środa, 30 czerwca 2010

O fotografii w trzech formatach.


Wielki format: Łyczywek K., Fotografia zbliża. Antologia tekstów autorskich opublikowanych w latach 1956-1982, tom 1, wyd. Muzeum Historii Fotografii im. Walerego Rzewuskiego, Kraków-Szczecin 2009
Na okładce: fotografia! Starszy pan z aparatem. Dla wtajemniczonych rozpoznawalny z daleka mistrz Doisneau, fot. autorka!
Autorka: Krystyna Łyczywek. Rocznik: 1920. W fotografii „siedzi” jeszcze przed 1964 roku, kiedy wstąpiła do ZPAF. Praktyk fotografii. A także felietonistka, recenzentka, dziennikarka, a czasem nawet teoretyczka. Dość istotne zdanie widnieje w biografii na okładce książki: „Przeszło 1500 jej zdjęć zostało opublikowanych w prasie, folderach turystycznych i książkach a około 1400 artykułów na temat fotografii w prasie krajowej i zagranicznej.”
Podtytuł: Tom 1. Antologia tekstów autorskich opublikowanych w latach 1956-1982”. Czyli wybór tego co autorka popełniła z tej liczby 1400... Układ chronologiczny.
Zawiera indeksy: nazwisk, stowarzyszeń i kierunków estetycznych oraz nazw geograficznych.
Bibliografia: brak. I proste, pani Krystyna pisała o sprawach bieżących, raczej relacjonując, zawsze w artykule wzmiankując omawianą wystawę czy publikację. Każdy zaś tekst opatrzony jest przypisem o premierowej publikacji.


Średni format: Potocka M.A., Fotografia. Ewolucja medium sztuki, wyd. Aletheia, Kraków 2010
Na okładce: negatyw! Ani słowa czyj i dlaczego. Ładna okładka projektu Grzegorza Laszuka, ale może jednak warto byłoby wskazać jakie dzieło zdobi książkę?
Autorka: Maria Anna Potocka. Rocznik 1950. Ma swoją
wikistronę. W fotografii „siedzi” od.... no właśnie, nie siedzi. W sztuce zaś od studiów.
Podtytuł: „Ewolucja medium sztuki”. Ważne, bo od razu sytuuje autorkę jako osobę, która nam wyjaśni mechanizmy panujące w świecie sztuki oraz określi w nim miejsce dla fotografii.
Nie zawiera indeksów. Gorzej... Jest za to wypis „fotografów XIX wieku” i oddzielnie „fotografów XX wieku”(z krótką notką biograficzną i autorskim, subiektywnym podsumowaniem twórczości...), „chronologia” oraz słownik techniczny.
Bibliografia: brak. I to przeogromna szkoda. Z tekstu wynika bardzo jasno, że publikacja powstała w oparciu o jakieś konkretne teksty. Autorka przyznaje się, że tworząc publikację „starałam się bardzo dokładnie poznać historię zjawiska, zrozumieć wszelkie niuanse techniczne jego rozwoju, przyjrzeć się wnikliwie wczesnym użyciom i wskazać różne kroki twórcze konstytuujące medium.” Brakuje jednak wykazu tych publikacji, pozostaje jedynie wrażenie, że już to kiedyś czytaliśmy w tym ujęciu...

Mały obrazek: Mazur A., Kocham fotografię. Wybór tekstów 1999-2009, wyd. 40 000 Malarzy, Warszawa 2009
Na okładce: brak obrazu. Szata graficzna typowa dla wszystkich publikacji z wydawnictwa 40 000 Malarzy, typowa, choć podkreślić należy „Kocham fotografię” to pierwszy tytuł wydawnictwa.
Autor: Adam Mazur. Rocznik 1977. Ma swoją świeżuteńką
wikistronę. W fotografii „siedzi” od 10 lat.
Podtytuł: „Wybór tekstów 1999-2009”. Czyli...wszystko co napisałem o fotografii od kiedy się nią zajmuję minus to czego nie warto przypominać. Układ tematyczny: „recenzje i omówienia”, „eseje” i „rozmowy” (szkoda, że brakuje kategorii „teksty kuratorskie” będące jednak czymś zupełnie innym niż „eseje”).
Zawiera indeksy: osób i grup artystycznych oraz miejsc, instytucji i organizacji.
Bibliografia: brak. Lepiej. Są „źródła”. Nie są to jednak publikacje wybrane z których korzystał autor, lecz wypis gdzie oryginalnie zamieszczono jego własne teksty.


Wszystkie trzy nie mają reprodukcji. Nawet najmniejszej. Sam jeden potok słów.
Trzeba zaznaczyć – dwie z ich to antologie, tylko jedna zawiera niepublikowany wcześniej materiał. Na każdą z nich w pewnym sensie się czekało. Na Łyczywek z nadzieją posiadania w jednym miejscu tekstów po które trzeba biegać do różnych bibliotek, po archiwalne czasopisma. Na Potocką z niepewnością, bo oto wpływowa historyczka sztuki bierze na warsztat fotografię, jest ponad podziałami „światka fotografów”. Na Mazura, trochę z lenistwa, żeby mieć pod ręką bez grzebania w kilku katalogach, no i fakt, że bibliografia potem lepiej wygląda jeśli jest choćby jeden druk zwarty więcej zamiast kilku linków.

Grupa docelowa czyli komu te książki się przydadzą? Za prosto odpowiedzieć: każdemu kto interesuje się fotografią. Takim warto polecić „Dno oka” Wojciecha Nowickiego, „Fotoplastikon” Jacka Dehnela, „Spotkania” Johna Bergera.... opowieści o zdjęciach, narracje, rozważania. Tutaj sprawa jest znacznie poważniejsza. Znakomita felietonistka, znawca i praktyk fotografii (Łyczywek), dyrektorka galerii, kolekcjonerka i znacząca historyczka sztuki, nie-praktyk (Potocka) i wreszcie kurator wystaw fotograficznych, recenzent i badacz, także nie-praktyk (Mazur) opowiadają o zdjęciach na swój sposób i dla sobie podobnych.

A zatem po przydatne informacje i interesujące spojrzenie wstecz w polską fotografię zarówno tę salonową jak i tę amatorską trzeba sięgnąć do „Fotografia zbliża”. Na pierwszy rzut oka publikacja budzi nasz uśmiech. Pozbierane recenzje z okręgowych wystaw, recenzje z konkursów, sprawozdania z posiedzeń i wystaw FIAP, pamiętnik z wizyt zagranicznych, opisy towarzystw fotograficznych i twórczości kółek studenckich, przeplatane informacjami z historii fotografii, wyjaśnieniami tematów i rodzajów fotografii czy wreszcie instrukcjami poprawnego naświetlania lub nauczania o obrazie. Jednak w tej masie i precyzji książka tworzy niezwykle barwny obraz fotografowania w latach 1956-82: w Polsce i na świecie, nie tylko mowa jest o świeczniku, lecz o dawno zapomnianych ważnych twórcach czy też tych, którzy mieli tylko 5 minut. Autorka dzieli swoją uwagę sprawiedliwie, nie według hierarchii, znakomitości, lecz potocznie i bezpośrednim tonem omawia publikacje, wystawy, konkursy czy biografie wielkich i średnich.

Potocka teoretyzuje i wnika w historię na styku sztuki i fotografii, nie ma tu miejsca na praktyczne informacje. Pomysł notek biograficznych fotografów XIX i XX wieku (zajmuje przeszło ¼ książki!) teoretycznie fajny, lecz w 2010 roku kompletnie nietrafiony. W czasach stałego dostępu do internetu wydaje się, że już nikomu nie będzie potrzebny drukowany skrót wikipedii a także ściąga (Chronologia – wypis dat ważnych wydarzeń) z dziejów fotografii. Jest to z resztą przedziwny rozdział w książce na wskroś historyczno-teoretycznej, drążącej dzieje medium, mamy nagle pokaźną wstawkę encyklopedyczną. Przy „ciekawszych” (więcej niż dwie linijki biografii) nazwiskach autorka podkreśla „ważny problem” i hasłowo i subiektywnie podsumowuje twórczość delikwenta. Wybór nazwisk jest oczywiście dyskusyjny. Dominują twórcy ze świata (chociaż nie określono ich przynależności narodowej). Wielka szkoda, bo w ten sposób jedynie powielono panteon już dawniej wyznaczony. Może bardziej uwierzyłabym w intencje stworzenia rzetelnego, przydatnego i podręcznego wypisu fotografów, gdybym zamiast Mariana Eile jako ważnego fotografa XX wieku widziała tam choćby Łagockiego (pomysłodawca wystaw „Fotografii subiektywnej” i „Fotografów poszukujących”), albo Robakowskiego czy Różyckiego (świadomie i z międzynarodowymi sukcesami walczących o poznanie medium fotografii), albo trochę wstecz Janinę Mierzecką (fotografkę muzealną i badaczkę) itd. Całość czyta się znakomicie, nie zgadza się i dyskutuje z autorką na co drugiej stronie, lecz siłą publikacji jest (w miarę) nowy punkt widzenia, albo raczej interesująca kompilacja, głos w temacie szklanego sufitu nad fotografią względem sztuki. Kwestie praktyczne i pewnego rodzaju uproszczenia mogą jednak odepchnąć tych „po prostu pstrykających”, a publikację zakwalifikować jako niezrozumiałą i nieprzydatną krytyczno-sztuczną.

Kochający fotografię Mazur nie jest praktykiem. Zdolności edukacyjnych też nie posiada. Talent pisarski na szczęście wielki i oczytanie w najnowszej literaturze wybitne. Całość przeznaczona jest dla takich jak autor, tylko, że doktorów plus kuratorów wystaw plus naczelnych pisma Obieg wielu nie jest. Przerysowując chciałabym podkreślić hermetyczność publikacji o tak otwartym tytule. Lektura tekstów kuratorskich (nawiasem mówiąc może jakiś konkurs z nagrodami w tej dziedzinie stworzyć?) nie jest ulubionym zajęciem widzów wystaw. Najczęściej słowa kuratora należy przetłumaczyć z tych wyjątkowych wyżyn pomiędzy tekstem badawczym a filozoficznym na powszechnie strawny język. Ogromnym minusem antologii jest jej zacięcie do kreacji i wybiórczość (hmm, omawiamy wystawę, przy której współpracowaliśmy?). Na pozór przypadkowy zestaw tekstów, okazuje się dobrany według klucza: „the best of Mazur”, nie układa nam się w żaden obraz dekady.
Mazur pisze barwnie o świetnej fotografii, (głównie polskiej; występuje zaledwie kilka kwestii światowych: World Press Photo czy wystawa Marca Atkinsa), docieka i wnika, rozmawia, lecz w esejach i omówieniach odrywa się od realiów i języka zrozumiałego przez praktyka fotografii. Rozmowy są lekturą obowiązkową (i przystępną) dla każdego zainteresowanego traktowaniem obrazu na przełomie wieków. Warto jednak przed sięgnięciem po „Kocham fotografię” zajrzeć do książek z dziedzin: antropologii, filozofii, socjologii, politologii oraz estetyki wydanych po 2000 roku.


Na koniec zagadka, pytanie do publiczności, konkurs z nagrodami.... dlaczego pisząc o fotografii, publikując książkę o fotografii tylko nieliczni, prawdziwi wybrańcy (czyt. statystyczny margines błędu) nie używają w tytule słowa fotografia
?/i czemu w innych dziedzinach sztuki nie ma takiego problemu?/

Dlaczego te trzy? Tak mi wypadło. Dwie wydane zostały pod koniec 2009, jedna w maju 2010. Fajnie się złożyły razem. Czytam je równolegle i wszystkie bardzo polecam uwadze!

poniedziałek, 28 czerwca 2010

fotografia domowa.

Zenon Harasym, O mojej rodzinie, dyptyk, 1975, za Fotografia we Wrocławiu 1945-1997, red. Harasym Z., Lesisz A., Olek J., Sobota A., katalog wystawy, ZPAF, Wrocław 1997 ; s.176

Jerry N. Uelsmann, Dom i dagerotyp, 1969, własność rodziny Alice R. i Sol B. Frank; za: Johnson B., Photography speaks, Aperture & Chrysler Museum of Art, 2004, New York, s. 213

Znalazłam ostatnio pracę Jerrego Uelsmanna. Skojarzyła mi się z miejsca z dyptykiem Zenona Harasyma. Praca polskiego fotografa wyrasta z nurtu fotografii konceptualnej. Nie zupełnie fotografii medialnej, bo przecież nie bada granic medium, lecz gdzieś w okolicy, w "klimacie" fotografowania w latach siedemdziesiątych. Intrygujący zestaw, opowieść o pokoleniach rodziny. Stosunkowo nam bliskiej. Zdjęcie na tle kamienicy pewnie wykonano około 1880. W atelier fotografa miejscowego. Zdjęcie "nowoczesne" pewnie w latach siedemdziesiątych. Na spacerze, wycieczce. Można podejrzewać, że całość dotyczy Wrocławia.
Jerry Uelsmann koncentruje się na jednej rodzinie. Trudniej nam powiedzieć coś więcej - budynek kompletnie anonimowy. W jakim miejście? W którym stanie? Dagerotypy w Stanach Zjednoczonych były dłużej popularne niż w Europie. Ich świetność trwa tam aż po lata 1880te.
Pomysł podobny. Kompletnie inne realia. Relacja budynek-fotografia. Dom-rodzina. Ciekawa odmiana fotografii domowej.

środa, 23 czerwca 2010

kissing the War Goodbye!

"Time Square Kiss" / Jest wiele fotografii-symboli mówiących o zwycięstwie w II Wojnie Światowej. Jedno z tych "świętych" dla USA to zdjęcie wykonane 14 sierpnia 1945 roku w Nowym Jorku przez Alfreda Eisenstade'a. Fotograf uwiecznił (przynajmniej dwa razy) pocałunek pielęgniarki (Edith Shain) i marynarza (nazwisko nieznane). O fotografii znów zrobiło się głośno. W niedzielę zmarła bohaterka fotografii. Więcej ciekawostek tutaj.
ta mniej znana klatka, inny kąt widzenia to dzieło (tańsze w eksploatacji niż A.E.) Victora Jorgensena



A poboczny temat, do którego kiedyś powrócimy szerzej... to głównie amerykańska (i szwajcarska. czy tylko?) mania stawiania pomników ze zdjęć. No i happening. Na tym zdjęciu za Gazetą.pl z 2005 roku mamy i statuę i akcję. Wyobrażacie sobie happening lub pomnik do którejś znanej polskiej fotografii?

środa, 2 czerwca 2010

wyrzucone / znalezione


Połowa maja. Spacer po okolicy. Rozsypane na chodniku zdjęcia. Muszą tak leżeć dzień, dwa. Spadł deszcz. Są mokre i zapiaszczone. Przykleiła się do nich trawa, liście. Na niektórych już nic nie widać. Na innych piasek rozdeptany pozostawił pomarańczowo-żółte smugi. Po odkurzeniu te rysy tam ciągle są. Zastanawiam się dlaczego ktoś je wyrzucił? Dlaczego są na ulicy?

Pierwszy raz znajduję fotografie. Jerzy Lewczyński miał więcej szczęścia, znalazł negatywy. I to jakie?! Nie jest to znalezisko jak prace Stefanii Gurdowej, Eugeniusza Lokajskiego, Jerzego Tomaszewskiego. To po prostu czyjeś pamiątki. A raczej to były po prostu czyjeś pamiątki. Snapsy. Wyrzucenie pamiątek to prosty sygnał. Komuś przestały być potrzebne te przedmioty podtrzymujące pamięć. Pozbył się ich. Wyrzucił z pamięci.

Na fotografiach 9x13, papier matowy, pewnie fuji, powtarza sie portret mężczyzny. Wysoki brunet, czarne wąsy. Około czterdziestki. Lata dziewięćdziesiąte. Koniak z koleżanką, wycieczka do Paryża, nowy samochód. Zdjęcia nie są podpisane, nie mają datownika. Tyle na pierwszy rzut oka mówią o sobie. Ktoś wyrzucił tego pana ze swojej pamięci. Dawna miłość na którą brak miejsca w rodzinnym albumie?

Od czasu tego znaleziska chodzi mi po głowie pomysł. Googlam czy coś takiego jest i nie widzę. Stworzyć miejsce, taką "ochronkę" dla fotografii. Jeśli są zdjęcia, które nie wyszły, które nie są potrzebne, niewygodne, nie wiadomo czyje....żeby je przesłać w jedno miejsce. Niech by tam sobie były, chronione. Tak, by kiedyś opowiedziały o swoich czasach. Anonimowo zapewne.
W związku z tym kilka pytań:
- czy wyrzuciliście kiedyś zdjęcia? /dlaczego? jakie zdjęcia?/
- co zrobić ze znalezionymi fotografiami?
- znacie jakieś miejsce przechowania takich zwykłych zdjęć?

foto. JK/xpro