Tytuł: „Karol Beyer 1818-1877”
Autorka: Danuta Jackiewicz, historyk fotografii pracujący od lat jako kurator działu Zbiorów Ikonograficznych i Fotograficznych Muzeum Narodowego w Warszawie.
Podtytuł/Seria: „Fotografowie Warszawy” została rozpoczęta książką, nazywaną przez wydawcę (Dom Spotkań z Historią) „albumem” właśnie o Beyerze. W kolejce czekają: Maksymilian Fajans, Konrad Brandel i Jan Mieczkowski. Seria zapowiada się na wiele tomów i ma się kończyć na współczesnych. „Po raz pierwszy pokażemy w tak kompleksowy sposób dzieje fotografii w Warszawie, a jednocześnie burzliwą historię miasta – przede wszystkim poprzez zdjęcia mało znane i nigdy dotąd nie publikowane. Przypomnimy także te fotograficzne obrazy, które należą już do kanonu polskich zdjęć i powinny być bezbłędnie identyfikowane również przez najmłodsze pokolenia” (3.s.okładki) - redaktorka serii Katarzyna Madoń-Mitzner. Przy tak ambitnie zakreślonym celu i wielkich słowach, można tylko życzyć powodzenia (i jeszcze życzyć oby ten kanon nie był podległy konkretnemu współwydawcy czyli właścicielowi zbiorów).
Wydawca: Książka o Beyerze powstała we współpracy Domu Spotkań z Historią (wydawca serii, realizator ekspozycji) oraz Muzeum Narodowego w Warszawie (autorka/kuratorka, zbiory czyli eksponaty).
Zawiera indeks osób, krótką bibliografię, świetnie rozplanowany spis zdjęć, kalendarium (spisane podwójnie: wedle dziejów fotografii oraz życia Karola Beyera). Znajdziemy też w publikacji jedną stronę absolutnie typową dla prac naukowych – monografii artystów: zestawienie 8 sygnatur „firmowych pracowni” Beyera. [Co prawda nie wiemy której kiedy używał…]
Bibliografia: krótka – zawierając spis źródeł i opracowań. Tym razem bez sztandarowego autora polskich dziejów fotografii czyli Ignacego Płażewskiego. Czyli Beyer zweryfikowany!
"Procesja na Krakowskim Przedmieściu z relikwią św. Wiktora Męczennika, 5.06.1859"
"Wojsko rosyjskie stacjonujące na placu Zamkowym, po 14.10.1861"
Wystawa a książka. Wystawa towarzyszy książce, jest trzecioplanowa. Odbywa się w plenerze, na skwerze przy Karowej/Krakowskim Przedmieściu. Plenerowa a zatem reprodukcje, duże i zauważalne z daleka. Co jeszcze ciekawsze, tym razem i jedynym niestety – zdjęcia eksponowane są tam gdzie w większości powstawały – w tym bowiem miejscu gdzie dziś skwer stała kamienica z pracownią fotograficzną Beyera.
Zdjęcia: 75 prac Beyera (wszystkie ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie). Różne techniki, różne formaty, zbiór bardzo różnorodny – trochę z portretu, trochę z dokumentu, trochę zleceń i eksperymentu. Wybrane prace są publikowane dwukrotnie – raz kadr pełny, raz znakomite zbliżenie (a dla precyzji – trzy razy, bowiem w spisie ilustracji są jeszcze raz zaprezentowane w wielkości znaczka pocztowego).
Język: polski i angielski, w osobnych wydaniach. Ogromne gratulacje za pomysł i realizację, no wreszcie!
"Widok z balkonu zakładu fotograficznego na Hotel Europejski z dekoracją żałobną. W sali narożnej spoczywały ciała czterech poległych w czasie patriotycznej demonstracji 25 lutego 1861: Filipa Adamkiewicza, Karola Brendla, Marcelego Karczewskiego i Zdzisława Rutkowskiego." Fot. 28-29.02.1861
"Pracownia krawiecka, czyli ówczesny salon mody sióstr Józefy i Julii Kuhnke w kamienicy Malcza przy Krakowskim Przedmieściu, 1862"
Beyer na nowo.
Publikacja przeznaczona jest dla „wielbicieli fotografii i varsavianów”. Ale zdaje się i autorka i wydawca myśleli troszkę szerzej (stąd pewnie język angielski). „Album” składa się „jakby” z 3 części (jakby bo nie ma oficjalnego spisu treści chociażby): 1/ tekst, 2/ zdjęcia i 3/ dodatki (kalendaria, spisy, itp.). Książkę się czyta przyjemnie, trochę jak przewodnik, bez napięć i sensacji, z dość powściągliwym udziałem słownictwa historyczno sztucznego. W tekście jest sporo faktów i wypowiedzi z epoki oraz odniesień do konkretnych fotografii. Mamy zatem tekst popularno-naukowy, faktycznie przywracający Beyera – w sposób łatwy i …współczesny. Za sprawą grafiki, ciekawych rozwiązań na kalendarium i spis zdjęć książka o fotografie XIX wiecznym jest na wskroś XXI wieczna (wspaniały jest motyw lupy powiększającej przy zdjęciach, zaznaczający, że reprodukowana praca jest większa niż oryginał).
Książka czy album faktycznie jest ogromnie potrzebny. Coś prostego, przekrojowego i relatywnie taniego (49zł). Dobrze wreszcie wyjść z polemicznych i naukowych publikacji w stronę widza. Dobrze też, że wystawa została zbudowana z reprodukcji i „promuje” właściwie książkę. Książka nie jest katalogiem wystawy, w dodatku – złożona z oryginałów (gdzie największa praca to 27,3x45,6cm) zachwycała by pewnie nielicznych zwiedzających, jedynie wielbicieli czystej-historycznej materii. Powiększone do kilku metrów, opisane i wystawione przy promenadzie mają szanse zwrócić uwagę przechodniów.
Pierwszy, najpierwszy!
Mam właściwie jedną jedyną wątpliwość (plus jedno czepialstwo) co do samej publikacji i wystawy. Beyer jest w tekstach organizatorów wymieniany jako pierwszy fotograf stolicy. Jeśli weźmiemy pod uwagę zakres dokumentacji Beyera, że robił ją wedle własnej inwencji i potrzeby – wówczas jest pionierem absolutnym, wyprzedzającym epokę i postawy. Jeśli zaś zestawimy z datami powstawania zakładów w stolicy oraz z wieściami na temat początków fotografii w Polsce, to już się sprawa komplikuje. Cóż – Beyerowi nie trzeba nic dodawać. Był szalonym eksperymentatorem i to faktycznie on wprowadził do kraju techniki ze świata, i błyskawicznie i w znakomitej jakości: pierwsze kalotypie (ponoć, bo tu walczy z hr Branickim), ambrotypie i panotypie, wprowadził format carte de visite i pierwszy też wykonał w Polsce fotografię zaćmienia słońca (1851), itp. Był z pewnością najwybitniejszym fotografem XIX wieku, i nie tylko warszawskim. Konkurował z nim właściwie tylko Walery Rzewuski w Krakowie. Jednak de facto pierwszym fotografem w stolicy czy „pierwszym zawodowym fotografem warszawskim” (s.9) Beyer nie był.
Zacznijmy od początku: pierwsze dagerotypy, wykonał Andrzej (Jędrzej) Radwański (tak samo twierdzą Danuta Jackiewicz, Ignacy Płażewski i Wacław Żdżarski). Potem sprawa się komplikuje i badacze powołując się na inne źródła – wymieniają inne nazwiska i daty. Jackiewicz podkreśla, że Beyer swój zakład otworzył w 1845 roku jako „pierwszy stały zakład dagerotypowy w stolicy Królewstwa Polskiego” (Jackiewicz, s.8), Płażewski przesuwa otwarcie tego zakładu na koniec 1844 roku. Jednak za pierwszy zakład uważa pracownię Józefa Giwartowskiego (gdzie też była retuszernia), która ponoć miała zostać otwarta już w 1841 roku! (Płażewski, s.53). Wacław Żdżarski w swojej „Historii fotografii warszawskiej” (wyd. Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1974) pisał, że „pierwszym Polakiem trudniącym się zawodowo dagerotypią był Julian Zawodziński, nauczyciel gimnazjalny rysunków w Płocku, który po swoich podróżach po Niemczech w 1844 roku przyjechał do Warszawy i otworzył zakład” (s.19). Jednak Zawodziński działał tylko w miesiące letnie i tylko w 44 i 45 roku, po czym jego zakład przejął Kosiński (bezimienny) i dalej Karol Szczodorowski. Co bardzo ważne – Żdzarski podkreśla: „trudno dziś ustalić, kto był pierwszym zawodowym fotografem warszawskim w pełnym tego słowa znaczeniu, traktującym te pracę jako główne źródło utrzymania, prowadzącym stały zakład” (Żdżarski, 2.21). Dodaje także, że w roku 1845 działały już zakłady – oczywiście Beyera, ale także Giwartowskiego, Blumenthala, Gejslera, La Cour’a i Juliusza Willnowa.
Nazywanie zatem Beyera pierwszym to w pewnym sensie hasło reklamowe, jeśli zaś zawęzimy – że był pierwszym fotografem który otworzył stały i zawodowy zakład i reprezentował podejście dokumentalne i na własną rękę wykonywał zdjęcia wydarzeń oraz widoków Warszawy – możemy się zgodzić. Za dużo jest jednak chyba tych niuansów i zastrzeżeń. Przypomina to trochę oczywiście podział wersji: jedna - uproszczona dla widza, reklamowana i przystępna, oraz druga: naukowo-zastrzeżona.
Czepialstwo moje dotyczy tylko formy opisu zdjęć w spisie. Wszędzie drobiazgowo zapisano technikę wykonania i wymiary prac, jednak carte de visite występuje tutaj niepodlegle (a przecież nie zawsze odbitka była albuminowa?) i jeszcze przy dagerotypach, zamiast formatu w centymetrach mamy zapis „1/6 płyty”. Jak wszyscy wiemy to jest około 7x8 cm. Cóż brakuje jedynie słowniczka. Naprawdę jedynie słowniczka. Niezmiernie się cieszę z tej książki, bo odsyłanie do zeszytów naukowych i publikacji z lat 1970tych przestało być zabawne. Beyera przywrócono – jako pierwszego czy jedynego, no w każdym razie wyjaśniono czemuż to on jest „ojcem polskiej fotografii”. Mimo zastrzeżeń, gratuluję i polecam ogromnie, no i czekam niecierpliwie na kolejne tomy serii.
Zdjęcia Karola Beyera pochodzą z materiałów prasowych publikacji&wystawy.
Mnie jednak brakuje przypisów. Wiem, że to z założenia publikacja bardziej popularna niż naukowa, ale jeśli już porywać się na takie ambitne przedsięwzięcie, to chyba 2 dodatkowe strony z wykazem źródeł cytatów by nie zaszkodziły... Bo te cytaty aż się proszą.
OdpowiedzUsuńAle poza tym to super. Naprawdę się cieszę. Gdyby jeszcze udało się - o czym donosił p. Śliwczyński: http://sliwczynski.blogspot.com/2012/01/gesty-pojednania-i-smutne-refleksje.html - wydanie książki opracowanej przez zespół Lechowicza, to byłoby już genialnie. Aż nie chce się wierzyć, że opłaca się wydawać masę tandetnej beletrystyki, a nie pierwsze, rzetelne opracowanie dziejów polskiej fotografii...
OdpowiedzUsuń