnie gdzie? Coś mi się wydaje, że dotarło do mnie bardziej z archiwów fotografa, niż tej rodziny. [Poprzez antykwariat, itd...] Fotograf oddając klientowi prace, przeciąłby te zdjęcia.

Popatrzmy na koniec jeszcze na odwrócone zdjęcie. Tak dla upewnienia się, że patrzymy na dwie kopie na jednym papierze. Ach! Jeszcze mamy tu niebieską plamę. Może jakiś tusz się rozlał, jakaś kropla chemikaliów? Nie jest to przyczyna nieoddania fotografii. Tymbardziej, gdyby zdjęcie trafiło do użytkownika, odcięto by zapewne 'dobre' zdjęcie. Plama też wydaje się nowsza, dużo młodsza niż sam papier-zdjęcia. Może jakiś tusz się rozlał w szufladzie?

A co to za miasto? Bardzo trudno identyfikować. Może być Wrocław, może Kraków, równie dobrze Lyon, Wiedeń, Londyn... Okazały gmach za plecami pozujących to po prostu neoklasyczny pałac miejski, jakich mnóstwo do dziś w Europie. Ale może ktoś jednak rozpozna?

- - - - - - - - - - -
Raz na jakiś czas patrzę dłużej na zdjęcia, które trafiają mi w ręce. Dzielę się spostrzeżeniami, zapraszając państwa do patrzenia dłużej na zdjęcia, na te, lub inne, na własne archiwa, na to, co miga nam codziennie przez internet przed oczami.