Prosta sprawa, trzymasz w ręku magazyn poświęcony
fotografii. Wiesz doskonale co to jest i nie trzeba żadnej definicji podawać.
Akademicy i badacze niech się martwią. Zdjęcia były „od zawsze” no i będą już
zawsze.
Nie bardzo mam tę pewność. Świat fotografii kwitnie, na
razie, ale jakaś apokalipsa się szykuje. Wiadomo, że zawsze będzie gorzej niż
było. Złote czasy zawsze są minione. Dla piłki nożnej, prasy i mediów, dla
muzyki, tak samo dla fotografii.
Kiedy powstawały wielkie wynalazki zawsze wieszczono szybki
upadek poprzedniego sposobu na coś. Samochód, radio, telewizja, Internet. Teraz
pędzimy. Lodówki mówią i wysyłają ci spis zawartości, prysznic gra muzykę i
pokazuje wiadomości, w kieszeniach mamy już nie tylko telefony, ale całe
komputery. Aparaty same wiedzą co i kiedy chcesz sfotografować, programy
pozwalają ci ustawić ostrość dawno po zrobieniu zdjęcia, aplikacje oznaczają
znajomych, podają współrzędne itd. Ciągle jednak musimy mieć ze sobą aparat,
pamiętać go zabrać, naładować baterię, wyczyścić kartę. Wszystko się zmienia na
user friendly. Ciekawe, kiedy aparat sam sięgnie po prąd?
Fotografia technologicznie zmieniła się nie do poznania.
Definicja robi się problematyczna. Mówiło się o niej jeszcze kilka lat temu, że
potrzebuje: kamery, światła i fotografującą osobę. Potrzebę kamery, aparatu
odrzucono już dawno. Światło tak właściwie nie jest już konieczne. A
fotografujący? Tym bardziej!
Nowe aparaty nie potrzebują twojej decyzji. Robią zdjęcie
przed tobą, może też trwać zapis ciągły. Nie musisz aparatu trzymać w ręce –
może wisieć na szyi, być wpięty w ubranie, przyczepiony do czapki/kasku, możesz
mieć go na nosie – w okularach. Nie trzeba niczego przerywać ani łapać chwil w
ich trakcie. Można to zrobić dowolnie później, z tak zwanej kanapy, zza biurka.
Nie musisz być tajnym agentem, wystarczy pogrzebać w sieci. Dziś trzeba
poszukać, już nie pogrzebać. Być może jutro znajdziemy te urządzenia w dużych
sieciówkach elektroniki?
Wiem, że to problem akademików i badaczy, oni się biedzą nad
nową definicją od dłuższego już czasu. Cyfrowa rewolucja pozmieniała więcej niż
nam się wydaje. To nie tylko brak ciemni i pachnących chemią odbitek, to nie
tylko zwijane filmy. To też zbędność umiejętności ale i zbędność fotografującego.
No i to staroświeckie słowa: fotografia, pisanie światłem, fotograf – piszący.
Nie mamy innych jeszcze, stara gwardia będzie bronić okopów zawzięcie.
W tym sensie idzie jakiś koniec. Tego co wiemy i znamy.
Koniec tabliczek z przekreślonym aparatem, koniec punktów w regulaminach, że
nie wolno robić zdjęć. Jeśli aparat masz w okularach kto to zauważy? Kto to
sprawdzi i kto zabroni? Ha, a może
aparat w soczewkach kontaktowych?
zdjęcie wykonane za pomocą aparatu/kamery w okularach, 2013, fot. Maciek Nabrdalik, dzięki uprzejmości autora
Maciek Nabrdalik zrobił eksperyment. Pojechał robić zdjęcianie biorąc aparatu. Miał puste ręce, a materiał i tak powstał. Robił zdjęcia –
właściwie robiły to jego okulary. Musiał tylko odwracać głowę. Nie musiał nic
naciskać [poza włączeniem funkcji], nic ustawiać, ostrzyć, zmieniać ustawień.
Patrzenie. To nie były zdjęcia, to był
ruchomy obraz. Trzeba go było pociąć, zrobić stopklatki. Jakość jeszcze nie
jest szałowa, obraz jest nieduży, zamazany, potrzeba jeszcze mu dużo światła. Okulary
można kupić w Internecie i w sieciówkach. Mnóstwo zabawy. To rok 2014, sam
początek. Za rok mamy mieć okulary od googla w sprzedaży. Poczekajmy kilka lat,
a obraz z okularów uda się jakościowo wypracować jak z ekstra profesjonalnej lustrzanki.
Szkoda mi urzędników i tych co będą próbowali bronić nas przed używaniem takich
urządzeń: w szkole, w domu, w urzędzie, w pracy. Przedefiniujemy nie tylko
fotografię, ale też prywatność. Ale się będzie działo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz