czwartek, 30 września 2010

co ma Shore do Becherów i odwrotnie.

Stephen Shore, Ginger Shore, Causeway Inn, Tampa, Florida, November 17, 1977 Courtesy Stephen Shore/Aperture Foundation
Bernd und Hilla Becher, Album Kraftwerk 1970, © Thomas Spallek

Stephen Shore i państwo Becherowie odmienili oblicze fotografii współczesnej. Nie ma wątpliwości. Zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Niemczech, a stamtąd we wszystkich kierunkach, wszędzie tam, gdzie uznaje się dobrą fotografię.
Na Quadrenniale Dusseldorf 2010 w NRW Forum przygotowano wystawę, która bada związki i ewentualne wpływy pomiędzy Nową Dusseldorfską fotografią a pracami Shore’a.

W Nowym Jorku w 1973 roku, wówczas 26letni Stephen Shore poznał Hillę Becher. Na ważnej zbiorowej wystawie „New Topographics” zorganizowanej w 1975 roku trójka – już wówczas – przyjaciół pokazała, jako jedyni z zaproszonych artystów do pokazu, kolorowe prace. Wystawa w NRWForum próbuje prześledzić dwa równoległe wątki: znajomości i wymiany myśli oraz inspiracji kolorem czyli co ma wspólnego Shore jako przedstawiciel ruchu Nowej Kolorowej Fotografii w Stanach z Becherami, a następnie czy ich pierwsi uczniowie inspirowali się kolorowymi zdjęciami zza Oceanu.

Becherowie prowadzili kurs fotografii na Akademii Sztuk Pięknych od 1976 roku. Dzięki (m.in.) pomocy Bernd’a prace Shore’a pokazano na pierwszej solowej wystawie w Dusselfdorfskim Kunsthalle w 1977 roku. Pochodzące z prywatnej kolekcji Becherów zdjęcia z serii Uncommon Places były następnie prezentowane podczas Documenta 6 (też w 1977roku) oraz na targach Photokina w 1978 i 1980 latach. Wydaje się zatem oczywiste, że studenci Becherów inspirowali się amerykańskim koloryzmem. Na tym wątku skupia się część wystawy. Organizatorzy podkreślają, że już we wczesnych pracach (początek 1970tych)Candidy Höfer, Thomasa Ruff’a, Volkera Döhne, Tata Ronkholz’a, Thomasa Struth’a i Axela Hütte można zauważyć próby przesunięcia granicy doboru tematów, estetyki obrazu oraz konceptu wedle zasad Becherów i poszerzenia tych parametrów o kolor, Nowy Kolor. Wpływy Shore’a trwały do początku lat 1990tych. 


lewa: Boris Becker, River Valley Motor Lodge, 1994 © VG Bild-Kunst, Bonn / prawa: Elger Esser, Gladbach Nr. 72/74, Z serii Zülpicher Börde, 1992 © VG Bild-Kunst, Bonn

Candida Höfer, Z serii Türken in Deutschland, 1979 © VG Bild-Kunst, Bonn

Laurenz Berges , Bez Tytułu, 1989/1990, Z serii Cloppenburg © VG Bild-Kunst, Bonn

Claudia Fährenkemper, Page, Arizona, 1989

Thomas Ruff , Interieur 1D 1982 (Tegernsee) Courtesy Staatliche Museen zu Berlin, Nationalgalerie, 2008 Schenkung der Friedrich Christian Flick Collection © Thomas Ruff / VG Bild-Kunst, Bonn, Foto: bpk

Matthias Koch , Kohlehügel, Oberhausen, 1997

Simone Nieweg, Schuhgeschäft Bielefeld, 1989, Z serii Warengeschäfte
Kris Scholz , Tankstelle, Düsseldorf, 1984 © VG Bild-Kunst, Bonn

Stephen Shore, El Paso Street, El Paso, Texas, July 5, 1975 Courtesy Stephen Shore/Aperture Foundation

Artyści biorący udział w wystawie: Stephen Shore, Bernd i Hilla Becher, Thomas Struth, Axel Hütte, Tata Ronkholz, Miles Coolidge, Martin Rosswog, Thomas Ruff, Candida Höfer, Claus Goedicke, Simone Nieweg, Stefan Schneider, Kris Scholz, Wendelin Bottländer, Elger Esser, Andreas Gursky, Boris Becker, Bernhard Fuchs, Laurenz Berges, Andi Brenner, Volker Döhne, Claudia Fährenkemper, Matthias Koch.

Wystawa trwa do 16 stycznia 2011 roku. NRW-Forum Dusseldorf
A tutaj bardzo interesujący przegląd literatury fachowej, wow!


Stephen Shore, Church Street and Second Street, Easton, Pennsylvania, June 20, 1974 © Stephen Shore, Courtesy 303 Gallery New York
wszystkie zdjęcia użyte w artykule dzięki uprzejmości organizatorów wystawy: NRW-Forum Dusseldorf.

środa, 15 września 2010

fotoAFRYKA/ cz.2. / The Bang Bang Club

Wydarzenia przed wyborami w Republice Południowej Afryki w 1994 roku nie są w Polsce zbyt rozpowszechnione. Znamy fakty: 10 maja prezydentem został Nelson Mandela, zwolniony 4 lata wcześniej z więzienia, w którym przebywał...27 lat. To był koniec Apartheidu. Same wybory i kilka tygodni przed nimi faktycznie przyciągnęły dziennikarzy z całego świata. Jednak w ciągu poprzedzających czterech lat, od zwolnieia Mandeli, w RPA trwała tak zwana "wojna hostelowa", raczej skrywana przed opinią publiczną (stąd inny jej przydomek "ukrytej wojny"). Mieszkańcy czarnych, wydzielonych osiedli toczyli między sobą wojnę domową - o władzę, o dominację.

Wojna hostelowa jest znakominie utrwalona w fotografiach. I przez to rozsławiona na świat. Ich popularność wzięła się z "The Bang Bang Club" - nieformalnej z początku grupy fotografów, którzy niemal dzień w dzień fotografowlai zajścia w osiedlach (głównie w Tokhoza i Soweto). Było ich czterech: Greg Marinovitch, Joao Silva, Ken Oosterbroek i Kevin Carter. Bang-Bang pozostałaby zapewne wiedzą dla wtajemniczonych gdyby nie... i właściwie nie wiem od czego zacząć wymienianie. Spróbuję od końca.

2010: Steven Silver reżyseruje pełnometrażowy film "The Bang-Bang Club" wraz z: Ryan Phillippe, Taylor Kitsch oraz Malin Akerman w rolach głównych. [filmu spodziewać się w kinach można w przyszłym roku i tym samym mocno trzymamy kciuki za wejście filmu do polskich kin!] Premiera na Festiwalu w Toronto. A oto trailer filmu:


2004: Dan Krauss reżyseruje dla HBO krótki dokument o śmierci Kevina Cartera. oficjalna strona filmu

2001: Greg Marinovich i Joao Silva publikują swoje wspomnienia w książce pod tytułem "The Bang-Bang Club. Snapshots from a Hidden War" /Arrow Books w Wielkiej Brytanii/. Wstrząsający reportaż z wydarzeń przed wyborami... Ale przede wszystkim opowieść o fotografowaniu konfliktów i wytrzymałości psychicznej. Tym samym to książka o etyce fotoreportera wojennego, na szczęście bez upiększania.

1996: Manic Street Preachers, rockowa grupa z Walii wydaje płytę "Everything must go" [to jedna z najbardziej rozpoznawalnych płyt zespołu z hitem "A design for life"]. Jednym z singli, do którego nagrywają teledysk jest "Kevin Carter". A oto teledysk:


28 lipca 1994: Kevin Carter popełnia samobójstwo. Artykuł w NYTimes.

23 maja 1994: Kevin Carter odbiera nagrodę w Nowym Jorku.

10 maja 1994: zaprzysiężenie Nelsona Mandeli na prezydenta RPA.

27 kwietnia 1994: zakończenie wyborów w RPA (dwudniowe).

2 kwietnia 1994: Kevin Carter otrzymuje Pulitzera za zdjęcie wykonane w maju 1993 roku w Sudanie.

18 kwietnia 1994: Greg Marinovich zostaje postrzelony, a Ken Oosterbroek śmiertelnie raniony podczas fotografowaia w Tokhoza. Kilka lat później trwa dochodzenie: z której strony padły strzały. Po zakończeniu nierozstrzygniętej sprawy, przypadkiem i nieoficjalnie Marinovich dowiaduje się, że do fotoreporterów strzelał oddział "strażników pokoju", równie przerażony zastaną sytuacją co dziennikarze.

marzec 1993: Silva i Carter starają się o dostęp do partyzantki na południu Sudanu. Trafiają do wioski Ayod, razem z transportem dawno wyczekiwanej żywności. Tutaj właśnie powstaje fatalne zdjęcie Cartera.: dziewczynki w drodze do centrum żywieia i sępa. Kilka ujęć z tej wyprawy:

dziewczynka bez sępa; TO zdjęcie - wygrana Pulitzera;  i inne na temat głodu w Sudanie;
a tutaj inne zdjęcia dla Corbis/Sygma przez Cartera.


1992: artykuł pod tytułem "The Bang-Bang Paparazzi" w magazynie "Living" opisuje pracę Marinovicha, Cartera, Oosterbroeka i Silvy w czarnych osiedlach. Dzieki interwencji u redaktora gazety, Silva i Marinovich uzyskują zmianę tytułu na "The Bang-Bang Club". Tym samym grupa do tej pory nieformalna otrzymuje swoją nazwę.

1991: Spotykają się czterej fotografowie. Często pracują razem. Greg Marinovich zdobywa Pulitzera za reportaż z Soweto wykonany 15 września 1990 roku. Utrwalił śmierć Lindsaye Tshabalali, przypadkową ofiarę zamieszek. A oto jedno z nagrodzonych zdjęć:

Greg Marinovich, Mężczyzna znęca się nad ciałem Lindsay Tsabalali, Zulusa, kórego zabito podejrzewając, że jest sprzymierzeńcem Inkatha. Ponad 3 tysiące ludzi zmarło w 1990 roku w zamieszkach pomiędzy Afrykańskim Narodowym Kongresem (ANC) i Inkantha, sprowokowanych przez rządowy program destabilizacyjny przed pierwszymi demokratycznymi wyborami w 1994 roku, 15 września 1990; rep: dzięki uprzejmości autora

17 sierpnia 1990: Greg Marinovich po raz pierwszy fotografuje w czarnych osiedlach.

To bardzo skrócona historia "The Bang-Bang Club". Rozsławiła ją bardziej śmierć samobójcza jednego z członków, niż dwie nagrody Pulitzera, czy zastrzelenie innego w trakcie pracy. Do tematu B-BC w "miejscufotografii" jeszcze wrócimy, bardziej szczegółowo omawiając wspomnianą wyżej książkę.

środa, 8 września 2010

Tło bohaterem.


/autor, miejsce nieznane / zbiory prywatne /rep.JK/
"Zwykły" widz nie widzi go wcale. Fotograf bywa przeczulony na jego punkcie. Wprawniejsze oczy zauważają, jeśli nie jest "dobre" do przedstawienia.

Tło.

Jeśli nie pasuje kolorem, rozmiarem, krzykliwością właściwie niszczy przekaz obrazu. Neutralne zwykle dodaje efektu. Zwykle. Są fotografowie, którzy tło biorą ze sobą w plener. Tło ma dopełniać, dopowiadać. Nie ma funkcji przeszkadzającej. Zwykle.
Album rodzinny. Obok siebie takie zdjęcia. To na pewno ktoś konkretny, kogo widz docelowy sobie rozpozna, skojarzy. Prawdopodobnie tło nie będzie istotne. A jednak, te fotografie ułożone obok siebie zyskują coś, czego w pojedynczym ujęciu nie widać.

Kuriozalnie zestawione. Domyslam się, że dla fotografa były to osobne zlecenia. Po prostu zlecenia. Pewnie nigdy nie miały leżeć obok siebie. Tło staje się, jak dla mnie, bohaterem. "Pierwszoplanowym".

Jest w tych zdjęciach jakaś ujmująca część. Poprzez seryjność, niezamierzoną, a raczej nie-docelową?

Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli zdjęcia z dawnych zakładów fotograficznych oglądać w całości. Tak jak Stefanii Gurdowej, "wybór" kilkuset zdjęć. Efekt fenomenalny i wrażenie, że coś więcej wiemy o autorze fotografii.

W tym anonimowym wypadku, wystarczą mi dwa zdjęcia. Przypadkowe.

piątek, 3 września 2010

Mam aparat i znam alfabet / Magnum wg Newsweek'a



Mam aparat, więc pstrykam. Znam alfabet, więc piszę. O fotografii, bo mam aparat i znam alfabet.

O Agencji Magnum pisać łatwo. Największy prestiż. Najlepsza. Mityczna i legendarna, itp. Często robią wystawy, dużo wydają, prasa ciągle jest pełna ich zdjęć. W Newsweeku ukazała się korespondencja z Berlina, Max Fuzowski napisał o wystawie
Magnum. Shifting Media (do 19 września) „Uchwycić nieuchwytne” Max Fuzowski w Newsweek, 15 sierpnia 2010/nr 33 s.82-84
Właściwie o samej wystawie jest niewiele. W tekście więcej miejsca zajmują historie gwiazd agencji: Robert Capa, Henri Cartier-Bresson i Alex Majoli. I błędy.

Drugie zdanie artykułu, o Capie:
Był jedynym fotografem, który odważył się towarzyszyć alianckim wojskom podczas pierwszego dnia lądowania na plażach Normandii w czerwcu 1944 roku.Capa w autobiografii inaczej to ujmuje...: Spośród setek korespondentów wojennych, tylko kilkudziesięciu zostało wybranych by towarzyszyć pierwszej części inwazji. Wśród nich było czterech fotografów, byłem jednym z nich /Capa, s.132/ A po wszystkim dodaje: Dowiedziałem się, że jedyny inny korespondent wojenny fotograf przypisany do plaży Omaha zdążył wrócić jakieś dwie godziny przede mną, nie opuścił swojej łodzi, nawet nie dotknął plaży. W tej chwili był już w drodze powrotnej do Londynu ze swoją sensacją /Capa, s.149-152/. Był to najprawdopodobniej Bert Brandt, jego zdjęcia John G. Morris (fotoedytor Life, wówczas przedstawiciel agencji/pisma z Londynu) uznał je za niezbyt interesujące, bo zrobione z dziobu jego łodzi szturmowej podczas desantu, który na plaży nie napotkał na opór nieprzyjaciela. /Morris, s.17/


Do inwazji z pierwszą falą przypisanych było czterech fotografów. John G. Morris pamiętał dokładnie: Przy obsłudze inwazji aliantów w Normandii pracowało dwunastu fotoreporterów z agencji depeszowych i sześciu zatrudnionych przez "Life". W dniu rozpoczęcia operacji z pierwszym rzutem amerykańskiej piechoty mogło wylądować we Francji tylko czterech fotografików, przy czym nam udało się zdobyć dwa miejsca - dla Boba Landry'ego i Roberta Capy. (...) Pozostali fotoreporterzy "Life" podzielili się w następujący sposób: Frank Scherschel został ze swoimi kumplami z sił powietrznych, David Scherman wybrał marynarkę wojenną, George Rodger towarzyszył wojskom brytyjskim dowodzonym przez generała Bernarda Montgomery'ego, a Ralph Morse został przydzielony do Trzeciej Armii generała Pattona, ponieważ jednak miała ona wylądować na normandzkich plażach nieco później, wsiadł tymczasem na desantowy okręt ratowniczy, mający wyławiać rannych - których można było się spodziewać wielu. (...) Film Landry’ego – jak również jego buty – zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach. /Morris, s.15-17/

Dnia 6 czerwca 1944 roku wykonano na plażach Normandii wiele więcej zdjęć niż te, które się zachowały. Jest tylko osiem klatek z ponad setki zdjęć Capy, filmy Landry’ego przepadły. Słyszałem, że czwarte miejsce wśród pierwszego rzutu fotoreporterów dostał ktoś z agencji AP, ale żaden z ich dziennikarzy nie lądował tego dnia w Normandii – wspominał Morris. Może był to Peter Carroll albo Weston Hayes?
Więcej zdjęć z D-day (bez Capy)

Na pewno zatem Capa nie był „jedynym” fotografującym tego dnia plaże Normandii. Nie był pierwszym, który te plaże tego dnia oglądał. Był pierwszym, którego „udane” zdjęcia z nieprawdopodobnej rzezi na plaży oznaczonej nazwą Omaha dotarły do agencji. Był prawdopodobnie pierwszym z fotoreporterów, którzy tego dnia odważyli się zejść tam na ląd.

Odwaga... to oddzielny temat. Capa wspominał: zatrzymałem się na chwilę na pochylni aby zrobić pierwsze prawdziwe zdjęcie inwazji. Operator barki, który w zrozumiałym pośpiechu zamierzał wynieść się stamtąd w cholerę, opacznie odebrał moje robienie zdjęć jako wahanie i dopomógł mi się zdecydować dobrze wycelowanym kopniakiem w tyłek. (...) Pocisk wybuchł jeszcze bliżej. Nie odważyłem się patrzeć poza wizjer mojego Contaxa i gorączkowo robiłem zdjęcia klatka po klatce. Pół minuty później aparat się zaciął – skończył się film. Sięgnąłem do torby po kolejną rolkę i mokrymi rękami, trzęsącymi się rękami zniszczyłem film zanim zdołałem go włożyć do aparatu. Zrobiłem przerwę na chwilę... i wtedy mnie to dopadło. Pusty aparat trząsł mi się w rękach. To był nowy rodzaj strachu, który wstrząsał mną od stóp do włosów, wykrzywiając mi twarz. (...) Nie myślałem i nie decydowałem. Po prostu wstałem i pobiegłem w stronę łodzi. Wbiegłem do morza pomiędzy dwoma ciałami i woda sięgnęła mojej szyi. (...) Trzymałem aparaty wysoko nad głową i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że uciekam. Próbowałem się odwrócić ale nie mogłem spojrzeć w stronę plaży i mówiłem sobie ‘tylko osuszę ręce na tamtej łodzi’. /Capa s. 140; 148/ Pierwsze minuty filmu Stevena Spielberga „Szeregowiec Ryan”, wzorowane także na tych kilku ujęciach Capy, próbują oddać ten niewyobrażalny poranek.

Wracając do artykułu, dalej w tekście autor przekonuje na tych zdjęciach widać, dlaczego właśnie Bresson jest uważany za ojca nowoczesnej fotografii. Wcześniej zdjęcia reporterskie bywały pozowane. [za przykład ojcostwa służą fotografie z ZSRR z 1973 roku].
Chciałabym się dowiedzieć kto i dlaczego widzi w Bressonie ojca nowoczesnej fotografii? A może chodzi o powojenny fotoreportaż, czy to byłoby za mało? Zdanie o pozowaniu jest jednak wybitne. Bez przesady, Bresson nie był w żadnym wypadku pierwszym, który jakoś zerwał z pozowaniem zdjęć. W dodatku ktoś uznany za „ojca powojennego fotoreportażu”, czyli Eugene Smith, „pozował” czasem zdjęcia, prosząc by jeszcze raz zaorano pole, jeszcze raz przejść przez ulicę, itp. W porównaniu ze Smithem Bresson miał czas, czekał na swoje ujęcie.
Dyskusyjne jest także twierdzenie o opracowaniu przez Bressona teorii o momencie decydującym już w latach czterdziestych. Książka „Images à la sauvette” została wydana w 1952 roku i zawierała zdjęcia od końca lat 40. Jednak ta koncepcja została spisana, przez Bressona po namowach przyjaciół po 1950 roku. W latach 40tych możemy mówić w pewnym sensie o wypracowaniu tej koncepcji.

Autor artykułu przekonuje dalej: Bresson postulował też, aby zawsze znajdować temat. Jeden i konkretny, i dopiero do niego robić zdjęcia. Tak narodził się fotoreportaż. Bardzo późno się on narodził wg tej wersji, dopiero w 1952 roku jeśli wierzyć autorowi. Tymczasem za pierwsze zdjęcia reporterskie uznaje się prace Rogera Fentona, następnie Alexandra Gardnera, Mathew Brady, a to są lata o wiek wcześniejsze, 1855 – 1861. Bresson nie był niestety ani ojcem, ani matką, ani wynalazcą reportażu. Był znakomitym fotografem, a przy tym opisał swój sposób na robienie zdjęć. Nie sposób odmówić mu charyzmy oraz przecenić zasługi dla rozwoju fotoreportażu, znakomitego wyczucia czasu i miejsca.

W drugiej części artykułu autor skupia się bardziej na wystawie i na Magnum AD 2010. Trudniej dyskutować z tym co zachwyca, co powinno być obierane za tematy do zdjęć, ale Fuzowski próbuje: To, czego najbardziej dziś brakuje fotografom Magnum, to innowacyjność i wizja. Żaden z członków agencji nie jest fotografem tej klasy co Andreas Gursky, obecnie autor najdroższych zdjęć świata.
Żeby być równym Gurskiemu wg tej logiki należałoby sprzedawać prace drożej... Ale wiemy o co chodzi, nie czepiając się słów. A jednak...a jakiej klasy fotografem jest Gursky? Do tej pory autor pisał tylko i wyłącznie o fotoreportażu. A Gursky fotoreporterem nie jest. Tworzy obrazy kolekcjonerskie, wielkoformatowe. To najdroższe zdjęcie świata mierzy 207 x 307 cm.
Mówienie o randze fotografa wg stanu jego konta to jednak dość zwodnicze kryterium i nie świadczy o kompetencji dziennikarskiej autora tekstu. Trzecie miejsce w zestawieniu najdroższych fotografii świata zajmuje bowiem... Dmitri Miedviediev.
Wróćmy jednak do klasy Magnum. Najbardziej uwierającym autora artykułu fotografem Magnum jest Alex Majoli: jedna z najjaśniejszych gwiazd Magnum (dlaczego taka jasna?). Pokazał zdjęcia w Yours Gallery, poprowadził warsztaty dla młodych fotografów. Majoli jest pewny siebie, nastawiony na autopromocję. (...) chętnie korzysta ze statusu celebryty. Udziela wywiadów, prowadzi kursy mistrzowskie.
Majoli był w Warszawie w 2009 roku by promować zbiorową (ośmiu fotografów Magnum) wystawę pod tytułem „Nieobojętny świat” wg pomysłu francuskiej Fundacji Orange (
więcej o wystawie) Galeria zorganizowała spotkanie autorskie, na które przybył tłum słuchaczy. Wywiady? Te w Warszawie? Były dwa, tak powiedział mi sam fotograf. Czyli z moim całe trzy. Kursy mistrzowskie? Co to w ogóle znaczy? Może chodzi o starodawny system kształcenia rzemieślników? Nie czepiając się znowu słówek, faktycznie Majoli prowadzi warsztaty, ma nawet agencję-szkołę-pracownię-kolektyw „Cesuralab” w miejscu gdzie mieszka, we Włoszech. W tym roku adept tej pracowni Luca Santese zdobył jedną z nagród World Press Photo.
Kwestia konsultacji portfolio, pomoc w ułożeniu zdjęć, czy po prostu chęć zapytania o coś fotografa wydaje się w Polsce czymś należnym bezpłatnie... Podczas spotkań autorskich, także naszych lokalnych twórców, zawsze ustawia się kolejka osób po autograf, po radę i po rzut oka w portfolio. Trzyletni program edukacyjny w Zachęcie dostarczył mi solidnych dowodów by twierdzić, że doskonałym pomysłem jest wycenienie swojego czasu, zaproszenie: „do szkoły, w której uczę; na warsztaty, które prowadzę; na płatne konsultacje, których udzielam”.
A celebryta? Tak nazwała go w
„Dzienniku” Anna Theiss. Cóż to dla niej znaczy? To twórca osadzony w nowych dekoracjach popowego artysty-bohatera. Przyjaźni się z piosenkarką Cat Power, ma apartament w Nowym Jorku i dba, by opowiadać swe historie z wyrazistością celebryty.” A dalej „Majoli, jak przystało na gwiazdę, jeździ po świecie, oferując lokalnym fotografom konsultacje, 150 euro za godzinę.

Spytałam kiedyś Martina Parra (zdecydowanie najjaśniejszą z najjaśniejszych gwiazd Magnum) czy zdarzyło mu się kiedyś zostać rozpoznanym na ulicy? (A to jest według mnie kategoria podług której można oceniać celebrytów). Roześmiał się głośno. – Na szczęście świat mnie nie zna, może jedynie w tym elitarnym świecie fotografii, w którym się znajdujemy. Zdarza się, że jestem rozpoznawany, kiedy robię zdjęcie – ale tylko w świecie sztuki, na jakiś wydarzeniach artystycznych, otwarciach wystaw... Ale tak, kiedy idę i robię zdjęcia na ulicy, to dość rzadkie. A Majoli? Trudno go nie zauważyć. Ma prawie dwa metry wzrostu. Jest zapraszany na wystawy i wykłady, jeździ po świecie. Ot, życie celebryty, albo... dobrze prosperującego fotografa.

Majoli nie ma specjalności, co było tradycją agencji przekonuje Fuzowski. Jaką zatem specjalność obrał Bresson? Jednym razem fotografuje pogrzeb Ghandiego, innym leniwe popołudnie w Paryżu lub Coco Chanel. A jakiej specjalizacji jest Josef Koudelka? Jest fotografem wojennym ale i teatralnym, znakomitym fotoreporterem i pejzażystą. Można tak wymieniać długo i trafiamy na samych dobrych i wszechstronnych fotografów. Problem specjalizacji został opacznie odebrany przez autora tekstu. W początkach Magnum chodziło o specjalizację w obszarze, jego specyfice, wskazanie domeny – Rodger wybrał Afrykę i Bliski Wschód, Bresson to co bardziej na wschód od Rodgera, Seymour został w Europie i wyraził gotowość do tematów w Stanach, a Capa stwierdził, że może jechać wszędzie. Jakoś trzeba sobie było poradzić z ograniczeniami w zdobywaniu informacji o świecie oraz w poruszaniu się pod koniec lat czterdziestych XXw.

Fuzowski ocenia Majoli: Jednak jego zdjęcia nie różnią się znacznie od tych, które pstrykają etatowi fotografowie New York Times. A to bardzo dobre zdjęcia. (tak na marginesie i raczej trudno nazywać fotogreporterów NYT "pstrykającymi").
Ale do sedna: nie idzie o to całkiem kto lepsze a kto droższe... Magnum jest znakomicie zarządzane. Idzie z duchem czasu. I tak ponad pół wieku! Nowe media od razu potraktowali jako szansę, nie zaś zagrożenie. Jedni z pierwszych stworzyli serwis fotokastów, który dziś ma każda szanująca się gazeta i liczący się fotoreporter. Wydają albumy tematyczne, monograficzne, wystawy zbiorowe i indywidualne i ciągle raportują o świecie. Tym aktualnym. Są na bieżąco. Ustanawiają ciągle standardy i przesuwają granice myślenia o fotografii prasowej. Mało kto może dziś pokazać wystawę o ostatnich pięćdziesięciu latach złożoną ze znakomitych zdjęć, tych zrobionych w latach 1950tych ale i tych wykonanych w 2009 roku. Zapraszam do poczytania
opinii Martina Parra o Magnum, tego samego Parra, którego onegdaj przyjęcie do agencji wzburzyło Philipa Jones Griffithsa [list]

Bresson podkreślał: Magnum to wspólnota ludzi myślących, współdzielenie wartości humanistycznych, ciekawość tego co dzieje się na świecie, szacunek do tego co się dzieje i chęć opisania tego wizualnie. [wolne tłumaczenie; w oryginale: Magnum is a community of thought, a shared human quality, a curiosity about what is going on in the world, a respect for what is going on and a desire to transcribe it visually.]

Nie sądzę by czytelnik Newsweeka potrzebował uogólnień i jasnego wskazania co jest dobre a co złe. Szczególnie na polu fotografii, na którym Magazyn ten ma bogatą i piękną historię. Artykuł pana Fuzowskiego podważył moją wiarę w to, że artykuły o przysłowiowej fizyce kwantowej, biochemii czy gospodarce są rzetelne. Posiadanie konta osobistego nie upoważnia do pisania o bankowości, wychowywanie dziecka nie robi z nas specjalistów w pedagogice początkowej...itp. O fotografii pisze się łatwo. Przecież wszyscy robimy zdjęcia.

więcej lektur
papierowe
+ Robert Capa, Slightly Out of Focus, wyd. The Modern Library, New York 2001
+ John G. Morris, Zdobyć zdjęcie. Moja historia fotografii prasowej, tłum. Świerkocki M., wyd. Cyklady, Warszawa 2007
+ Clement Cheroux, Henri Cartier-Bresson, wyd. Thames&hudson, London 2008.

internetowe
+ o wizycie Alexa Majoli
w Warszawie+ znakomity i ważny blog o fotografii prasowej z New York Times’a
+ rozmowa z Alexem Majoli - marzec 2009/wersja angielska; polska w MIEJSCU
+ blog Alexa Sotha – kategoria MAGNUM
+
LIFE o przygotowaniach i pierwszych dniach inwazji w Normandii