niedziela, 29 września 2013

Rafał Milach / rozmowa

Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora

7 rooms  (książka i wystawa) Rafała Milacha to jeden z ważniejszych projektów fotograficznych w polskiej współczesnej fotografii. Trudno znaleźć inny tak głośny: pokazywany w tak wielu ważnych miejscach, nagradzany w wielu konkursach związanych z książką, publikowany w prasie 'tu' i 'tam' - wszędzie. Wreszcie książka wydana w 2012 roku w nakładzie 1000 sztuk została wyprzedana w tempie, w jakim nikomu się to w Polsce dotąd w polu fotografii nie udało. Właśnie jest dostępne drugie wydanie, świeże, z drobnymi zmianami - "slightly redesigned", znowu w tysiącu sztuk. Wystawę zaś do marca 2014 można oglądać teraz w Danii, w galerii Brandts w Odense. Reedycja to dobry moment by przypomnieć cały projekt, rozmową, którą odbyliśmy o 7 rooms, szykując się do premierowego pokazu wystawy w Zachęcie. 
Rafał Milach, 7 Rooms, wyd. Kehrer, 2013,  http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora

Joanna Kinowska: 7 pokoi to wystawa i książka o zwykłych Rosjanach. Poprzez fotografie opowiadasz o szóstce młodych ludzi na przestrzeni kilku ostatnich lat. Dlaczego bohaterowie tego projektu mają być dla nas, widzów w Polsce, interesujący?

Rafał Milach: Kiedy jechałem pierwszy raz do Rosji, miałem zupełnie inny pomysł i nastawienie. Rysowałem sobie taki duży projekt Rosja: coś superglobalnego, opisowego, komentującego. Mniej więcej trzy lata zajęło mi dojście do tego, że nie jestem w stanie tego zrobić, że coś takiego mnie przerasta.
Kiedy przeglądałem negatywy, okazało się, że na większości zdjęć są właśnie ci ludzie. Fotografowałem ich dodatkowo, trochę obok tego mojego wielkiego wymyślonego projektu. Później odkryłem, że to, co jest na tych zdjęciach i dotyczy moich bohaterów, jest znacznie ciekawsze od tego, co sobie na początku wymyśliłem. Byli to ludzie, którzy otworzyli przede mną swoje drzwi, oprowadzali mnie po swoich miejscach, pokazali mi swoje życie. Później stawali się moimi przyjaciółmi. Z początku byli – jeśli można to tak określić – punktami zaczepienia w Rosji. Z czasem okazało się, że oni i ich historie to coś, do czego ja jako fotograf mogę się odnieść, że znalazłem swoją opowieść i jeżeli mogę cokolwiek opowiedzieć o Rosji, to właśnie przez nich. Co więcej, mieliśmy podobną historię. Oni urodzili się w Związku Radzieckim, ja w PRL-u. Oni dorastali w czasie pierestrojki, u nas w tym czasie transformacja już trwała, choć nie przebiegała w ten sam sposób. To właśnie wspólne doświadczenie okazało się istotne i może być pewnego rodzaju kluczem do 7 pokoi. Trzeba też podkreślić, że bardzo mało jest takich historii o zwykłych ludziach. Kiedy robimy materiał np. o przerzucie narkotyków, to oczywiście występują w nim zwyczajni ludzie, są jednak uwikłani w ten temat, bez niego nie byłoby opowieści. Zwykli ludzie, sami w sobie, nie wydają się ciekawym tematem medialnym.
widok ekspozycji 7 Rooms – Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki / Warszawa, Polska (2012), fot. RM

Stąd właśnie moje pytanie: co ma nas zainteresować? Podglądamy zwykłych ludzi?

W pierwszych latach moich wyjazdów do Rosji wielu znajomych pytało: „Jacy oni są, ci Rosjanie? Czym się od nas różnią?”. Była to oczywiście próba konfrontacji ze stereotypem – czy naprawdę na Syberii mają przez cały rok minus 40 i czy chleją z niedźwiedziami. W pewnym sensie ten projekt pokazuje „takich jak my”. Mieszkają w innym miejscu, funkcjonują w trochę innym systemie, ale podstawowe rzeczy są bardzo podobne. To, że są Rosjanami, jest ważne, ale nie najważniejsze dla mnie. Przede wszystkim są ludźmi, a potem mieszkańcami Rosji – najważniejszy zatem jest ten uniwersalny, ludzki przekaz.

Na ile było dla ciebie ważne, by twoi bohaterowie mieli podobne doświadczenia? Czy szukałeś w pewnym sensie swoich odpowiedników?

Jesteśmy w stanie cokolwiek opowiedzieć, kiedy odnajdujemy rzeczy nam bliskie, które nas interesują i do których możemy się odnieść. Tutaj właśnie jest okazja, by odnieść się do własnego doświadczenia.

Bez egzotyki.

Na początku było to dla mnie w pewnym sensie osobliwe. Nie żałuję tego pierwszego etapu pracy, chyba potrzebowałem czasu, żeby zrozumieć, czego tak naprawdę nie chcę robić. To pozwoliło mi złapać pewien dystans do tego miejsca. Czasami wymyślasz temat, który chcesz robić i od razu zawężasz sobie kąt widzenia. Tutaj tego nie było, bo projekt się formował bardzo powoli i naturalnie.

Jak się przygotowywałeś do pierwszego wyjazdu?

Prawie w ogóle się nie przygotowałem.

Żadnych książek, obrazków?

Nic! Nie przed samym wyjazdem i nie specjalnie w ramach przygotowań. Oczywiście, znałem prace Luca Delahaye, Carla de Keyzera czy Anthony’ego Suau. Ich zdjęcia mi się bardzo podobały i dalej bardzo je cenię. Uważam, że Beyond the Fall Suau jest wspaniałym, monumentalnym projektem o Rosji. Tylko że te prace dotyczyły rosyjskiej transformacji, tego, co wszyscy chcieli i w pewnym sensie dalej chcą oglądać. To, co robi Sergei Maximishin, to też jest Rosja, ale taka, jaką media pragną widzieć. To są superzdjęcia, mam jednak wrażenie, że te właśnie obrazy pogłębiają klisze na temat Rosji, albo w pewnym sensie odnoszą się do świata, który już był.
Całe przygotowania ograniczały się do przejrzenia kilku stron internetowych i wysłania kilku maili do znajomych z zapytaniem, czy znają kogoś w tych miastach, przez które będę przejeżdżał. Pojechałem zatem, z jednej strony, z czystą głową, a z drugiej – z bardzo mocnymi obrazami, kliszami.
Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora

Co z tymi stereotypami? Nie pokazujesz Rosji takiej, jaką ludzie chcą oglądać?

Każdemu fotografowi się wydaje, że pokazuje coś zupełnie innego i na nowo. Potem się okazuje, że wszystko jest takie samo. To bardzo płynne. Nie zakładałem, że pokażę taką Rosję, jak nikt inny przedtem. Tak naprawdę dopiero po trzech latach jeżdżenia i robienia zdjęć zacząłem to, czym dzisiaj jest projekt 7 pokoi. Wtedy przestałem odnosić się do zdjęć widzianych wcześniej. Zdawałem sobie sprawę, jak bardzo blokowało to moją wypowiedź i zawężało perspektywę. Postanowiłem, że będę robił to, co czuję i to, co – przynajmniej w jakimś stopniu – rozumiem i ogarniam.
W 7 pokojach jest kilka obrazów-klisz, choćby sierp i młot z Jekaterynburga. Tego rodzaju „spodziewane” widoki, które bezpośrednio kojarzą się z Rosją, są jednak tylko drobnym akcentem w całości projektu. Gdybym je usunął, pojawiłoby się niebezpieczeństwo, że ten przekaz stanie się aż nadto uniwersalny. Umiejscowienie 7 pokoi, fakt, że to są Rosjanie, ma znaczenie. Ważne też były proporcje między tymi dwoma rodzajami obrazów.
Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora

Zacząłeś od wyjazdu w poszukiwaniu członków swojej rodziny. Potem, po trzech latach pojawił się właściwy kształt projektu, co miało miejsce na warsztatach JOOP Swart Masterclass. A jak chciałeś go zakończyć? Miałeś już komplet materiałów?

Fotografowanie zakończyłem wiosną 2010, był to mój ostatni wyjazd do Rosji. Zrobiłem wtedy niewiele zdjęć, choć akurat takich, które były bardzo celne w konkretnych sytuacjach, domykały całość. Potem rozpocząłem kolejny etap pracy, tym razem nad tekstem i edycją zdjęć. Cały projekt tworzony był z pozycji przybysza i obcego. Mój najdłuższy wyjazd trwał trzy miesiące, zaś najkrótszy półtora tygodnia. Trudno w takich okolicznościach doświadczyć prawdziwego życia codziennego. Metoda pracy mnie ograniczała i po jakimś czasie zauważyłem, że pewne rzeczy zaczynają się wizualnie powtarzać. Żeby powiedzieć coś więcej, musiałbym z nimi spędzić dużo więcej czasu, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Czyli najważniejszym momentem było stwierdzenie: „OK , już więcej nie jestem w stanie pokazać”. Właśnie wtedy zorientowałem się, że za bardzo zaprzyjaźniłem się z moimi bohaterami. Straciłem dystans dziennikarza-fotografa, który zawsze powinien istnieć, nieważne, jak blisko jesteś swojego bohatera. Przyłapałem się na tym, że usuwam niektóre sytuacje, rezygnuję z pewnych rzeczy. To był wyraźny sygnał, że już więcej nie jestem w stanie zrobić. Podczas ostatnich wyjazdów znacznie więcej było rozmów niż zdjęć. To był też czas, kiedy zacząłem
dużo czytać i natrafiłem na Swietłanę Aleksijewicz. Zwątpiłem wtedy w ogóle w wartość obrazu. Słowo okazało się dużo potężniejsze niż obraz.

I to mówi fotograf, dla którego fotografia miała zastępować tysiąc słów?

Teoretycznie tak. Ale ten jeden obraz, żeby rzeczywiście został w głowie, musi być niezwykle silny, wyrazisty, musi przełamywać coś, co już wiemy o jakimś miejscu, sytuacji, człowieku. Natomiast obrazy, które tworzymy w trakcie czytania, łatwiej zapamiętujemy, silniej działają na naszą wyobraźnię. Gotowy obraz przynosi nam skończony wizualny rezultat. Słowa dopiero zamieniają się w obraz w naszej głowie. Ta interakcja między odbiorcą a twórcą jest dużo mocniejsza niż w przypadku fotografii. Oczywiście, są takie obrazy, które zostają w głowie natychmiast. Można zilustrować taki mechanizm na przykładzie kartkowania gazety. Obraz jest ważny, mocny i jest pierwszą rzeczą, którą przyjmujesz. Często dopiero potem zaczynasz czytać tekst. Tak jest na przykład z moją książką 7 pokoi. Czytelnik zacznie od obejrzenia zdjęć, potem przeczyta sobie mniejsze teksty, bo są też mniej wymagające, a na koniec wróci do tego dużego tekstu Swietłany Aleksijewicz. Wizualne rzeczy idą na pierwszy ogień. Oczywiście, one mają przyciągnąć, są bardzo ważne, ale tę więź zaczynasz odczuwać, dopiero kiedy spędzisz nad czymś trochę czasu, a przeczytanie czegoś wymaga dużo więcej czasu niż oglądanie zdjęć. W pewnym momencie pracy nad tym projektem bardzo żałowałem, że nie potrafię pisać ani nie umiem przeprowadzać profesjonalnie wywiadów. Umiem opowiadać tylko obrazem.

Obrazem, któremu towarzyszy tekst innego autora (w książce), następnie zebrane przez ciebie wypowiedzi bohaterów (w książce i na wystawie) i wreszcie obrazy zawierające tekst, czyli wywiady multimedialne (na wystawie). To całkiem dużo słów. Opowiedz o multimediach. Czy to próba wydobycia słów na wierzch, ponad obraz?

Nagrywałem wywiady z moimi bohaterami, ale także kręciłem je kamerą wideo. Fragmenty tych wypowiedzi znajdują się na wystawie, część jest w książce. Kiedy kręciłem, to nie fotografowałem. Multimedia będą zatem dopowiadać to, czego brakuje na zdjęciach.

Jesteś fotografem, opowiadasz obrazem, a na koniec masz taką furtkę, że bohaterowie dopowiedzą. Dlaczego posługujesz się wideo?

Z bardzo prostej przyczyny: nie jestem w stanie opowiedzieć wszystkiego przy pomocy jednego narzędzia. To wynika z metody pracy i czasu spędzonego z bohaterami. To, co oni mówią, świetnie dopełnia część wizualną. Ktoś z nich opowiada o swoich wspomnieniach z czasów pierestrojki. Powstają jakieś bardzo konkretne rosyjskie obrazy. Ich wypowiedzi dotyczą Rosji i całkowicie prywatnego podejścia do ojczyzny. To oni o tym opowiadają, a nie ja. Gdybym próbował to zilustrować, książka byłaby zbyt oczywista. Trudno też byłoby rozdzielić to, co ja mam do powiedzenia o Rosji, a co oni.

Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora

W książce główną rolę gra tekst Swietłany Aleksijewicz, jest na początku. Nie masz wrażenia, że można to odebrać w ten sposób, że twoje zdjęcia są ilustracją jej tekstu?

Absolutnie nie. Bardzo bym się cieszył, gdyby ktoś zaczął od przeczytania tego tekstu, zanim obejrzy zdjęcia. On buduje bardzo mocny kontekst historyczny i społeczny, opowiada o tym, co się wydarzyło wcześniej, i wpływa na to, co się dzieje teraz — mówi o Związku Radzieckim. Jego bohaterowie, którzy nie potrafili przeskoczyć w nowy system, targnęli się na własne życie. W drugiej części książki Związek Radziecki jest mglistym wspomnieniem z dzieciństwa osób, które fotografuję. Zarówno bohaterowie Swietłany Aleksijewicz, jak i moi są osadzeni w jednym i w drugim czasie równocześnie.

7 pokoi to sześć fotograficznych opowieści, ten siódmy pokój został stworzony przez teksty i doświadczenia ludzi sprzed „mojej historii”. Mimo że tych zdjęć jest dużo więcej, to czas poświęcony na przeglądanie jest równoważny. A co z widzem, który na wystawie ma tylko zdjęcia?

Wydaje mi się, że to dobrze, jeżeli książka, wystawa, multimedia nie są o tym samym. Wystawa jest bardziej wrażeniowa, to jest obiekt, który działa intensywniej. Musisz wejść, stanąć, przejść, podejmujesz fizyczny wysiłek. Nie ma tam tyle miejsca na tekst, co w książce. Kiedy byłem na wystawie Taryn Simon, dobrze mi się oglądało jej prace, natomiast dopiero książka, którą kupiłem na wystawie, pozwoliła mi spokojnie ogarnąć cały projekt włącznie z tekstem. Obejrzenie wystawy, samych zdjęć, zajęłoby mi pewnie jakieś czterdzieści minut, ale spędziłem tam w sumie trzy godziny, czytając i zastanawiając się nad towarzyszącymi wystawie tekstami. Było to wyjątkowo męczące doświadczenie. Na wystawie istotną rolę pełni format prac i sam fakt, że jesteś w konkretnej przestrzeni. W książce z kolei nie obcujesz ze zdjęciami tak jak na wystawie. Pejzaż w małym formacie to zupełnie co innego, niż gdy jest na ścianie, gdzie możesz poczuć przestrzeń. W książce zdjęcia są jedną ze składowych, a na wystawie stają się bardzo często najważniejsze.


widok ekspozycji 7 Rooms – Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki / Warszawa, Polska (2012), fot. RM

Opowiedz o swoich bohaterach.

Są bardzo różni. Chociaż mój wybór był dość przypadkowy, okazał się być przekrojowy, przynajmniej w kontekście Związku Radzieckiego, pewnej „złożoności” Rosji. Moi bohaterowie to zwykli ludzie mieszkający na przedmieściach, nie są ani bogaci, ani biedni. U nas należeliby do klasy średniej, która w Rosji tak naprawdę nie istnieje.

Najpierw poznałem Galę, która jeździ za granicę, zna obce języki, wyszła za mąż za Francuza i ma z nim dziecko. Mieszkała najpierw w Czechach, później we Francji. To była pierwsza osoba, która mnie ugościła w Jekaterynburgu. Jestem z nią emocjonalnie związany, tak jakby była moją młodszą siostrą. Ilekroć byłem w Rosji, zawsze ją odwiedzałem, spałem u niej w domu. Byłem przy niej w różnych okresach jej życia: kiedy skończyła studia, później poszła do pracy, miała problemy zdrowotne, następnie poznała swojego przyszłego męża. Mam wrażenie, że przeżywałem to, co ona. Jej dziecko ma teraz rok. Chłopiec, ma na imię Luka. Urodził się, kiedy już skończyłem projekt. Dużo rzeczy się zmieniło, odkąd skończyłem zdjęcia.

Lena pochodzi z Kazachstanu, ma rosyjskie korzenie. Z zawodu jest immunologiem, prowadzi badania. Mieszka w Moskwie, ale źle się tam czuje. Nie pasuje do miejsca, w którym żyje, a nie może wyjechać. Jest osobą samotną, w każdym razie była wtedy, kiedy ją fotografowałem. Wydaje mi się, że pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny, mają bardzo dużo starych zdjęć, ale nie chciała opowiadać o jej przeszłości. Rodzina jest dla Leny bardzo ważna, cierpiała z powodu rozłąki z krewnymi, którzy zostali w Kazachstanie. Głęboko przeżyła śmierć bliskiej przyjaciółki, o czym opowiada. W momencie naszego spotkania miała w sobie dużo smutku, to się chyba ostatnio zmieniło. Ciekawe, że każda z tych osób opowiada w inny sposób o Rosji. Lena opowiada poprzez horoskop, który jej zrobił dziadek współlokatorki. Dosłowne zdania wyjęte z tej wróżby i rozmowy, które z nią odbywałem wcześniej, składają się idealnie na to, co w tym horoskopie się pojawiło. 
Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora
Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora

Mira pochodzi z Chakasji. Urodziła się w Moskwie, ale całe życie spędziła w Krasnojarsku. Wcześniej pracowała w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krasnojarsku, ale teraz przeprowadziła się do Moskwy i pracuje w agencji reklamowej. Mało jej na zdjęciach, to był właśnie jeden z problemów wizualnych. Jest osobą, która w ogóle nie pasuje do Rosji — delikatna, eteryczna, przezroczysta, zaś Rosja jest toporna, betonowa, grubo ciosana. W jaki sposób to pokazać, jak oddać wrażenie tej osoby? Miałem bardzo dużo różnych portretów, sporo sytuacji, ale to wszystko zupełnie nie współgrało z bohaterką. Nabrało kształtu, dopiero kiedy zaczęliśmy to układać w książce. Obok Miry pojawiło się kilka pejzaży z Krasnojarska. Te zimowe ulotne widoki, ogromne przestrzenie syberyjskich pejzaży okazały się bardzo dopowiadające. Zauważyłem, że wystarczy mi jeden jej portret. W efekcie to moja impresja na jej temat, coś bardzo ulotnego i niestałego, jak ten parujący Jenisiej. Mira jest najmłodsza z wszystkich bohaterów, jej wspomnienia ze Związku Radzieckiego były wyjątkowo mgliste. To wszystko układa mi się w jedno odczucie — o ile inni mają jakąś bogatą historię czy są gdzieś mocno zakorzenieni, ona jest bardzo nieuchwytna. Zestawy wystawowe są zbudowane w taki sposób, żeby raczej oddać wrażenie, niż opowiedzieć bardzo konkretną historię osoby. Jest to coś, co przypomina moodboard.

Sasza i Nastia z Jekaterynburga to ludzie, którzy żyją kompletnie poza czasem. Stworzyli swój odrębny świat — mają własny rytm: śpią w dzień, wstają w nocy, imprezują, trochę pohandlują w internecie, gdzieś tam pojadą. Czas nie gra żadnej roli, robią to, na co mają ochotę. Są zupełnie niedopasowani do otaczającej rzeczywistości. Zastanawiające, na ile jest to kontestacja świata, a na ile lenistwo czy wygodnictwo. Z wszystkich bohaterów 7 pokoi tylko Sasza z Nastią znają się z Galą, między resztą nie ma żadnych powiązań. Gala się śmieje, że oni „watu katajut”, to znaczy, że nic nie robią. Mają bardzo dużą potrzebę niezależności — może właśnie przez to są jakby poza czasem, wyjęci z realnego świata.
Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora
Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora

Stas z Krasnojarska jest prawdziwym „syberyjskim niedźwiedziem”. Ma żonę (oficjalnie chyba nie są małżeństwem) i syna imieniem Arsenij. Kiedy ich poznałem, syn miał dwa latka, potem, na zdjęciach, już sześć, poszedł do przedszkola. Stas pracował w Tomsku, wiele podróżuje, czasem jedzie z rodziną, czasami sam. Jest byłym dziennikarzem, tak jak żona z wykształcenia historykiem. Teraz zarabia, pisząc teksty i przemówienia na potrzeby kampanii wyborczych, jeżdżąc po całej Rosji, stąd wie, jak wygląda tam polityka, a także lokalne wybory. W moim zestawie Stas
z żoną są jedynymi osobami, które interesują się polityką i są w nią zaangażowane. Większość młodych ludzi kontestuje politykę, wszystko, co się dzieje w kraju, z powodu niewiary w to, że mają na cokolwiek wpływ. Z drugiej strony — są niesamowitymi patriotami. Wszyscy wiedzą, że to, co się dzieje, nie jest dobre, ale bezgranicznie kochają swój kraj. W Rosji jest  mnóstwo sprzeczności. Czasem wydawało mi się, że już niektóre rozumiem, ale kolejny wyjazd udowadniał, że jestem w błędzie. Ze Stasem zawsze rozmawiałem o polityce, w kuchni, o tym, co się dzieje, o wojnie w Gruzji. Opowiadał historię Rosji poprzez historie kryzysów, które przechodzili od rozpadu Związku Radzieckiego. U niego jest to przeplatane osobistymi historiami. Jest patriotą, ale z bardzo krytycznym jak na Rosjanina podejściem do ojczyzny.

Nad historią Wasi długo się zastanawiałem, czy ją w ogóle umieszczać w tym zestawie, bo kiedy mówimy o „normalsach”, to nie myślimy o transwestycie. Urodził się w jakiejś wsi pod Jekaterynburgiem, okazało się, że jest gejem. Musiał uciekać z tej wioski do miasta, żeby poczuć się bardziej anonimowo. Został lokalną gwiazdą sceny klubowej. W klubie poznał swoją przyszłą żonę Janę. Mieszkają razem, mają dziecko i jakoś się kręci. Ona jest bezgranicznie zakochana w Wasi, najpierw poznała jego sceniczną osobowość, a potem tego zwykłego Wasię. Gdyby był tylko drag queen, pewnie bym zrezygnował z tej historii, wiele już takich widzieliśmy. Ostatecznie przeważyło to, co mnie zaintrygowało — podwójne życie Wasi, bycie normalnym kolesiem, który ma żonę i dziecko. Czasami miałem wrażenie, że był uwięziony w swoim codziennym życiu poza klubem. Rzeczywiście, było tak, że przychodził do domu i nic mu się nie podobało. Chodził jakiś naburmuszony, zmęczony. Gdy zjawiał się w klubie — rozkwitał. Jednocześnie bardzo kocha swoją żonę i córeczkę Tonię. Jest niesamowicie twórczym i fajnym gościem.

Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora
Rafał Milach z cyklu 7 Rooms, http://rafalmilach.com/ / dzięki uprzejmości autora

Po tym projekcie masz w Rosji wielu przyjaciół. Planujesz ciąg dalszy, a może sequel, powiedzmy, za dwadzieścia lat? Czy zamierzasz do nich wrócić i coś jeszcze opowiedzieć?

Wrócić tak, ale czy dopowiedzieć, nie wiem, dzisiaj o tym nie myślę. Widzę, jak bardzo zmieniło się ich życie przez te siedem lat, a w ostatnim okresie, kiedy już przestałem robić zdjęcia, miałem wrażenie, jakbym blokował kolejne metamorfozy moich bohaterów.

Polityka zawsze pojawia się w rozmowach. Ile jest jej w fotografiach?

Prawie wcale nie ma. Za wszelką cenę chciałem jej uniknąć. To pierwsza klisza, która nam się kojarzy z Rosją. Jest na jednym zdjęciu — kadr z kampanii wyborczej, do której Stas układał teksty. Mieszkał w wynajętym mieszkaniu w Aczyńsku i akurat w lokalnej telewizji leciały spoty reklamowe z udziałem jego kandydatów. Jeżeli polityka miałaby się pojawić, to tylko w takim osobistym wymiarze. I Stas opowiada trochę o polityce, i Wasia, ale w kontekście prywatnych doświadczeń. Wszyscy coś wspominają, np. Lena mówi o tym, że śnił się jej Putin. Są pewne bardzo osobiste doświadczenia polityki i samej Rosji.

Jak twoi bohaterowie odbierają 7 pokoi?

Wasia, kolega Miry obejrzał te zdjęcia i powiedział: „No, tak właśnie u nas jest”. To chyba dobrze. Na samym końcu pojawił się mały problem z jednym z bohaterów. Wysyłałem do nich informacje o publikacji w „Newsweeku”. Lena odpowiedziała, że odżegnuje się zupełnie od swojego wizerunku sprzed kilku lat, uważa, że to zupełnie nie ona. Wyjaśniłem, że wszędzie jest napisane, że zdjęcia powstały w latach 2004–2010. Jeżeli coś się zmieniło przez ostatni rok, to nie ma już wpływu na projekt. To zapis moich wrażeń na jej temat i jej otoczenia w bardzo konkretnym czasie. Zastrzegałem od początku, że celem mojej pracy będzie wystawa i książka. Oprócz aparatu był dyktafon, spędzaliśmy czas wspólnie i rozmawialiśmy. Sytuacja się wyjaśniła i historia Leny jest w projekcie. Dla mnie najważniejszą sprawą w 7 pokojach jest moja relacja z tymi ludźmi. Nie chciałbym nikogo krzywdzić tym projektem. Wydaje mi się, że jest bardzo delikatny, wyważony.

Większość bohaterów zareagowała bardzo pozytywnie. Stas powiedział: „Rafał, zrobiłeś więcej niż całe rosyjskie Ministerstwo Kultury przez ostatnie dziesięć lat”. I to mnie trochę przeraziło. Mam nadzieję, że to nie wygląda jak reklamówka ani propagandowy obrazek w rodzaju: „Rosja i Rosjanie są cool”.
Czy te zdjęcia, które mamy na wystawie i w książce, są też w twoim lub twoich bohaterów albumach rodzinnych?
Niektórzy mają ich sporo, bo za każdym razem przywoziłem stertę zdjęć. dużo takich, których nie znajdziecie ani na wystawie, ani w książce. kiedy pokazywali mi jakieś swoje rodzinne archiwum, zdjęcia czasami były poprzetykane moimi fotografiami.

Jakie to robiło na tobie wrażenie?

Jest to z pewnością niesamowita ilustracja tego, co osiągnąłem. Nadajesz kolejne znaczenie zdjęciu, zaczyna się jego dalsze życie. Powiedzmy, że taki album rodzinny ma sześćdziesiąt stron, a moje zdjęcia w nim zajmują jedną lub dwie karty. Jest to mały fragmencik życia, w które mnie wpuścili, ale poza tym fragmencikiem jest cała ich historia.
widok ekspozycji 7 Rooms – C/O Berlin / Niemcy (2012) fot. RM


Dotychczasowe prezentacje wystawy:7 Rooms – Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki / Warszawa, Polska (2012) dokumentacja + wydarzenia 
7 Rooms – C/O Berlin / Niemcy (2012)
7 Rooms – Museum of History of Photography / St. Petersburg, Rosja (2012)
7 Rooms – Fotodoc / Moskwa, Rosja (2012)

7 Rooms – Noorderlicht Photo Gallery / Groningen, Holandia (2012)


Rozmowa została przeprowadzona we wrześniu 2011 roku, opublikowana w lutym 2012 w gazecie towarzyszącej wystawie "Rafał Milach. 7 pokoi" w Zachęcie - Narodowej Galerii Sztuki. Cała gazeta dostępna na portalu otwartazacheta.pl / Tekst rozmowy jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 Polska. Treść licencji na stronie CC

linki:
strona autorska Rafała Milacha
książka "7 rooms" 2.wydanie 
dokumentacja z wydarzeń wokół wystawy w Zachęcie na otwartazacheta.pl
video ze spotkania z Rafałem Milachem na wystawie w Zachęcie

wtorek, 24 września 2013

37 z 42 / Jerzy Gumowski / Lech Wałęsa w Stoczni


Jerzy Gumowski, Lech Wałęsa w Stoczni, Gdańsk, 10 kwietnia 1990
Kwiecień 1990 roku w Stoczni Gdańskiej. Podczas wiecu w Stoczni, Lech Wałęsa, przewodniczący NSZZ Solidarność potwierdza chęć kandydowania w wyborach prezydenckich. Wybory wygrał i 22 grudnia 1990 roku został zaprzysiężony na Urząd Prezydenta RP. Urząd złożył 22 grudnia 1995 roku. /fot. dzięki uprzejmości autora

- - - - - - -

Mam wrażenie, że to zdjęcie pamiętam od zawsze. Zostało zrobione 10 kwietnia 1990 roku, czyli to nie jest aż takie ‘zawsze’. Próbowałam ostatnio rozszyfrować, skąd to niemal podświadome wrażenie się wzięło. Nie pamiętam okoliczności gdy to zdjęcie pierwszy raz widziałam. W roku 1990 wiedziałam już dobrze kim jest człowiek na zdjęciu. W domu mówiło się o nim – znowu – od zawsze. Ale też było mnóstwo innych zdjęć, w których występował. Nie idzie zatem o samego Wałęsę, a raczej jego pozę. Gest dumy, pewności siebie i posiadania władzy.
Już w wieku około 6-7 lat wie się doskonale kim był Napoleon Bonaparte. Z doskonałością wiedzy można polemizować, ale każdy w tym wieku umie zaśpiewać chociaż zwrotkę hymnu i po prostu ‘wie’. Gorzej pewnie z przyporządkowaniem wizerunku do nazwiska. Gest wykonywany przez Wałęsę na zdjęciu Jerzego Gumowskiego nazywamy – napoleońskim. Skąd akurat cesarz? Z malarskich portretów jakich popełniono mu setki. Wzór dostarczony przez malarza nadwornego – Jacques Louis David’a. David to jeden z najważniejszych francuskich malarzy, znany z płócien o tematyce mitologicznej, historycznej, itd, wielkich kompozycji w tym chyba najsłynniejszego portretu Napoleona na wspiętym koniu. Na płótnie z około 1800 roku, wykonanym w kilku wersjach imperator wygląda doprawdy wszechmocnie! Ostał się jednak tylko jeden portret oficjalny Napoleona pędzla David’a z ręką w marynarce…


Jacques Louis David, Napoleon w swoim studio w Tuilleries, 1812 / za googleartproject 


Kontynuatorem tradycji malowania Napoleona z tym gestem był z pewnością Paul Delaroche – to jego wizerunek utarł się chyba najgłębiej w zbiorowej pamięci. Delaroche całe życie hołdował malarstwu historycznemu, szczególnie modnemu w tej epoce. Malował głównie wielkie płótna figuratywne, wieloosobowe, pół mitologiczne, pół historyczne. Stworzył kilka portretów Napoleona, co warto zaznaczyć – wszystkie po śmierci cesarza. Jest Napoleon zrezygnowany, opadający z sił podczas abdykacji w Fontainbleau (1845). Tam próżno szukać oznak władzy i wigoru. Jest jednak Napoleon idący przez Alpy (1850) – też niezbyt optymistyczny, lecz rękę chowa w połach kamizelki od munduru. Tu jednak mam nieodparte wrażenie, że czyni to z zimna aniżeli z przyzwyczajenia władcy. Jest jednak jeszcze kilka płócien – portretów w których Bonaparte chowa rękę w mundur. Pochodzą z różnych lat: pomiędzy 1840 a 1850.

Paul Delaroche, Napoleon Bonaparte w Fontainbleau, 1845 / za artprints

Paul Delaroche, Napoleon Bonaparte, 1840, z Collection of Pierre-Jean Chalençon

Paul Delaroche, Napoleon idący przez Alpy, 1850; fragment / za googleartproject 


 Portret Napoleona, naśladowca Delaroche'a / za wikipedia


Jest w końcu mnóstwo kopii Delaroche’a, mniej lub bardziej udanych. Mieliśmy jednak mówić o fotografii i wystarczy już nam przykładów malarskich. Te – przedstawione zostały tu jedynie skrótowo i wyrywkowo. Oczywiście – gest napoleoński, potwierdzony. Długo jednak nie dawał mi spokoju ten gest. Skąd takie rozpowszechnienie w Polsce? Gest ten powtórzył do zdjęcia marszałek Józef Piłsudski. Nie u Jacka Malczewskiego, ani u Wojciecha Kossaka, tylko właśnie w fotografii. Portret wykonał około 1918 roku Jan Ryś, znany z dokumentowania wydarzeń politycznych . Dziś fotografia znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu.

Jan Ryś, Portret Józefa Piłsudskiego / rep. z książki Adam Mazur, Historie Fotografii w Polsce, 1989-2009; rep.jk


Portret Piłsudskiego nie była tyle silny i rozpowszechniony by zmienić nazwę gestu. Ręką spoczywa identycznie jak w portretach cesarza. Wymowa gestu też się nie zmieniła – w obydwu wypadkach mamy do czynienia z naczelnikiem, władcą.
Tym więcej pikanterii w geście Lecha Wałęsy i szczególny kontekst powstania fotografii. 10 kwietnia 1990 roku w Stoczni Gdańskiej, stojąc na pace ciężarówki Wałęsa przemówił do tłumu i potwierdził plotki, o startowaniu w wyborach prezydenckich. Wybory odbywające się 25 listopada (I tura) i 9 grudnia (II tura) roku wygrał i został zaprzysiężony 22 grudnia 1990 roku.
Gest pewności, władzy, dumy – jakkolwiek byśmy go nie interpretowali, został wykonany przedwcześnie. W drugiej turze wyborów Wałęsa otrzymał aż 74% głosów, czyli – w pewnym sensie – mógł przewidywać wygraną. Gest jednak – trwał chwilę i był w wykonaniu Wałęsy nieuświadomiony.
10 kwietnia 1990 roku Jerzy Gumowski, wówczas fotoreporter Gazety Wyborczej, wyjechał świtem z Warszawy do Gdańska. W Stoczni wykonał serię zdjęć – chwile oczekiwania na przemówienie oraz kilka ujęć samego Wałęsy. Z całego reportażu – jedno zdjęcie okazało się ukazywać moment kulminacyjny – w którym komentarz nie jest potrzebny. W jednym obrazie Gumowski zawarł informację o wydarzeniu oraz miał szczęście trafić na tę chwilę z ręką w płaszczu. „Pamiętam, że działo się to około 10 rano, dlatego było jeszcze zimno i Lechu musiał włożyć kufajkę” – wspomina reporter.
„Jedynka” Gazety Wyborczej z dnia 11 kwietnia 1990 roku 

„Lech na prezydenta - oświadczenie rzecznika Wałęsy
Nie zostały podjęte ładne inne ustalenia niż te, które wynikają z przepisów konstytucji W rozmowie z dziennikarzem PAP Lech Wałęsa potwierdził nieoficjalne informacje, że będzie się ubiegał w najbliższych wyborach o Urząd Prezydenta RP ? podała 10 kwietnia ta agencja.
Jarosław Kurski, rzecznik prasowy przewodniczącego "Solidarności" powiedział "Gazecie":
Sprawa kandydatury Lecha Wałęsy na Urząd Prezydenta RP stawała już w lecie zeszłego roku. Już wtedy notowano pewien nacisk społeczny na realizację tej idei. Poczucie odpowiedzialności za kraj nie pozwoliło mu wówczas na wysunięcie swej kandydatury.

Głębokie przemiany w Polsce i w całej Europie Środkowej stawiają sprawę prezydentury w nowym świetle. Pytanie korespondentki PAP dotyczyło najbliższych wyborów na prezydenta, co do których terminu ani procedury nie zapadły żadne decyzje. I tylko w tym świetle można rozpatrywać wypowiedź Lecha Wałęsy. Jak dotąd nie zostały podjęte żadne inne ustalenia ponad te, które wynikają z przepisów konstytucji.” / Gazeta Wyborcza nr 253, wydanie z dnia 11/04/1990, str. 1

Zdjęcie zdobyło natychmiastową popularność. Sam gest ogromnie wiele znaczył i co więcej – odnosił się do Napoleona – największej historycznej nadziei Polaków. Ów gest powtórzył Wałęsa, już wówczas przewodniczący „Solidarności”, laureat pokojowej nagrody Nobla. Odnalezienie zdjęcia Jana Rysia wyjaśnia mi jeszcze więcej z tej legendy gestu. Ani Piłsudski ani Wałęsa nie są ubrani oficjalnie czy paradnie. Roboczo, użytecznie. Trudno mówić o elegancji. Obydwaj polscy przywódcy mieli oczywiście serie innych oficjalnych portretów, zdjęcia z gestem – nigdy w zbiorze oficjalnych wizerunkach się nie znalazły. Ciekawostką jest oczywiście kwestia temperatury powietrza tego dnia, czyli do wykonania gestu napoleońskiego (podobnie jak w wersji obrazu Delaroche’a – przeprawy przez Alpy) – motywacją schowania ręki było po prostu zimno. 

Gazeta Wyborcza z dnia 12 kwietnia 1990 roku, strona 3 

Fotografię z wiecu – ale inną – opublikowano następnego dnia na jedynce Gazety. Powyżej fragment artykułu, któremu towarzyszyła. Widać tu Wałęsę przemawiającego do setek zebranych stoczniowców.
Zdjęcie ikoniczne zaś ukazało się na łamach Gazety Wyborczej dwa dni później, 12 kwietnia na 3 stronie. Ilustruje artykuł „Wałęsa do Belwederu?” Anny Bikont i Piotra Pacewicza. Postać Wałęsy wyszparowano, pozbawiono tła a zatem kontekstu. W efekcie mamy figurę dość groteskową…
Gumowski nie był zadowolony z ‘drugiego życia’ fotografii nadanemu przez wydawcę. Zapytany czy jest zdjęcie, którego wykonania, lub publikacji żałuje? odpowiedział: „fotografia Lecha Wałęsy w kufajce i pozie Napoleona z 1990 roku zrobiona w stoczni gdańskiej została wykorzystana przez GW do walki politycznej z Wałęsą. Po jej opublikowaniu wysłałem telegram do Lecha z przeprosinami.[1]

Dziś zdjęcie zostało „uwolnione” od negatywnych skojarzeń. Przetrwało też próbę czasu oraz zakusy na zmiany jej kontekstu i wydźwięku. Nie pamiętamy artykułów przy których było publikowane. Zostało jako symbol – paradoksalnie do momentu wykonania – władzy i ogromnej charyzmy Lecha Wałęsy – z pierwszych lat III Rzeczypospolitej. Zdjęcie ikoniczne Jerzego Gumowskiego znajduje się wofercie  portaluFotografiakolekcjonerska


[1] Gumowski Jerzy w rozmowie z autorem; wg emaila z dnia 22 lutego 2011.









Jerzy Gumowski, Lech Wałęsa na wiecu w Stoczni Gdańskiej, 10.04.1990 / fot. dzięki uprzejmości autora

Jerzy Gumowski fotografią zajął się od lat 1970tych, związany był wówczas z klubem studenckim Remont. Zajmuje się głównie fotoreportażem – od lat 1980tych związany z Solidarnością – jako m.in. fotograf „Tygodnika Mazowsze’. W maju 1989 roku rozpoczął współpracę z Gazetą Wyborczą (1. wydanie to 8 maja 1989), w której pracował do 2009 roku. To na jej zlecenie wykonał serię zdjęć ze Stoczni z kwietnia 1990 roku. Gumowski był wielokrotnie nagradzany w konkursach fotografii prasowej, miał szereg wystaw. Od wielu lat zajmuje się fotografowaniem z paralotni. „Za wybitne zasługi na rzecz przemian demokratycznych Polski , za osiągnięcia podejmowane z pożytkiem dla kraju w pracy zawodowej i społecznej” w grudniu 2011 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

linki:
wikipedia o Jerzym Gumowskim
Fotografia Kolekcjonerska o Jerzym Gumowskim





niedziela, 15 września 2013

Bałem się podać swój adres / Być fotoreporterem w PRL-u


Łukasz Modelski, Fotogbiografia PRL, wyd. Znak, Warszawa 2013

Tytuł: „Fotobiografia PRL”. Tytuł jest skrótem od biografia fotoreportera czynnego w czasie PRL. Tytuł chwytliwy, prosty i dla mnie zbyt mylący. Można by sądzić, że to opowieść o samej fotografii czy fotografowaniu w czasach PRL, a mamy tu tylko sześciu fotografów, którzy mówią o sobie (swoim czasie, swojej pracy, kontekście i tle też, ale w drugiej kolejności).

Podtytuł: „Opowieści reporterów”. To sześć wywiadów, które przeprowadził autor z fotografami: Romualdem Broniarkiem, Aleksandrem Jałosińskim, Bogdanem Łopieńskim, Janem Morkiem, Wojciechem Plewińskim i Tadeuszem Rolke. Ale w podtytule stoi „opowieści” a nie „wywiady”, ani rozmowy. W pewnym sensie „opowieści” lepiej oddają charakter książki. Przeprowadzający wywiad podrzuca właściwie tematy, czasem kieruje opowieść w inną stronę. W podtytule też jest pewien skrót – reporter a nie fotoreporter. 

Autor: Łukasz Modelski (ur. 1970), studiował w Warszawie, Paryżu i Poitiers. Z wykształcenia historyk sztuki i cywilizacji średniowiecza, z zawodu redaktor i reporter. Zastępca redaktora naczelnego magazynu „Twój Styl”. Autor bestsellerowych „Dziewczyn wojennych”. 

Zawiera: wstęp i spis treści. Żadnej bibliografii, spisu fotografii, indeksu osób, etc.

Wydawca: ZNAK, który ostatnio wydał też „13 wojen i jedna” Krzysztofa Millera. Dwie książki wiosny nie czynią, ale może to dobry sygnał, że fotografowie to znakomity materiał na biografie…

Na okładce: zdjęcie Romualda Broniarka, widzimy fotografa, który właśnie wykonuje zdjęcie dziewczynie. Poza fotografa jest dość niebywała i zabawna. Można doszukiwać się symboliki, np. jak być fotografem w PRL = balansować na krawędzi. Klatka dość też przypomina słynny kadr z „Powiększenia” – ale i modelka inna, i okoliczności, no i fotograf i jego nimb także.

Zdjęć: 72 wszystkich podzielić na 6 fotografów daje 12 dla każdego autora. Wszystkie czarnobiałe.

Wystawa a książka. Łukasz Modelski jest kuratorem wystawy „Czas wolny. Fotografie” w Zachęcie. Wernisaż zbiegł się z wydaniem książki. Ekspozycja czynna jeszcze tylko tydzień, do 22 września. W wystawie biorą udział ci sami fotografowie, z którymi przeprowadzano wywiady.
Na wystawie zdjęć jest więcej, ułożone są tematycznie, nie według autora. To dwa absolutnie inne światy książka i wystawa - i tylko niektóre zdjęcia się powtarzają. [a jedno w lustrzanym odbiciu :)]
fotografowie z którymi rozmawiał Łukasz Modelski, autorzy zdjęć na wystawie "Czas wolny. Fotografie" w Zachęcie, 12 sierpnia 2013; od lewej: Bogdan Łopieński, Aleksander Jałosiński, Jan Morek, Wojciech Plewiński i Tadeusz Rolke; fot. jk.
Łukasz Modelski oprowadza po wystawie "Czas wolny. Fotografie", 1 września 2013, Zachęta / fot.jk.

Skąd?
Łukasz Modelski nie krył przypadku, jaki stał za wyborem tematu do książki. Chciał pisać o kobietach w PRL i udał się do pana Tadeusza Rolke po więcej informacji. Adres znakomity, przecież Rolke fotografował dla „Mody Polskiej” – znał wszystkie modelki, a z drugiej strony kobiety wpływowe, (chociażby Jadwigę Grabowską – trzymając się wspomnianego przedsiębiorstwa). Ale Modelski porzucił pomysł książki o kobietach (a może odłożył?) a postanowił zgłębić temat bycia fotoreporterem w PRL. Patrzy na temat świeżo, wyciąga z reporterów to co jego interesuje, dopytuje o cenzurę i o to jak się wywoływało filmy, pyta o kontakty towarzyskie oraz dlaczego nie fotografowali Stoczni. Wszystkim fotografom zadaje mniej więcej te same pytania. Ogląda zdjęcia z archiwum, rozmawiają o zdjęciach. Nawet jeśli nie widzimy reprodukcji, czytamy historię. Oczywiście to co oglądają jest już kwestią negocjacji – przeprowadzający wywiad chce więcej, chce głębiej, chce smaczków i sensacji, chce niepublikowanych zdjęć. Autor fotografii czasem idzie za tropem Modelskiego, czasem jednak staje na straży swojego archiwum. Wydziela z niego tylko te „pewniaki”, opowiada historie te same o tych samych zdjęciach. Taką przynajmniej mam refleksję po przeczytaniu wywiadów. 
A Modelski konsekwentnie unika pokazywania „tych” zdjęć: ikonicznych, najlepszych, najbardziej znanych. Prezentuje w książce (i na wystawie) klatki obok, przed lub po. Jak Breżniew z Gierkiem w obiektywie Jana Morka – to jest chwila po pocałunku, jeśli Komedowie w łóżku wg Wojciecha Plewińskiego, to moment przed „tym” znanym ujęciem, itd. Skoro te zdjęcia znamy i właśnie czytamy ich historię – to obok znajduje się nie-ta klatka. Właściwie brakuje wyraźnej informacji, że zdjęcie prezentowane obok historii, to nie jest to najbardziej znane. Ciekawe, czy tak bardzo ufamy czytelnikom?

Łukasz Modelski, Fotogbiografia PRL, wyd. Znak, Warszawa 2013, s.88-89. zdjęcie Jana Morka / o zdjęciu w akacji "Fotoikony" 

Czego brakuje?
Modelski przedstawia wyraźnie swoje kryterium wyboru osób. Jest tylko sześciu fotoreporterów. Tekst reklamujący książkę, ten okładkowy – mówi o „najważniejszych fotoreporterach czasów PRL-u”. Ten tekst jest oczywiście wiele upraszczajmy. Chodzi o fotoreporterów a) żyjących dziś; b) tworzących przez cały czas PRL; c) tych, którzy nie porzucili zawodu; d) mający dobrą pamięć.
Takich autorów znaleźlibyśmy więcej. Najprościej byłoby dostarczyć długą listę nazwisk, których brakuje w tej książce. Ale gdyby nawet Modelski przepytał powiedzmy 20 osób, a może więcej – nie zmieniłoby to pewnie charakteru publikacji – mielibyśmy tylko więcej podobnych biografii. No właśnie, i tu mi brakuje – kobiety i kogoś z prowincji. Mamy 5 fotografów z Warszawy i jednego twórcę z Krakowa. Poczytałabym z chęcią o tym jak kobietom udawało się być w zawodzie a jednocześnie opiekować się domem, o tym czy było im łatwiej czy trudniej w redakcjach ze względu na płeć, a także o tym jak wyglądało życie fotografa w mieście do 100.000 mieszkańców.
Inna sprawa, którą trzeba mieć na względzie to wiek reporterów. Najstarszy fotoreporter z tej szóstki ma dziś 85 lat. Romuald Broniarek nie zdążył obejrzeć książki ani wystawy, zmarł w czerwcu tego roku. I jeszcze dobra pamięć?! Te kwestie też ograniczyły Modelskiemu zasób osób do przeprowadzenia wywiadu.

Wracając do meritum książki i wywiadów, brakuje mi bardzo dotknięcia sedna tematów. W wielu miejscach reporter odpowiada, opowiada, krąży i odlatuje z tematu w inny. A tu prześlizgnął się po czymś mniej wygodnym. Z jednej strony książka jest fantastycznie poprawna i grzeczna. Z drugiej strony nie jest dosadna ani zbyt nachalna, a świetnie oddaje charakter fotoreporterów.
Czytelnik musi sobie wyciągnąć fakty, skojarzyć je ze sobą, powinien ocenić zachowanie reportera. Sam sobie wyłowić prawdę spośród tych sześciu historii, z nich razem dopiero układa się pewien obraz.
Brakuje przy tym mocnym temacie jednego pytania, które trafiłoby w punkt. Ale co wtedy? Jeden fotograf odpowie wprost i bez zażenowania, inny sparzy się i nie opowie więcej, nie dopuści do innego skrywanego miejsca.


O czym?
Wedle tekstu reklamowego książka odpowiada na szereg pytań: jak szukano dziewczyn na okładki Przekroju? W jaki sposób, fotografując 30 maszyn przemysłowych w ciągu jednego dnia, można było zarobić na samochód? Czy łatwo współpracowało się z Andrzejewskim, Mrożkiem, Polańskim? Jak przed obiektywem zachowywał się Edward Gierek, a jak Fidel Castro?
Jest też mnóstwo odpowiedzi na temat tego jak działała prasa i redakcje, jakie naciski i w jakich miejscach miała cenzura, jak omijano kwestie drażliwe w fotografii, ile filmów i jakich redakcja dawała na temat, kto oceniał zdjęcia, jak budowano reportaże, jak z zaopatrzeniem w klisze na własne tematy, jak publikowano zdjęcia na zachodzie, jak płacono, jaki był status fotoreportera?
Tych historii jest tu najwięcej, czysto fotograficznych tematów. Nie są to jednak te bardzo chwytliwe, które mają pozyskać czytelników zwykłych.
Małgorzata Szejnert opisała tę książkę tak: O drogach do kariery i jej meandrach, o biedzie i szpanie, życiu artystycznym, politycznym i całkiem prywatnym. Tak, z fotografią w tle.


Dlaczego przeczytać?
Szczególnie interesujące było dla mnie poczytać o fenomenie prasy i o podwójnym wydawaniu pewnych tytułów. Słyszałam o tym, czytałam gdzieś, ale tu redakcje „Polska – Wschód” i „Polska - Zachód” stanęły mi przed oczami, niemal byłam wewnątrz i oglądałam co wybierali do kolejnego numeru.
Temat ustawiania zdjęć, poprawiania rzeczywistości i tego do którego miejsca można to zrobić też był arcyciekawy. Zupełnie inaczej wygląda to jednak gdy mówimy o zdjęciu sprzed 50 lat. Włożenie do siatki niewinnej puszki z szynką i innych specjałów z eksportu nie jest chyba manipulacją fotograficzną, prawda?
Wreszcie temat grozy jest też obecny w tej książce. Niektórzy fotografowie mówią o tym ‘co by było gdyby’ – gdyby poszło to a nie tamto zdjęcie, gdyby jakiś materiał oddali redakcji, zamiast zachować sobie do szuflady, itd. Jest jednak kilka historii namacalnych, sensacyjnych mówiących o walce o życie, o pracę, o bycie. Jest zatem tutaj miejsce na pomówienia kolegów, donosy, zawiść. Są myśli o emigracji oraz refleksje z podróży zagranicznych.

Status fotoreportera interesuje nas w kontekście minionej epoki. I to teraz, gdy ten etos runął już chyba bezpowrotnie. Dlatego ta książka jest taka ważna. To też na nią ostatnia chwila.
Do tej pory historii o fotografowaniu PRL dostarczył jedynie Chris Niedenthal w swojej autobiografii. Oczywiście w trakcie spotkań z publicznością fotoreporterzy czynni w PRL opowiadali chętnie o cenzurze i zdobywaniu filmów, o próbach przepchnięcia pewnych tematów itd. Ale wreszcie mamy historie bardzo lokalne spisane. Niedenthal jednak pracował jako zagraniczny dziennikarz, jego status był całkiem inny. On temat musiał sobie znaleźć i dotrzeć do niego, fotoreporterzy z książki – dostawali tematy do realizacji. Dla porównania - bałem się podać swój adres - skomentował swoją publikację zdjęć w Paris Match Bogdan Łopieński.  
Teraz już czas na historię fotoreportażu w PRL– z dwu stron, czas na inne opowieści, być może rekonstruowane ze wspomnień bliskich fotoreporterom. Na tę książkę będę czekać.

A może porozmawiać?
W środę 18 września o 18 w Zachęcie odbędzie się rozmowa o książce. Z autorem oraz dr Karoliną Ziębińską-Lewandowską (Fundacja Archeologia Fotografii) rozmawiać będzie Michał Wójcik (Focus). Będzie okazja przegadać kilka nurtujących tematów. Zapraszam.

Łukasz Modelski, Fotogbiografia PRL, wyd. Znak, Warszawa 2013, s.232-233. zdjęcie Aleksandra Jałosińskiego / rep. jk