czwartek, 18 lipca 2013

Sarełło / Swell / Dla większych jednostek pływających martwa fala jest bardziej dokuczliwa



Mateusz Sarełło, Swell, wyd. Instytut Kultury Wizualnej, Warszawa 2013


Czarna książeczka. Płótno. Tłoczone litery. Tekst angielski, półpoetycki. Zdjęcia czarnobiałe i w kolorze. "Projekt bałtycki", ale właściwie historia osobista. Prywatna. Hermetyczna i zamknięta. Emocjonalna. Dla czytelnika emocjonująca, pozostawiająca coś mokrego po sobie: lepkie ręce, pot na czole, a może nawet otrzepujemy piasek z powiek.


wedle wikipedii:

Martwa fala (rozkołys) - długa, łagodna, powoli gasnąca fala posztormowa, powstała wskutek długotrwałego działania wiatru z jednego kierunku. Występuje tylko na dostatecznie rozległych obszarach wodnych. Może być również wywołana trzęsieniem ziemi (dna), wybuchem podwodnego wulkanu, lub podwodnej bomby atomowej. Termin ten odnosi się jednak głównie do zjawisk pogodowych, gdy stan morza jest wyższy od siły wiatru.
Martwa fala może istnieć przez długi czas po ustaniu sztormu (i wiatru), który ją wywołał. Jeśli wiatr wieje nadal, kierunek martwej fali nie jest związany z kierunkiem wiatru. Kierunek martwej fali jest stały. Martwa fala może również obejmować tereny przyległe do sztormu, nawet jeśli panowała na nich lepsza pogoda, oraz dociera do miejsc osłoniętych, np. zatoki. Okres i długość martwej fali są znacznie większe niż fali wiatrowej.

W dalszej części wiki-definicji jest wreszcie coś co wiele wyjaśnia mi z tytułu i napięcia w książce. Jako urodzona na płaskim Mazowszu, niestety nie zgłębiłam natury morskiej - rodzajów i nastrojów ani wody ani powietrza. 
Dla większych jednostek pływających martwa fala jest bardziej dokuczliwa, a nawet groźna od wyższej, ale jednak krótszej fali wiatrowej, ponieważ powoduje znacznie większe przechyły jednostki. Z tych samych powodów jest znacznie bardziej męcząca dla osób znajdujących się na tej jednostce, mogąc wywołać chorobę morską nawet u bardzo odpornych osób.

I taka jest ta książka, taka jest ta historia. Długotrwała, niesłabnąca, męcząca. Przed i po. Historia rozdarta na dwie części, w ślad za nią podąża książka. Wygląda jakby została źle zszyta, po otwarciu wydaje się, że jest uszkodzona. Najpierw polaroidy, instaxy, kolor, jakaś nostalgia, album i pamiątki. Potem wyrwa, przerwa, rozdarcie i kalka. W każdym miejscu książki widać tę przerwę. Przed nią i po. Rozdział. Podział. Dwie części, osobne. A potem wiatr w oczy.



Za kalką wszystko się zmienia. Nabiera tempa i rytmu. Nie ma tu żadnego "albumu". Jest nieprzyjemnie, wieje, mokro, czasem sypie śnieg. Woda wylewa się z kartek. Oblewa widza. Jesteśmy w morzu, kąpiemy się, chociaż wcale nie mieliśmy wchodzić do wody. Za chwilę wszystko ustępuje. Znowu widać horyzont. Ciągle brak koloru, ciągle ziarno, piasek, ten sam kontrast. Złowrogie niebo. Ale jest horyzont. Jest jakiś podział i kompozycja. I potem znowu się zaczyna. Uciążliwie, intensywnie, znowu. Coś sypie, coś wieje. Ktoś idzie. Ktoś leży. Intensywnie. Z bliska. Od środka. Żadne tam molo z lornetką. Wszystko na pierwszym planie, w pierwszej osobie.



Historia jest osobista. Autor jej nie ukrywa. Odczuwa się ją za każdym zdjęciem. Czyha. Czeka. Nie ma co tłumaczyć jej tutaj, przywoływać słów zapisanych w książce. Jest ich tak niewiele, że wyrwanie ich z kontekstu coś popsuje. 
Kilka razy już stykałam się z projektem "Martwa fala". Na Miesiącu Fotografii w Krakowie w 2012 roku w sekcji Show OFF Mateusz miał swoją wystawę. Była jedną z ważniejszych tamtej edycji Miesiąca jak dla mnie. Była też niemal całkiem inna. Potem materiał krążył trochę w prasie, trochę na konkursach. Wszędzie zestawy różne, mniejsze i większe. Miejsca, w których "Martwa fala" się pojawiała miały ogromne znaczenie: wymuszały formę, rozmiar, ilość, narrację. 
Z dobrymi zdjęciami, ze szczerą i emocjonalną historią, z dobrym okiem i talentem (z pomocą opiekunów, mentorów i kuratorów) - nie da się zmarnować sprawy, chyba nie da się wypaść blado. Przy tej książce, jestem tego pewna. Wystawy, przedruki w prasie, konkursy - to napędza może cv Mateusza, ale temu projektowi nie było wcale potrzebne. Efekt końcowy, finalny, właściwy i jedyny - to książka. 



Projektanta książki odczytuje się i domyśla: w podejściu, w wykończeniu, w zadbaniu o szczegóły - to (oczywiście) Ania Nałęcka. Podpis-odcisk dość czytelny, autorki wydawnictw Sputnikowych, oraz solowych Sputnikowców: Agnieszki Rayss, Michała Łuczaka, Rafała Milacha, Adama Pańczuka, itd.
Pomocą przy książce, projekcie służył też bardzo Michał Łuczak, wzmiankowany gdzieniegdzie (w innych mediach) jako 'kurator książki', a w spisie jako "curator and photo edition". Łuczak & Pańczuk byli kuratorami-opiekunami wystawy/projektu w Krakowie.

Minusy i minusiki. 
Tekst jest tylko i wyłącznie angielski. Wiem, tak, eksport, ja rozumiem. Łamanie tekstu w dwa języki rozwala sprawę. Szczególnie jak na stronie ma być jedno tylko słowo. Po prostu szkoda, że nie ma dwu wersji językowych. Chyba.
Tyle właściwie spraw porządkowych.

Wróćmy do autora.
Mateusz Sarełło. 1978. Fotograf niezależny. Nagradzany i wyróżniany w wielu konkursach m.in. PDN Photo Annual, Prix de la Photographie Paris, International Photography Awards oraz FotoVisura Grant. Finalista Lucie Foundation Scholarship, Descubrimientos PhotoEspana, Grand Press Photo (itd, itp). Uczył się w Akademii Fotografii, uczestnik programu Napo Mentor, jest członkiem Spółdzielni Dokumentalnej. W 2012 i 2013 jego "Swell" można znaleźć od Tblisi po Waszyngton, od Zagrzebia do Dakki. Powodzenia i gratulacje.

A wracając do książki: do lektury biegiem, pod wiatr, poprzez śnieg i chłód. Jak drogą nad morze w zimie. 

linki:
o projekcie na stronach agencji Napo Images  'Martwa fala'
wydawca książki: Instytut Kultury Wizualnej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz