Carte de visite, w skrócie cdv, czyli karta wizytowa. To poprzedniczka dzisiejszych wizytówek. Dzięki temu wynalazkowi pakujemy zdjęcia do albumów (może jeszcze?). A wynalazek odmienił świat, wprowadził euforię portretowania. W 1854 roku Disderi, francuski fotograf, a właściwie: Andre Adolphe Eugene Disderi, pokombinował z ekonomią fotografii. Podzielił szklany negatyw na kilka części, kolejno przesuwanych i naświetlanych i voila! - na dotychczasowym negatywie, z którego wychodziło 1 zdjęcie, mamy ich 8! Genialnie proste! Proste, tanie, i nagle fotografować się mogli także ci mniej zamożni. Efekt? Kolejne bez mała 50 lat królowania kart wizytowych. Z wzlotami i troszkę mniejszymi wzlotami. A to karty kolorowane, a to z obwódka, fazowane, złocone, tłoczone, kolejne mody przedstawiania, itd... Potem mania zbierania i rozdawania, układanie własnych kolekcji - moi ulubieńcy, moja rodzina, moi znajomi, ludzie, z których poglądami się utożsamiam, itd. itp, no i albumy - "facebook" XIX wieku. Z pozytywką, z lusterkiem, z szufladką, kłódeczką, złocenia, rysunki, grawiurki, itd, itp. Prawdziwy przemysł.
Format, no właśnie - wizytówkowy. 10 x 6,5 cm. Wszędzie. Oczywiście milimetr czy cztery w jedną lub w drugą, tekturka mogła może bardziej wystawać, bo okazalsza była. Ale wszędzie jednakowo: Warszawa i Paryż, ale i Moskwa i Nowy Jork. Albumy można było ciąć uniwersalne - jednakowe okienka. Z czasem formaty się powiększały i zmniejszały, ale wówczas nazywano te nowe wymiary: gabinetowe, promenade, princess, imperial, itd... Takich rodzajów nie więcej jak 12. Znowu produkcja ruszyła na okazalsze albumy i bardziej wymyślne.
A jeszcze rewersy! Też nie wzięły się znikąd. Pierwsze cdv były robione na papierach albuminowych, cieniuteńkich, łatwo się rwących, gnących i straszliwie delikatnych. Trzeba było je kleić na tekturkę. I tak wręczać klientowi. A po co taką pustą tekturkę oddawać, skoro można klientowi zapisać gdzie zrobił zdjęcie, by pamiętał dokąd przyjść po kolejny zestaw zdjęć. Tu się zaczyna prawdziwa poezja tych kartoników: klisze przechowują się, na życzenie można mieć odbicia, niepogoda nie robi różnicy w zdjęciach... Tak podpisywały się na zachętę warszawskie zakłady.
Gdy tylko fotograf otrzymał medal na wystawie, natychmiast zmieniał rewers. Zmieniał adres - również. Z czasem zdobienia rewersów urosły do sztuki samej w sobie. Taki litograf też się podpisywał, w końcu projekt był unikalny, jedyny, esyfloresy takie a nie inne. Z czasem secesyjne, potem bardziej kanciaste. Znaki czasów. No i numer telefonu, bo w końcu ułatwienie.
Karty wizytowe datuje się stosunkowo nietrudno. Patrzymy na strój chociażby, konwencję i pozę, rewers mówi bardzo wiele (przez daty zdobycia medali i nagród, na przykład.) Wnikliwsi mogą oceniać po wystroju wnętrza, rodzaju papieru czy używaniu tłoków i pieczęci, złoceń i podobnych.
Karty wizytowe były powszechne. Nie były oznaką statusu. Były tanie. Z czasem też produkowano zupełnie uniwersalne "souvenir" - karty "anonimowych" fotografów.
Warto pogrzebać w albumach pradziadków. Może tam takie grubsze zdjęcie gdzieś tkwi, może to jakiś ważny zakład? Takie zdjęcia się też zbiera i kolekcjonuje. No bo może Beyer, Brandel, Mieczkowski, Rzewuski czy inny sławny zdjęcie zrobił. Są zbieracze patrzący jedynie na portret - bo nietypowy, bo sławni ludzie, bo konwencja pasuje itd. Ale są też kolekcjonerzy rewersów. Ich właśnie pozdrawiam.
Są strony, dość popularne w Niemczech, Austrii i kilka także w Polsce, gdzie gromadzone są "komplety" rewersów. Bardzo to pożyteczne bazy danych i ułatwiają odnalezienie zakładu, który działał powiedzmy rok i potem zmienił adres. Oczywiście żaden z nich nie wyczerpuje tematu, ale i tak zagrzewa do walki.
Ale do rzeczy. Po co ten wstęp i po co ten temat.
Czy Państwo rozpoznają mężczyznę ze zdjęcia? Dla utrudnienia jest podpisany. Przypuśćmy, że nie znamy. Zdjęcie jest właśnie kartą wizytową. Wersją bardziej ambitną: obwódka, złocenie, rogi ścięte, trochę niechlujnie, pewnie by wcisnąć w album. (A bywają fantastycznie wycinane by tylko pasowały do albumów!). R. Kuśmirowski. Kraków. Na rewersie dodatkowo "Melonik", "Zakład nowoczesnej fotografii" i spis nagród w gustownym drzewku: Grand Prix Paris 1908, Najwyższe Odznaczenie Fachowe 1912, 6 medali, 3 ordery, gratulujemy! Jest oczywiście adnotacja "Klisze przechowuje się celem dalszych zamówień i powiększeń", Podano ołówkiem numer kliszy, by tym sprawniej klienta zadowolić przy następnej potrzebie. Poniżej, jak przystało: adres, telefon, email. Tak jest: telefon dla porządku: komórkowy no i adres email.
Przy adresie jest też nazwa pełna, mniejszymi literkami: "Zakład Fotografii Objazdowej - Melonik - / Galeria Potocka, biuro organizacyjne Muzeum Sztuki Nowoczesnej / w Niepołomicach, pl. Sikorskiego 10". Karta jest też pięknie postarzała. Zdjęcie nie jest na albuminie, jest cieniutkim papierem, ale spod niego wychodzi faktura tektury (co nie było zbyt częste, a raczej wytarły się przez wiek ponad). Złotko jest tez podejrzanie nie wytarte, może zbyt świeże, gdy ma się porównanie... Rewers postarzały, ale też zadrukowany współcześnie, co pewnie badacz papieru oceniłby na dotyk, ja zaś poznaję po rastrze (mora? nawet nie wiem jak to fachowo nazwać) na skanie (widać na zdjęciu poniżej). Wygląda niemal jak wizytówka z początku XX wieku. I poza!
Robert Kuśmirowski - jeden z ważniejszych i ciekawszych polskich artystów, pochodzi z Łodzi, urodził się w 1973 roku. Recenzja jego wystawy we Frieze zaczyna się dość dobrze charakteryzującymi artystę słowami: "wydaje mi się, że Robert Kuśmirowski nie został stworzony do tych czasów". Wystawiał w kraju i za granicą. Wiele razy w swojej twórczości podejmuje temat używania fotografii, posługiwania się obrazami, bycia widzem, użytkownikiem. Jego prace nie są zresztą łatwe do zaklasyfikowania. Wiele prac to akcje i performanse, są też instalacje i malarstwo i fotografia, i... "Masyw kolekcjonerski" i Studio objazdowe "Melonik" to jego działanie z Galerii Maszy Potockiej z 2005 roku. Nówka sztuka!
Wejście w konwencję jest totalne. Sprawdzam na tym zdjęciu słuchaczy swoich wykładów, czy śpią czy patrzą. Zwykle Kuśmirowski przechodzi niezauważony. Zdał egzamin, autentyk CDV z XIX/XX wieku.
Tym bardziej zdał egzamin na...allegro!
Kartonik trafił w ręce - antykwariusza, handlarza, allegrowicza. Trafił prosto w kategorię: "Stara fotografia", która jest w kategorii "Antykwariat", która z kolei w dziale "Antyki i Sztuka". Opis bardzo zdawkowy: "KRAKÓW MĘŻCZYZNA W ATELIER MELONIK R. KUŚMIEROWSKI,ZDJĘCIE NA FIRMOWEJ TEKTURZE, FORMAT 10,5 CM / 6,5 CM." Zdjęcie awersu i rewersu. Voila!
Nazwisko z błędem, no trudno. Sprzedający nie wczytał się w rewers i nic go nie wyprowadziło z mniemania posiadania autentyku-starego zdjęcia. Może i lepiej, bo inwencja sprzedających na allegro bywa porażająca czasem (proszę zerknąć w dowolną aukcję z cdv, może losowość będzie szczęśliwa). Kupujący chyba też się ponabierali, licytowali nie jak za Beyera, ale może za jakiś przykład młodszego (no bo już XX wiek) ale nieznanego atelier, którego to rewersu jeszcze nie mają?!
Upewniłam się, że Kuśmirowski nie figuruje w zbiorach rewersowych kolekcjonerów (jeszcze?!). Na razie trafił w allegro do antykwariatu, i to chyba znakomity epizod dla tej pracy. Dla mnie miód-malina, absolutnie poważnie: wielkie entree.
Dodam jeszcze cytat z Karola Sienkiewicza, który opisał działania Kuśmirowskiego dla Culture.pl: Przez krytyków i interpretatorów swojej sztuki Robert Kuśmirowski nazywany jest "geniuszem atrapy", "genialnym imitatorem", "fałszerzem i manipulatorem rzeczywistości". Większość jego prac oparta jest na rekonstrukcji i kopiowaniu starych przedmiotów, dokumentów, fotografii, a raczej tworzeniu ich łudząco podobnych imitacji. Zazwyczaj nie mają one swego określonego pierwowzoru, a jedynie przywołują kulturę materialną pewnej epoki. I dalej: odwołuje się do pamięci, historii i nostalgii, jaka towarzyszy kulturze wizualnej z odległej i nieco bliższej przeszłości powoli znikającej pod kolejnymi warstwami. Dzięki temu w jego pracach ujawnia się też wątek wanitatywny - odtwarzanie minionej kultury materialnej staje się sposobem podejmowania tematu krótkotrwałości, przemijalności i śmierci.
Z pozdrowieniami i brawami dla Roberta Kuśmirowskiego (który mam nadzieję, nie będzie miał za złe tej technicznej wnikliwości co do odbitki).
linki:
o cdv może z angielskiej wikipedii
Robert Kuśmirowski:
- Frieze
Bardzo ciekawy tekst - dziękuję. Sam jestem kolekcjonerem CDV. Tyle że takim od wielkiego dzwonu. Poluję po prostu na ciekawe ujęcia fotograficzne z estetycznego punktu widzenia. Rewersy mnie akurat nie interesują. Ale każdy ma innego bzika. :)
OdpowiedzUsuńMnie najczęściej wpadają mi w oko portrety ludzi o nieprzeciętnej urodzie skrajnie piękni, albo skrajnie brzydcy, no i wyraz twarzy musi mieć to coś. Coś co wyróżnia akurat ten portret od większość automatycznej produkcji. Np. cenie sobie wyraz twarzy objawiający gniewne niezadowolenie, patrzącego wprost w obiektyw modela.
Istotnym kryterium jest także cena. I to w moim przypadku bardzo istotnym. Na aukcjach internetowych, kolekcjonerzy z wypchanymi portfelami są wstanie puścić lekką ręką 50 - 80 euro za kartę o tematyce np. erotycznej, albo „post mortem” – jeśli jest w dobrym stanie i ma niebanalne przedstawienie.
Ciekawe, że w właśnie te dwie kategorie cieszą się największym wzięciem. Seks - życie w jego dzikiej, cielesnej, czysto emocjonalnej formie. I śmierć - mroczna życia tajemnica. Inną kategorią cieszącą się nieustającą popularnością są portrety znanych ludzi. Kilka tygodni temu np. portret Karola Darwina został sprzedany za ok. 200 euro. Co ciekawe, spotykam się też z kartami przedstawiającymi nie tylko portrety, ale widoki. Np. widok okrętu, sterowca, jakiegoś budynku, monumentu. Nie wiem, czy powinno klasyfikować się takie karty jako CDV? Na aukcjach internetowych są wystawiane w tej samej kategorii co portrety. Mają podobne rozmiary i oprawę graficzno-litograficzną. Czasem wręcz identyczną, jeżeli pochodzą z tego samego studia. Kilka miesięcy wstecz CDV z nocnym widok na oświetlony RMS Titanic została wylicytowana za 100 euro z hakiem.
Co zaś się tyczy karty pana Kuśmirowskiego, to nie jest to specjalnie fortunna podróbka. Zdradza ją sposób ujęcia modela od dołu. Dawni fotografowie pracowali na obiektywach o ogniskowych, które nie pozwalały zbliżyć się tak blisko do modela, by wykonać takie ujęcie – z takim dużym skrótem perspektywicznym. Tutaj ramię będące w pierwszym planie jest nienaturalnie wielkie w stosunku do reszty ciała, jest przerysowane. Co jest współcześnie w przypadku portretu częstym błędem poczatkujących fotografów. W porównaniu do obecnych, archaiczne obiektywy pozwalały złapać ostrość jedynie z większej odległości od fotografowanego obiektu, co wymuszało na twórcy trzymanie dystansu. Stąd od razy widać, że do wykonania tej CDV użyto współczesnej optyki.
Pozdrawiam serdecznie i oby na aukcjach upatrzone przeze mnie fotografie nigdy nie miały Pani ulubionych rewersów. ;)
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń