Tytuł: Jerzozwierz.
Portrety i autoportrety Jerzego Lewczyńskiego. Rzecz ewidentnie dotyczy Jerzego
Lewczyńskiego. Nie jest to jednak, jak po tytule można posądzać opowieść o jego
pracach fotograficznych, analiza serii zdjęć, to opowiastka o życiu,
osobowości, charakterze i ułomności fotografa. Opowiastka przetykana jest
zdjęciami – tutaj zgodnie z częścią tytułu: z autoportretami artysty.
Jerzozwierz – to oczywiście Jerzy Lewczyński, jeden z
pseudonimów, przydomków, raczej między zaufanymi ludźmi.
Stron: około 140. Papier przyjemny, oprawa twarda. Wspaniały
przedmiot. Dobry rozmiar.
Wydawca: Muzeum w Gliwicach znane z serii Czytelnia Sztuki i
wspaniałych wydawnictw.
Zdjęć 18, plus 3… 18 to autoportrety, pochodzą z kolekcji
prywatnych i zbiorów Muzeum w Gliwicach. Te najsłynniejsze, czasem także te
mniej znane. Pozowane, precyzyjnie rozplanowane, ustawione, zainscenizowane z
przekazem, czasem kolaż. Plus 3 – na samym końcu – to autoportret autorki z
bohaterem. Seryjka 3 zdjęć w rodzaju „Picasso wielkim artystą był”, ot modne
selfie. Pamiątka, kompletnie nie mająca przekazu, tak drastycznie różna od
reszty zdjęć w książce. Na wykonanie serii poświęcono pewnie razem jakieś 10
sekund, z pozowaniem, wyzwoleniem spustu i złożeniem statywu.
Można się w tej serii 3 zdjęć dopatrywać chyba komentarza do
całości (jeśli to nie jest zbytnia nobilitacja dla tych obrazków). Puenta z
pewnością dobra – cała książka jest opowiastką popełnioną przez młodą
uśmiechniętą osobę, która ogromnie się cieszy z poznania i przebywania z
mistrzem. Widać to dobrze na tych zdjęciach. Tak bardzo się cieszy, że
opowiastka dotyczy jeno tej radości. Przypomina bardziej relację z backstage’u
wielkiej gwiazdy rocka dostarczoną przez młodocianą fankę.
Trudno o tej książce pisać na poważnie. Mieliśmy spróbować w duecie z Marcinem zmierzyć się nią. Nie
rozpisaliśmy ról na złego i dobrego policjanta. No niestety. Zdanie o
publikacji mamy identyczne. Jeśli nie macie obligatoryjnie zadane by ją czytać,
nie sięgajcie po nią po prostu.
Marcin: książka nie jest o fotografii, ale o spotkaniu
starego człowieka. Co gorsza autorka przedstawia owego człowieka bez
zrozumienia i empatii, nadużywając jego zaufania i gościnności. I jako, że jest
to książka słaba, na dodatek, daleko jej do książki Domosławskiego o
Kapuścińskim, a rzuca cień na człowieka, którego darzyłem szacunkiem, to ja nie
będę jej promował nawet źle o niej pisząc.
By jednak studenci w przyszłości nie przynosili na
zaliczenie pracy o Lewczyńskim pisanej w oparciu o niniejszą publikację, jednak
wyrażę swoje zdanie: rozczarowanie, zażenowanie, zmarnowanie.
Rozczarowanie. To pierwsze moje doznanie. Nie tego się
spodziewasz. Książka przepięknie wydana, oszczędnie i ze smakiem. Spodziewam
się większego udziału postaci, przepraszam Postaci – jaką jest pan Jerzy. Jego
głosu, jego opowieści o tychże portretach i autoportretach. Książka ma jak dla
mnie trzy części: pierwsza – przedziwna opowieść o spotkaniach z mistrzem,
druga – cytaty z dzienniczka autorki (sic!!) i trzecia – teksty i listy pana
Jerzego do Zdzisława Beksińskiego. [właśnie wyszła osobna publikacja zbierająca
wszystkie te listy razem, redaktorką jest znowu Olga Ptak, wydawcą jest znowu Muzeum
w Gliwicach].
Część druga jest przezabawna, jeśli się do niej dobrnie.
Jest miodem na serce po żenującej opowieści pierwszej. Po prostu oczom się nie
wierzy. Narrator, opowiadacz wyszedł ze swojej roli i cytuje swój pamiętnik. Co
gorsza, w części trzeciej są listy do Zdzisława Beksińskiego. Autorka nie
zauważyła, że część – części nierówna…
Zażenowanie. Idzie w
parze z rozczarowaniem. Czyta się do końca mając nadzieję, że znajdzie się tam
coś wartościowego (i owszem, część trzecia – listy Beksińskiego rekompensuje pierwsze
120 stron (z całych 140)). Jaki obraz pana Jerzego wyłania się z „Jerzozwierza”?
Otóż poczciwego staruszka, dość zdziwaczałego, mającego setki przyzwyczajeń,
egocentryka i alkoholika. Może i te historyjki o rybach i metaxach wydały się
autorce wiekopomne, może i były zabawne dla jej znajomych, gdy opowiadała
‘sprawdzając’ je w gronie najbliższych. Ja czuję jednak zażenowanie. To nie są
rzeczy, które potrzebuję wiedzieć o panie Jurku. To są sprawy i sprawki każdego
człowieka w pewnym wieku. Przyzwyczajenia i dziwadła, nawyki i sposoby, własne
urojenia i zupełnie osobny, prywatny świat. Autorka zestawiła każdego-staruszka
z dużym artystycznym nazwiskiem. Może to miało wstrząsnąć? Może coś ukazać?
Wyszedł obraz starości, wyśmiany przez kogoś kilka razy młodszego. Drwina ze
starości.
Zmarnowanie. Bynajmniej nie chodzi o pieniądze (chociaż znam
kilka tekstów czekających na wydanie…). Zmarnowana szansa. Nie wiem co
dokładnie autorka robiła tak często w mieszkaniu pana Jerzego. Coś chyba
pomagała posprzątać, uporządkować archiwum, nie wiem. Rozmawiała z panem
Jerzym. Często. Przeszła na drugą stronę – stała się kimś codziennym w domu
państwa Lewczyńskich. I to właśnie tę
szansę zmarnowała. Nie potrzeba nam bowiem powtarzać, że pan Jurek był
schorowany i coraz starszy. Trzeba go było pytać o coś przy czym nas nie było.
Jaki był ten Beksiński, jak to było ze Schalbsem? Jakie nawiązał rozmowy ze
Steinertem? Jak poznał się z Zofią Rydet? Jak to było na wystawie w Nowym
Jorku? Co jest za zdjęciami?
Osobista historia jest szalenie ciekawa, ale na tym styku,
który odróżnia tysiące od jednostki. Obawiam się, że mówienie do każdej osoby
jednym imieniem nie odróżnia pana Jurka od pana Mietka, mojego sąsiada. Pan
Jerzy uczestniczył w najważniejszych wydarzeniach fotograficznych od czasów
wojny w Polsce, znał wszystkich i ze wszystkimi korespondował. Był motorem
zmian w pewnych kręgach, wyznawcą nowej i awangardowej fotografii. Należą mu
się hołdy a nie paszkwile.
Zostaje też odrobina nadziei. Podwójnej: że pani autorka coś
pożytecznego oprócz pisania tej książki zrobiła z archiwum pana Jerzego. I
druga – że pan Jurek ze śmiechem przyjął tę publikację. Potraktował to jako
kolejny żarcik, obrócił tę niestosowność śmiech. Trochę niezrozumiała jest rola
Muzeum w Gliwicach. Wydawca, zdaje się, że także pracodawca i zleceniodawca
tejże opowieści i pracy z panem Jerzym. Nikt nie zauważył o czym jest ta
książka? W tym samym czasie została wydana gigantyczna publikacja – przez to samo
muzeum, jako katalog wystawy Jerzego Lewczyńskiego w Krakowie. Redakcję wziął na
siebie kurator wystawy – Wojciech Nowicki. I to jest pomnik należyty. Tu się
mówi o tych pracach na poważnie.
Jeśli „Jerzozwierz” miał promować Muzeum jako właściciela
prac Lewczyńskiego, no to nie poszło. Nie po takiej monografii jaką jest „Pamięć
obrazu”. Mam nadzieję, że świeżo opublikowane listy Beksiński-Lewczyński
zostały wydane bez komentarza, bez redakcji, na czysto.
Gdyby ktoś sięgnął do
tego posta w poszukiwaniu informacji o Jerzym Lewczyńskim, proszę bardzo,
bibliografia obowiązkowa:
Jerzy Lewczyński, Archeologia fotografii, prace z lat
1941-2005, Muzeum Sztuki w Łodzi, Wyd. Kropka, Września 2005
Jerzy Lewczyński. Pamięć obrazu, red. Wojciech Nowicki, wyd.
Muzeum w Gliwicach, Kraków 2012
Pamięć obrazu - GLIWICE 2012 !
OdpowiedzUsuńCzytałam zabawnego JERZOZWIERZA, a "Listy do Jerzego Beksińskiego", o których Państwo wspominacie to jedno z najrzetelniejszych opracowań dotyczących Zdzisława Beksińskiego, jakie się w Polsce ukazały. Ośmieszyliście się tym tekstem, jeśli nikt wam tego jeszcze nie powiedział i sami się nie zorientowaliście, to współczuję... Weszłam na tę stronę szukając informacji o akcji "Fotoikony w Polsce. Poszukiwanie/głosowanie", ale się tylko zdenerwowałam...
OdpowiedzUsuńZ poważaniem
Katarzyna Maliniak
Zabrze
O "Listach do Jerzego Beksińskiego" napisałam, że jeszcze w rękach nie miałam, żywię nadzieję, że to rzetelna sprawa. Pani dodała otuchy.
OdpowiedzUsuńCo do "Jerzozwierza" cieszę się, że panią rozbawił, mnie niestety zdenerwował. Byłabym wdzięczna za informację co właściwie jest ośmieszającego?
z poważaniem
Joanna Kinowska
Warszawa