sobota, 1 września 2018

Koniec fotografiki! Koniec z fotografikami!



Fotografik – czyli fotograf artysta. Fotografika – czyli fotografia artystyczna. To mówią encyklopedie. Środowisko fotograficzne śmieje się od lat z tych terminów. Kryguje, wycofuje. Mówiąc, że to trochę staroświeckie. Trąci myszką.

Czytasz powieść science-fiction, a tam fotografik. Reportaż z końca świata – i znów fotografik. Przychodzi dziennikarz na wywiad i znów – fotografik. Może już dość? To może być apel do dziennikarzy, tłumaczy, do wszystkich używających języka polskiego. Fotografik nie jest ładniejszym czy bardziej nobilitującym słowem od fotografa. To słowo inne, zakorzenione w historii. Zacznijmy go używać oszczędniej i tylko w odniesieniu do minionej epoki.



Termin fotografika wymyślił Jan Bułhak i użył go po raz pierwszy w 1927 roku. Najpierw nieśmiało funkcjonowało, ale już od roku 1930 zdobyło popularność. Wystawy, odczyty, artykuły. Wreszcie tak nazwano Związek: ZPAF: Związek Polskich Artystów Fotografików.

Po co to słowo? Nie tylko, żeby ułatwić sobie życie – zamiast mówić dłużej o fotografii artystycznej czy fotografie artyście. Nie szło o skrót. Walka była o emancypację! O odróżnienie lepszych od gorszych. O dowartościowanie. Zostawienie w tyle dokumentalistów, reporterów i fotografów zawodowych – rzemieślników. Bo też do słowa fotografik nie miał dostępu każdy.
Odkąd działał ZPAF, (z grubsza) – tylko członkowie mogli używać w tytułach swoich wystaw – że idzie o fotografikę. Ale ZPAF istnieje do dziś, a w jego szeregach znajdują się fotografowie, którzy nieczęsto oburzają się na to określenie.

Wróćmy do Bułhaka. Był piktorialistą. Promował ten kierunek fotografii, to dla piktorializmu powstało to określenie. Piktorialiści polscy, spóźnieni wobec ruchu światowego (czy lepiej powiedzieć, działający znacznie dłużej po końcu tego nurtu na świecie) przetrwali nawet do lat 1960.  A i do dziś się zdarzają. W dużym uproszczeniu mówiąc – piktorialiści próbowali wszelkimi sposobami dogonić malarstwo za pomocą fotografii. I tak między innymi swoje prace tytułowali (jak malarze). Zrywali z możliwościami kopiowania, powielania, otrzymywania wielu identycznych prac fotograficznych – dążąc do unikatu (jak malarstwo). Fotografia, której przyklejono łatę mechanicznej sztuki, nie tworzonej ręką artysty – miała nagle powrócić do tego stwórczego gestu. Piktorialiści sami opracowywali pozytywy, nieczęsto czyniąc z nich w ciemni unikaty – właśnie dodając działania ręcznie. Tworzyli w technikach szlachetnych. Nikomu by na myśl nie przyszło, żeby za piktorialistę wziąć Witkacego (choć przecież wtedy tworzył). I jego – oryginalnie – ominęła definicja fotografika.

Potem sprawy językowo się wymieszały. Dziś nietrudno znaleźć słowo „fotografik” użyte poza oryginalnym kontekstem. Zaczęło być używane jako to lepsze, wyróżniające, dopieszczające. Fotograf to jakby za mało?!

Od lat w środowiskach fotograficznych jest śmiesznie, jak ktoś wyskakuje z tym słowem. Środowisko podskórnie wie, kiedy go użyć. Starszy i zasłużony fotograf, niech jeszcze będzie fotografikiem. Ale już debiutant?! Nie chodzi też o staż wykonywania zdjęć. Nie o doświadczenie, ani zasłużenie się w historii. Nie chodzi o rodzaj wykonywanych fotografii – fotograf działający na potrzeby prasy, przez Bułhaka w życiu by nie został określony piktorialistą – dziś, ujdzie, o ile ma więcej niż 70 lat.

No właśnie, nie! Może już niech nie uchodzi. Już może dość śmiania się pokątnie i poprawiania dziennikarzy, którzy prowadzą wywiady. Nie.

Nie kasujmy tego słowa całkiem. Ono ma uzasadnienie historyczne. Zostawmy je przy piktorialistach. Piktorialista = fotografik. Utalentowany fotograf, utalentowanym fotografem.

Fotografik to nie jest bardziej utalentowany fotograf.

A teraz apel:

Do fotografów:
- Zacznijmy poprawiać – najpierw od swoich stron internetowych i biogramów.
- Poprawiajmy dziennikarzy, którzy uparcie używają tych słów.

Do historyków:
- Zgódźmy się i ustalmy definicję: dodajmy tam kontekst piktorializmu, tradycji ZPAFowskich; zakres używania poprawnie - zakończmy na 1960tych. Dodajmy aspekt technologiczny – używania technik szlachetnych i upodabniania się do malarstwa.
- Rozmawiajmy o tym.

Do dziennikarzy i tłumaczy:
- Nie używajcie słowa „fotografik” poza piktorializmem polskim (bo też to słowo nie ma swoich odpowiedników w innych językach). Zatem tylko do fotografów, którzy starali się upodobnić swoją sztukę fotograficzną do malarstwa w przedziale 1927-1960te.

Do wszystkich miłośników i widzów fotografii:
- Jeszcze raz: fotografik to nie jest bardziej utalentowany fotograf.

Because it’s 2018.

Zostaje jeszcze jeden drobiazg, skoro jesteśmy przy fotografice. Fotogram to nie jest ładniejsze określenie zdjęcia. ;) Ale o tym innym razem.  

czwartek, 3 maja 2018

Gordon Parks: The Learning Tree




Gordon Parks w książkach.




Rok 1963. Pierwsze wydanie „The Learning Tree”. Mamy polski tytuł, pochodzący od filmu – „Drzewo wiadomości”. (Żadna z książek Parksa nie została przetłumaczona na język polski).

Co to był za rok w twórczości Parksa? Był już „kimś”. Od lat pracował dla „Vogue” i dla „Life”. W 1961 roku zrealizował reportaż dla „Life” o biedzie w Rio de Janeiro. Słynny materiał „Flavio” o chorym chłopcu zaowocował prawdziwym cudem. Fotografia zmieniała świat namacalnie. (Sam Parks przy tej okazji wprawia się w filmowanie. Powstaje dokument.) Historia z uratowaniem chłopca musiała też przynieść Parksowi rozpoznawalność. Ameryka żyła losami przychodzenia do zdrowia chłopca z 3go świata, siłą rzeczy także i jego opiekuna i wybawcy.
W 1963 roku zaczyna fotografować czarnoskórych muzułmanów. Jakoś wtedy poznaje Malcolma X. Wtedy też rozmawia z Elijah Muhammadem. Ten składa mu propozycję nakręcenia materiału dokumentalnego, właściwie reklamowego. Parks robi po swojemu – wybiera rzetelny fotoreportaż.
„A Choice of Weapons” – autobiografia, najsłynniejsza książka Parksa wyjdzie dopiero za dwa lata (Źródła podają 1965 i 1966). Najsłynniejsza - to zresztą trudne określenie. Bestseller jakim była powieść „The Learning Tree” trafił na ekrany jako film, miał kilkadziesiąt wznowień, szybko stał się klasyką. Można tę książkę było czytać, pewnie jak większość czytelników zrobiła – bez utożsamiania głównego bohatera z autorem. Ot historia jakich wiele. „A Choice of Weapons” to najważniejszy portret już samego Parksa. Nie sposób jej czytać, bez świadomości, że mowa o fotografie.



Wróćmy do „The Learning Tree”. Nad powieścią pracuje ze swoją przyszłą żoną Genevieve Young. Także i z tego powodu to wielki przełom dla Parksa. A potem książka staje się filmem. Parks jest autorem scenariusza, reżyserem, fotosistą (oczywiście), ale także kompozytorem muzyki i w końcu producentem. Brzmi jak amerykański sen. Dziś mało kto pamięta pierwszy film Parksa. Rozpoznawalny jest z „Shaft’a”. Ale przypis historyczny zostaje: pierwszy czarnoskóry reżyser w Hollywood. Gordon Parks. Rok 1969. Starania by film nakręcić, zaczęły się jeszcze w roku wydania książki. 

Gordon Parks w trakcie prac nad filmem. 1968 

Carl Mydans, wybitny dziennikarz i fotograf magazynu „Life” był szczerze zainteresowany moim dzieciństwem w Kansas i często zachęcał mnie, żebym o nim
opowiadał. Pewnego piątku, kiedy opuszczaliśmy redakcję, powiedział:
— Nosisz w sobie materiał na niezłą powieść. Czemu jej nie napiszesz?
Moja redaktorka Genevieve Young cierpliwie opiekowała się mną na drodze do pierwszego bestselleru. Dzisiaj [2001] The Learning Tree jest nadal na półkach
w księgarniach i salach lekcyjnych w całym kraju i czeka na 60 wydanie.
Aktor John Cassavetes zadzwonił do mnie pewnego wieczora z Hollywood.
— Właśnie skończyłem czytać The Learning Tree.
Powinno się na jego podstawie nakręcić film, a ty powinieneś go reżyserować.
Zaśmiałem się.
— Dzięki, John, ale wiesz, że w Hollywood nie ma czarnych reżyserów. I obawiam się, że nie będzie.
 Gordon Parks, Half Past Autumn. A Retrospective, 2001

Kenneth Hyman w prosty sposób opisał stojące przede mną wyzwanie:
— Przypominam sobie tylko dwóch reżyserów, którzy podjęli się podobnego zadania - powiedział — to Orson Welles i Charlie Chaplin.
Po czym obdarzył mnie szelmowskim uśmiechem.
— Ale ty, mój drogi, jesteś nie tylko autorem książki - jesteś też scenarzystą, producentem, reżyserem i kompozytorem muzyki.
 Gordon Parks, To Smile in Autumn, 2009


“The Learning Tree” czyta się trudno. Pierwsze strony to istna męka. Przedarcie się i przyzwyczajenie do języka południowców z lat 20tych XX wieku zajmuje trochę czasu. A potem już się toczy akcja. Bez słabych momentów. Sensacyjna powieść. O odwiecznych problemach – o dorastaniu, rodzinie, lojalności i miłości. Walka dobra ze złem, trudna droga sprawiedliwości. I realia małego miasteczka w stanie Kansas. Rasizm i przemoc. A poza tym wspaniała sceneria przyrody. Rzeczywiście idealny materiał na film.

„The characters in this novel are fictional. Any resemblance to persons living or dead is coincidential.” Wzmianka obowiązkowa: wszystkie postacie w powieści są fikcyjne. Podobieństwo do jakiejkolwiek osoby, żywej czy zmarłej, jest przypadkowe. Oczywiście. A jednak….to powieść autobiograficzna. Większość zdarzeń, tych najmocniejszych zdarzeń w powieści zdarzyła się naprawdę. Może w innej konfiguracji.


Główny bohater Newt (zdrobnienie od Newton) Winger wchodzi w dorosłość. Parks mając kilkanaście lat razem z kolegami, na polecenie (i za zapłatą) szeryfa wyławia ciało z rzeki. To brutalne wchodzenie w dorosłość opisane w powieści to w większości zdarzenia autentyczne. Trudno jednak bezspornie zero-jedynkowo podzielić wydarzenia na realne i fikcyjne. Wielkość rodziny się nie zgadza, bo Parks był piętnastym dzieckiem. W książce jest ich dużo mniej.

Są jednak dwa ważne momenty, bezspornie autobiograficzne. Parks wspominał także w innych okolicznościach sceny, które zawarł w powieści.
Pierwszy dotyczył odchodzenia jego matki. Moment, który oczywiście głęboko przeżył jako nastolatek. Moment, który bardzo zmienił życie Parksa: po śmierci matki, został odesłany na północ do siostry i jej męża. W kilka miesięcy później – Parks stał się samodzielny, w tym także bezdomny, bezrobotny. Co się zdarzy z Newtem dalej, nie wiemy. (Parks opisze to w kolejnej książce, już jawnie biograficznej „A Choice of Weapons”). Moment zaś odejścia matki, opisany i sfilmowany został wiernie z pamięci. Newt, czyli Gordon, spał na podłodze w sypialni matki, obok jej stygnącego ciała, tej nocy gdy zmarła. W trakcie kręcenia filmu, Parks instruował aktora, odpowiadał na pytania, przywoływał wspomnienia i motywy.

O ile pierwszy z tych „historycznych” momentów jest bardzo osobisty, wiele mówiący o Gordonie, jego ukształtowaniu i relacji z matką, o tyle drugi jest już „historyczny” i uniwersalny. Jest też tym czymś, co raz opisane – wybrzmiało zdecydowanie. To moment gdy Newt/Gordon wezwany zostaje przez swoją nauczycielkę na rozmowę o swojej wizji przyszłości. Gorąco wierząc w swoje szanse odpowiada nauczycielce, że zamierza iść do college’u. Uniwersalność sytuacji, każdy z nas może się tu postawić, ze swoimi marzeniami nastoletnimi, kiedy wszystko było możliwe i można było sobie „wybierać” opcje. Nauczycielka studzi zapał młodzieńca. Wybucha rasistowską mową. Wybór college’u przez czarnoskórego chłopca, będzie trwonieniem czasu i pieniędzy, brakiem szacunku dla rodziców ale i dla kraju. Wszak college są nie dla „nich”. „oni” mają „swoje” prace i „swoje” ograniczone możliwości. Muszą znać swoje miejsce. To mówi nauczycielka nastolatkowi.
Uniwersalność sceny zderza się z pozbawieniem złudzeń, zaściankowością, bigoterią i realnym rasizmem. I wzburza. Scena ta okazuje się kluczową – zarówno w książce jak i w filmie. Obok opisana jest przemoc, w tym morderstwo, dorastanie w strachu i agresji, biedzie itd. „Trudne dzieciństwo”. Ale to słowa nauczycielki determinują Parksa w dalszym życiu. Nieraz je wspominał.
W filmie dokumentalnym „Half Past Autumn”, Parks opowiada tę historię w żywy i – jak to on – chwytający za serce sposób. Z uśmiechem. Wspomina, że będzie akurat wracał w rodzinne strony. Chciałby spotkać tę nauczycielkę, może przyjdzie, może jeszcze żyje, może zobaczy go – tego nastolatka, który nie miał prawa według niej marzyć o wyższej edukacji – jak odbiera prezydencki medal na Uniwersytecie stanowym za specjalne osiągnięcia. Faktycznie, do college’u Parks nie dotarł. Był zajęty zarabianiem na życie. Edukacji jako takiej nie uzupełnił. Ale miał (tu źródła się mylą…) między 20 a 40 doktoratów honoris causa.     


Gordon Parks, Bez tytułu, Shady Grove, Alabama, 1956 © Dzięki uprzejmości The Gordon Parks Foundation
Zostaje jeszcze jeden drobiazg związany z powieścią/filmem. Fotografia. Zdjęcia powstałe na planie i w okolicy ukazały się w magazynie „Life”, weszły do ouvre Parksa. Stanowią też osobny zestaw zdjęć, to nie jest reportaż z planu. Fotosy. Coś obok. Jest jednak kilka zastanawiających zdjęć. W tym to, które wybrałam do wystawy w Zachęcie. Zwykła, ciepła scena. Rok 1956. Dużo wcześniej przed filmem. Parks realizował wówczas materiał o segregacji na Południu. Potem, jak deja vu, flashback, uporczywe wspomnienie, obraz powraca w filmie. Wszystko jest niemal identyczne. Ale w filmie chłopcy nie mają koszul. Zdjęciach są jakby „szkicami” do filmu, albo fotograficzną ilustracją książki. 
"Life" publikuje materiał Parksa. tutaj całość (od strony 72) 16 sierpnia 1963 roku. Przecieram ze zdumienia oczy. Byłam przekonana i pewna, że powstały jako fotosy. Przy filmie, z aktorami. Na boku. Takie autentyczne. Przecież te sceny ożywają zaraz. Wydają się wyreżyserowane, ustawione, wykreowane. Bardzo osobne, bo inne niż reszta dokonań Parksa. Ale nie, powstały przed wydaniem książki. Powstały i zostały opublikowane w "Life". To nagle jest fotoreportaż. Tekstem są fragmenty przygotowywanej powieści. Fotoreportaż. Ilustracje do tekstu.  Po prostu, w 1968, kiedy film powstawał - odtworzono sceny ze zdjęć. Niewiarygodne! 

Miłej lektury 
Miłego oglądania filmu - na przykład tutaj... 



środa, 18 kwietnia 2018

Gordon Parks w książkach



Minął rok od otwarcia pierwszej wystawy zdjęć Gordona Parksa w Polsce: "Gordon Parks. Aparat to moja broń". Pytania o jego książki pojawiały się jeszcze przed wernisażem. Jak dla mnie #dzienbezparksadniemstraconym więc zawsze jest dobry moment, żeby zajrzeć do książek jego albo o nim. Od czego zacząć czytać, gdzie oglądać, które dotknąć... spróbuję odpowiedzieć w kilku częściach. Zaczniemy od najmłodszych czytelników. Książki dla dzieci.
Aha, tak dla ścisłości, nie ma nic po polsku. Do wrocławskiej odsłony wystawy Muzeum Współczesne wydało katalożek, bardziej o filmach i ze skrótem biografii. [biografia tutaj]


Carole Boston Weatherford, Gordon Parks. How the Photographer Captured Black and White America, wyd. Albert Whitman & Company, Chicago 2015


Książka dla dzieci, 4-8 lat. To klasyczna ilustrowana książka dla dzieci. Są tylko cztery zdjęcia, które wykonał Parks, w końcowej części – strickte biograficznej. W ilustrowanej przez Jamey Christoph’a części fotografie Parksa są „prze-rysowane”. 
Jest to historia o potędze fotoreportażu, marzeniach i motywacji konkretnego człowieka. O odmienianiu świata za pomocą zdjęć. O jednej sesji, czy jednym temacie, właściwie to historia o jednym zdjęciu – Elli Watson, sprzątaczki z budynku FSA. 
To także opowieść o roli fotografa, no i oczywiście o samym Gordonie i jego „walce”. Świetny bohater książki dla dzieci!









Ann Parr, Gordon Parks, No Excuses, wyd. Pelican Publishing Company, Gretna 2006


Książka dla dzieci, 8-11 lat. Z serii “Juvenile nonfiction”. Prezentuje życie Parksa w prosty i „prasowy” sposób. Najważniejsze zdjęcia są podpisane – fragmentami innych wypowiedzi, cytatami. To pierwsza ksiażka Ann Parr, która natknęła się na artykuł o Parksie w lokalnej prasie. Odkryła, że, tak jak ona, Parks pochodzi z Kansas. „No excuses” odnosi się do słów Mamy Parks – „To, co może robić biały chłopak, możesz także ty – bez wymówek.”

To także opowieść o potędze fotoreportażu. Bardziej o roli fotografa, o publikowaniu i o historiach stojących za zdjęciami. Ale „ilustracje” to przede wszystkim zdjęcia. Ułożone w sposób umożliwiający opowieść o życiu fotografa. Oprócz zdjęć Parksa, są fotografie z jego archiwum. Jest też kilka ilustracji, które uzupełniają brakujące zdjęciowo – narracje. Jak choćby scena, niezarejestrowana na zdjęciu, rozmowy Parksa z Wilsonem Hicksem z „Life”. To pozycja dla przyszłych fotografów.