niedziela, 10 kwietnia 2016

Co z tym rewersem?

Fotografia to teoretycznie, a nawet poetycko - tysiąc słów. Wszyscy to już słyszeliśmy. Trudno nawet dochodzić kto to pierwszy powiedział. Po takim zdaniu wypada zwykle powiedzieć o wyjątkach od tej 'literackiej' reguły. Bo przecież fotografia, fotografią, ale podpis - caption w fotografii reporterskiej konstytuuje sytuację, opowiada, dopowiada, stwarza kontekst itd. I wyjątków też by można znaleźć tysiąc, jak tych słów do zastąpienia zdjęciem.

Bywały techniki, których nie było jak fizycznie podpisać - ferrotyp, dagerrotyp, ambrotyp, itd... Nie było jak. Trzeba było pamiętać - kto tam był "zdjęty", w jakich okolicznościach. Potem pojawiły się cartes des visites (cdv), karty wizytowe - a z nimi rewersy. Co prawda, umieszczano tam najczęściej reklamę zakładu, czasem użytkownik znajdował kawalątek miejsca by dopisać choćby nazwisko sportretowanej osoby, może nawet datę. Nie zawsze było miejsce czy możliwość podpisania rewersu.



Rewersy kart wizytowych: 1) Muller Budtz z Kopenhagi, 2) Berlin 1871, 3. Eckert & Mullern 1885 Praga, 4. Warszawski Zakład Artystyczno-Fotograficzny w Krakowie / zbiory własne / rep.jk

Jeszcze później na rewersach umieszczano liniaturę pocztówkową, a zdjęcia wysyłano po prostu do znajomych z listem na odwrociu. Bywały i teksty i na awersach. Generalnie - zdjęcia od zawsze funkcjonowały w sposób bardzo użytkowy, konkretny, celowy. Zanim stały się dekoracyjne, długo - i z pewnością także do dziś zachowują tę podstawową funkcję przedłużenia pamięci - kto na zdjęciu, kiedy to było, co się zdarzyło.

Podpisy z rewersów to osobna czasem historia. Jakoś się tak złożyły mi dwie historie w krótkim czasie. Pierwsza to pomysł Jacka Dehnela - żeby udostępniać zbiory wraz z awersami.

Jacek Dehnel (via fb:) "Zdjęcia zbieram od jakichś dwudziestu lat i jednego jestem pewien: uważam się nie za właściciela fotografii, tylko za kustosza, który ma je pod opieką tylko na czas jakiś, bowiem są one na świecie dłużej niż ja i będą, mam nadzieję, jeszcze po mojej śmierci.
Postanowiłem więc udostępnić internautom całość moich zbiorów fotograficznych (dagerotypy, ambrotypy, ferrotypy, stereofotografie, techniki papierowe). Dziś właśnie wykupiłem domenę i miejsce na serwerze, strona się tworzy. Będzie to wymagało długiej pracy i opisywania (...).
Szczególnie zależy mi na pokazaniu zdjęć jako artefaktów, a zatem: rewersów, opraw, gryzmołów, uszkodzeń, podpisów, plam, kosmyków włosów umieszczonych w oprawach. Stąd też nazwa projektu: Awers/Rewers."

Druga historia została opowiedziana na konferencji "Helsinki Photomedia 2016. Photographic Agencies and Materialities"- przez Davida Bate'a w referacie: "Image and Text: Materiality in Archive Fever and Memory". Autor książek, teoretyk i badacz fotografii - Bate opowiedział historię zdjęcia, które "od zawsze" dekorowało ścianę w domu. Była na nim jakaś kobieta. "Jakaś" bo właściwie mało o niej wiedziano, ciotka czyjaś, strasznie dawno, w końcu XIX wieku. Nie pamiętano - nie przekazano (?) informacji czy miała jakieś dzieci, które, jakie, gdzie są? Po prostu zdjęcie kobiety, z rodziny, przy czym praktycznie anonimowej. Wisiało w ramce za szybą wśród innych zdjęć członków rodziny - zdecydowanie lepiej określonych. Dekorowali razem ścianę, tworzyli swoistą galerię przodków. Któregoś razu postanowiono zdjęcia i ramki przeczyścić. Wyjęto je z ramek i szybek. No i okazało się, że na rewersie zdjęcia zapomnianej ciotki - jest reklama zakładu fotograficznego w Indiach i nazwisko pani. Rodzina dość się zdziwiła, bo z tej zapomnianej ciotki, kobieta stała się nagle niesamowitą historią, w dodatku z wątkami kolonialno-przygodowymi! 


Rewersy i sam sposób użytkowania zdjęć dopowiadają nam mnóstwo historii. Nie ma specjalnie pomocy naukowych do tego jak to czytać, jak na przykład datować albumy fotograficzne (a bywały niesamowite!), itd. Są tam zakodowane i zaszyfrowane mikrohistorie ludzi, którzy po coś robili sobie te zdjęcia, wysyłali, wkładali w ramki. Niektóre zdjęcia mogą odżyć. Niektóre... Bywają podpisane dość ascetycznie - jak to poniżej - po prostu: "ja". To też dobra w sumie historia, mówiąca może coś o sportretowanej osobie. 
Zakład fotograficzny M. Ilkinówny (?), Głebokie, zapewne koniec 1940. - początek 1950tych / zbiory własne / rep.jk

Aha, tylko proszę uważać w pogoni za podpisami z rewersów, żeby nie uszkodzić. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz