„Emulsja”, red. Marta Przybyło-Ibadullajev, wyd. Wydawnictwo
Fundacji Archeologia Fotografii, Warszawa 2015.
Światło światłem, ale emulsja...!
Nigdy nie byłam fanką retuszu, nie wierzyłam w niego. To dla
mnie proces absolutnie zbędny, przecież to psucie zdjęcia. Poprawianie,
oczyszczanie, jest trochę jak kłamstwo. Ok., w dobie szaleństwa cartes de visite
być może ten retusz dawało miękkie lądowanie między epoką malarską i rysunkową
na nową technologię? Potem jednak z retuszu nie rezygnowano, poprawiano, podkolorowano,
zmieniano dla klienta. Ciągle lepiej, żeby gładko, ładnie, itd. Dziś można
przebierać w ofertach o ratowaniu zdjęć z przeszłości, gdzie wykwalifikowani
spece potrafią się w fotoshopie pozbyć wszystkich rys, przebarwień, itd., od
biedy dorysują praprababci kawałek sukienki czy twarzy. Wszystko dla klienta.
„Emulsja” to ogromna
fascynacja tym co chropowate, pobrudzone, spękane, pomyłkowe. To nie jest tylko
prawda kontra kłamstwo uładzeń retuszu, to weryzm do granic wszelkich. Kurz,
przebarwienia, spękania, dziury, wszelkie uszkodzenia mechaniczne, pomyłki
ciemniowe – nazwane, opisane, skatalogowane. Język naukowy użyty w opisie
zdjęcia nie pomniejsza jednak magii efektu, niepowtarzalnego, nieplanowanego.
Dla kogo: skierowana jest chyba jednak bardziej do tych,
którym rosną rumieńce na twarzy im bardziej podniszczony egzemplarz widzą. Tych,
których po prostu fascynuje temat błędu i przypadku. Szczególnie, że stare
zdjęcia o określonych wadach zostały zestawione ze współczesnymi eksperymentami
około fotograficznymi, oczywiście dając pełne złudzenie podobieństwa.
To książka fotograficzna w pełnym tego słowa znaczeniu. Obraz dominuje, opowiada fascynującą historię, a opisy konserwatorskie towarzyszą, porządkują dopiero na dalszym planie. Ich struktura w książce też jest warta wzmiankowania – opisy zdjęć, techniczne i konserwatorskie są minimalne, suche i proste (w znaczeniu nie-prze-naukowionych) często wręcz ukryte na szydełkach.
Autorzy zdjęć: mnóstwo zdjęć anonimowych z kolekcji Muzeum
Historii Fotografii oraz projektu Albom.pl. Są także prezentowane perełki ze
zdjęć już w Fundacji pokazywanych czy
opracowywanych: Marii Chrząszczowej, Wojciecha Zamecznika, Zofii
Chomętowskiej, Tadeusza Sumińskiego, Mariusza Hermanowicza. Jest wreszcie sporo
prac artystów współczesnych, którzy pracują z/nad fizycznością fotografii, m.in:
Dorota Buczkowska, Krzysztof Pijarski, Nicolas Grosspierre, Robert Kuśmirowski,
Paweł Kula, James Welling. Wymieszanie prac poza chronologią, a poprzez
skojarzenia wizualne defektów/efektów fotografii dawnych ze współczesnymi
realizacjami otwiera nowe ścieżki interpretacji, poszukiwań.
Wersja językowa: polsko-angielska. O tyle istotny fakt, że
być może dodatkowo utrwali nazewnictwo fotograficzne, którym często operujemy
bez odpowiednika polskiego (tak, operujemy my wszyscy, bo przecież przy wydruku
należy podać technikę, czyli potencjalny czytelnik czy widz wystaw
fotograficznych styka się z tym nazewnictwem, różnie brzmiącym).
Teksty: „Srebro w żelatynie” Marty Przybyło-Ibadullajev to
właściwie wstęp do publikacji, mówiący dokładnie o genezie pomysłu i
zamierzeniach, celach do spełnienia. „Widzenie materii” Sławomira Sikory to niezwykle
celny naukowy namysł nad materialnością fotografii, kwestią kontroli,
procesach,...
Analizując wybór zdjęć Burschego czy przykłady innych
publikowanych tu fotografii, trudno oprzeć się wrażeniu, że z punktu widzenia
estetycznego ślady te stanowią wartość dodaną, która powoduje, że na dłużej
zatrzymujemy wzrok na pozornie prostym i zwyczajnym kadrze. To niepokojące
doznanie pozostaje w sprzeczności z codzienną praktyką archiwalną, nastawioną
na ochronę i możliwie dobre zachowanie materiału fotograficznego. Zniszczona
fotografia, mimo minimalnej wartości dokumentalnej, pozbawiona także wartości
rynkowej, pociąga i kusi - opowiada autorka koncepcji tej książki, Marta
Przybyło-Ibadullajev. Cała publikacja pełna jest właśnie takich sprzeczności i
na nich jest oparta. Zniszczenia zdjęć jakie zostały wybrane do książki,
fascynują i niepokoją, są wręcz niebywale efektowne. W niektórych przypadkach nawet
szukamy znaczeń dodatkowych, nadbudowywanych nad defektami, podejrzewamy
jakąkolwiek kontrolę czy celowość. Tym bardziej przekładanie narracji zniszczeń,
wypowiedziami zbudowanymi celowo na błędach lub do nich nawiązujących.
Przykłady: zestawienie prac heliograficznych Marka Piaseckiego z uszkodzeniami
chemicznymi na taśmie filmowej (film „Pan Tadeusz” z 1928 roku), albo
zniszczenia negatywów – nieznanego autora a obok prace Krzysztofa
Pijarskiego na temat negatywów
Chomętowskiej.
Feeria barw i kolorów, wspaniałe kompozycje wynikające z
przetarć, utlenienia, itd., zestawione są z pracą konserwatora. Opisy
konserwatorskie i konsultację merytoryczną powierzono Monice Supruniuk (Pracownia
Konserwacji i Restauracji Fotografii i Sztuki Dekoracyjnej, Akademia Sztuk
Pięknych w Warszawie). Jest to ciągle język zrozumiały dla przeciętnego
pstrykacza, tym samym znacznie uruchamia wyobraźnię. Książka ma pewien wymiar
edukacyjny. Poza tym, że możemy nazwać rodzaj uszkodzenia emulsji,
prawdopodobnie wśród niektórych czytelników może prowadzić do chęci zajęcia się
domowym archiwum. Być może przeglądając wachlarz efektów specjalnych przyniosą
pudełko z negatywami ze strychu czy piwnicy, przesuną albumy dalej od
kaloryfera, wyjmą spod szyby stare zdjęcia i się nimi zaopiekują. Z troski o
długowieczność czy z chęci eksperymentu, mniejsza o to. Książka co prawda nie
daje dokładnych wytycznych jak należy dbać o zdjęcia konkretnej techniki, dla naprawdę
zainteresowanych warto doczytać np. w książce "Photographs of the Past".
„Emulsja” zbudowana jest na wrażeniowości, wizualności. Bardzo
zachęcająco traktuje czytelnika. Nie ma tu kompendium konserwatorskiego, nie są
to wszystkie przykłady zniszczeń, tak jak i nie są to wszystkie techniki
wykonania zdjęć. Nie ma układu poddanego chronologii itd. Czysta wizualność
prowadzi z jednego do drugiego obrazu. Pomiędzy reprodukcjami zdjęć, są jeszcze
zdjęcia mikroskopowe. Oczywiście znawca, konserwator zrozumie z nich coś
więcej, przeciętny jednak widz zapatrzy się z fascynacją.
Publikacja w sposób naturalny wymaga skojarzenia z filmem „Powiększenie” Antonioniego. Ten
bodaj najważniejszy obraz filmowy na temat pracy fotografa, kieruje widza do
ślepego zaułka jakim w filmie jest niemożność dalszego powiększenia, przeniknięcia
przez fizyczność fotografii. Dalej już nie ma nic. Dalej jest właśnie emulsja
światłoczuła na jakimś podłożu. Sprowadzenie fotografii do roli przedmiotu,
podkreślenie jej fizyczności jest absolutnie dominujące w „Emulsji”, co więcej
owa fascynacja wszelkimi procesami jakie dotykają przedmioty. Przypomina
podstawowe nośniki obrazu fotograficznego, to jak były zdjęcia używane przed
epoką cyfrową. Niecodzienne to zjawisko w całej popularnej literaturze fotograficznej,
której dominującymi ciągle pozycjami są wszelkie podręczniki, pomocniki,
elementarze itd. – nastawione bodaj jedynie na to jak operować światłem ciągle
lepiej i perfekcyjniej. Tymczasem „Emulsja” dotyczy wypadków i defektów, w
dodatku na przedmiocie! Jeszcze jedno zdanie od Marty Przybyło-Ibadullajev: Temat
emulsji, zawiesiny halogenków srebra w żelatynie, niegdyś
>>esencji<< fotografii warunkującej jej właściwości światłoczułe i
możliwość zapisu obrazu, jest dziś odległy od dominującej praktyki
fotograficznej.
Dawno żadna publikacja fotograficzna nie dostarczyła moim
oczom aż tyle przyjemności, a głowie zastanowienia nad tym gdzie i czym jest ta
>>fotografia<<, pisanie światłem, itd. Bardzo polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz