poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Gdyby czasem nie zdjęcie, to by się już całkiem nie pamiętało...


Joanna Bartuszek, Między reprezentacją a ‘martwym papierem’, wyd. Neriton, Warszawa 2005


Na okładce: fotografia plus kolaż fotograficzny. Zapewne są tu jakieś znaczenia magiczne, że fotografia trzymana jest w palcach (o brudnych paznokciach), zapewne właściciela przedmiotu, czyli autentyk!
Autorka: Joanna Bartuszek, etnolog, pracuje w Państwowym Muzeum Etnograficznym. Publikacja jest jej praca naukową tworzoną w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego.

Podtytuł: Znaczenie chłopskiej fotografii rodzinnej. Jest to bardzo istotne wyjaśnienie, że książka jest trochę o fotografii, ale z czysto hmmm….antropologicznego (?) punktu widzenia. Jeszcze lepiej – etnologicznego. Zdjęcia pojawią się jako pretekst spotkania – rodzin z Kolbuszowej i Pyzówki z autorką. W tym spotkaniu, w pewnym sensie, uczestniczyli jeszcze bohaterowie samych zdjęć.

Zawiera duża bibliografię i aneks ze zdjęciami.
Bibliografia: jak przystało na prace naukowa, jaką „Między reprezentacją” z całą pewnością jest – bibliografia jest ogromna. Są źródła, czyli wszystkie rozmowy w terenie przeprowadzone przez autorkę spisane i mają swoje miejsce przechowania. Szkoda, że fotografie, które w końcu są bohaterem tej pracy nie są spisane.

Zdjęcia: aż 26w fatalnej jakości. Rozumiem jednak, że autorka nie otrzymała zdjęć do przetworzenia ani grantu na pracę badawczą, który by starczył na porządne skany. Ich jakość jest z resztą metaforyczna – praca teoretycznie dotyczy fotografii, ale bardziej podejścia do niej, traktowania jej, posługiwania się nią w sposób transparentny i czysto dokumentalny. Zatem fotografie zebrane – zamiast pokazywać przywiązanie do jakiejś stylistyki, czy zamiast być elementem estetycznym – są po prostu dowodami.

O czym jest ta książka?

Fotografia chłopska: „termin odnosi się do fotografii rodzinnej wykonanej z inicjatywy mieszkańców wsi (na ich życzenie bądź zamówienie) od końca XIX wieku aż po czasy współczesne.”(s.10) Punktem wyjścia dla autorki były badania terenowe czyli rozmowy z mieszkańcami dwu wsi na południu Polski o fotografiach rodzinnych. Punktem zaś orientacyjnym były materiały nadesłane na konkurs/wystawę „Fotografia chłopów polskich” z 1993 roku.

Bartuszek zaznacza już we wstępie, mylenie wizerunku z osobą przez właścicieli zdjęć, stąd tytułowa „reprezentacja”. Konsekwentnie zaś – ta książka właściwie nie jest o fotografiach. Autorka co prawda rozmawia o potrzebie utrwalania, o przechowywaniu i niszczeniu zdjęć, pyta o noszenie ich w portfelach i wieszaniu nad łóżkiem. Te użycia fotografii, skądinąd bardzo ciekawe, świadczą o czyś więcej niż stosunku ludności wiejskiej do fotografii, dotyczą prawdopodobnie obrazu –jako-takiego. W recenzji (której fragment można czytać na okładce) prof. Roch Sulima pisał: „autorka zaproponowała własny sposób pisania o fotografii, który może odnosić się nie tylko do zjawisk fotografii w kulturze tradycyjnej, ale jest bardzo przydatny dla refleksji nad rolą fotografii w kulturze współczesnej”. (4.s.okładki) Zapewne co do sposobu – to bardzo trafne. Lecz jeśli idzie o samą fotografię – z tym mam wątpliwość. Autorka powołuje się na pisma socjologów obrazu: Sikorę i Olechnickiego, sięga do Benjamina (ale także Ligockiego!), lecz brakuje tu podstawowego rozeznania w przedmiocie – obiekcie – technice, który pewnie wiele zdradzałby informacji o pojawieniu się tego wizerunku. Innym mankamentem jest brak analizy materiału fotograficznego. Znaczenie fotografii wypływa także z samego obrazu. Książka zaś dotyczy bardziej użycia i stosunku współczesnych do tych artefaktów, co udałoby się „naprostować” zamieniając słowa w podtytule.

Mam też nieodparte wrażenie bardzo małego kawałka świata, którego dotyczy ta książka. To kilkadziesiąt rodzin. Mnóstwo rozmów i spotkań. Przekonywania i wspominania. Ogrom roboty! A jednak to tylko/aż 40 rozmów. Fragment południa kraju. Bardzo chętnie poczytałabym relacje ze spotkań autorki w innych regionach. Niewątpliwym atutem tej publikacji jest czysty autentyzm. Autorka pozostawiła wypowiedzi bohaterów w bardzo surowej i nietkniętej ręką polonisty wersji (chociaż nie wiem na jakiej zasadzie usłyszała „ch” zamiast „h” oraz „ż” zamiast „rz”). Czuje się zatem namacalność sytuacji, gdyby zdjęcia publikowane zostały w lepszej jakości moglibyśmy się poczuć jak w głównej izbie czy dużym pokoju państwa ‘Kowalskich’, słuchając o przodkach co wyjechali do Stanów.
W lekturze w pewnym sensie przeszkadzają fotografie Zofii Rydet przelatujące przez głowę. I ta natarczywa myśl - czy pani Rydet nagrywała te wszystkie rozmowy?! Ileż to materiału, jakaż to wiedza czekająca na odkrycie...!

W książce znajdujemy mnóstwo cennych i ulotnych informacji. Fantastycznie czytać 'historię mówioną' i "żywe archiwa', które dotyczą fotografii! (i jest to działanie w Polsce odosobnione, na pewno pod kątem publikacji). Nie doczytałam się stopnia pracy naukowej, ale czekam na ciąg dalszy dr ? hab.? i: pogłębioną analizę, więcej przykładów, rozszerzenie geograficzne, więcej historii fotografii, więcej zdjęć, mniej powtórzeń w tezach i hipotezach. Więcej treści na temat wędrownych fotografów i regionalnych zakładów, starych ramek, albumów i pomysłów na eksponowanie zdjęć, dalej na temat dzielenia archiwum między członków rodziny czy o przygotowaniach do robienia zdjęć – czyli o wszystkich tematach, które zostały (pominięte lub) ledwo zarysowane w tej publikacji. Mam nadzieję, że będzie to materiał na publikację w formie albumu, takiego wielkiego, ciężkiego – z mnóstwem, całym mnóstwem zdjęć!

Cieślak (fotograf), nieznani mężczyźni, Pittsburg, USA, pocz. XX w (do 1920), zbiory prywatne, rep.jk

Jedna z rodzin udostępniła autorce fotografię z emigracji (dziadek respondentki był na fotografii) – dwu mężczyzn stojących przy stoliku. Wyprostowani jak struny, ręce niepewnie oparte na białej serwetce. Na fotograficznym tle wyrysowany łuk triumfalny, fragment balustrady i „zieleń”. Podczas lektury tej publikacji, dotarł do mnie obraz całkiem podobny: inne miny, inny zarost, inna serweta i inne tło. Uderzył jednak podobny zestaw póz, formatów, konwencji i tak zamarzyła mi się taka napisana historia polskiej fotografii nie-wysokiej, nie-artystycznej, niskiej i zupełnie prywatnej. Ah!


"Gdyby czasem nie zdjęcie, to by się już całkiem nie pamiętało..." (s. 99).


dodatek z dnia 31 sierpnia / załącznik do komentarza pani Joanny Bartuszek: para małżeńska z Weryni K. Kolbuszowej (dokładny opis w komentarzach)


1 komentarz:

  1. Jako autorka tej publikacji dziękuje za recenzje i chciałam napisać parę wyjaśnień, rozjaśnień i... podyskutować
    Książka jest zredagowaną forma pracy magisterskiej stąd za pewne jej charakter, styl i mankamenty. Jak sama Pani zauważyła nie jest to książka o samej fotografii, ale o tym, czym ona jest dla ludzi (przynajmniej tych, których spotkałam w czasie badań) – jestem antropologiem i cóż taki jest charakter mojej pracy, studiów. To zresztą zaznaczyłam w pracy wielokrotnie.
    Mankamenty wydawnicze, niestety nie ode mnie zależne. W czasie kilkuletnich badań zebrałam kilkadziesiąt fotografii oryginalnych, ale też sporo zostało mi udostępnionych jedynie do kopiowania (stąd jakość niektórych), były one fotografowane przez muzealnego fotografa. Opis kolekcji (pewnego rodzaju karty katalogowe, każdej z fotografii) zostały załączone do pracy magisterskiej (Archiwum IEiAK) w książce, ze względu na ich ilość nie mogło być mowy o załączeniu. To tyle wyjaśnień natury technicznej.
    Zastanowił mnie Pani zarzut, choć nie upieram się że jest bezzasadny, dotyczący braku analizy materiału fotograficznego. Jak Pani pisze „(...) brakuje tu podstawowego rozeznania w przedmiocie – obiekcie – technice, który pewnie wiele zdradzałby informacji o pojawieniu się tego wizerunku. Innym mankamentem jest brak analizy materiału fotograficznego. Znaczenie fotografii wypływa także z samego obrazu.” Zastanowiło mnie w jaki sposób widziałaby Pani analizę takiego materiału i czy faktycznie doprowadziłby on (jeśli można by było go przeprowadzić) do jakiś odmiennych wniosków. Większość analizowanych przeze nie fotografii (a prowadzałam takie badania) odczytywana i opisywana była przez posiadające je osoby – i ta wiedza, informacja była dla mnie najważniejsza. Niemniej wielokrotnie weryfikowałam daty powstania zdjęcia podawane mi przez respondentów, kierując się samym obiektem, jego techniką itp. (na ile oczywiście byłam w stanie to stwierdzić = być może Można powiedzieć o nich coś więcej?). Nie jestem ani zawodowym fotografem, ani historykiem sztuki wiec być może analiza była niezbyt dogłębna, niemniej wydaje mi się, że zaznaczyłam ją w pewien sposób choćby poprzez układ pracy i historie pojawiania się fotografii w środowisku wiejskim.
    Niemniej z mojego punktu widzenia, także w kontekście tej publikacji najistotniejsze jest to czym jest dana fotografia dla człowieka, dokładniej co lub kogo utrwala. Dla przeciętnego odbiorcy nie liczy się bowiem jej historia, technika wykonania itp., ale to kto jest na zdjęciu, czy jest to ktoś bliski czy nie.
    Przykładem takiego podejścia może być zdjęcie o którym pisałam w pracy i które myślę mogę tu zamieścić.



    Para małżeńska, Werynia k. Kolbuszowej, początek XX wieku (?), fotograf nieznany, wł. prywatna nr kat. RK1,
    Fotografia jak najbardziej cenna, ze względu na technikę wykonania, jakoś obrazu itp. Została mi ona podarowana nie ze względu na jej wartość, ale dlatego, że dla rodziny nie miała znaczenia, bo nie wiązała się ze wspomnieniami osób przedstawionych na zdjęciu.
    Podobna sytuacja może zaistnieć w stosunku do zamieszczonego przez Panią zdjęcia (a podobnego do umieszczonego w mojej książce) Pani przeprowadziła analizę obiektu fotograficznego, dla mnie zaś fotografia jest niema: pozostaje pytanie kto jest na zdjęciu, dlaczego zostało wykonane, z jakiej okazji, jak dużo wysiłku być może kosztowało itp.
    Może być dla nas świadectwem mody, stylu ubierania się i fotografowania na początku wieku. Choć być może jest ona w stanie poruszyć nas, (ta konwencja, ten wyraz twarzy ta wyprostowana postawa, ah!). Wydaje mi się, ze jej odbiór byłby zupełnie inny, gdyby otoczona była ona historią, nie wielką, ale ta mała, prywatną. Być może jednak są to dwa odrębne poziomy dyskusji i analizy.
    Na marginesie: mi także marzą się badania w innych regionach, więcej historii, więcej zdjęć możliwość zebrania tego w jednym miejscu. Może kiedyś się uda. Może jakiś wspólny projekt?

    OdpowiedzUsuń