sobota, 31 października 2015

[felieton] Oglądać czy nie oglądać?

Oglądać czy nie oglądać? Wyobraźmy sobie początek konwersacji. Poznajemy kogoś, kto fotografuje. Zanim pokaże swoje dzieła w telefonie, jednak rozmawiamy.

Robotnik przy pracy. Fotograf, miejsce i czas powstania nieznane, zbiory własne, rep.jk

Jest pewien zestaw pytań oczywistych, pytań, które padną wcześniej czy później. Odpowiedzi proste i rzeczowe budują nam obraz respondera. Są pytania, które bierzemy z innych sfer kultury i jak na pierwszej randce, przepytujemy o „ulubiony film”, „ulubioną muzykę”, czyli my dla odmiany pytamy o ulubiony obiektyw albo mistrza. Ankieta kulinarna może jednak być znacznie lepszym wzorem: miękki czy al dente, sól czy pieprz, kawa czy herbata? Sprawdźmy: Cyfra czy analog? Canon czy Nikon? Stały czy zmiennoogniskowy? Dokument czy kreacja? Studio czy ulica? Po serii takich pytań wiemy o fotografującym wszystko. Proste i rzeczowe. Jest też pytanie, które powraca. Pytanie, które zawsze krążyło na forach i portalach fotograficznych. Oglądać czy nie oglądać?

Patrzeć i poznawać to, co robią inni? Czy unikać obrazów nie swoich? I tak otacza nas zbyt wiele obrazów, i tak od nich nie ma ucieczki. Pytanie, czy oglądamy prace innych polega oczywiście na zaszytej tam wątpliwości o inspiracje, własną konsekwentną drogę twórczą. Czyli właściwie po co oglądać lub dlaczego nie oglądać? Może krótki rachunek sumienia. Oglądanie prac innych daje jednak poczucie, że coś mogło się w fotografii zdarzyć przed nami. Czasem odkrywamy kolejną Amerykę. Jednym to odkrycie da pole do rozszerzenia własnych pomysłów, inni załamią ręce, bo właśnie skończyli swój projekt, a tu Internet wypluwa, że ktoś to już zrobił iks lat temu. Jak ognia boimy się porównań, doszukujemy się kolejnego dna. Poznawanie i odnajdywanie niuansów w pracach innych może nas jednak wynieść na wyższy poziom rozmowy o obrazie poza „ale to już było”. 1:0 dla oglądać.

Wielka historia fotografii to jedno, a nasze skromne pstrykanie to jednak drugie. Mistrzów znać trzeba w każdej dziedzinie. Zaczynam od górnej półki, bo przecież nie przyszłoby nam do głowy, patrząc na zdjęcia Newtona, wypominać mu błędów technicznych, prawda? Patrzymy zatem z religijnym uniesieniem na gwiazdy, naśladujemy i uczymy się od nich: a to kompozycji, a to ugryzienia tematu. Twórczo. Ale już widząc prace utalentowanego amatora, zaczynamy wątpić i krytykować. Po objazdowej wystawie „Family of Man”, odmieniły się zainteresowania fotografujących na całym świecie. Natłok obrazów, energia i emocje z nich płynące sprawiły, że widzowie obiektyw skierowali w swoje otoczenie. Jasne, powiecie, ale to legenda, to wystawa wszystkich wystaw, to mistrzowie mistrzów. Tak wyszło jakoś, ale tak nie było wtedy, w 1955 r. Nikt nie szedł tam oglądać TEGO czy TAMTEGO. Niektórzy zresztą TAMCI wtedy zaczynali, byli gdzieś z początku. Górę jednak wziął przekaz, siła wyrazu, a nie techniczne uwarunkowania. Zamiast komentować „potrafię lepiej”, widzowie masowo ruszyli fotografować. 2:0 dla oglądania.

Oczywiście, można nie chcieć się inspirować. Jest to pomysł na tworzenie własnego świata. Zamknięcie się na inne i obce obrazy podobno zbliża do wykreowania swojej ścieżki. Mówią tak zwykle ci, którzy boją się zbyt silnego wpływu oryginału. Że jakiś, raz zobaczony obraz ujawni się niechcący w ich twórczości i swą obecnością sprowokuje widzów do komentarzy: było, było, wyraźnie Salvador Dali! Oczywiście kompletnie nie wierzę w prawdziwość tej tezy, bo ten zobaczony obraz nie musiał pochodzić z innej pracy fotograficznej, a powiedzmy z reklamy telewizyjnej. Warto tych innych znać by odciąć się na pomówienia z Dalim, że jednak bardziej Ballen albo inny Crewdson. Przekonuje mnie jednak niechęć do wgryzania się w czyjeś prace, szczególnie kiedy kończymy swoją. Wpływ stylistyki, sposobu edycji może być zgubny, gdy zbyt powierzchowny, gdy nieprzetrawiony i pochopny. Iluż mamy już Milachów, Dąbrowskich, studiujących właśnie w szkołach fotograficznych, nie mówiąc o zalewie obrazów powstałych pod wpływem fascynacji japońską fotografią. Wtedy nasuwa się wniosek, że może lepiej, jeśliby amator nie obejrzał tamtych prac. Nie, nie, lepiej jeśliby obejrzał ich po prostu znacznie więcej. 3:0 dla oglądania.


sierpień 2014 dla Digital Photographer Polska 

1 komentarz: