czwartek, 17 września 2015

[felieton] To staroświeckie słowo: fotografia.




Prosta sprawa, trzymasz w ręku magazyn poświęcony fotografii. Wiesz doskonale co to jest i nie trzeba żadnej definicji podawać. Akademicy i badacze niech się martwią. Zdjęcia były „od zawsze” no i będą już zawsze.
Nie bardzo mam tę pewność. Świat fotografii kwitnie, na razie, ale jakaś apokalipsa się szykuje. Wiadomo, że zawsze będzie gorzej niż było. Złote czasy zawsze są minione. Dla piłki nożnej, prasy i mediów, dla muzyki, tak samo dla fotografii.

Kiedy powstawały wielkie wynalazki zawsze wieszczono szybki upadek poprzedniego sposobu na coś. Samochód, radio, telewizja, Internet. Teraz pędzimy. Lodówki mówią i wysyłają ci spis zawartości, prysznic gra muzykę i pokazuje wiadomości, w kieszeniach mamy już nie tylko telefony, ale całe komputery. Aparaty same wiedzą co i kiedy chcesz sfotografować, programy pozwalają ci ustawić ostrość dawno po zrobieniu zdjęcia, aplikacje oznaczają znajomych, podają współrzędne itd. Ciągle jednak musimy mieć ze sobą aparat, pamiętać go zabrać, naładować baterię, wyczyścić kartę. Wszystko się zmienia na user friendly. Ciekawe, kiedy aparat sam sięgnie po prąd?
Fotografia technologicznie zmieniła się nie do poznania. Definicja robi się problematyczna. Mówiło się o niej jeszcze kilka lat temu, że potrzebuje: kamery, światła i fotografującą osobę. Potrzebę kamery, aparatu odrzucono już dawno. Światło tak właściwie nie jest już konieczne. A fotografujący? Tym bardziej!

Nowe aparaty nie potrzebują twojej decyzji. Robią zdjęcie przed tobą, może też trwać zapis ciągły. Nie musisz aparatu trzymać w ręce – może wisieć na szyi, być wpięty w ubranie, przyczepiony do czapki/kasku, możesz mieć go na nosie – w okularach. Nie trzeba niczego przerywać ani łapać chwil w ich trakcie. Można to zrobić dowolnie później, z tak zwanej kanapy, zza biurka. Nie musisz być tajnym agentem, wystarczy pogrzebać w sieci. Dziś trzeba poszukać, już nie pogrzebać. Być może jutro znajdziemy te urządzenia w dużych sieciówkach elektroniki?

Wiem, że to problem akademików i badaczy, oni się biedzą nad nową definicją od dłuższego już czasu. Cyfrowa rewolucja pozmieniała więcej niż nam się wydaje. To nie tylko brak ciemni i pachnących chemią odbitek, to nie tylko zwijane filmy. To też zbędność umiejętności ale i zbędność fotografującego. No i to staroświeckie słowa: fotografia, pisanie światłem, fotograf – piszący. Nie mamy innych jeszcze, stara gwardia będzie bronić okopów zawzięcie.

W tym sensie idzie jakiś koniec. Tego co wiemy i znamy. Koniec tabliczek z przekreślonym aparatem, koniec punktów w regulaminach, że nie wolno robić zdjęć. Jeśli aparat masz w okularach kto to zauważy? Kto to sprawdzi i kto zabroni?  Ha, a może aparat w soczewkach kontaktowych?

zdjęcie wykonane za pomocą aparatu/kamery w okularach, 2013, fot. Maciek Nabrdalik, dzięki uprzejmości autora

Maciek Nabrdalik zrobił eksperyment. Pojechał robić zdjęcianie biorąc aparatu. Miał puste ręce, a materiał i tak powstał. Robił zdjęcia – właściwie robiły to jego okulary. Musiał tylko odwracać głowę. Nie musiał nic naciskać [poza włączeniem funkcji], nic ustawiać, ostrzyć, zmieniać ustawień. Patrzenie.  To nie były zdjęcia, to był ruchomy obraz. Trzeba go było pociąć, zrobić stopklatki. Jakość jeszcze nie jest szałowa, obraz jest nieduży, zamazany, potrzeba jeszcze mu dużo światła. Okulary można kupić w Internecie i w sieciówkach. Mnóstwo zabawy. To rok 2014, sam początek. Za rok mamy mieć okulary od googla w sprzedaży. Poczekajmy kilka lat, a obraz z okularów uda się jakościowo wypracować jak z ekstra profesjonalnej lustrzanki. Szkoda mi urzędników i tych co będą próbowali bronić nas przed używaniem takich urządzeń: w szkole, w domu, w urzędzie, w pracy. Przedefiniujemy nie tylko fotografię, ale też prywatność. Ale się będzie działo!


marzec 2014 dla Digital Photographer Polska


W styczniu 2015 Google postanowił zakończyć produkcję Googleglass, niemniej ciągle pracują nad unowocześnieniem projektu. więcej 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz