sobota, 26 stycznia 2013

Pijane Cardiff i fotografia dokumentalna.

Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora

Pijani Cardiffczycy. Temat w tej chwili właściwie już oklepany. Maciek Dakowicz sfotografował weekendowe imprezy w stolicy Walii. Mieszkał tam przez kilka lat. Robił zdjęcia. Zrobił z tego tematu – jak sam podkreślał – swój główny projekt. W końcu 2010 roku ukazała się publikacja – wielki album Sophie Howarth i Stephena McLarena „Street Photography Now”. A tam jeden Polak. Dakowicz. Publikacja, o której wielokrotnie wspominałam w ‘miejscu’. (Publikacja, z której wystawę udało nam się sprowadzić do Warszawy i Krakowa na przełomie 2011 i 2012.)
Dakowicz pokazał te zdjęcia w Polsce, w Białymstoku w Galerii Sleńdzińskich w kwietniu i maju 2011 roku. Wystawa monograficzna i dotycząca tylko tego projektu. W mediach – cisza. Tylko lokalnie i bez odzewu.
Ale już kilka miesięcy później, we wrześniu i październiku 2011 trudno było otworzyć lodówkę by z niej nie wypadł Dakowicz i pijane Cardiff. W Walii, w całej Wielkiej Brytanii rozgorzała gorąca dyskusja. A jak mówią „o naszym” na Wyspach, to w Polsce media też ruszyły do ataku. Największe tytuły napisały, telewizje nawet pokazały. Duży Format zamieścił duży artykuł Agnieszki Wójcińskiej i zdjęcie gościa w różowej sukience na okładce. 

 Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora


W końcu 2012 znowu o Maćku głośno. Choć już może nie tak jak powinno, gdy Thames & Hudson, ten sam wydawca co „Street Photography Now” opublikował monografię „Cardiff After Dark”. Pierwszy Polak ze swoją książką w tym wydawnictwie. Znowu sukces! Właśnie (i wreszcie) otworzyła się wystawa „Cardiff po zmroku” w Leica Gallery w Warszawie (Blue City). Czynna będzie do 4 marca. 26 lutego za będziemy mogli porozmawiać z Maćkiem o jego projekcie.

Ale czy tu jest jeszcze o czym rozmawiać? Skoro wypowiedziały się setki Walijczyków, socjologowie, politycy, dziennikarze itd., to czy tematu nie wyczerpaliśmy? Pozostawałoby tylko zapoznać się z projektem, obejrzeć zdjęcia na wystawie czy w książce. O „CAD” mówiono w kontekście stylu życia, kondycji człowieka XXI wieku, o emigracji i imigracji, portretu zbiorowego i wreszcie odmieniano przez wszystkie przypadki fotografię uliczną. Tematy wysycone, z każdego punktu. A jednak chyba jest o czym porozmawiać, skoro w dzisiejszej Rzeczpospolitej (26 stycznia 2013) dziennikarz Jacek Tomczuk zastanawia się nad sukcesem Maćka i tym co to jest fotografia dokumentalna.

Jak wygląda współczesna fotografia dokumentalna, ta, którą pokazuje się w ambitnych galeriach, i ta, o której lubią pisać krytycy w poważnych gazetach? Na ogół tak, że na pierwszy rzut oka nie wiadomo, o co w niej chodzi. Obraz jest w odwrocie, liczy się przede wszystkim stojąca za nim koncepcja. Zanim popatrzysz, przeczytaj. Poważni fotografowie nie wierzą w stare, dobre dokumentalne zasady z „prawdą" i „pięknem" na czele. Odbiór zdjęć, tak jak sztuki współczesnej, wymaga coraz większego intelektualnego zaplecza. Mało kto trwa na zbudowanych dawno temu pozycjach, że ma być po prostu „ładnie", „ciekawie". cały artykuł tutaj


Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora

Na bogato. Zastanowiłam się w skupieniu czy wolno mi zabierać głos w tej dyskusji, skoro jestem kuratorką tej ekspozycji w Leica Gallery, i razem z Maćkiem planuję kolejne odsłony tej wystawy w Polsce. Czy to nie będzie zbyt jednostronny głos i zawsze broniący autora? Ale przecież tu nikt nie atakuje Dakowicza, tylko opowiada coś o fotografii dokumentalnej. To chyba mogę coś dorzucić…

Wróćmy do 2004 roku. Dorota Jarecka opublikowała w Gazecie Wyborczej tekst „Świat przedstawiony”, który wywołał dyskusję… Bardzo płytko opowiedziała wówczas o fotografii reporterskiej. „Odkryła” fotografię dokumentalną i chyba nie doczytała za wiele w tym temacie. Efekt – burza. Z piorunami. Tekst ten przywoływany jest na co drugim wykładzie, spotkaniu, dyskusji na temat fotografii dokumentalnej. Zamiast bić w Jarecką i jej „odkrycie”, chyba warto spojrzeć z boku. No nie było dyskusji merytorycznej na łamach prasy czy chociażby Internetu o tym czym jest dokument w Polsce, o polu sztuki,  o kategoriach, o definicjach, o pojęciach i efektach. Tekst Jareckiej otworzył ogromną dyskusję. Zarówno w prasie, jak i w galeriach. W dodatku powiedzmy toczy się do dziś. Adam Mazur dwukrotnie odwołał się do tego tekstu, prowokacyjnie tytułując wystawy: „Nowi dokumentaliści” w 2005 roku oraz „Świat nieprzedstawiony” w 2012.

Czemu zatem odgrzebuję ten tekst? Bo uderza mnie podobieństwo tychże artykułów. Obydwa mówią o tej samej kwestii fotografii dokumentalnej w polu sztuki. Różni je ładnych 9 lat (8,5)! Tomczuk opowiada o „kwintesencji fotografii ulicznej” a potem analizuje dokumentalną. Teoretycznie ma rację, ale jego uproszczenie jednak może nie być czytelne. Problem też w tym, że utożsamia gatunki. (O ile w ogóle street jest gatunkiem…bo trochę definicje uwierają.) I załóżmy, że nie robi nic niestosownego, to właśnie sobie zaprzecza. Fotografia uliczna jest płytsza formą od fotografii dokumentalnej. Właśnie po projekcie, konsekwencji, rozmachu itd., poznajemy na ile fotograf jest niedzielnym pstrykaczem (tłum z cyfrówką) a na ile świadomym dokumentalistą. Spłycając i generalizując: nazwanie kogoś streetowcem nie jest komplementem. Określenie: fotograf dokumentalny jest tutaj zaszczytem.


 Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora


Bardzo trudno spośród trendu ulicznej fotografii znaleźć konsekwentnych autorów, prace wybitne i uniwersalne. Zwykle są to przecież pojedyncze klatki, „prawdziwe” i „piękne” i „ciekawe”. Niewielu porywa się na układanie pomiędzy pojedynczymi strzałami historie. Między tymi niewieloma jest właśnie Dakowicz. To czy popatrzymy na jego cykl pod kątem fotografii ulicznej czy dokumentalnej – to już drobiazg. Kłopot dalej w tym, że Tomczuk błędnie stawia sprawę: „obraz jest w odwrocie”. Nie dlatego, że obraz ma być dopowiedziany tysiącem słów, które kiedyś zastępował. Nie, nie. Fotografia uliczna jest przyjemna, urywkowa, zajmuje nam mało czasu, to takie haiku, błysk i chwila. Projekt dokumentalny nie zawsze wymaga ogromnego opisu. I znowu – zależy od kontekstu i miejscu siedzenia. Projekt Dakowicza czyta się bez całego towarzyszącego tekstu. Czy to coś w nas zmieni, że mówimy o Cardiff a nie innym mieście? Co możemy tam dopisać?

Stojąca za projektem koncepcja się liczy tylko jeśli zdjęcia go udźwigną. Jeśli trzeba przeczytać tekst, przeanalizować książkę by zrozumieć kilka fotografii, wówczas z pewnością autorowi chodziło o coś innego niż opowiadanie historii fotografiami. A jednak fotografia dokumentalna to historia obrazkowa. Pytanie tylko co gra rolę główną, czy obraz jest ilustracją, czy słowa tłem? Są projekty, znakomite i wielkie – których nie dotkniemy bez tekstu…  No są. To najwyraźniej uwiera dziennikarza. Ale może one są właśnie z innego porządku? Może ze sztuki, może z reportażu, może z literatury. Kilka słów wyjaśnienia i pracowanie seriami – to dzisiejsza konieczność, stan obowiązujący. Co w tym wstępniaku jest, to kwestia zasadnicza i to ona podaje kontekst odczytania: czy mamy być ukierunkowani, czy dostarcza informacji, których w zdjęciach nie ma, czy dostarcza faktów, czy jest faktycznie nadrabiającym za zdjęcia tekstem quasi literackim. Zero generalizacji. Konkrety.

Maciej Dakowicz, z serii Cardiff po zmroku/Cardiff After Dark; dzięki uprzejmości autora

Też mam jeden konkret. Un-posed. Kolektyw polskich fotografów – „ulicznych”. W składzie grupy są zawodowi fotografowie, są i pasjonaci. I z cyfrówkami i z analogami. Są dokumentaliści, są i fotografowie ślubni. Jest też i Dakowicz. Łączy ich podejście „streetowe”. To jest mniej więcej to co mamy na myśli mówiąc „fotografia uliczna” – podejście, nie zaś efekt jako taki. Podejście: nie pozować, nie ustawiać, łapać na gorąco ludzi w przestrzeni publicznej. I jeszcze wróćmy do Tomczuka: „Poważni fotografowie nie wierzą w stare, dobre dokumentalne zasady z „prawdą" i „pięknem" na czele.” Na stronie Un-posed mamy „galerię pionierów”. A tam… Dziworski, Tomaszewski, Rolke, Pniewski, Krzemiński. Pionierzy robili zdjęcia reportaże i pojedyncze klatki. To właśnie ich szkoła, fotografia humanistyczna, to właśnie zastępowanie słów obrazem – złożonym, interesującym, wciągającym, mówiącym za siebie. Jeśli zatem na nich powołuje się grupa młodych – to chyba ten obraz ciągle jest pierwszoplanowy?

Trudno mi ugryźć co miał na myśli Tomczuk pisząc te słowa o zapleczu intelektualnym, „zanim popatrzysz, przeczytaj.” Może coś konkretnego? A jeśli ogólnie, chyba musimy wrócić nie tylko do Jareckiej z 2004 roku, ale do dyskusji około konceptualnej z lat 1971-1977… Może nie dziś jednak.

Ostatnie już dwie sprawy związane z tekstem Jacka Tomczuka… „Współczesna fotografia dokumentalna, ta, którą pokazuje się w ambitnych galeriach, i ta, o której lubią pisać krytycy w poważnych gazetach?” Krytycy? Poważne gazety? Trochę mnie to bawi. Nawet nie trochę. To jest dla mnie wydumana sytuacja. Krytycy piszą tylko o wystawach, które się odbywają lokalnie. Nie piszą o projektach w książkach ani o projektach, które są pokazywane na świecie. Trudno zatem wciągnąć w dyskusję projekty Susan Meiselas (ile tam czytania?!) czy Joela Meyerowitza („streetowca” który też pisał) – bo nigdy nie było ich wystaw w Polsce. Żaden krytyk o tym nie wspomniał w poważnej gazecie.

A na prawdę ostatnia-ostatnia sprawa…koniec artykułu. Teraz muszę już tylko udowodnić, że nie jestem fotografem jednego materiału – opowiada (Dakowicz). Udowadnia to w Indiach, nie stawił się nawet na swój wernisaż w Warszawie. Czekamy na kolejny wielki materiał Maćka, a w międzyczasie czekamy na jego przybycie do Warszawy. Wernisażu nie było, bo nie było autora. Proste. „Nie stawił się” brzmi, jakby miał co najmniej muchy w nosie. Nie gwiazdorzy, tylko żyje po swojemu. Wolny termin w kalendarzu był na luty i wtedy zajrzy do stolicy – 26 lutego spotkanie w Leica Gallery. Może porozmawiamy o naturze fotografii ulicznej, reporterskiej, dokumentalnej? A może jeszcze o pijaństwie, zabawie, etyce itd… Zapraszam.  

linki:
wystawa Maćka w Białymstoku, zapowiedź wg Fotopolis

Jacek Tomczuk "Gorączka sobotniej nocy w Cardiff", tekst w Rzeczpospolitej 

Fototapeta – dyskusja z 2004 roku: wszystkie teksty w jednym miejscu: Jarecka, Grygiel, Wójcik i Kenig, Wilczyk

kolektyw Un-posed.com: pionierzy

Hanna Rydlewska o wystawie „Świat nieprzedstawiony” w natemat

8 komentarzy:

  1. Meiselas nie było, ale był np. Allan Sekula :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. toteż w ramach przykładów nie ma Sekully. w tym wypadku wyjątek potwierdza regułę, niestety. dyskusja około Sekully była, tylko z dala od gazet ;/

    OdpowiedzUsuń
  3. To, że na łamach prasy nie ma specjalnie poważnych artykułów nie wspominając o dyskusji o fotografii jako takiej to jedno, trudno takie czasy. A to, że promuje się galeryjnie wystawami typu Nowi Dokumentaliści właśnie taki rodzaj fotografii, gdzie narracja obrazem (serią obrazów) oraz to co na zdjęciu są tylko uzupełnieniem koncepcji zawartej w tekście do wystawy to druga sprawa. Dakowicz wychowany na streecie szuka momentów i nimi układa opowieść, całość opowiada się niejako sama - nie potrzebuje poza tytułem zestawu wiele więcej. Mam jednak wrażenie, że takich prezentacji jest zdecydowanie mniej niż modnego w Polsce dokumentu opartego na portrecie (Pańczuk), statycznych kadrach (Milach Znikający Cyrk, 7 rooms) lub wręcz fotografii martwej natury (Milacha projekt Wiśle i Brykczyński o Puszczy Białowieskiej, Bownik Gamers), w moim odbiorze w tych wymienionych projektach nie ma narracji, komunikacja z widzem bez tekstu objaśniającego nie istnieje, a same obrazy jako takie bez tego tekstu i koncepcji za nimi stojących są mało porywające.
    Jako kontra jest street oparty na strzale, na czymś wizualnie narzucającym się odbiorcy wręcz. W zeszłym roku w związku ze "Street photography Now" zrobiło się o streecie nieco bardziej głośno w portalach fotograficznych. Jednak street to bardzo często łapanie momentu jako jednego strzału i ten moment jako taki łapie odbiorcę, ale pogłębienia tematu zazwyczaj w tym nie ma. Taka moim zdaniem natura tego typu fotografii. Szczególnie to widać na przykładzie wspomnianej wystawy - ona z założenia (?) nie mogła być o niczym innym niż o samej fotografii streetowej. Rzadziej ostatnio pokazuje się w Polsce i promuje z taką intensywnością za to książki lub wystawy konkretnego autora skupione na jakimś temacie. Stąd może wrażenie, że albo mamy "wysublimowane" dokumentalne projekty z tekstami niejako ważniejszymi od obrazu lub obraz w postaci "złapanego momentu" o ciekawej kompozycji, energii i czym tam jeszcze przykuwającym odbiorcę, ale bez pogłębienia intelektualnego.
    Według mnie ostatnim czasie na polskim "rynku" brakuje równowagi pomiędzy takimi bardziej klasycznymi projektami z narracją wynikającą z samych zdjęć, jakie robią/robili Krasowski Forecki, Gola czy Dakowicz a "Nowym Dokumentem".

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem każdy projekt dokumentalny wymaga tekstowego klucza. W takim samym stopniu dotyczy to Cardiff nocą jak i Gamersów. Cardiff jest tak znane, że klucz poznaliśmy niejako obok, siłą rzeczy. Nie przesadzałbym też z tą ilością tekstu potrzebną do zrozumienia projektów z nurtu nowego dokumentu, każdy z projektów wspomnianych przez przedmówce można wyjaśnić w dwóch zdaniach.

    Czy na pewno projekty nowego dokumentu pozbawione są narracji, a Cardiff nocą to streetphoto?

    OdpowiedzUsuń
  5. Kwestii etykiety co jest street a co nie nie będę dyskutował, bo to akademickie rozważania, w których głębszego celu nie widzę.
    Co do braku narracji, to spróbuję. Czy seria portretów na przykładzie Bownikowych Gamers ma wewnętrzną strukturę i narrację od początku wprowadzając jakąś historię rozwijając ją a następnie kończąc jakimś podsumowaniem, bądź puentą? Moim zdaniem nie. To jest katalog postaci, gdyby te foty przemieszać treści całości by to w moim przekonaniu nie zmieniło, żadnego podsumowania lub logicznej struktury tego materiału by nie zaburzyło. Wiem, że Becherowie używali podobnego zabiegu w swoich pracach i doceniam taki sposób katalogowania rzeczywistości, być może to w przypadku Gamers działa, do mnie to nie trafia. tego typu otwartych form w Nowym Dokumencie jest więcej, niż "klasycznych" narracji. Brakuje równowagi, co już wcześniej napisałem.
    Mimo wszystko w Cardiff nocą łatwiej po samym tytule rozczytać o co chodzi w Gamers, bez dopowiedzenia o jakich graczy chodzi raczej ciężko się domyśleć czy chodzi o pokerzystów, kolesi od gier planszowych albo cymbergaja (no dobra może z cymbergajem przesadziłem). Dwa zdania wyjaśnienia wystarczają i tu, i tu, faktycznie. Chodzi mi o to, że tekstowy klucz bardzo często zastępuje treść fotografii, nie dopowiada czegoś tylko zamiast opowieści obrazem mam opowieść tekstem ilustrowaną zdjęciami, jako dodatkiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozumiejąc narrację w stary sposób, jako opowieść, masz rację. Ale przecież w Gamersach narracja jest ciągle obecna, tylko że budowana jest na innych zasadach, nie poprzez sekwencje zdarzeń, ale poprzez mimikę twarzy czy szczegółowość odwzorowania. Nie uwierzę, że te portrety nie wzbudzają w Tobie żadnej interpretacji czy nie tworzysz żadnej historii na temat tych chłopaków. Zresztą sam napisałeś, że nie wiadomo czy chodzi o pokerzystów czy kolesi od planszówek, może to właśnie jest istotą tego projektu? :-)

    Istnieje styl tableau gdzie narracja tworzona jest przy pomocy pojedynczych zdjęć (mimo ujęcia ich w cykle), co doskonale jest widoczne w innym projekcie Bownika: Koleżanki i koledzy (chociaż to już żaden dokument).

    To co dla Ciebie jest zaletą, dla mnie jest wadą, łatwość interpretacji, a właściwie brak przestrzeni dla własnej interpretacji, nowy dokument jest tu zdecydowanie pojemniejszy i prawdopodobnie stąd jego prymat nad tradycyjnym reportażem, chociaż oczywiście wymaga znacznie większego wysiłku włożonego przez widza.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak jeszcze sobie myślę, że w sytuacji gdy dla większości widzów synonimem dobrej fotografii są wciąż "przymglone zdjęcia zaułków malowniczych miasteczek", HCB to nowoczesna fotografia, a nowy dokument, czy moze szerzej fotografia wspólczesna jest szokiem tak wielkim, że przez sporą grupę jest nie do przyjęcia, bardzo źle się dzieje, gdy artykuły popularyzatorskie, jak ten z Rzeczpospolitej, mają taki wydźwięk :-( A Miejsce fotografii, to cóż... nisza :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Alku napisałeś: "W Gamersach narracja jest ciągle obecna, tylko że budowana jest na innych zasadach, nie poprzez sekwencje zdarzeń, ale poprzez mimikę twarzy czy szczegółowość odwzorowania."
    Szczegółowość odwzorowania to żaden argument - to technologia ważna w reprodukcji obrazów albo fotogrametrii. Dla odbioru tego tematu ilość i dokładne odwzorowanie zmarszczek na twarzy gracza nie ma MZ znaczenia. Miałem okazję te zdjęcia oglądać w Yours i nie zwróciłem uwagi na ich techniczną maestrię, co nie znaczy że takowej nie było, po prostu jak wystawa wykonawczo nie jest żenująca to na takie pierdoły nie zwracam uwagi. Co do narracji zbudowanej na mimice kolejnych twarzy, to owszem może tu leżeć klucz. Do mnie to po prostu nie trafiło.

    Alku, napisałeś też: "czy nie tworzysz żadnej historii na temat tych chłopaków" i tu się rodzi problem zasadniczy, bo moje rozumienie pracy dokumentalnej to opowiadanie historii przez autora a nie przeze mnie. Czy czytając literaturę faktu chciałbyś dostać chronologiczny spis faktów w tabelce i samemu sobie do nich wymyślić narrację?
    Zgadzam się, że w fotograficznej narracji dokumentalnej można stawiać pytania bez odpowiedzi, ale oczekuję, że autor chce mi coś opowiedzieć o temacie który wybrał i ewentualnie potem zostawić z problemem do przetrawienia a nie przerzucać narrację na moją wyobraźnię - to nie ma według mnie nic wspólnego z dokumentem. Takie podejście to w moim przekonaniu sztuka.

    Inna kwestia to do kogo fotografowie dokumentalni kierują swoje prace. Czasami można odnieść wrażenie, że grono odbiorców to nie szeroka publiczność, ani nawet węższe grono "miłośników fotografii" tylko grupa wykształconych artystycznie znawców: kolegów fotografów, absolwentów studiów o kierunkach związanych z historią sztuki, kuratorów.

    OdpowiedzUsuń