sobota, 7 sierpnia 2010

narodowa historia fotografii...

Jak to się dzieje, że ciągle najpopularniejsi polscy fotografowie to Kapuściński (oczywiście fotografia jest dodatkiem), Gudzowaty (ileś tych nagród odebrał) czy najczęściej bezimienni (poza Sempolińskim, Lokajskim, Braunem – ale ich nazwisk nikt na Zachodzie nie pamięta) fotografowie Powstania Warszawskiego, okupowanej Polski i zniszczeń wojennych…

Kapuściński fotografem nigdy nie był. Uprawiał doraźnie fotografię, właściwie „wakacyjno-wyjazdową“. Gudzowaty zaś ma bardzo skomplikowaną pozycję w kraju, jest galeria, kiedyś było pismo, chyba już nie próbuje białego PR. Jednoznacznie wykluczony ze środowiska. Fotografia w czasie wojny, oczywiście czyn patriotyczny, heroizm, zaangażowanie, itd… Fotografia dokumentalna i reportażowa znakomitych wydarzeń, przejmujących chwil, świadectwo. I gdzie w tym wszystkim wielka polska chluba fortograficzna?

Przedrukowujemy od lat historie fotografii światowej i głośno domagamy się swojego udziału na jej kartach. No a na pewno przy historii fotografii europejskiej, może chociaż Europy Środkowo-Wschodniej? Póki co jednak wypatrujemy w tych zagranicznych wydawnictwach polskich nazwisk, chociaż pochodzenia polskiego – ha, przecież David - Chim (Szym) - Seymour żył w Polsce, czy dziadek Allana Sekuli, itd… Byle tylko bliżej sławy. W końcu dagerotypię przyjęto w Polsce z powodzeniem i sukcesami jeszcze w 1839 roku, a zatem Polska to niemal kolebka fotografii. I tak bijemy się z badaczami światowymi, że kolor to wynalazł w fotografii nasz Szczepanik (no ale na pewno wynalazł automat do zdjęć!), że pierwszy portret wielokrotny to oczywiście nasz Szpakowski, czy tak powszechnie używane techniki jak fotonit czy …… toteż zasługa Polaków. Dumę narodową, niewyzbywalną potrzebę znalezienia w każdej dziedzinie Polaka bohatera, staramy się pielęgnować takimi zabiegami.

Nie ma się co oszukiwać. Polska fotografia jest znakomita, ale o tym wiemy tylko my. Jak każda historia ma swoje wzoty i upadki, chwile glorii i wstydu. My po prostu nie umiemy jej sprzedać, ani jej napisać, ani na świecie wypromować.

Wielki fotograf to kto? Jak przejść do historii w zabawny sposób opisał w blogu Zawsze Kwadrat … Ale zapomniał, że aby przejść do historii warto mieć kolegów w kręgu pisarzy, aby w stosownym momencie pozostawić wywiad-rzekę, pamiętnik czy po prostu biografię. Nie każdy zaś materiał dobry na książkę. Biedny imigrant z wielodzietnej rodziny żydów rosyjskich, który cieżką pracą zapracował na sukces w malarstwie, a w fotrografii przy okazji, kumpel awangardy, np. Man Ray. Albo niespokojny węgierski żyd zmuszony do porzucenia swojej ojczyzny, stracił miłość życia na wojnie, awangarda fotoreportażu, np. Robert Capa. Albo taki piękny i bogaty chłopiec, tułający się po świecie, kochający wszystkie kobiety, z czasem bardziej krytyczny i bezczelny np. Helmut Newton. I tak można wymieniać długo.

Jak się blado mają przy tym Lewczyński, Łagocki, Hartwig, Dłubak, Rolke z tymi swoimi cenzurami, donosami, dramatami rodzinnymi, z tymi losami pogmatwanymi: wyrzuceniem z pracy, uciekaniem przed okupantami, ratowaniem sąsiadów, chowaniem negatywów...
Ta myśl, pewnie też jest przejawem zazdrości, że nie ma miejsca dla nas na świecie. Z wyjątkami.

5 komentarzy:

  1. to nie tylko kwestia znajomego pisarza. symptomatyczna jest (będzie) polska "reprezentacja" na tegorocznym Paris Photo. być może Polacy (nie tylko zresztą fotograficy) nie lubią się promować i wspierać nawzajem za granicą?

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jednoznacznie wykluczony ze środowiska" - co to znaczy? Ze bez wspolnego pica wodki jednak sie nie da? Przechlapane.

    OdpowiedzUsuń
  3. K: sam dla siebie jest środowiskiem zdaje się. o wódce nic nie wiem.
    Sevillian: szczegóły-szczególiki prosimy?
    a swoją drogą co robi Polak za granicą widząc(słysząc) innego Polaka? chowa się w sobie i przypomina podstawy jakiegokolwiek obcego języka... wspierać?!

    OdpowiedzUsuń
  4. szczególiki są z rodzaju takich jak napisałaś. nie ma co tu przytaczać nazwisk.
    z pozytywnych przykładów że "można", wystarczy popatrzeć np. na Czechów, którzy są na świecie dużo bardziej znani. w dużym stopniu dlatego że się nawzajem promowali na Zachodzie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma się czemu dziwić. My z natury patrzymy sarkastycznym okiem na każdą inicjatywę promocji. Nie dziwi zatem, że nie występuje wspólny szyld, jakim siłą rzeczy powinien być ZPAF (ale nie jako jedyny, tylko jeden z kilku). Mniej dziwi, że powstają mniejsze, łatwiejsze do "ogarnięcia" organizacje, którym jakoś się udaje, albo artyści działają w pojedynkę. Póki co najlepszym momentem na naszą promocję wydają się rodzime festiwale (całe dwa z tych dużych, ale to wystarczająca ilość moim zdaniem) z przeglądami portfolio itp.

    Sam często w rozmowach krytykuję pana Mazura czy Jureckiego, z drugiej strony wiem, że to co robię, to najłatwiejsza i w gruncie rzeczy perfidna metoda: marudzenie i szkalowanie. Jeśli do kogokolwiek z nas przyjdzie człowiek i powie: stary, zorganizuj mi wystawę polskiej fotografii z mojej galerii - to co robisz? Wymieniasz w głowie kumpli i te osoby, których nie może zabraknąć (z czystej przyzwoitości).

    Taka sytaucja - tak myślę - nie miała by miejsca, gdyby o sztuce, a w jej ramach o fotografii - mówiło się już w podstawówce. Skoro dzieci mają znać Wyspiańskiego, to dlaczego nie mogą znać fotografów? Albo nawet "artystow posługujących się medium fotografii"? Albo żeby rozumiały, że foty z pisma z żółtym prostokątem to nie wysoka sztuka, i dlaczego nie, a jak tak, to dlaczego tak. Żeby te osoby wiedziały, dlaczego foty np. Kuby Dąbrowskiego są dobre, a nie w ciemno kupowały mjuki i robiły setki blogów o tym samym. Im bardziej spierdzielonych, tym lepiej. Im więcej fajek, rzygania i obsceny, tym lepiej.

    Może wtedy nie było by głupiego pomysłu na Newsreportaż 2010, chyba że w ramach happeningu.

    OdpowiedzUsuń