piątek, 22 stycznia 2016

Polityk w swetrze i z kotem.

Wcale nie chciałam zajmować się fotografią polityczną. Naprawdę. Sama przyszła. Przyszła inaczej niż do każdego z nas, kiedy atakuje z bilbordów, spotów, internetu i zewsząd. Oczywiście gdy zbliżają się jakieś wybory. Wszędzie podobne twarze, neutralne tła, wszyscy w 3/4, uśmiechnięci (lepiej lub gorzej). Ot główki. No ileż można ich?!
Więc nie chciałam się zajmować polityczną fotografią, bo w niej na pierwszy rzut oka nic ciekawego nie ma. Nie ma tu, u nas, w Polsce. Po prostu jeden totalny brak. A potem przyszła do mnie, jak wspomniałam, sama. W postaci archiwum fotograficznego poprzedniego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Z grubsza około miliona klatek zrobione. Oczywiście świat widział promil, bardzo przebrane i mające sens, wybrane. No i tu już inna klasa. Reporterska robota, poziom niespotykany, ani tu, u nas, w Polsce, ani i poza nią. Gdzieś podobnie może na Ukrainie (od niedawna), może trochę w Skandynawii (ale bez przesady). Jest oczywiście jeszcze niedościgniony wzór - zdjęcia Pete Souza dla Białego Domu. No ale to przecież nie główki z bilbordów. To polityczny fotoreportaż. Poza oficjalnymi serwisami samych urzędów - gdzie właśnie niekoniecznie dba się o wizerunek i najlepszą obsługę, oglądamy czasem znakomite zdjęcia fotoreporterów z zewnątrz uczestniczących w wydarzeniach. 
Skoro zatem już temat fotografii politycznej przybył sam, trzeba się było rozejrzeć. No właśnie - w fotoreportażu było na co popatrzeć. W portretach, tak już mniej. A u nas w kraju, no to w ogóle na nic. [żale wylewałam nawet w druku]
Zdarzyła się kiedyś sesja byłej pani premier, od razu awantura. Trudno w takiej sytuacji silić się na coś nowego, próbować jakiś zmian, odważyć się wyjść przed szereg. Spece od wizerunku polityków mają pod górę z fotografią, ewidentnie. Ani jak ją robić dobrze, ani potem jak ich bronić. Może my nie jesteśmy gotowi - tak globalnie - my tu w kraju, na jakieś ekscesy, stylizacje, sesje nietuzinkowe, po prostu? 
Zwątpić można. A tu nagle, a wtem, najnowszy "Twój styl" a w nim: Robert Biedroń, były europoseł, prezydent Słupska - z kotem. Normalnie, w swetrze, kot na kołnierzu. I od razu miło, i ciepło, i wiemy, że Biedroń walczy o zwierzęta. Można? No można. 
Ciągle jeszcze nie jest to sytuacja domowa, półoficjalna, jak szwedzcy politycy potrafią - we własnym domu, w kuchni, salonie. Tu jest sesja, lampy świecą, jest makijaż i nawet kot pożyczony. Ale efekt wizerunkowy? Rewelacja! [Oczywiście nie sądzę by takie zdjęcie mogło się znaleźć w folderku przedwyborczym, czy na bilbordzie, bo to chyba jeszcze dla nas za wcześnie...] 

Po sieci krąży jedno jeszcze zdjęcie, polityka z kotem. Jedno ujmujące zdjęcie, dodam. Archiwalne, historyczne, dawne, prywatne. Nie ma lamp, makijażu, a kot własny. Jest poduszka z kotem, aniołek na ścianie i kapcie. Jarosław Kaczyński z kotem. I od razu miło, i ciepło, i wiemy, że... to polityk ceniący kawalerskie życie. [bo skądinąd wiemy, że losem zwierząt totalnie nieprzejęty]. 

Poza oczywistym podobieństwem tych zdjęć, poza uśmiechem państwa, którzy obejrzycie je w zestawieniu, jest gdzieś nostalgia za normalnym i niewymuszonym wizerunkiem polityka. Można tego dokonać - jak widać - wyjmując autentyki z archiwum (zdjęcie Kaczyńskiego oczywiście w żadnych oficjalnych rejestrach nie wystąpiło, nie grało na wizerunek polityczny) albo robiąc to dobrze - starannie planując profesjonalną sesję z kontekstem. 
Dalej czekam, aż coś się zmieni w tych portretach, coś jakby drgnęło na razie. Dobry kierunek...


fot: Iza Grzybowska/VOYK/dla Twój Styl: źródło:fb 
fot.nieznany autor / źródło: goldblog

czwartek, 14 stycznia 2016

[felieton] Nieznośna zazdrość obrazu

Jaki kraj taka polityka, jaka polityka taka fotografia? Tekst napisany w czerwcu 2015 dla Digital Photographer Polska. To dość istotny fakt, prawda?



Pete Souza, Prezydent USA Barack Obama złapany w sieć Spidermana, trzyletniego Nicholasa Tamarin, Biały Dom, Waszyngton, Stany Zjednoczone, 26 października 2012 White House

oryginalny podpis: United States President Barack Obama pretends to be trapped in Spider-Man's web as he greets Nicholas Tamarin, aged three, in the doorway between the Oval Office and his secretary's office. Spider-Man had been trick-or-treating for an early Halloween with his father, White House aide Nate Tamarin, in the Eisenhower Executive Office Building. President Obama declared this photograph his favourite picture of 2012 when he saw it hanging in the West Wing a couple of weeks later. 


Nieznośna zazdrość obrazu

Wakacje kolejne, szef kazał coś lekkiego. To może coś, w czym wszyscy jesteśmy mocni – polityka? Temat nielekki co prawda, ale wakacyjnie aktualny. Czeka nas zmiana na fotelu prezydenta w sam środek wywczasu. Nie będzie agitacji, żadnego stawania po stronach. Pozwolę sobie urlopowo na drobne roszczenia, niewielkie żądania. Czy my moglibyśmy tu w kraju nad Wisłą mieć taką fotografię polityczną jak mają za wielką wodą? Czy to takie nierealne? No to chociaż jak z surowej Skandynawii?

Czy na fotografii przypadkiem nasz prezydent mógłby się zdrzemnąć na kanapie w gabinecie? Przebiec z wnukami korytarzem? Pani premier szykująca kolację w swoim domu, w swetrze i z uśmiechem na zdjęciu z oficjalnej kampanii? Pani marszałek na kocyku w sportowym stroju z familią? Pan poseł grający w piłkę, oczywiście nie w garniaku? Senator w galerii czy innym teatrze, relaks z kulturą najwyższych lotów. Jakiś taki ludzki typ, cieplejszy, obyty, zwyklejszy mi się marzy i ciągle nie myślę o emigrowaniu. Czemu to się nie da?

Posłowie i senatorowie w piłkę kopią, bywają na rautach i w wielkiej kulturze gośćmi honorowymi. Marszałek i premier, zwykli ludzie, niejedną kolację robiły, na niejednej wycieczce były. Prezydent już za moment były, ma wszak sporą gromadkę wnuków, a drzemka powinna być w ramach obowiązków służbowych. Czyli sytuacje nie z kosmosu, wykonalne, możliwe, wielce potencjalne, że się zdarzają, że mogą być.

Co gorsza, nie myślę wcale o zdjęciach kompletnie wymyślonych. Szwedzcy politycy fotografują się do oficjalnej kampanii na luzie, to znaczy i w swetrze, w domu, przy sałatce, na wycieczce, w ruchu. Prezydent Stanów ma właśnie takie śpiące zdjęcie, na innych, niezliczonych gania się z dzieciakami. Grający w piłkę politycy francuscy, włoskie posłanki bywające na imprezach charytatywnych, nawet z kieliszkiem w dłoni mogą na zdjęciu wystąpić. Polityka krajowa nie cierpi, świat się nie zawala, a ludzie…? No właśnie. Afery drzemkowej nie robią, nie pytają na co jeszcze polityk sobie pozwala w czasie płaconym z MOICH podatków? Ano nie.

Jak polityk wygląda, każdy widzi. Oficjalny strój, dostosowany do okazji, dress code klasa master. Twarze słuchające, gesty otwarte, to kwestia obycia, wychowania, nauki. Przed wyborami robią się jeszcze bardziej otwarci, jeszcze bardziej słuchający. Marketing polityczny to coś mi obcego jednakże. Podobnie niestety marketingowcom politycznym – fotografia. Jak kiedyś badania wykazały, że kandydat sfotografowany w ¾ najlepiej się kojarzy respondentom, bo oficjalnie, godnie i słuchająco – idealny reprezentant, tak od tego momentu uchybień żadnych być nie może. Byle reklama banku, pardą, bije tychże polityków na głowę, bo w każdym spocie bankier słuchający i otwarty. Wszyscy potrzebują MOICH pieniędzy, ok., ale jednak role się różnią, może i obraz też trochę powinien?

A przepraszam, za politykiem zwykle jakaś flaga, jakieś tło, jakiś chwyt za serce! Toż się ważą losy kraju! Tłem, czyli ostatnim planem nie zawojuje się świata ani wyborcy nie przekona.
Co by powiedziała opozycja widząc polityka z kieliszkiem? Dyskredytacja, ochlaj przecież i alkoholik, a w życiu nie powierzę losów mej ojczyzny! Prezydent może nie drzemiący, ale podczas oficjalnej wizyty akurat uśmiechnięty, bez krawatu i na…wielbłądzie? Opozycja z pewnością zareaguje, że to egzotyka, Szogun przyczajony, obce tereny, turystyka za MOJE podatki, zbędny punkt podróży. Można tak długo.


To jest najgorzej: mamy polityków całkiem zwykłych ludzi, mamy ich zdjęcia w trakcie zwykło ludzkich czynności, mamy też wzory ze świata, że można bez kija od szczotki. Ale nie mamy tych obrazów i mieć nie będziemy. Spece od wizerunku boją się memów, wpadek i gaf. Jak polityk jest sztywny jest zdrowy, a jak się zachwieje, to będzie na pasku w telewizji. Media popularne bardziej zainteresowane są zawartością kieliszka niż słowami z przemowy. Przekaz musi być nienaganny, to znaczy taki by się nikt do niego nie przyczepił. Dmucha się na zimne, odstukuje kilka razy, uroki rzuca przez lewe ramię. A gdyby tak spuścić trochę powietrza? Przekaz fotograficzny ma gigantyczną moc, im mniej go napompujemy tym przecież szczery. I właściwie czemu oficjalna sesja nie może być jakby dla kobiecego pisma? Właściwie, no czemu nie?

piątek, 8 stycznia 2016

Ileż można z tym Majdanem?!

Ileż można z tym Majdanem?!
Był taki szczególny moment kiedy nam zależało, byliśmy poruszeni, wertowaliśmy gazety, szukaliśmy informacji, przeglądaliśmy Internety. Chcieliśmy wiedzieć i widzieć więcej. Był taki czas, nie wyprzemy się. Ale kiedy nam to spowszedniało?


Fot. Agata Grzybowska /Gazeta Wyborcza/, zdjęcie roku BZ WBK PressFoto 2015  

Fot. Simona Supino /Super Express/, zdjęcie pochodzące z fotoreportażu, który otrzymał pierwszą nagrodę w kategorii "Wydarzenia" Grand Press Photo 2014  


Zdarzył się Majdan Niepodległości, a zaraz po nim Krym. Wojna nie oddaliła się od Polski ani o centymetr, tymczasem spadło zainteresowanie. Teraz trwa Donbas. Nikt głośno nie wypowie, ale wielu z nas w skrytości własnych myśli, już powtórzył: ileż można z tym Majdanem?! Wiele o tym napisano, badano i zastanawiano się ile trwać może wojna w mediach? Kiedy news jest gorący a kiedy musi ustąpić czemuś mniej istotnemu? Nie można widza na tej wojnie trzymać w nieskończoność. Nie można publikować w kółko podobnych zdjęć, nikt nie zwróci uwagi, że to inna wieś, inny dzień, kolejny dramat. Przesyt i znudzenie.

Nie brakuje gestów poparcia. Coraz już rzadziej zdjęcia profilowe są w kolorach ukraińskiej flagi. Pałac Kultury już dawno nie świeci na żółto niebiesko. Ciągle wspieramy, choć może mniej ochoczo pomagamy. Z pewnością zapytani w sondzie czy ankiecie odpowiemy: tak, zależy nam, nie jest nam obojętne, jesteśmy z wami, od setek lat, i tak dalej, nasi sąsiedzi. Na wojnę tam na wschód nie jedzie ta sama rzesza dziennikarzy. Majdan to jednak był plac w stolicy europejskiej. Jednak bezpieczniej. Ot manifestacja, choć dość ekstremalna. Ale Donbas to już jest kawałek dalej. Ciągle niewiele w porównaniu z Syrią, z Irakiem czy którymkolwiek konfliktem w Afryce. Ukraina to jest nasz region. Dysproporcja w ilości dziennikarzy jadących do Kijowa a do Donbasu jest absolutnie wytłumaczalna. Gdzie Rzym, gdzie Krym.

Majdan to jeden plac, wystarczyło się odwrócić by obejrzeć obydwie strony konfliktu. Popatrzeć im w twarze. Rozegrał się gwałtownie, ale emocje były w zwykłych ludziach. Tymczasem Donbas toczy się na wielu kilometrach. Wroga głównie słychać. Armie przeciwko armiom. Szansa na fotogeniczną sytuację maleje. Najwytrwalsi dziennikarze ciągle tam są, jeżdżą i wracają. Ich misja trwa.
Czemu wszędzie tylko Majdan? Dawno plac opustoszał, pochowano zmarłych, minęła żałoba, nowy rząd, wybory, nowe wyzwania, szmat czasu i zmian. Tysiące zdjęć, ale sprawa zamknięta. Wojną są wszyscy zmęczeni już na drugi dzień. Nawet jeśli powstają świeże obrazy, to te emocje już znamy, każdy w końcu wie jak wygląda wojna. Chcąc nie chcąc ciągle patrzymy na Majdan. Bardziej on plastyczny, docierający do wyobraźni momentalnie. Wielkie miasto, największy plac, kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, cywil kontra żołnierz. Szok. Poruszenie świata. A tu wojna, której nikt nie wypowiedział. Zawiłe sprawy ilości niepodległych nagle republik, ochotniczych batalionów, trilateralne grupy kontaktowe, czterostronne deklaracje. Wojna trudna do rozeznania. Ale skoro wojna, to nam jest już dobrze znana, kolejne ofiary, ostrzeliwania, rozbite rodziny, uchodźcy, pomoc humanitarna, itd. Gubimy może się już w faktach, które referendum, jak to było z zawieszeniem broni, które sankcje i gdzie, ale wiemy jak to z grubsza wygląda.

Donbas trwa. A my ciągle z tym Majdanem w fotografiach. Owszem stały się symbolem zrywu, kolejnego porywu i solidarności. Gdyby nie Majdan, nie byłoby Krymu, dość proste domino.
Zdjęcia, które otwierały nam oczy półtora roku temu, dziś już opatrzone. Konkursy fotograficzne znowu wygrywają zdjęcia stamtąd. (Da się to wyjaśnić oczywiście czytając regulaminy, które różnie dopuszczają zdjęcia z danego okresu.) Wystawy, pokazy, rok temu, potem przez cały kolejny, jeszcze na rocznicę, i ciągle, i dalej. Ileż można?

Odpowiedź jest niestety skomplikowana. Mamy znakomite zdjęcia z Majdanu, lepsze niż z Doniecka czy Ługańska. Nie da się tego wyjaśnić tylko ilością fotografów na miejscu, czy uświęceniem symboli, dysproporcją wydarzeń czy ich reprezentacją. Na Majdan patrzyły oczy świata. Napięte i czujne, śledzące każdą minutę zajść. Nie umiemy tak oglądać wojny. Albo się zdarzy szybko, albo zrozumiale, albo będzie miało ludzką twarz, albo dajcie nam przerwę! Bo widz nie może być ciągle na wojnie. Trzeba uatrakcyjnić mu przekaz innym kataklizmem. Nikt już nie chce patrzeć na wojnę. Jak już musimy, to chociaż na coś co miało twarz, czyjeś oczy i wielką wygraną. Ale tak, tak, pomagamy, jesteśmy z wami, sąsiedzi.

Był moment solidarności, porywu serc. A teraz mamy codzienność. I tylko ten Majdan znowu w gazetach, jak odgrzewany kotlet. Pamiętasz kiedy to było? Pamiętasz co wtedy zrobiłeś/zrobiłaś dla ludzi na Majdanie? „Nie wystarczy kliknąć lajka”. [i]




[i] Napisał na facebooku 21 listopada 2013 Mustafa Najem zapoczątkowując demonstrację na Majdanie Niepodległości. 

więcej:

kwiecień 2015 dla Digital Photographer Polska