czwartek, 29 kwietnia 2010

paint it black

...czyli fotografia w czasie zgiełku.

Po katastrofie samolotu z delegacją prezydentów Kaczyńskiego i Kaczorowskiego, lecącą do Katynia na uroczystości rocznicowe 10 kwietnia zarządzono żałobę narodową. Niektórzy mówią, że była ona najdłuższa z dotychczasowych. Nie zamierzam komentować wydarzeń. Wydaje mi się interesujące przyjrzenie się temu jakie obrazy towarzyszyły nam przez te 9 dni.

Galerie i muzea były pozamykane. [Warszawski festiwal fotografii rozpoczął się z tygodniowym opóźnieniem.] Telewizje „oszalały“, wszystkie stacje miały podgląd na żywo z...Krakowskiego Przedmieścia. Tygodniki pozmieniały daty edycji by jak najszybciej powiadomić o zdarzeniach. Dominowała czerń. W gazetach codziennych zabrakło kolorowych reklam. Pojawiło się w ich miejsce mnóstwo nekrologów. W internecie wszędzie czarne wstążki, na wszelakich logotypach /od portali newsowych, przez kulturalne po kąciki dla matki i dziecka/.

Zdjęcia jakie obejrzeliśmy w ciągu tygodnia potwierdziły dawne przeczucia: ciągle nie przywiązujemy należnej wagi do fotografii, które wykonujemy i oglądamy, godzimy się na obrazowy chaos. Po zakończeniu źałoby pojawiają się komentarze, że media nie spełniły swojej informacyjnej funkcji. Zamiast podawać fakty „grały na emocjach“. Fotografia, nie poraz pierwszy stała się jednym ze środków do „celu“. Potrzebujemy obrazów, by się upewnić, tylko czy ich wykonanie i użycie było w ostatnich dniach zawsze „na miejscu“?

Przypomnieć ich natychmiast. Jakkolwiek.


Tragedia do jakiej doszło w sobotni poranek wytrąciła z równowagi, poza rodzinami ofiar najbardziej zdaje się dziennikarzy. W pierwszych godzinach, rzecz oczywista, do dyspozycji były jedynie stop klatki, marnej jakości zdjęcia. Ale były także archiwa! Z czasem przybywało informacji, wywiadów telefonicznych, czymś to trzeba było szybko zobrazować. Czy faktycznie trzeba?

Od lat gazety i portale internetowe oprócz podawania tekstu ilustrują wypowiedż. W tej chwili to standard. Kiedy zaś nie ma czasu na dobór odowiedniego zdjęcia zdarzają się manipulacje. Jest taka jedna fotografia Renaty Dąbrowskiej przedstawiająca Lecha Wałęsę. Bardzo charakterystyczna, dobra i znana (wygrywała konkursy foto w 2009 roku). Wpadająca w pamięć. Ma to coś. Łzę. Czyli wszystko co potrzeba by zilustrować materiał, w którym Wałęsa wypowiada się o katastrofie. Jest łza - jest emocja. No cóż... nie jest to tak zwana „główka”, legitymacyjne zdjęcia prezydenta, które po prostu obrazowałoby autora słów zapisanych obok, ale zdjęcie kipiące emocjami z określonego wydarzenia jakim była 20. rocznica obrad Okrągłego Stołu zorganizowana w Uniwersytecie Gdańskim. Łza na wspomnienie Okrągłego Stołu a łza po wydarzeniach pod Smoleńskiem, to chyba jednak nie ta sama łza.


Paint it black

Playlisty rozgłośni radiowych odpowiadały bezradności prowadzących. Jest smutno, ma być przykro, więc gramy pościelówy, spokojne utwory. Tekst stał się nieważny. Podobnie patrząc na zdjęcia w internecie. A kontekst? Królowały zatem piosenki o utraconej miłości, niespełnionych marzeniach, ludziach z problemami, antybohaterach, trudnym dzieciństwie, narkotykach itd...

Powaga chwili wymagała przypomnieć oficjalne sesje zdjęciowe zmarłych w katastrofie. Pojawiły się zatem wizerunki ciepłe, uśmiechnięte, przyjazne. Ale....w czarnobieli. Oczywiście na znak żałoby, na „pierwszy rzut oka“ żałoby. Po kliknięciu w zdjęcia ze stron pierwszych najczęściej na podstronach mogliśmy już podziwiać te zdjęcia w kolorze. Kuriozalny przykład (akurat znowu) z Gazety.pl. Reportaż z miejsca wypadku wykonany przez Sergeia Karpukhina jest w kolorze. Trumny są też bardzo kolorowe. Może aż nazbyt kolorowe niż przywykliśmy.



Melancholia, zaduma, smutek.... Każdego roku na jesieni pojawia się podobny kłopot jak to pokazać w fotografii. Lepiej lub gorzej poradzili sobie fotografowie. A fotoedytorzy z pierwszych stron i tak zdjęli kolor /“Party“ w czarnobieli, bezcenny „źart“/. Kancelaria prezydencka poszła za ciosem i spośród pracowników „wyszarzyła” pasażerów nieszczęsnego lotu.
Fotografia czarnobiała przestała być środkiem wyrazu, wybieranym przez fotografa. Nie istotne jak zdjęcie występuje w oryginale. Na pierwszych stronach kolor znikał. W prasie codziennej i tygodnikach (odrodziły się) reportaże czarnobiałe. Pod wpływem potrzeby chwili i powagi, nie zaś według istoty fotografii, która przecież ze względu na barwę wymaga innego myślenia, kompozycji, itd. [Do tematu wrócimy w kolejnym poście, opublikujemy wypowiedzi kilku fotografów.]


Fotografia pamiątkowa.

Wiadomym jest od dawna, że Polacy potrafią przechodzić narodowe żałoby. Nie tylko media mają już awaryjne czarne paski i logotypy. Ale i zwykli ludzie wiedzą, że trzeba coś zrobić ze sobą. Iść i zapalić znicz, pomodlić się, wywiesić fotografię w oknie, itd... Wiedzą także, że jeśli gdzieś się wypadnie wybrać w celu upamiętnienia trzeba zabrać ze sobą aparat (od kilku lat wystarczy telefon komórkowy). Przeżywanie chwil dramatycznych i pamiętnych dzieje się poprzez ekraniki lcd. Przysłowiowy „Japoński turysta” działa na wyjeździe, podczas gdy „Polski żałobnik” u siebie.
Kilka lat temu, gdy kraj i świat opłakiwał Jana Pawła II, ze zdumieniem i niesmakiem patrzyłam jak ludzie, którzy przebyli kilkunastogodzinną kolejkę by pokłonić się papieżowi w Bazylice św. Piotra w tym momencie kulminacyjnym ręce składają ...do zdjęcia. Zwykle obydwie ręce zajęte – komórka i aparat, czasem kamera.
Krajanie zaś ruszyli fotografować wówczas wszelkie pomniki, tablice pamiątkowe, popiersia JPII i ustawione tamże znicze. Konieczna była fotografia krzyża, tymczasowego ołtarza i telebimu! W ostatnich dniach zdarzyło się podobnie. Z ciekawą inicjatywą wyszło Narodowe Archiwum Cyfrowe otwierając specjalną stronę –
zbiór fotografii pamiątkowych. „Jeśli utrwaliłeś na fotografiach te świadectwa narodowej tragedii, to możesz uczynić z nich elementem polskiego dziedzictwa narodowego, przekazując je do Narodowego Archiwum Cyfrowego.” Może troszkę pompatycznie, sama akcja przypomina grupę flickr’ową, jednak faktycznie w naszej historii to rzecz bez precedensu. I dobrze, skoro już ludzie pstrykają...

A na deser opowieści z krypty.

Na koniec jeszcze refleksja – kiedy i kto i czemu zdjęcie robi. Fotoreporterzy przekazują informacje, emocje. Często są z tej drugiej, oficjalnej, zamkniętej strony. Nam pokazują jak to wygląda. Zwykli uczestnicy wydarzeń upamiętniają, dokumentują to co widzieli, czy raczej co zobaczą później na większym ekranie. Jak zawsze. Gdzieś zawsze z tyłu głowy pojawia się pytanie o to czy i komu i kiedy wypada zdjęcie zrobić.

Do pożegnania prezydenckiej pary w podziemiach Wawelu została dopuszczona jedynie najbliższa rodzina. Media i wszyscy inni mogli tam wejść później. Obecny na rodzinnym pożegnaniu poseł Adam Bielan przez twittera opublikował natychmiast zdjęcie z krypty. Fotografia zaraz pojawiła się w innych portalach. Internauci zareagowali błyskawicznie nie zostawiając na pośle suchej nitki (byli i chwalący inicjatywę). Bielan tłumaczył się, że przecież media były tam wcześniej, nie ma o co hałasu robić. Jest jednak różnica w pokazaniu sarkofagu jak wygląda przygotowany w pustej kaplicy, jak wygląda sarkofag z wieńcem od rodziny oraz jak otaczają go zwiedzający. Poseł Bielan udawał, że różnicy nie widzi, wszystko w celach PR: wykonał koszmarne zdjęcie w bardzo nietaktownym momencie, tym samym jednak podkreślił swoją pozycję polityczną i przywiązanie do rodziny prezydenta.
- - -
Już niebawem w MIEJSCU FOTOGRAFII znajdą się wypowiedzi na temat fotografii czarnobiałej: decyzji o wyborze koloru, znaczeniu dla kompozycji, itd. Zapraszam.

wtorek, 27 kwietnia 2010

fotografia kolekcjonerska



Jerzy Kosiński, Meditation, 1957, fotografia czarno-biała, brom, papier, 38 x 29 cm / nr katalogowy 140

Jutro (28 kwietnia) w Warszawie odbędzie się aukcja fotografii kolekcjonerskiej. Organizatorami wystawy i aukcji są Rempex oraz portal Artinfo.pl. Trzeba zaznaczyć, że jest to siódma edycja projektu. Każda zakłada, że oprócz artystów, którzy pojawiają się na aukcji, następuje pewna rotacja. Co aukcję, organizatorzy zapraszają także nowych artystów, by pokazać, że ta dziedzina sztuki wciąż się rozwija – piszą organizatorzy. Chciałoby się dodać - na całe szczęście jest taka inicjatywa, która pokazuje rozwój fotografii.


Ale na poważnie i trochę informacji najpierw.


To siódma edycja. Pierwsza aukcja „Polska Fotografia Kolekcjonerska” odbyła się w 2007 roku. Od edycji 5 zmieniła się nazwa na „Fotografia Kolekcjonerska”. Znaleźli się wówczas także autorzy z zagranicy: Paul Strand, Josef Sudek, Aleksander Rodczenko. W tym roku wielki świat reprezentują: Yong Hee Kim, Nabuyoshi Araki i Tom Hunter.

Podkreślanie rotacji artystów i mowa o wskazywaniu nowych talentów jest jak dla mnie dużym nadużyciem. Na 112 autorów prac biorących udział w aukcji znakomita większość powtarza się względem poprzednich edycji. Można powiedzieć – i dobrze, bo to oznacza pewien kanon znakomitych fotografów. Zgadzam się, że w panteonie znajdują się m.in. Robakowski, państwo Lachowiczowie, Łagocki, Lewczyński, Kossakowski, Piasecki, Rydet, czy klasycy przedwojenni: Dorys, Bułhak, itd... I nic dziwnego, że te nazwiska pojawiają się zawsze. Jest jednak duża grupa artystów, którzy nigdy nie zdobyli tak zwanego rozgłosu, kariera nie potoczyła się gładko, nie są rozpoznawalni w historii – brak osiągnięć, brak wystaw, publikacji. Ale bogate archiwa. I takie nazwiska od lat pojawiają się na aukcjach fotografii kolekcjonerskiej, tej z Rempexu. Oczywiście podobnie ‘ulubionych’ autorów mają inne aukcje w kraju, organizowane przez PolSwiss Art, Desę Unicum, itp.


Zofia Rydet, Z cyklu Mały Człowiek, lata 60-te XX w., fotografia czarno-biała, brom, papier, 40 x 30 cm / nr katalogowy 130

Fotografia Kolekcjonerska, aukcja 6.: jesień 2009: sprzedano 64 obiekty z 260. 12 prac z zyskiem (!). Znakomita większość sprzedanych warunkowo, poniżej ceny wywoławczej. W takiej sytuacji można się zastanawiać – po co ten interes ciągnąć? I tu należą się brawa dla organizatorów – za cierpliwość i kontynuowanie powziętego pomysłu. Warto zaznaczyć, że wydarzenia mają dostępną dokumentację w internecie, co przede wszystkim odróżnia FK od konkurencji w aukcjach.

Ceny wywoławcze są w przedziale od 300 do 64 000 zł. Sprawdzałam kilkakrotnie czy górna granica to jednak nie pomyłka. Porównanie z poprzednią aukcją jednak wyprowadziło mnie z wahania. Hitem cenowym jesiennej edycji była heliografika Karola Hillera za wywoławcze 70.000 zł (nawiasem mówiąc nie wyjaśniono pojęcia heliografiki ani nie próbowano pokusić się o sprecyzowanie daty powstania pracy, mimo wyraźnego numeru kompozycji). Wracając do cen – przedział szokujący. Widać pewne serie sprzedawane na kolejnych aukcjach: Zdzisław Sosnowski czy Ewa Kuryluk. Ceny wywoławcze się raczej nie zmieniają. Z drobnymi wyjątkami autorów, którzy podnieśli swoje wymagania nawet i o 50% (np. Andrzej Dragan)!



Teresa Murak, Zasiew, 1975/1976, fotografia czarno-biała, brom, papier, 40 x 28,5 cm /
numer katalogowy 279


Edukujmy, edukujcie, niech edukują.

Jest to przedsięwzięcie, które należy rozwijać, wspierać. Mimo że przeżywamy, od jakiegoś czasu, mały boom w tej dziedzinie sztuki, to przed Fotografią Kolekcjonerską jest jeszcze sporo pracy, przede wszystkim edukacyjnej. Owszem warto rozwijać, ale z tym wspieraniem chyba drobna przesada. Dom aukcyjny Rempex nie jest chyba instytucją charytatywną. Cele edukacyjne, tu się zgodzę - do postawienia i wykonania, znajdują się ciągle w przyszłości.

Edukacja leży w interesie zarówno organizatorów jak i potencjalnych klientów. Nabywca, który tworzy sobie prywatny zbiór prac fotograficznych to ciągle rzadkość w naszym kraju. Organizatorzy od kilku lat próbują zmienić ten stan poprzez cykliczne i dobrze nagłośnione wydarzenie. Mam jednak wrażenie, że edukacja tu się zaczyna i kończy. Drukowany katalog (do zdobycia w galerii Rempex) nie zastąpi napisania historii polskiej fotografii. Internetowy katalog zredagowany jest pobieżnie, na szybko, co gorsza od lat tak samo. Brakuje konsekwencji w opisach (daty urodzenia, zgonu, miejsce urodzenia, itd.) w biogramach. Organizatorzy powołują się na niemożliwe czasem do określenia nakłady odbitek, szczególnie jeśli chodzi o „dawniejszą” fotografię. Racja, warto jednak może podać opisowo, nie tylko „nakład nieokreślony”, ale że czasem mamy do czynienia z prawdopodobnym unikatem przy fotografiach z XIX wieku? Tu warto postawić sobie pytanie czy w ogóle trzeba podawać nakład w odniesieniu do prac sprzed 89 roku w Polsce? Organizatorzy w nocie prasowej podają: Tworzenie normalizacji jest przydatne dla samych fotografów, ale także dla kolekcjonerów, historyków sztuki, marszandów. Oczywiście, zgoda, ale trzeba też znać umiar w wyjątkach, których już nieznormalizujemy. W nocie czytamy dalej także każdy artysta zaproszony do udziału w projekcie, dostaje do wypełnienia specjalny formularz, który spełnia rolę tzw. formatu, dokładnego opisu zdjęcia. Artysta w odpowiednie miejsca wpisuje dane, jak: technika wykonania fotografii, format zdjęcia, nakład.


Andrzej Różycki, Legenda, 1968, fotografia czarno-biała, brom, papier, 39,5 x 50,5 cm / nr katalogowy 228



Wracając do edukacji, na o można liczyć? Katalog, opis na wystawie. Rzekłabym – wymagana informacja o obiekcie. Edukacja? Może to te dodatkowe opisy, jak na przykład czym jest „carte de visite”? (gratuluję dociekliwości autorowi tej notki, na prawdę urzekająca). Jeśli tak, warto wpisywać także czym jest „vintage print” (niemal wszystkie prace z aukcji mają ten odnośnik...poza dagerotypami i pojedynczymi przykładami). O, właśnie czym jest dagerotypia albo tajemnicza „fotografia czarno-biała” Jana Bułhaka? Odbitką srebrową, bromosrebrową, wtórnikiem? /dobrze, że nie robił bromolejów i przetłoków, będzie łatwiej ocenić/ To znowu kwestia porządku i konsekwencji. Są także opisy idealne, encyklopedyczne i faktycznie na miarę dzieł z kolekcji. Tym bardziej drażniący jest nieporządek w innych notach.


Edukację polecam skierować w stronę techniczną: jak opisywać dzieła, jak wyceniać, wyjaśniać wszystkie pojęcia fotograficzne. Warto też przy takich wystawach zrobić spotkania, nie tylko celem sprzedaży/kupna, opowiedzieć o tych pracach więcej, porozmawiać z kolekcjonerami, itd. Zamiast powtarzać dwa razy do roku (tak często odbywają się aukcje) o „ewenemencie na polskim rynku“, wyjątkowości wydarzenia i trudach organizacyjnych, w działanie polecam włożyć więcej konsekwencji, poszerzać faktycznie grono artystów a konkurencję deklasować podnoszeniem poprzeczki nie tylko w ilości autokomplementów w nocie prasowej.

Do zobaczenia na zakupach.

katalogi kolejnych edycji Fotografii Kolekcjonerskiej
edycja 1; edycja 2; edycja 3; edycja 4; edycja 5; edycja 6; edycja 7 - aktualna

Fotografie użyte w tekście za organizatorem aukcji i wystawy: artinfo.pl

środa, 7 kwietnia 2010

Dowody tożsamości 2

fot. Aneta Grzeszykowska, z serii Bez tytułu ["Portrety"], 2005-2006, materiały prasowe wystawy

Już jutro wernisaż drugiej odsłony gliwickiego projektu Dowody tożsamości, o którym pisaliśmy jakiś czas temu >

Tym razem do Czytelni Sztuki zaproszona została polska fotografka młodego pokolenia - Aneta Grzeszykowska oraz Joachim Schmid - niemiecki socjolog-artysta.

fot. Aneta Grzeszykowska, z serii Bez tytułu ["Portrety"], 2005-2006, materiały prasowe wystawy

Kwietniowa ekspozycja skupia się na zagadnieniu tożsamości człowieka postrzeganej przez pryzmat wizerunku, wyglądu w wymiarze osobistym. Zaprezentowana zostanie seria portretów nieistniejących osób autorstwa Anety Grzeszykowskiej. Artystka, poprzez komputerową manipulację obrazem i perfekcyjne dopracowanie szczegółu, tworzy byty pozorne - fikcyjne postaci, których istnienie zależy wyłącznie od widza, od siły złudzenia wywołanego w jego świadomości.


fot. Joachim Schmid, materiały prasowe wystawy


fot. Joachim Schmid, materiały prasowe wystawy

Fotografie Grzeszykowskiej zostaną zestawione z pracami Joachmia Schmid'a, do których, co znamienne dla jego twórczości, wykorzystuje fotografie znalezione. Stare, podarte na wpół studyjne portrety - wykonane prawdopodobnie do dokumentów tożsamości - układa tak, że powstaje nowy, podwójny portret. Połączone w nim ze sobą cechy zewnętrzne dwóch osób, stwarzają niepokojący obraz nowej, nieistniejącej tożsamości. Osoby prawdopodobnej, choć nieprawdziwej - możliwej, ale wirtualnej.

fot. Aneta Grzeszykowska, z serii Bez tytułu ["Portrety"], 2005-2006, materiały prasowe wystawy

Konfrontując ze sobą prace Schmid'a i Grzeszykowskiej wystawa ma wzbudzać wątpliwość, burzyć nasze przeświadczenie o prawdziwości tego kogo i co widzimy.

Tekst kurator wystawy Magdalena Sokalska

Aneta Grzeszykowska ur.1974, ukończyła studia na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Od 1999 współpracuje przy projektach artystycznych z Janem Smagą. Głównym medium działania Anety Grzeszykowskiej jest fotografia, ale traktowana instrumentalnie jako narzędzie do realizacji zaawansowanych artystyczno-ontologicznych ćwiczeń.

Joachim Schmid ur.1955, jest absolwentem kierunku Komunikacji Wizualnej przy Fachhochschule für Gestaltung Schwäbisch Gmünd and Hochschule der Künste Berlin. Od lat w obszarze jego największych zainteresowań znajduje się recycling fotografii zużytych, znalezionych. W 1990 stworzył Instytut na Rzecz Przetwarzania Zużytych Fotografii mający na celu bezpieczne dla środowiska, masowe utylizowanie bądź przetwarzanie niepotrzebnych fotografii.

Gdzie: Czytelnia Sztuki, Gliwice Dolnych Wałów 8a
Kiedy: 08.04.2010 godz. 18.00, wystawa dostępna do 29.04.2010


wernisaż połączony będzie ze spotkaniem autorskim z Joachimem Schmid'em

niedziela, 4 kwietnia 2010

najlepszego...!


na Wielkanoc kartek jakby mniej (tutaj bożonarodzeniowe) . dekoracje świąteczne też później się zjawiają. najlepszego!

od Mariusza Foreckiego i 5 klatek

od Anny Bohdziewicz


od Kwartalnika Fotografia


od
Fundacji Archeologia Fotografii


od Stanisława J. Wosia



piątek, 2 kwietnia 2010

3 kawałki bez flesza / koncertowa fotografia 2009 roku

Clawfinger na Przystanku Woodstock / Profesjonaliści: II miejsce / fot. Robert Grablewski


To bardzo świeży konkurs, bo "Koncertową fotografię roku" wybrano dopiero po raz drugi. Konkurs zatacza jednak coraz szersze kręgi. Więcej uczestników, rozszerzone jury, impreza na ogłoszenie wyników - oczywiście koncertowa z możliwością fotografowania.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że efekt znacznie gorszy niż rok temu.
Zobaczcie z resztą sami:
- tutaj oficjalna strona konkursu - czyli wszyyyystkie zgłoszone do konkursu zdjęcia i zeszłoroczni nagrodzeni
- tutaj pełna galeria zwycięzców

Konkurs był podzielony na dwie kategorie: profesjonalistów i open, przy czym ułatwiono fotografującym podjęcie decyzji o tym gdzie wysłać zdjęcia: profesjonalista to ten który miał 5 publikacji w prasie lub 10 w internecie (liczy się oczywiście 5 koncertów, a nie 5 zdjęć z tego samego...) oraz był akredytowany na 15 imprezach. Profesjonalistów oceniało 20 osobowe jury (plus sami uczestnicy). Jury złożone z przedstawicieli firm nagraniowych, organizatorów imprez muzycznych, dziennikarzy, itd...czyli znawców tematu. Kategorię open oceniali sami jej uczestnicy - ilością głosów. Wygrały zdjęcia, które...doładowano jako ostatnie :) Jednak to wyniki kategorii profesjonalistów wzbudzają kontrowersje (patrz tutaj)


Lupe Fiasco na CLMF w Krakowie / Profesjonaliści: wyróżnienie / fot. Piotr Tarasewicz
Pomysł na konkurs świetny, wpadł do głowy dwóm fotografom: Arturowi Rawiczowi i Marcina Bąkiewicza, założycieli Music Foto Kolektiv. Z informacji prasowej (za plfoto.com): "celem konkursu zesżłorocznego była konsolidacja środowiska fotografów koncertowych i oczywiście dobra zabawa. Pierwotnie konkurs miał być jedynie atrakcyjnym wydarzeniem towarzyskim adresowanym do osób czynnie zajmujących się fotografią koncertową. W szranki stanęło wówczas 20 najaktywniejszych polskich fotografów specjalizujących się w fotografii koncertowej, publikujących swoje zdjęcia w ogólnopolskich mediach (między innymi: Wirtualna Polska, Onet, "Teraz Rock", "Metal Hammer", Infomuzyka). Każdy z fotografów mógł zgłosić jedynie 5 zdjęć."
Faktycznie dobrze, że ktoś zwraca uwagę jakie zdjęcia są publikowane z koncertów, że jest to pewna specyficzna odmiana fotografii, że rządzi się swoimi prawami, a...w fosie obowiązują pewne zasady i swoista etykieta. Ten konkurs wywołuje temat, ale go nie zamyka. Szkoda tylko, że oprócz konkursu nie ma okazji do dyskusji, brak forum, a także opisu czy refleksji czym jest fotografia koncertowa i jak ją zrobić. (nieliczne blogi fotografów koncertowych, ostatnia inicjatywa http://fosiarze.blogspot.com/ i "zbiorowy" http://fosiarze.pl/ jeszcze młode, więc trzymamy kciuki niezapeszając).
Pozostają wzory zagraniczne - amerykańskie nieprzekładalne dla nas, ale coś tam się znajdzie ciekawego, dla każdego: Daniel Bound , Steve Mirarchi (tu rodział o wyborze negatywu na koncert! ah, bezcenne!) i Bryan Kremkau.
Czekam na te czasy kiedy akredytacje będą rozdawane z głową, w fosie nie spotka się fanów z małpkami, którzy z piskiem i fleszem rzucają się do nóg wokalistów a zasada "3 kawałki bez flesza" będzie obowiązywać tylko w na prawdę uzasadnionych wypadkach... wtedy, przy takim komforcie pracy i zdjęcia będą ciekawsze.