piątek, 29 kwietnia 2011

wernisaż "Między szarościami"

Z wernisażu wystawy Dominika Miklaszewskiego "Między szarościami" dzięki uprzejmości Malwiny de Brade mamy piękny pokaz slajdów. dziękujemy.
na wystawę zapraszamy - jest czynna do 15 maja. a już niebawem w "Miejscu fotografii" Dominik wystąpi w całkiem nowej roli.


czwartek, 28 kwietnia 2011

Między szarościami. Zapraszam.

Dominik Miklaszewski, z serii Między szarościami

W "Miejscu fotografii" polecaliśmy do tej pory wystawy interesujące w różnych galeriach na świecie - od Duseldorfu po Londyn. Chwaliliśmy się także własnymi dokonaniami. Jako kuratorka wystawy, zapraszam serdecznie na wernisaż i do oglądania prac Dominika Miklaszewskiego "Między szarościami" w Służewskim Domu Kultury, ul. Puławska 255 w Warszawie. Wernisaż 28 kwietnia 2011 o godzinie 18.30; wystawa trwa do 15 maja; ekspozycja czynna w tygodniu 9-18; w soboty 11.30-14. i po umówieniu telefonicznym: 22/ 843-91-01. Wystawa prezentowana w ramach VII Warszawskiego Festiwalu Fotografii Artystycznej.

fragment tekstu kuratorskiego: „Między szarościami”. Ten tytuł jest pewnego rodzaju kompromisem. Owszem – mamy przed sobą wystawę fotografii czarnobiałych, wykonanych przez autora w ciemni, techniką tradycyjną. To kunszt spotykany coraz rzadziej, odchodzący – niestety w zapomnienie, kultywowany przez coraz mniejsze grono hobbystów. Nie on jest jednak na wystawie pierwszoplanową postacią. Prezentowane prace to przede wszystkim pejzaże, widoki pól, lasów, jezior, natury spotykanej na co dzień i w miejscach niedostępnych. Zobaczymy jednak także i inne zdjęcia. Zdjęcia, których bohaterem są ludzie. Dominik Miklaszewski podąża za nimi w codziennej bieganinie i chwilowej zadumie, pokazuje proste czynności i niecodzienne sytuacje. Ślady człowieka znajdujemy więc i w odludnych krajobrazach, i w małych wsiach, i w miastach.

Pejzaż – ten temat wydaje się być prosty. Ot, widok, nic skomplikowanego. Można jedynie czekać na efektowną porę roku, ładne oświetlenie. W fotografii pejzażowej pokazano już wszystko i wydaje się, że nie sposób wzbogacić tę kategorię sztuki. I nie taki był zamiar autora. Zafascynowany pracami Walkera Evansa czy Ansela Adamsa dąży do perfekcji kompozycyjnej wewnątrz kadru. W swoich zdjęciach pokazuje jednocześnie to, co często umyka naszej uwadze.
Wystawę podzieliliśmy tematycznie, ale zdjęcia nie stanowią serii. Można je jednak oglądać jako pojedyncze obrazy lub jako ciąg spostrzeżeń, refleksji. Narracja pojawiająca się pomiędzy pewnymi kadrami będzie czasem może nazbyt czytelna, innym razem z sąsiedztwa prac może nic jasnego nie wynikać.

sobota, 23 kwietnia 2011

pięknej wiosny, smacznego jajeczka!

jak co święta zbieramy fotograficzne kartki. dziękujemy za życzenia i ślemy też swoje: wszystkiego pieknego tej wiosny, spokojnych świąt!





Zmartwychwstania
Wam i sobie
życzy Anka Mieczyńska


od Profesora Zbigniewa Tomaszczuka /wiki/

niedziela, 10 kwietnia 2011

Ikona ikonie nierówna / No Caption Needed


Hariman Robert, Lucaites John Louis, No Caption Needed. Iconic Photographs, Public Culture and Liberal Democracy, wyd. The University of Chicago Press, Chicago and London, 2007


Co to jest ikona wszystkim wiadomo. Pomiędzy sensem teologicznym a historyczno-sztucznym pojęcia ikony jest przepaść, natomiast powszechne użycie określenia daje nam jeszcze więcej do myślenia. Pisanie ikony, przemycanie czy modlenie się przed ikoną, ale i przecież ikona sztuki, stylu, mody, popkultury, seksu, smaku, wszystkiego i niczego, aż wreszcie ikonka komputerowa na ekranie. Pojęcie zdecydowanie wieloznaczne i w tej wieloznaczności jeszcze nadużywane. Co zatem znaczy „ikona fotografii”? „No Caption Needed” czyli „Podpis niepotrzebny” to książka, w której autorzy pojęcie ikoniczności rozkładają na elementy pierwsze. Zawężają w bardzo sugestywnym kierunku politycznym i socjologicznym to wytarte pojęcie.

Autorzy: Robert Hariman i John Loius Lucaites są profesorami na amerykańskich uczelniach (wydziały „Komunikacji“ oraz „Komunikacjii Kultury“ w Northwestern University i Indiana University). Linki prowadzą do ich stron na wikipedii, ale polecam także zajrzeć na domową stronę prof. Lucaitesa.

Podtytuł: „Iconic Photographs, Public Culture and Liberal Democracy“: wyjaśnia w pewnym sensie, do czego nie potrzebujemy podpisu: do zdjęć ikonicznych. Autorzy śledzą dla nas losy tych ważnych fotografii, ich przetwarzania przez kulturę, rozumienia przez widzów oraz wykorzystania w społeczeństwie. W tytule nie ma odniesienia geograficznego, które jest tutaj niezbędne – autorzy bowiem skupiają się na Stanach Zjednoczonych. Nie wszystkie omówione zdjęcia dotyczą bezpośrednio historii USA, nie wszystkie zostały wykonane przez Amerykanów bądź dzieją się w Stanach, ale wszystkie oglądane są przez amerykńskie społeczeństwo, przetwarzane przez tamtejszą kulturę i mają odniesienie do demokracji liberalnej. Wstęp oraz pierwszy rozdział bardzo dokładnie opisują podtytuł, dostarczają definicji i bardzo przekonujących przykładów na współoddziaływanie.

O czym jest ta książka? O kilku zdjęciach: Migrant Mother - Migrująca matka (Dorothea Lange), The Times Square Kiss - Pocałunek na Times Square (Alfred Eisenstaedt), Flag Raising at Iwo Jima - Zatknięcie flagi na Iwo Jimie (Joe Rosenthal), Ground Zero (Thomas Franklin), Kent State (John Filo), Tiananmen Square (Stuart Franklin), Accidental Napalm (Nick Ut) oraz eksplozje Hindenburga oraz Challengera. Każde z nich zostaje przez autorów „sprawdzone“ pod względem ikoniczności: czy spełnia pewne aspekty uniwersalności i silnego przekazu, czy jest składnikiem sztuki publiczne, itp. Dowiadujemy się o tym jak dane wydarzenia przebiegały, kiedy i dlaczego te właśnie zdjęcia zapadły w zbiorową pamięć Amerykanów, a także jak – z dużą dozą prawdopodobieństwa, John Kowalski rozumie te obrazy.

Zdjęcie na okładce: wariacja na temat Migrant Mother Dorothei Lange. Wenątrz znajdują się 53 czarnobiałe reprodukcje: zdjęć, reklam, ilustracji, wydań gazet, itd. W tym 9 głównych, ikonicznych zdjęć, łatwo zatem policzyć, że do każdej ikony jest kilka ~5 przykładów wykorzystania jej w kulturze wizualnej.
Indeks: jeden dla osób, pojęć i miejsc.

Spis ilustracji: bardzo pobieżny, tylko kto i kiedy z ewentualnym tytułem.

Przypisy: to niemal oddzielne rozdziały. Z nawiązką rekompensują brak poważnego spisu ilustracji. W przypisach bowiem znajdujemy informacje o kolekjnych wydaniach ważnych publikacji, linki w internecie, gdzie oglądamy więcej zdjęć z serii, itd…

Grupa docelowa: „No Caption Needed“ jest przyjemną lekturą na styku historii powszechnej, socjologii, politologii, historii sztuki (i fotografii) oraz pełną ciekawostek publikacją. Jest pozycją naukową napisaną pierwszorzędnie, ciekawie, z suspensem i wręcz – humorem! Autorzy zdają sobie sprawę z roli jaką odgrywa na świecie amerykańska kultura wizualna, dlatego opisują wszystkie „niuanse“ z historii USA, które mogą mieć znaczenie w rozumieniu danej fotografii bardzo zwięźle i przyjaźnie. Jeśli zatem nie znamy szczegółów zajść na Kent University, spokojnie i bez paniki googlania, autorzy nam to wszystko obajśnią. A ciekawostki? Dla absolutnej zachęty, opisana jest historia „drugiego“ zdjęcia całującej się pary z Times Square, o stosunku do swojego portretu opowiada Migrant Mother, kilku wersjach zdjęcia samotnego mężczyzny na drodze czołgów w Pekinie, oraz wspólnych elementach historii z dziewczynką poparzoną napalmem a więźniami w Abu Ghraib.
I na koniec: dla posługujących się pewnie językiem angielskim.


„No Caption Needed“ dotyczy w skrócie dziennikarstwa fotograficznego. Omawia je w jego „zenicie“, jak nazywają autorzy fotografie ikoniczne: „the zenith of photojournalism acievement is the iconic photo“/s.27/. Książka prezentuje reportaż fotograficzny w momencie jego tworzenia a następnie na tle jego odbiorców – jak przekaz został zrozumiany, omówiony, przetworzony. Dzieje się tak z bardzo niewieloma zdjęciami na świecie. Paradoksalnie jednak zdjęcia ikony w pewnym momencie tracą swoje pierwotne znaczenie, a żyją wyłącznie nadanym i wtórnym, które przekształcają się szybko w mit czy legendę. Trudno zatem je postrzegać jako top-of-the-tops dziennikarstwa fotograficznego. Tymbardziej, że definicję ikony bardzo ściśle zakreśloną przez autorów może przejść chyba tylko kilka zdjęć więcej nad te wymienione w książce. Zdjęcia „znane“, „popularne“, „lubiane“, i reprodukowane do znudzenia to nie zawsze wg autorów ikony. Ta cała reszta przypomina pomniki, jakie mamy w przestrzeni publicznej. Jedne są symbolami miast i państw, inne zarośnięte okolicznymi krzakami, miały kiedyś swoje znaczenie i kilka minut chwały. Tej celnej, a przede wszystkim bardzo plastycznej metafory dostarczają autorzy książki omawiając rolę fotografii we współczesnym świecie.


Przy każdej stronie tej książki zastanawiałam się nad zbiorem polskich ikonicznych fotografii. Pewnie część wymienionych przez Harimana i Luciatesa prac powtórzyłoby się w innych „narodowych“ ikonach, ale ile w Polsce? Zdjęcie z placu Tiananmen chyba na pewno, może nawet zrzucenie Napalmu? Pewnie też zdjęcie Okrągłego stołu (tylko czyje? Które z tych wielu?), Wałęsy a la Napoleon (Jerzy Gumowski), a może raczej Mazowieckiego z gestem vicotrii (Chris Niedenthal)? Arcyciekawy temat do badań, a książka „No Caption Needed“ jako absolutna podstawa tych rozważań.


„No Caption Needed” to także blog: http://www.nocaptionneeded.com/ Od 2008 roku ci sami autorzy „codziennie” zajmują się znacznie szerszą tematyką. Dociekają znaczeń zdjęć i sensu współczesnej fotografii prasowej. Robert Hariman współtworzy ponadto blog BagNews, czyli “progresywna strona dedykowana polityce wizualnej oraz analizie nowych obrazów” [progressive site dedicated to visual politics and the analysis of news images] http://www.bagnewsnotes.com/

czwartek, 7 kwietnia 2011

ładna ramka robi fotę.

Fotografię można na ścianie umieścić na klej, na gumę do żucia lub plastelinę, na gwóźdź i skocza, no albo ...w ramie. [pianki, pleksy, dibondy, lightboxy itd, no jasne.] Ale rama integralna z odbitką to osobna sprawa. Szał i kombinacje nastały w temacie internetowego wystawiania prac - plfoto, fototok, onephoto, itd. Czego to tam nie znajdziemy...ramki potrójne, ramki nierówne, ramki zaokrąglone, z cieniem, z podpisem, inicjałami, plecionka i bordiura, ah! Szałowe są ramki "niby to skan z negatywu", najlepiej w średnim formacie. Niezastąpione!

Sprawa nowa nie jest, jednak szukam bezskutecznie kogoś i czegoś, może to ktoś opisał a jezcze nie trafiłam? Czy takie ramki gotowe to była rzecz droga, piękna, chętnie kupowana, czy raczej hobbystycznie używana, niestosowne upiększenie niczym z zeszytów pensjonarek?
Wysyp tych dekoracji to pierwsza i druga dekada XX wieku, ten do którego się dogrzebałam w każdym razie. Czyli wygląda na użytek amatorski. Papiery dostępne raczej hobbystycznie, bo anonimowo, dekory produkowane seryjnie, bardzo rzadko podpisywane, a jeśli nawet, zwykle ledwie inicjałem. Papiery dekorowane najchętniej secesyjnym motywem, w najróżniejszym kształcie. Potem zaś, nagle nastał koniec. Czy okazały się nudne i powtarzalne, czy produkcja się nie zwróciła? Czy minął styl a razem z nim moda?
Może ktoś z Państwa odeśle do dalszej lektury, zna szczegół, który warto pamiętać?
W międzyczasie kilka przykładów, dwa nawet właśnie z inicjałami.